Info

avatar Ten blog rowerowy prowadzi Kosiek. Odkąd jestem na bikestats.pl przejechałem 34372.37 kilometrów. Średnia prędkość wynosi aktualnie 21.12 km/h - trochę mało, ale spowalnia mnie Balast ;-)

Więcej moich rowerowych statystyk.



baton rowerowy bikestats.pl button stats bikestats.pl button stats bikestats.pl button stats bikestats.pl button stats bikestats.pl button stats bikestats.pl button stats bikestats.pl button stats bikestats.pl button stats bikestats.pl button stats bikestats.pl button stats bikestats.pl

Wykres roczny

Wykres roczny blog rowerowy Kosiek.bikestats.pl

Archiwum bloga

Wpisy archiwalne w kategorii

Wypady, nie w(y)padki ;-)

Dystans całkowity:11362.69 km (w terenie 0.00 km; 0.00%)
Czas w ruchu:530:50
Średnia prędkość:21.41 km/h
Maksymalna prędkość:78.56 km/h
Liczba aktywności:161
Średnio na aktywność:70.58 km i 3h 17m
Więcej statystyk
Dane wyjazdu:
75.00 km 0.00 km teren
03:11 h 23.56 km/h:
Maks. pr.:51.90 km/h
Temperatura:
HR max: (%)
HR avg: (%)
Podjazdy: m
Kalorie: kcal
Rower:Antek

Wyjazd na uparciucha - tu ;-)

Niedziela, 17 czerwca 2012 · dodano: 30.12.2012 | Komentarze 0

Po dniu przerwy nastał czas powrotu. Ochoczo udałem się w drogę, mając w pamięci bardzo fajne wspomnienia trasy piątkowej, oraz tej pierwszej która obudziła we mnie mocniejsze zainteresowanie zamieszkiwanym przez siebie województwem :-) Dzień ponownie zachęcał do jazdy :-)



Mając jeszcze w planach odwiedziny w Opolu, odbiłem w bok w Czarnowąsach i praktycznie na czuja dojechałem do celu, korzystając z ciekawego skrótu tuż przy obwodnicy, a następnie wybierając szóstym zmysłem uliczkę, którą dotarłem w bliskie rejony przystankowego osiedla :-) Po jakiś kilkudziesięciu minutach ruszyłem w dalszą drogę i tylko czekałem, aż wyjadę z Opola :-) Na jednej z końcowych uliczek popatrzyłem jeszcze na swoją wypaśną mapę, aby ustalić kierunek i jadąc już główną, odbiłem w prawo w nieznaną uliczkę :-) Od razu zrobiło się spokojniej, a pewną atrakcją okazał się tam ładnie położony zakręt (a przynajmniej tak mi się zdało, choć mnie pewnie obraz krzywiły endorfinki ;-) ), za którym czekała na mnie prosta z dwoma zbiornikami wodnymi, położonymi na każdym z boków owej drogi. Bardzo szybko dojechałem nią do lasu, który początkowo był bardzo przyjazny (wyprzedziłem nawet grupę rowerzystów z dziećmi i eskortującą ich motorynkę ;-) ), ale gdy tylko dotarłem do nawrotu zaczęły się małe schody.




Leśny trakt nagle zrobił się zarośnięty. Mijałem knieje, mały strumyk i co gorsza nie bardzo wiedziałem jak stamtąd wyjechać - jedna z dróg kończyła się w polu, druga była zarośnięta. Niby byłem na skraju lasu, a jakby uwięziony. Na krzyżówce przystanąłem, ukąszony wcześniej przez jakieś zielsko i odetchnąłem chwilkę. Nawigacja pokazywała miejscowość nieopodal, ale w tamtych warunkach musiałem się natrudzić, żeby do niej dotrzeć. Na szczęście końcówka poszła mi lepiej: przejechałem przez wąską polanę z wytyczoną delikatnie drogą, która po chwili zamieniła się w polny trakt. Stąd już szybko dotarłem do częściej użytkowanej drogi asfaltowej :-) Niestety znowu zwodziła mnie moja niezeskalowana mapa... W Korosowicach udałem się w kierunku Kamienia Śląskiego zawracając po chwili postoju i obliczania trasy tak, aby trafić lepszą drogą do rezerwatu, który chciałem odwiedzić. Pogoda była jednak mega satysfakcjonująca! Było bardzo gorąco, ja pędziłem przed siebie znów w perspektywie fajnej trasy i czułem, jak rower wyzwala we mnie energię! Na postojach uderzało mnie gorąco i cholernie mi się to podobało! Za Tarnowem Opolskim, gdy znów zjechałem z bitumicznej drogi, minąłem chatkę położoną nieco na uboczu przy torach i począłem zmierzać do kolejnego lasu. Ptaki śpiewały jak oszalałe. Może zabrzmi to głupio, ale poczułem się zakochany w opolskim!





Włączał mi się świrek. Przypadkiem wjechałem na jakąś starszą posesję położoną przy skraju lasu i szybko się stamtąd wycofałem, ku swojej uciesze :-) Dotarłem do kolejnego asfaltu i w przypływie refleksji nad wyprawami rowerowymi pomyślałem sobie, że tegoroczny urlop może jeszcze uda mi się wykorzystać na zagraniczny wypad, ale w przyszłym roku już raczej nie będzie to możliwe. Może by więc tak zaplanować trzytygodniowy, krajoznawczy trip po opolskim wraz z Bąbelkiem? Pomysł wydał mi się bardzo trafiony (nie zapominajcie, że atakowały mnie endorfinki! :-) ), tak więc kto wie? :-) Tymczasem korzystając z możliwości pokonania leśnego skrótu, wjechałem na znany mi fragment drogi niedaleko Otmic i pociągnąłem nim kawałek, skręcając znów w las. Cały czas cieszyłem się dniem! :-) Słuchałem otoczenia i spoglądałem na piękne niebko :-) No i oczywiście gnałem przed siebie! :-) Bardzo szybko więc dotarłem do rezerwatu, który miałem w planach odwiedzić :-) Co by nie powiedzieć, nie znalazłem w nim nic szczególnego :-) Ot las jakich (chyba) wiele :-) Ale ja się pewnie nie znam :-)



