Info

avatar Ten blog rowerowy prowadzi Kosiek. Odkąd jestem na bikestats.pl przejechałem 34372.37 kilometrów. Średnia prędkość wynosi aktualnie 21.12 km/h - trochę mało, ale spowalnia mnie Balast ;-)

Więcej moich rowerowych statystyk.



baton rowerowy bikestats.pl button stats bikestats.pl button stats bikestats.pl button stats bikestats.pl button stats bikestats.pl button stats bikestats.pl button stats bikestats.pl button stats bikestats.pl button stats bikestats.pl button stats bikestats.pl button stats bikestats.pl

Wykres roczny

Wykres roczny blog rowerowy Kosiek.bikestats.pl

Archiwum bloga

Dane wyjazdu:
58.80 km 0.00 km teren
03:10 h 18.57 km/h:
Maks. pr.:42.70 km/h
Temperatura:
HR max: (%)
HR avg: (%)
Podjazdy: m
Kalorie: kcal
Rower:Antek

Marcowo? Wiosennie! :-)

Niedziela, 2 marca 2014 · dodano: 03.03.2014 | Komentarze 0

Wczorajszą sobotę mieliśmy zarezerwowaną na wspólny rodzinkowy wypad do Rud :-) Od samego rana wiadomo było, że pogoda będzie nam sprzyjać: temperatura była wysoka jak na tą porę roku, a poza tym - wiat nie był wcale mroźny! Gdy zeszliśmy na dół, dało się słyszeć radosny świergot ptaków :-) Wyjazd był bardzo udany i choć na miejscu troszkę (ale tak naprawdę troszkę) brakowało mi roweru, to spędzony tam czas był super! :-) Karolek wybawił się na placu zabaw chyba za wszystkie czasy, a później ganiałem za nim po jakiś rowach ;-) Odwrót zarządziliśmy około czternastej i miałem nawet ochotę wyjść jeszcze na rower, aby zaakcentować ten wiosenny dzień, ale wizyta w restauracji, późniejsza popołudniowa kawa i ostatecznie - wizyta u Wojtusia, zniweczyły moje rowerowe plany. Niemniej jednak od kilku dni mieliśmy ustalone, że niedziela będzie moja, rowerowa :-) Tak więc już w sobotę siedziałem wieczorem przed kompem to śledząc sytuację na Krymie, to próbując ułożyć coś sensownego na mapie :-) Spać poszedłem bardzo późno, po bezowocnym klikaniu w okolicę ;-) Poranek zastał mnie zatem bardzo szybko ;-) Ponownie miałem olbrzymie problemy z ułożeniem jakieś sensownej trasy i nie pomogły tu nawet Czarkowe mapy! Ręce prawie opadały :-) Tu zielone światło, tu kompletny brak koncepcji! Co jest grane?!? :-) Ostatecznie coś tam jednak skleciłem ;-)



Z Koźla wyruszyłem o jedenastej trzydzieści, przejeżdżając na wstępie przez nowo utworzone osiedle domków za garażami. Minąłem niegdysiejszą, zdezelowaną dziś jednostkę wojskową i przejeżdżając przez stary, znany mi jeszcze z czasów dzieciństwa skrót działkowy, wyjechałem na obrzeżach miejscowości :-) Okolica stała przede mną otworem! :-) Pierwszy, bardzo krótki przystanek zrobiłem sobie już w Większycach, przy tutejszym pałacu. Dziś mieści się tam restauracja, która bodajże w ubiegłym roku wygrała jakiś ogólnopolski konkurs i obecnie jest najlepszą restauracją pałacową w Polsce. Za rondem odbiłem w kierunku Radziejowa, spoglądając w niebo i przypominając sobie błękitne niebo z którejś z kozielskich starych wyjazdów, lub w prawo na drugą stronę drogi krajowej, gdzie biegł fajny asfaltowy skrót, którym swego czasu też przemierzałem :-) Stare dzieje, oj stare... :-) Jeszcze nie raz dziś będę wspominał dawne wycieczki :-)



Jadąc dalej zacząłem zastanawiać się, czy do Bytkowa udać się drogą na wprost, czy odbić w prawo do Pociękarbia. Wybrałem tą drugą opcję, praktycznie zawracając już na skrzyżowaniu :-) Po kilkusetmetrowym zjeździe, dojrzałem pasącego się nieopodal białego konia. Oczywiście chwyciłem za aparat i cyknąłem mu zdjęcie, chcąc jeszcze na odjezdne uwiecznić go na zoom'ie, gdy wtem z jednego z okien pobliskiego domu krzyknęła do mnie kobieta z wyczuwalnym pretensjonalnym tonem. Po wymianie dosłownie kilku krótkich zdań okazało się, że martwiła się o to, czy nie namierzam konika do kradzieży. Po wyjaśnieniu całej sprawy, cyknąłem jeszcze zaplanowanego zoom'a i odjechałem :-) Korzyść z wybrania tej wersji trasy była jeszcze taka, że zostałem obszczekany przez psy znajdujące się na podwórku jednego z następnych gospodarstw ;-)  