Po prostej jak strzała leśnej drodze, pędziło mi się bardzo dobrze :-) Jazda była na tyle efektywna i przyjemna, że gdy wykonałem kolejny postój na drodze asfaltowej, całe moje ciało oblały fale potu! Czułem się cholernie usatysfakcjonowany tym pięknym kręceniem! :-) Odpisałem Aneczce na SMS'a i znów podjechałem trochę dystansu asfaltem, wjeżdżając ponownie między drzewa w momencie, gdy na horyzoncie wyłaniał się skraj lasu. To był jak najbardziej naturalny wybór, a poza tym niepotrzebna mi była ruchliwa droga, rysująca się już na ekranie nawigacji. Cały czas pędziłem przed siebie, nie wiadomo kiedy wyjeżdżając na otwartą przestrzeń :-) Ba! Miejsce w którym wyjechałem również było znajome :-) Niezwłocznie skierowałem się ku głównej i tym razem po jej drugiej stronie wjechałem w uliczkę, która nie powodowała niechcianego nadkładania drogi :-)
Wjeżdżałem w kolejny etap wyjazdu. Tereny były już bardziej "moje", a poza tym poruszałem się tą samą drogą, która jechałem dwa dni wcześniej. Przystanąłem przy jednym z pól na krótką pauzę. Słońce zaczęło już rzucać trochę większe cienie, a ja byłem taki radosny... :-) Takie wyjazdy zawsze generują we mnie bardzo pozytywne emocje! :-) Niebawem dotarłem do Dolnej i postanowiłem sprawdzić inny wariant trasy, prowadzący drogą nad autostradą. Zaślepiony endorfinkami dopiero na krzyżówce zauważyłem, gdzie mnie ona zaprowadziła. Przecież to znana mi droga między Czarnocinem, a Olszową!



Puściłem się w dół, wyciskając sobie łzy z oczu :-) Po czasie pokonałem po raz kolejny w ciągu kilku dni ten sam podjazd i ciesząc się jednym z ostatnich pięknych widoków na tych wzgórzach, stoczyłem się do miejsca gdzie otoczenie było już bardziej szare. Do Kędzierzyna dojechałem najprostszą drogą, a że w przyrodzie równowaga musi być zachowana, "za karę" ostatni etap podróży okazał się być dla mnie znacznie bardziej wymagający - na schodach w drodze do mieszkania napotkałem swoją ulubienicę ;-) Mała, ciekawska sąsiadka wypytała mnie chyba o wszystko, co działo się w moim życiu przez ostatnie dwa dni :-) Padło nawet dziwne jak dla mnie pytanie o to, czy jestem lekarzem :-) Normalnie wywiad większy niż u mojej Aneczki! ;-)

Dane wyjazdu:
82.57 km 0.00 km teren
03:31 h 23.48 km/h:
Maks. pr.:50.80 km/h
Temperatura:
HR max: (%)
HR avg: (%)
Podjazdy: m
Kalorie: kcal
Rower:Antek

Wyjazd na uparciucha - tam ;-)

Piątek, 15 czerwca 2012 · dodano: 30.12.2012 | Komentarze 0

Na miejscu była już Aneczka z rodzinką. Mieliśmy jechać samochodem za Opole, ale ja natchniony miejską jazdą nie chciałem słyszeć o podróży samochodem. Tak niewiele w tym roku jeżdżę, przede mną perspektywa wspaniałej trasy przez lasy i polany i ja miałbym z tego zrezygnować? Tym razem postawiłem na swoim :-) Oczywiście wiedziałem, że z czasem może być ciężko, ale miałem niesioną gorącym zapałem nadzieję na szybki przejazd.



Oczywiście zgodnie z tradycją zapomniałem zabrać ze sobą jakiegoś ważnego drobiazgu (tym razem padło na lampkę - później okaże się jak duże znaczenie miał powrót po nią) i oczywiście tym samym zafundowałem sobie opóźnienie już na starcie. Poza tym musiałem jeszcze wdepnąć na stację po "bidonowe" zapasy na drogę :-)
Wciąż żyły we mnie wspomnienia z wizyty w raju, dlatego wybór trasy wylotowej był w tym przypadku naturalny :-) Skręciłem w skrót przy PKP, a następnie obwodnicą dojechałem do Kuźniczek. Gdy wyjechałem za Kanał, poczułem prawdziwą radość z faktu, że wykręcę dziś piękną trasę :-) Póki co jechałem znaną mi dobrze drogą przez Cisową ku Zalesiu, ale już po przekroczeniu wiaduktu kolejowego, znalazłem się w ciszy na drodze, która perfekcyjnie nadawała się do jazdy rowerem :-) Poza tym dzień był bardzo piękny, a ja wyposzczony! ;-)




Ochoczo pokonałem podjazd, rozglądając się na boki i podziwiając okolice :-) Pozytywne emocje wręcz rwały mnie do przodu! :-) Energia chyba rozpierała mnie nawet za bardzo, bo na zjeździe wypięła mi się jedna z sakw, ale na szczęście puścił tylko jeden hak. Fakt faktem obciążenie miałem większe niż zwykle i naciąg był do niego nieadekwatny. Ochoczo wbiłem się na kolejny podjazd na nawrocie, zastanawiając się przez bardzo krótki ułamek sekundy, czy nie jechać przypadkiem drogą prosto. Podjęta decyzja była jednak jak najbardziej słuszna - na końcu miejscowości wpadłem bowiem na polną drogę, która pięknym skrótem poprowadziła mnie pod autostradą. I już byłem po drugiej stronie niepisanej granicy, między polami wśród których miejscami wyłaniały się maki :-) Obejrzałem się za siebie w świadomości pokonanych już kilometrów. A poza tym, to widok też był nawet niczego sobie - mimo widocznej miejscami autostradowej nitki :-)




Zbierając się w dalszą drogę, pozwoliłem ominąć się dwóm paniom w samochodzie, które uśmiechnęły się do mnie, wnosząc swój wkład w pozytywny nastrój :-) Rozglądając się po skrzyżowaniach (aby być może w przyszłości pojechać w innym kierunku), wyjechałem na wolny teren, zjeżdżając na rozwidleniu w pełnym pędzie. Co prawda przyhamowała mnie później troszkę dziurawa droga i jakieś natrętne owady, które wzięły się nie wiadomo skąd, ale dziś nie byłem w stanie się tym przejmować. Chyba powoli się zakochiwałem...
W kolejnej miejscowości pojechałem zgodnie ze znakami drogowymi, mając jednak z tyłu głowy przypuszczenie, że jadąc prosto wyszedłbym na tym lepiej i faktycznie tak też się po kilku chwilach okazało. Za Szymiszowem i torami kolejowymi napotkałem pozostałości chyba jakiegoś festynu, pędem pokonując zakręt :-) Teraz czekał mnie krótki fragment drogi krajowej, po którym ponownie odbiłem na drogi o mniejszym znaczeniu dla ogólnego transportu :-) Tym razem na skrzyżowaniu niepotrzebnie zapuściłem się tam gdzie nie trzeba i nadłożyłem troszkę drogi :-) Był nawet tego plus, bo mogłem w mijanych gospodarstwach poobserwować sobie wiejskie zwierzątka ;-) Gdy już wyjechałem na prostą, szybko dojechałem do Ligoty Czamborowej. To był ten moment, w którym zacząłem powoli myśleć o pozostałym mi jeszcze czasie do zachodu słońca, a jak się miało okazać - było to poniekąd miejsce graniczne, za którym przestałem w pełni panować nad wyjazdem. Ale po kolei :-)




Wjechałem w las myląc, czy też po prostu nie zauważając odpowiedniego skrzyżowania (tak - lepsza mapa by się przydała) i początkowo nie zmartwiłem się tym wcale. Ba! Dojechałem do leśnych jeziorek, przy których żaby rechotały tak głośno, że były konkurencją dla ptactwa. Z każdym kilometrem miałem jednak coraz to większe wrażenie, że chyba coś jest tu nie tak ;-) Na domiar złego na postoju zauważyłem, że upaćkałem się jakimś świństwem i dołożyłem sobie kolejne minuty straty. Kierunek obrałem dopiero w Krzyżowej Dolinie, zerkając na za mały w tym przypadku wyświetlacz nawigacji i mapę z nie wiadomo jaką skalą. Jakoś dotarłem jednak w okolice Ozimka i prawie byłem w domu :-) To "prawie" było jednak dosyć duże, bo dystans od celu dzielił mnie jeszcze znaczny, a tu słońce poczęło się pochylać. Na szczęście mogłem już łykać kilometry jadąc wytyczoną w głowie nitką. Jezioro Turawskie objechałem z depnięciem pedałów, już w nadchodzącej powoli szarości. W Węgrach było już ciemno i nic z tego, że powoli rysował się już zarys elektrowni w Czarnowąsach - miał to być dla mnie punkt orientacyjny, dający nadzieję na szybkie zawitanie na miejscu, ale w praktyce oddalał się ode mnie niczym jakaś fatamorgana. Dodatkowo za Kolanowicami wykonałem pierwszy postój regeneracyjny. Otaczał mnie mrok i perspektywa przejazdu przez ciemny las. Nastroiłem się pozytywnie i znowu ruszyłem w poczuciu, że chyba jednak ten wyjazd, to była lekka przesada. I nie chodziło o mnie, a o tych którzy na mnie czekali. Między drzewami przejechałem pewnie, wiedząc już że nie będę miał pożytku ze skrótu mogącego prostą drogą doprowadzić mnie do celu. Czekał mnie objazd asfaltem i aż do Brynicy koncentrowałem się na pokonywaniu dystansu. Dopiero gdy zwróciłem się już w ostatecznym kierunku dotarło do mnie, jak bardzo długo kazałem na siebie czekać. Na szczęście gdy w końcu dojechałem, wszyscy poszliśmy szybko spać ;-)

Dane wyjazdu:
91.41 km 0.00 km teren
04:10 h 21.94 km/h:
Maks. pr.:42.30 km/h
Temperatura:4.0
HR max: (%)
HR avg: (%)
Podjazdy: m
Kalorie: kcal
Rower:Kosia

Tak. Jestem świrem.