Tuż za Bytkowem zatrzymałem się na moment przy skrzyżowaniu na Łężce. Niegdyś i tam zdarzało mi się pojechać :-) Nieopodal znajdowała się również droga zachodzącego słońca, gdzie podczas jednego z wypadów zrobiłem ostatnie zdjęcie oryginalnego bidonu Kosi, który był ze mną jeszcze nad Balatonem ;-) Przemierzając drogę, natknąłem się na kwieciste symptomy wiosny, rosnące tuż przy drodze :-) Pomyślałem sobie też, aby w drodze powrotnej nie zapomnieć o leśnej polanie pełnej przebiśniegów. Byłem co prawda dopiero na początku wyjazdu, ale byłem praktycznie pewien, że postoju w tym miejscu nie zapomnę zrobić :-)



Wyjeżdżając z Urbanowic, dorwał mnie pies (osoba przebywająca na podwórzu z którego wybiegł kompletnie nie zareagowała). Początkowo, nie wiedząc jeszcze jak potoczy się sytuacja, depnąłem na pedały, ale ostatecznie skończyło się tym, że zwalniając drażniłem się z czworonogiem. Miał szczęście, że nie byłem pewien, czy nie zawiązany sznurówkami but nie spadnie mi ze stopy w wyniku dynamicznego i silnego kontaktu podeszwy z jego czaszką, bo pewnie nasze spotkanie skończyło by się jeszcze inaczej ;-) Niedługo potem wjechałem do Gościęcina. Wspomnieć należy jeszcze, że od Łężec minąłem kilka kapliczek. Zatrzymałem się przy kolejnej z nich, już na otwartej przestrzeni, gdy wtem zadzwonił do mnie Piotr. Pogadaliśmy kilka minut i okazało się, że jego dzisiejszy rowerowy wypad nie wypalił. W trakcie rozmowy dojrzałem kolejny pozytywny akcent :-)



Słońce cały czas ładnie świeciło i była fajna, wysoka temperatura. Niestety zgodnie z moimi porannymi przewidywaniami dzień nie był tak aż tak super jak wczoraj, ponieważ wiatr był trochę mroźny. Chwilę później dojechałem do Bryks, które miały być moim punktem kulminacyjnym, a byłem tam ledwie dwie, czy trzy minuty ;-)



Poprzedzając zjazd i następuj za nim podjazd przed Ciesznowem, wykonałem kolejny postój - ponownie przy kapliczce. Minąłem ich już całkiem sporo! Okolice przypomniały mi o następnej wycieczce, która przebiegała tymi drogami, a mianowicie wyjeździe do Głogówka, do którego wtedy nie dotarłem. Były jednak inne atrakcje :-) Za Ciesznowem zerknąłem w stronę Lisięcic :-) Tak, to tam dwa razy udało mi się pogubić w labiryncie ulic :-) Tym razem na szczęście jechałem prosto, docierając do miejsca, na widok którego przed oczami ukazał mi się niczym żywy, obraz z jednego z pierwszych blogowych wyjazdów! :-) Co prawda były to dwa różne miejsca, dwie różne pory roku i widać to przy porównaniu zdjęć, ale wspomnieniowy bodziec zadziałał :-)



Niedługo potem wjechałem do Kazimierza, który  z uwagi na budownictwo w fazie początkowego rozkładu, raczej do odwiedzin nie zachęcał. Mimo to zauważyłem bardzo ładny, wiosenny akcent, a mianowicie małą polankę przebiśniegów na jednym z podwórek :-) Aż żal mi trochę było, że nie bardzo mogłem się zatrzymać. Na dużym skrzyżowaniu pokierowałem się ekranem nawigacji i intuicją ;-) Wieś miała tu typową śląską zabudowę. Mniej więcej na tym etapie przestała mi też "grać" wytyczona w głowie (a wcześniej na mapie) trasa. Ostatecznym punktem zwrotnym było rozpoznanie drogi, którą jechałem do Głogówka, niegdyś atakując trasę kolejny raz. Zawróciłem i przy boisku uwieczniłem to miejsce z innej perspektywy :-) W kwestii perspektyw, to czekał mnie też mały podjazd polną drogą, która wyraźnie rysowała się teraz przede mną :-)