Sobota, 18 lutego 2012 · dodano: 18.02.2012 | Komentarze 0

Dziś obudziłem się dosyć wcześnie i o siódmej byłem już na nogach. Co prawda później wróciłem jeszcze do wyrka, ale nie mogłem już zasnąć. Korciło mnie :-) Gdy wstałem po jakieś godzinie, zacząłem pracować z mapą nad możliwymi opcjami wyjazdu. W głowie miałem cały czas wczorajszą myśl o wyjeździe do Opola. Wybór padł na to miasto dlatego, że jest mi ono znane, późniejsze połączenie kolejowe, byłoby korzystne, a ponadto w razie jakieś wpadki, miałbym tam niejedną miejscówkę. Poza tym bardzo chciałem pojechać jakiś większy dystans, aby nadrobić trochę kilometrów w tym miesiącu. Mimo to targały mną wątpliwości. Temperatura była dodatnia (+5), więc było jasne, że na drogach będzie bardzo mokro. Poza tym tak długi dystans zimą, też jest już pewnym wyzwaniem. Przez jakieś pół godziny trawiłem to w sobie, aż w pewnej chwili po prostu zacząłem się przebierać. Zawsze mogłem przecież improwizować :-)



Do obwodnicy dojechałem skrótem, na którym musiałem trochę podprowadzić rower. Śnieg znowu zbyt przeszkadzał w jeździe więc uznałem, że nie będę się męczyć :-) Niestety nie mogłem przedostać się na drugą stronę tak jak zamierzałem, ponieważ nieopodal stały chłopaki z drogówki ;-) Wyszło więc na to, że całkiem przypadkowo nadszarpnięto moje już i tak niepewne zapatrywania na obrany cel wyjazdu :-) Niemniej jednak nie narzekałem wcale i szybko nawróciłem sobie na rondzie. Trochę przeszkadzała woda, którą już na tym etapie zmoczyłem sobie tyłek, nie potrafiąc pohamować się w rozpędzaniu roweru :-) Zastanawiałem się też, czy powinienem jechać obwodnicą do samego końca, czy też skierować się w stronę Koźla. Ostatecznie pomknąłem prosto przed siebie. Tuż przed mostem na Odrze, zauważyłem na polach po lewej trzy biegnące sarny :-) Na moście widać było przez moment Promenadę... Z zadumy wyrwało mnie pędzące BMW. Zniknęło mi z oczu w mgnieniu oka. Sto pięćdziesiąt? Niebawem dotarłem do końca obwodnicy, a następnie do Większyc, skąd skręciłem w kierunku Prudnika. W Pokrzywnicy natknąłem się na bardzo ciekawy obiekt: na poboczu stał traktor z przyczepą, na końcu której przewieszono szyld z napisem "Uwaga niedźwiedź". Z umieszczonych na naczepie głośników, wydobywała się wiejska muzyka rozrywkowa, a na dachu oprócz dwóch niemieckich flag (czyżby wpływy Mniejszości Niemieckiej?), kręciły się dwie pomarańczowe lampy. Zatrzymałem się na moment, a gdy minąłem ów pojazd zauważyłem, że na naczepie szmaty przykrywały jakieś przedmioty, a jedyną nieosłoniętą rzeczą, był bęben basowy :-) Na grillu ciągnika przyczepiona była też maskotka misia :-) Zaintrygowało mnie to, ale po krótkim czasie znów skupiłem się na tym, aby na bieżąco oceniać szanse realizacji dzisiejszego zamysłu. Wcześniejszy wiaterek ustał i jechałem sobie całkiem swobodnie, choć pedałowało się z wyczuwalnym oporem. Coś mi mówi, że już najwyższy czas wymienić support, może piasty... Tymczasem zagłębiłem się w jazdę, docierając do lasu na skraju którego usłyszałem śpiew ptaków. Uśmiechnąłem się... :-) Już niedługo :-)
Dalsza trasa również przebiegała spokojnie, choć - co oczywiste - musiałem momentami zmagać się z nadmiarem wody na nawierzchni drogi. Muszę przyznać, że na odcinku do Głogówka, wody było najwięcej. Za Walcami usłyszałem, że dzwoni mi telefon, więc zatrzymałem się aby odebrać. Zrobiłem to, ale nie doszło do żadnej rozmowy. W zamian za to, otrzymałem dwa puste SMSy od Ani. No tak :-) Wszystko jasne :-) Poza tym doszedł też inny problem, czyli niezidentyfikowane dźwięki podczas pedałowania. Od razu wykluczyłem napęd i koła, choć przyznam się, że w pierwszej sekundzie nawet się przestraszyłem, że będę musiał wzywać assistance ;-) Przyczyna wydawała się być błaha, więc kontynuowałem podróż, obserwując zachowanie siodełka :-) W Rozkochowie zatrzymałem się ponownie na krótki odpoczynek, a przy okazji rzuciło mi się w oczy to, że nawigacja wymaga wymiany baterii :-) Zauważyłem też, że sakwa podsiodłowa jest bardzo mokra. Również pokrowiec na aparat był w podobnym stanie. Nie przejąłem się tym jednak zbytnio - mój kompakt przeżył już niejedną rowerową wycieczkę :-) Gdy ruszyłem ponownie, skoncentrowałem się przez chwilę na jakieś części roweru i o mały włos nie wpadłem do głębokiego rowu! Adrenalina skoczyła :-) W sekundę później na pewno nie miałbym szans, aby wybronić się na śniegu, położonym na mokrym i grząskim podłożu. Na szczęście dystans, który pozostał mi do Głogówka, pokonałem już beż żadnych nadmiernych emocji :-) Na przedmieściach wykonałem następny krótki postój, a po dwóch kolejnych skrzyżowaniach, znów odezwała się Ania z którą tym razem zamieniłem kilka zdań, nie zdradzając oczywiście swojego położenia :-) Ponadto słońce zaczęło mocniej świecić i przez krótką chwilę czułem nawet jego promyki na plecach :-) Gdy zjechałem z głównej za miastem, znalazłem się w nieco odmiennym otoczeniu. To tutaj - między polami - po raz pierwszy zauważyłem pozytywny uśmiech na twarzy jednego z kierowców :-) Przeszło mi też przez myśl, aby wpleść tą trasę wiosną w drodze do Mosznej, łącząc ją z ciekawym i alternatywnym dojazdem z Koźla do Głogówka :-) Może nawet wybralibyśmy się w tą trasę z ludźmi z pracy, jak ostatnio? To byłby chyba fajny pomysł, aby dojechali sobie do Głogówka pociągiem: następnie kilka kilometrów na głównej i po bólu :-) Trasa do Mosznej jest bardzo spokojna, a wyjazd można będzie ukończyć w Opolu, jadąc rowerowym szlakiem :-) Zobaczymy jak będzie :-)