Na szczycie wśród pól zatrzymałem się ponownie. Dopadła mnie myśl, że chyba jednak Kędzierzyn jest lepszym miejscem wypadowym - przynajmniej patrząc z góry, czyli na mapie. Już powoli zaczynałem odczuwać wyjazd, a poza tym to i trasa nie była przecież jakaś wyszukana. Nie marudziłem :-) Dziś oceniam ją realnie, ale spoglądając na bloga za jakiś czas i tak pewnie uśmiechnę się pod nosem, gdy natrafię na ten wpis :-) Chyba po prostu przez te lata stałem się innym rowerzystą. Już nie wystarcza mi ot takie uciekanie wraz z kilometrami (choć nadzieję na +300 mam cały czas ;-) ). Tymczasem dziś mijałem średnio ciekawe wioski, raczej brudne, zaniedbane i pełne bram, z których nie wiadomo czy nie wypadnie jakiś zwierz. Wioski i pola. Nawet góry, które miałem teraz za plecami były dziś bardzo słabo widoczne. Zamek w Kazimierzu, do którego wcześniej prowadził kierunkowskaz, też przypomina bardziej ruderę. Jednak co by nie było - cieszyłem się jazdą! :-) Zjazd wyboistą polną drogą znacznie mi to ułatwił! :-) Po pokonaniu gruntowego odcinka, ponownie znalazłem się na asfalcie. Niestety nadszedł ten czas, gdy zacząłem nadmiernie tracić siły, przy okazji wypatrując jakiegoś sklepu.



Wyjeżdżając z Naczęsławic zauważyłem kolejną przydrożną kapliczkę. Było ich dziś na mojej drodze co niemiara! Na pewno już kilkadziesiąt, a to jeszcze nie będzie koniec! :-) Zacząłem zastanawiać się, czy nie nazwać wpisu "Szlakiem kapliczek" ;-) Kolejne metry pokonywałem już nie tak dynamicznie, jak na samym początku wyjazdu, ale na całe szczęście dojeżdżając do Trawnik zorientowałem się już gdzie dokładnie się znajduję, mając nadzieję na jakiś otwarty sklep najdalej w Twardawie. Tymczasem temperatura robiła swoje, tak więc na karku i na plecach czułem dotyk zimnego wiatru. Dojazd do Twardawy również był jakiś dłuższy, niż w wyobraźni, a ponadto przy głównej drodze nie zauważyłem żadnego sklepu. Jadąc dalej główną mogłem zakończyć wyjazd po jakiejś pół godzinie, ale mimo wszystko wolałem trzymać się planu. Zjechałem więc w boczną drogę, ułożoną z kocich łbów i po łagodnym zjeździe moim oczom ukazał się upragniony sklep :-)
Za przejazdem kolejowym znów coś zaświtało mi w głowie :-) Tak, to tędy jechałem zimą do Opola :-) Ech... Cóż za sentymentalna trasa mi się dziś ułożyła :-) Jadąc kolejno przez Dobieszowice, Walce, czy Kamionkę mógłbym ułożyć kolejne, inne wspominkowe trasy :-) Były to zarówno samotne wyjazdy, jak i z Aneczką :-) Swoją drogą, to w Dobieszowicach wyglądałem nawet wozu, ale został on zastąpiony mini kurhanem z kamieni. Zauważyłem za to na podwórzu starą fontannę, a elewacja budynku również zdawała się wskazywać na jedną z ubiegłych epok. Czyżby jakiś zabytek?
Łykając dystans mijałem kolejne kapliczki, a dobra widoczność na kominy w Zdzieszowicach uświadomiły mi, że jestem już całkiem blisko ;-) Niestety - od Twardawy przeciwny wiatr zaczął mi towarzyszyć momentami na tyle często i mocno, że chwilami jechało się ciężko. Poza tym całe plecy miałem mokre i to również powodowało uczucie dyskomfortu, choć w kwestiach termicznego dyskomfortu bywało znacznie gorzej :-)



Po drugiej stronie drogi krajowej numer czterdzieści pięć wcale nie było lepiej :-) Minąłem jakiegoś gościa chodzącego po polu z czymś, co narzucało skojarzenia z wykrywaczem metali, ale była to tylko ciekawostka - a co tam! Niech se chłop chodzi. Ja natomiast myślałem już o tym, aby znaleźć się w pobliskim lesie i uwolnić od niechcianego, szumiącego towarzysza. Na kilkadziesiąt metrów przed zjazdem, minąłem mężczyznę prowadzącego rower. Jestem praktycznie pewien, że był to nauczyciel informatyki z mojego technikum! Pozdrowiliśmy się nawzajem na wszelki wypadek ;-)