Wody było jakby nieco mniej, choć oczywiście zdarzały się miejsca, gdzie musiałem bardzo zwalniać. Na pewno będę chciał przejechać tą drogą w lepszych warunkach pogodowych :-) Po kilku kilometrach dalszej jazdy, dojechałem do znajomego skrzyżowania w Pisarzowicach. Zauważyłem też, że stojący przy nim na prywatnej posesji duży i stary budynek, ma przytroczoną na elewacji czerwoną tabliczkę. Czyżby był to jakiś zabytek? Może uda się to kiedyś sprawdzić :-) Zatrzymałem się na chwilę, ale już po kilkunastu kolejnych metrach, znów zszedłem z roweru. Po mojej prawej, znajdował się mocno ośnieżony, polny wzgórek. Nadjechał też kolejny pozytywnie zdziwiony kierowca ;-)



Przed ponownym ruszeniem w drogę, pozwoliłem wyminąć się ciągnikowi, którego wyprzedziłem przed Buławą. Stąd droga do Mosznej, była już bardzo krótka :-) Było to dla mnie względnie ważne, gdyż już od kilku ostatnich kilometrów kalkulowałem czas do pociągu i przebyty dystans. Zacząłem też odczuwać niedobory płynów, ale na szczęście już w Kujawach napotkałem otwarty wiejski sklep i życzliwego sprzedawcę :-) Przemknęło mi też przez myśl, aby nie jechać już do zamku w Mosznej, ale po chwili uznałem, że skoro już tu jestem, to pasowałoby jednak zobaczyć, jak wygląda on zimą :-) W sumie, to skrócenie trasy pozwoliłoby mi oszczędzić kilka ładnych kilometrów, ale przecież nie o to w tym chodzi :-)
Na parkingu przed zamkiem stało co najmniej kilka samochodów. Również przechodniów było całkiem sporo :-) Wiedziałem, że nie mam już dużo czasu, więc strzeliłem jedynie kilka fotek i czym prędzej udałem się ponownie na trasę analizując, czy przypadkiem nie udałoby mi się zaoszczędzić trochę, jadąc bocznymi drogami. Nauczony doświadczeniem, wróciłem jednak na główną ;-)



Wyszło mi to chyba na dobre, bo wody na asfalcie było jakby coraz to mniej. Poza tym, minąłem dwóch dyskoboli, którym co prawda nie zrobiłem zdjęcia ale tylko dlatego, że przecież wrócę tu w pełni sezonu :-) Czekał mnie ostatni etap wyjazdu, czyli długa prosta bezpośrednio do Opola na drodze wojewódzkiej 414. Wąskie pasy wody minąłem jedynie na samym początku, więc teoretycznie mogłem cisnąć, ale niestety pojawił się inny problem, a mianowicie coraz częściej wychodziło ze mnie zmęczenie. Na jednym z postojów sięgnąłem po czekoladę schowaną za pazuchą i starałem się jechać jak najbardziej optymalnie. Wychodziło mi to chyba całkiem dobrze, bo to właśnie na tej prostej podciągnąłem sobie średnią :-) Ruch samochodowy był średni, a nawet niewielki, paradoksalnie im bliżej Opola, tym samochodów było mniej :-) Gdy dotarłem do lasu, do moich nozdrzy doszedł jego zapach :-) Pomyślałem sobie, że wiosną musi być tu pięknie - tym bardziej, że było widać gołym okiem, że te drzewka, to prawdziwe oczka w głowie tutejszych leśników. Znów na przykład wypatrzyłem leśny śmietnik. Nie stał on co prawda w samym środku lasu, ale jak widać tamten nie był pojedynczym okazem. Nie wspominam tu już nawet o stolikach i parkingach przy drodze.
Powiat prószkowski przywitał mnie pomnikiem przyrody w postaci Alei Lipowej. To był ciekawy dodatek do dzisiejszej trasy :-) Miarowo i spokojnie pokonywałem kolejne miejscowości, zatrzymując się kilka razy. Zerkałem również na czas i dystans, ale z każdym kilometrem wychodziło mi, że spokojnie wyrobię się na wcześniejszy pociąg :-) W jednej z ostatnich miejscowości przed Opolem, po namyśle zwiększyłem MXS dzisiejszego wyjazdu, postanawiając podpedałować na tej samej górce, na której ustanowiłem najwyższą wartość wyjazdu, jadąc tu po raz pierwszy Antkiem ;-) Powoli cieszyłem się, że uda mi się zakończyć przejazd swobodnie i bez nadmiernego deptania - nie wskazanego przecież w niskich temperaturach. Zrobiło się luzacko :-)
Na przedmieściach Opola, spotkałem grupę przebierańców: pośród "chaplinowatego" policjanta i innych przebierańców, zauważyłem tam również niedźwiedzia! Czyżby jakiś Dzień Niedźwiedzia dzisiaj był? :-) Chłopaki również robili wokół siebie dużo szumu (m. in. leciała muzyka), a mnie od razu pomyślało się, że gdyby nie rower, to nie miałbym okazji tego zobaczyć. Znowu :-) Gdy ich mijałem, jeden z nich odważnie wskazał na moją lampkę, zwracając mi poważnie, ale i z humorem uwagę, że nie jest zapalona. Momentalnie dioda rozświetliła otoczenie, ale i tak za moimi plecami usłyszałem "MANDAAAT!" :-) Uniosłem tylko rękę w podziękowaniu i pomknąłem dalej przed siebie :-) Na skrzyżowaniu pojechałem nieco inaczej niż ostatnio, aby tym razem nie wpakować się w silny ruch samochodowy. Zaliczyłem więc tylko dwa postoje na światłach i kilkadziesiąt metrów drogi rowerowej :-) Na bilet wydałem całą kasę, jaka pozostała mi w sakwie. Nie miałem więc nawet złotówki, którą podarowałem sklepikarzowi w Kujawach, a jeszcze przed odjazdem pociągu chciałem kupić sobie coś do picia :-) Nie był to jednak problem - do Kędzierzyna nie miałem przecież zamiaru jechać rowerem ;-) Gdy wpakowałem się do przedziału, od razu rzuciła mi się w oczy pięciozłotówka, leżąca na siedzisku. Że dopiero teraz! ;-) Pociąg ruszył punktualnie, a ja z racji tego, że mój przedział bagażowy był bardzo spokojny, zacząłem regenerować siły, opierając głowę o Kosinkowe siodełko. Pierwszych pięć przystanków przejechałem nie odrywając się od niego :-)

I jeszcze rozwiązanie zagadki dziwnych dźwięków: czekolada schowana w wewnętrznej kieszeni kurtki :-)

Dane wyjazdu:
60.52 km 0.00 km teren
02:55 h 20.75 km/h:
Maks. pr.:37.80 km/h
Temperatura:4.0
HR max: (%)
HR avg: (%)
Podjazdy: m
Kalorie: kcal
Rower:Antek

Jeszcze psycholog, czy już psychiatra? ;-)

Niedziela, 20 listopada 2011 · dodano: 20.11.2011 | Komentarze 0

Wczoraj wieczorem zadzwonił do mnie Piotr z propozycją wyjazdu do Krapkowic. Co prawda początkowo ucieszyłem się, ale z każdą kolejną minutą rozmowy, tak jakby uchodził ze mnie entuzjazm. Przede wszystkim, to pora wyjazdu nie moja, a po drugie jesienne wyjazdy, wolałbym jednak podejmować w dyskusji tylko ze sobą. Myślę, że o tej porze roku, to dosyć indywidualna sprawa. Mimo odmowy zdawałem sobie sprawę z tego, że i tak pewnie gdzieś pojadę w niedzielę :-) Rano zza żaluzji, przebijały się promienie słońca i już na pierwszy rzut oka było widać, że to będzie dzień inny niż wczorajszy :-) Wyszedłem z Benkiem na spacer zauważając, że trawa przed blokiem pokryta jest szronem. Mimo to wiedziałem, że z każdą następną godziną będzie lepiej :-) Cierpliwie czekałem...



Na dzisiejszy wyjazd, postanowiłem założyć opaskę, zamiast czepka. Co prawda w uszy i tył głowy było ciepło, ale za to wiatr dawał w czoło, dlatego za przejazdem kolejowym przed Raszową, powróciłem do poprzedniego - stale stosowanego rozwiązania. Ogólnie jednak dziś nie mogłem jakoś dojść do ładu z ciepłotą organizmu. Może to wina tempa? ;-) Gdy odbiłem na szlak, byłem już uchachany rowerowaniem :-) Co prawda wiatr przywiewał myśli, o szybkim powrocie do domu (czekała na mnie przeciekawa książka), ale podjąłem decyzję o tym, że decyzję podejmę na rozdrożu szlaków w Łąkach Kozielskich ;-) Tymczasem dojechałem do Kurzawki, gdzie o mojej wizycie doniósł baczny psiak. Na szczęście ten był za ogrodzeniem :-) Zbliżałem się cichutko do feralnego gospodarstwa i już wydawało mi się, że przemknąłem niezauważony, gdy odwracając głowę zauważyłem dosłownie szarżującego na mnie czworonoga! Psia kość! (oby tylko nie moja! ;-) ) Depa! But! Czy jak to się tam zwie! ;-) Po kilkunastu chwilach było już po zabawie :-)
W Łąkach tak jak wczoraj, zatrzymałem się przy rozpisce szlaków i niesiony wspomnieniem wczorajszego przejazdu i rozpaloną rowerową pasją, podjąłem decyzję o kontynuowaniu jazdy, zgodnie z domowymi ustaleniami. Tym razem nie było tu już tego wielkiego psiaka, a przed wjazdem na polną drogę, zostałem obszczekany jedynie przez małego szczekacza, przykutego łańcuchem. Gdy znalazłem się już na prostej do Lichyni, zauważyłem rowerowe ślady :-) Kurczaki! Czyżby moje wczorajsze? Jako jedyne? :-) Nawet przystanąłem na moment, aby porównać ich szerokość i profil :-) Niech ta zagadka pozostanie nierozwiązana... :-)
Po drugiej stronie głównej, rozpościerał się inny świat... Na szczęście nie ten Grudzińskiego... Co prawda gdzieś wsiąkło się słońce, ale... W połowie drogi do Granicy, wjechałem zza zakrętu w prawo i aż zdębiałem. Przede mną znajdował się śliczny, wąski i krótki podjazd. Na górze czekały mnie ładne widoczki. Nie dziw, że w okolicy, znajdują się aż dwa rezerwaty przyrody :-) Pewnie przyjadę tu i wiosną :-) Momentalnie włączyło mi się bardzo pozytywne, rowerowe myślenie tym bardziej, że już za Granicą ponownie stanąłem prawie jak wryty :-) Tym razem na widok bardzo ładnie pokolorowanego przez liście wzgórka :-) Dodatkowo tuż przy mnie, znajdowały się rowerowe drogowskazy :-) Będzie co objeżdżać!