Mogłem trochę odetchnąć - również duchowo, bo widoki tutaj były znacznie ciekawsze :-) Minąłem skrzyżowanie prowadzące do lasu, które sugerowała mi ustawiona kilka minut temu dla ciekawości nawigacja i przejechałem przez potencjalnie "zapsiony" odcinek z domkami. Sugerowany przez nawigację odcinek leśny miałem nawet ochotę pokonać, ponieważ miałem kiedyś przyjemność tamtędy jechać i można było wybrać tą wersję dla przypomnienia (i sentymentu ;-) ), ale biorąc pod uwagę czas, bez wahania wybrałem asfalt. Będąc już na otwartej przestrzeni, dalej walczyłem z podmuchami wiatru, wciąż mającego lekko mroźne macki. Główna ulica w Poborszowie przypomniała mi, że niegdyś tędy biegła główna krajowa droga. Teraz jest tu cicho i spokojnie. Zjeżdżając w boczną uliczkę, zostałem obszczekany przez psa - prawdopodobnie przez tego co zwykle ;-) Po kilku machnięciach nogami ponownie znalazłem się na otwartej przestrzeni, widząc kapliczkę przy drodze, oraz kolejną w oddali na polu. Doprawdy było ich dziś kilkadziesiąt! Były miejsca, gdzie mijałem je co kilkaset metrów! Gdyby nie brak czasu, oraz średnio ciekawa trasa, z chęcią przejechałbym ją jeszcze raz, licząc je wszystkie po kolei! :-) W międzyczasie dotarłem do skraju lasu, odpisując na postoju Aneczce - jeszcze "6,5 kilometra"... :-) A drański biały kuc, który był głównym powodem mojego postoju, w trakcie pisania SMS'a schował się do szopy! Na osłodę dzięcioł gdzieś w korę stukał... :-)



Ruszyłem dalej, chcąc być już powoli u celu, lecz nie ujechałem daleko. Skraj lasu porośnięty był przebiśniegami! No jak mogłem się nie zatrzymać? :-) Toż to wiosna jak się patrzy przecież! Wiosna, oczekiwana i z chęcią przyjmowana! :-) Korzystając z okazji obejrzałem się jeszcze za siebie, ale kuc ani nosa nie wychylił ;-)



Zbliżałem się do kolejnego - stojącego samotnie - potencjalnie głośnego gospodarstwa, ale tym razem chyba po raz pierwszy nie zostałem tu obszczekany :-) Kolejną miłą niespodzianką, było jeszcze więcej przebiśniegów obok leśnego, chodnikowego duktu! :-) Postój! A co! ;-)



Z drugiej strony wąskiego w tym miejscu lasu zatrzymałem się ponownie. Byłem w miejscu, gdzie dawno temu z Aneczką natrafiliśmy piękną wiosną na porośniętą przebiśniegami polanę. Cel był jasny - zerwać dla niej po każdym z kwiatków (choć od razu skarciłem się w myślach, aby nie "dewastować" otoczenia - wszak piękne to kwiaty). Łagodnie umieściłem je w sakwie, wcześniej moszcząc dla nich odpowiednie miejsce i ostrożnie ruszyłem dalej. Gdybym wiedział - będąc już w domu - ile wzruszenia zobaczę dzięki nim w tych Aneczkowych oczach... Zresztą chyba nie te oczy były wzruszone.
Jechałem brzegiem Odry, zbliżając się do stoczni. Dosyć sprawnie wdrapałem się na górkę, co pozwoliło mi później przez nieco dłuższy czas utrzymać troszkę wyższą prędkość. Jadąc przy stawie przypomniało mi się ognisko, które zorganizowaliśmy tutaj całą klasą jakoś chyba pod koniec podstawówki :-) Nawigacja odliczała metry. Rogi pokonałem sprawnie, a na Kochanowskiego przyśpieszyłem nawet tempa. Wjazd na osiedle był już jednak spokojny. Przeszło mi wspomnienie o dawnych czasach. Niby nie odległych, a już tak dalekich... Szybko odtrąciłem tą myśl. Czas na nowe perspektywy i... nowe rowerowe trasy :-)


Komentarze
Nie ma jeszcze komentarzy.
Komentowanie jest wyłączone.