Niebawem czekał mnie zjazd, podczas którego czułem się już kompletnie ześwirowany w stosunku do roweru! :-) Normalnie jak tak dalej pójdzie, to psycholog, czy psychiatra mój, jak bum cyk cyk! ;-) Cykloza bardzo zaawansowana! :-) Ale to dobrze... :-) Przystanąłem w miejscu przygotowanym dla rowerowych turystów, radując się swoim samopoczuciem i tym, że tak wspaniale i pozytywnie mogę spędzać czas :-) Gdy ponownie ruszyłem w drogę, zauważyłem że już kiedyś mijałem skrzyżowanie, z ulicą prowadzącą ostro pod górę. Teraz pewnie nie męczyłbym się jak wtedy... :-) Niemniej jednak i mnie czekał podjazd :-) Mówił o tym nawet napotkany przeze mnie znak drogowy, a trzeba się go było słuchać, bo widać było, że on stary, więc i mądrość życiową posiada ;-) Eee tam! Młodość też ma swoje prawa! Poza tym narysowany był jedynie samochód, a więc rowerów to nie dotyczyło! :-) Tak! Bo my jeździmy, poruszając się za pomocą siły swoich pozytywnych myśli! :-) Ruszyłem z postanowieniem wykonywania mniejszej liczby postojów na dalszym etapie wyjazdu, ale co z tego, jak zaraz na owym wzgórku, czekały na mnie dwa wybiegi z konikami? :-) Więc jak tu nie przystanąć? Pojechałem jednak dalej z myślą o tym, że niektórzy ludzie, to sobie jednak żyją... :-) Praktycznie w tym samym czasie, zauważyłem po lewej dziwną konstrukcję, stojącą w szczerym polu. Po kilku kolejnych sekundach jazdy okazało się, że to znak drogowy z przebiegającej obok autostrady, która właśnie coraz bardziej zaczynała wyłaniać się przy moim boku.




Gdy dojechałem do Olszowej, praktycznie w tej samej chwili zauważyłem, że z moich ust wydobywa się para wodna, a przed jednym z mijanych domostw, woda w sadzawce była mocno przymarznięta. Mimo to podtrzymywałem myśl, która wpadła mi do głowy jeszcze na wylocie z Lichyni, że warto tak jeździć po okolicy :-) I będę to robił nawet zimą! Po kilku krótkich chwilach, zatrzymałem się przy drewnianym kościółku. Na sekundę powróciły wspomnienia z pierwszego blogowego wyjazdu :-) Spoglądając na stalową mapę okolic, zobaczyłem oczami wyobraźni czerwony rower (to był chyba wagant - dziś już się tego nie dowiem) i jegomościa, z siwą głową, z którym dane mi było wtedy porozmawiać :-) Mam nadzieję, że wszystko u niego dobrze :-) Ech... Półtora roku temu, a ileż do tej pory się zmieniło... :-)
Czekał mnie podjazd, ale nie był on żadnym problemem :-) Rozglądałem się tylko, bo - co prawda byłem tu chyba tylko ze dwa razy - ale kojarzyłem troszkę przebieg tychże tras rowerowych. Wspaniale można by było wpleść je na wiosnę, tworząc mega trasę, wokół Kędzierzyna :-) Tylko ścieżki i lasy :-) O dziwo da się tak zrobić! :-) W Zimnej Wódce, postanowiłem minimalnie zmodyfikować przejazd i udać się do kolejnego drewnianego kościółka. Zatrzymałem się tam dosłownie na dwie minuty, po czym wróciłem na drogę, po chwili skręcając w lewo, w celu powrotu na pierwotny szlak. Na widok psa, zmroziło mnie przez ułamek sekundy (nie miałbym szans na podjeździe), ale akurat ten wolał wąchać trawę i kompletnie nie był mną zainteresowany :-)



Musiałem teraz pokonać odcinek, znajdujący się na otwartym polu i dodatkowo na wzniesieniu. Wiedziałem już wcześniej, że tutaj mnie wywieje i faktycznie tak też się stało. Mimo to ochoczo parłem do przodu, choć pod koniec ów wiaterek nieco mi się znudził ;-) Dobrze jednak, że do centrum Ujazdu miałem już z górki, a między zabudowaniami już tak nie wiało :-) Pomknąłem więc szybko i po krótkim czasie, zatrzymałem się zaraz za mostem na Kanale. Miałem dylemat, czy jechać już bezpośrednio w stronę Sławięcic i za nimi ewentualnie odbić do azotowego lasu, czy zgodnie z wcześniejszymi założeniami, udać się w kierunku Niezdrowic. Ogólnodostępna droga do Sławięcic, wydała mi się mało zachęcająca mimo, że powoli robiło się już późno ;-) Po chwili dotarłem na początek czarnego szlaku, który okazał się być mocno piaszczysty. Cały czas dął też wiatr, choć nie aż tak bardzo, aby nadmiernie przeszkadzało to w jeździe. Aby tylko do lasu... :-) Brak słońca powodował, że trudno mi było ocenić, ile czasu mi pozostało. Mimo to nie bardzo się tym przejmowałem :-) Las zachęcał do dalszej jazdy :-) Ignorując szlak odbijający w lewo, kierowałem się w stronę przejazdu kolejowego, przy którym obszczekały mnie dwa psy z pobliskiego zabudowania. Jeden z nich był co prawda za ogrodzeniem, ale drugi - przypięty łańcuchem - miotał się na otwartej przestrzeni tuż przy drodze. Zgroza. Już od momentu gdy zauważyłem opuszczone szlabany postanowiłem, że nie będę czekał na ich otwarcie. Dodatkowo będąc z drugiej strony pierwszego szlabanu, poczułem się jakoś bezpieczniej. Droga ku wolności od psów była tak blisko... Niestety drugi szlaban znajdował się w takim miejscu, że nie mógłbym go objechać. Na szczęście nade mną z okna wychyliła się głowa dróżniczki, zaalarmowanej ujadaniem psów.
- Można? - krzyknąłem pewnie, po czym szlaban naprzeciwko mnie zaczął się unosić. Dziękuję! - dodałem jeszcze po sekundzie, a po przejechaniu przez przejazd uniosłem dłoń w podziękowaniu. Mogłem pędzić dalej! :-) Postanowiłem jednak zatrzymać się nieopodal. Słychać było ptaki, a poza tym cisza... Błoga cisza... Byłoby pięknie, gdyby nie leżąca samotnie obok drogi, plastikowa butelka. Normalnie ubiłbym gościa! Przemknęło mi przez myśl, że gdybym miał w sakwie chociaż jakąś siateczkę, to bym ją sprzątnął. Śmieć psuł cały efekt. Może od teraz będę takową siatkę woził ze sobą?



Dalej jechało mi się bardzo fajnie, choć zaczynałem już powoli odczuwać zmęczenie. De facto po każdym następnym dłuższym momencie, było coraz to gorzej. Dodatkowo zaczęło się ściemniać, a droga stała się bardziej wyboista. Nic to! Śmieję się temu w twarz! ;-) Gdy zrobiłem zwrot, od razu zauważyłem na ekranie nawigacji, lubianą przeze mnie drogę w kierunku Starej Kuźni, za którą trasa była już bardziej przyjazna dla kół i opon :-) Swoje zrobił także postój, podczas którego po raz pierwszy w życiu, miałem okazję zaobserwować stukającego w korę drzewa dzięcioła :-) Patrzyłem na niego kilka minut, podczas gdy w mojej głowie kiełkowały pozytywne myśli :-) Aż żal mi było odjeżdżać :-) Szkoda też, że było już szaro, a poza tym mój aparat i tak nie dałby rady ująć go z tej odległości. Mocno depnąłem na pedały, chcąc chyba podświadomie jak najszybciej zapomnieć o tamtym miejscu. Po krótkiej chwili zauważyłem, niknącą już za moimi plecami, znaną mi leśną kapliczkę. Tak. To były momenty szybkiej jazdy.
Do Azot dotarłem po względnie krótkim czasie, a przed zjechaniem na ulicę, włączyłem jeszcze obydwie lampki. Zacząłem energicznie machać nogami i szybko dojechałem do głównej, gdzie na wyjeździe dosyć mocno zląkłem się jadącego w przeciwnym kierunku i mocno ścinającego zakręt BMW. Gdybym jechał tam samochodem, to kolizja byłaby prawie pewna... Pośród samochodów jechałem bardzo krótko, odbijając do Brzeziec, gdzie wjechałem na swego czasu często wykorzystywany szlak i dotarłem nim do Kędzierzyna. Cały czas utrzymywałem wysokie - w przekroju całego dzisiejszego wyjazdu - tempo, a potwierdzeniem tego, było to w jaki sposób pokonałem Rondo Milenijne. Wjechałem na nie praktycznie startując z miejsca, aby w jego połowie bardzo dynamicznie nabrać prędkości (cholera, ale ja lubię ronda! ;-) ), która wciąż stale rosła po zjeździe, aż do osiągnięcia MXS dzisiejszego wyjazdu. Ułamek chwili wcześniej, zostałem wyprzedzony przez Forda, który mocno podkręcił silnik, dając jakby znak kto rządzi na tej drodze. Trzeba przyznać, że dynamika mojego przyśpieszenia, była naprawdę świetna! :-) Rozpędzony dotarłem do drogi rowerowej (tej pożal się Boże) i starając się utrzymać względnie dobrą prędkość na bardzo licznych wybojach i nierównościach, dojechałem do Koźla, gdzie jeszcze raz przycisnąłem sobie, zjeżdżając ze skrzyżowania na światłach :-)
To był bardzo udany i bardzo ciekawy wyjazd :-) Po raz kolejny już składa się tak, że nowe interesujące trasy, odkrywane są przeze mnie w sezonie jesienno-zimowym :-) Podrażniona weekendowo cykloza dała mi do zrozumienia, że nie tak łatwo będzie mi dane pozbyć się roweru przez zimę, a przecież przeszło mi to już kiedyś po głowie :-) Co prawda spowodowane to było tylko i wyłącznie troską o swe cztery kółka, ale jednak... :-) Dziś jednak dobitnie dałem sobie do zrozumienia, że poznawanie okolic na rowerze, to przewspaniała sprawa :-) I nawet duże zmęczenie, jakie ogarnęło mnie po powrocie do domu, nie będzie w stanie wybić mi z głowy kolejnych - mam nadzieję, że równie wspaniałych i ciekawych - kilometrów, pokonanych na cudownych dwóch kółkach... :-)

Dane wyjazdu:
81.36 km 0.00 km teren
03:20 h 24.41 km/h:
Maks. pr.:43.20 km/h
Temperatura:
HR max: (%)
HR avg: (%)
Podjazdy: m
Kalorie: kcal
Rower:Antek

Dożynki! Dożynki! :-)

Niedziela, 4 września 2011 · dodano: 04.09.2011 | Komentarze 0

Dzień zapowiadał się bardzo ładnie. W głowie miałem co prawda inne plany, ale dziś miałem też niepowtarzalną okazję do tego, aby znów pojawić się w Opolu, mogąc przy okazji ułożyć sobie fajną trasę. Ostatecznie wyjechałem z założeniem, że dojadę do Opola, jadąc przez Moszną. To był świadomy wybór. W Mosznej w tym roku jeszcze o dziwo nie byłem, a po drugie droga do tej miejscowości wręcz idealnie nadaje się na rowerową przejażdżkę. Miałem też w pamięci fakt, iż w okolicy wyznaczone są też drogi rowerowe, które biegną także w kierunku Opola. Pikanterii całemu planowaniu dodał fakt, że na krótko przed wyjściem, znalazłem na mapie rezerwat "Przysiecz", który wręcz idealnie wpasowywał się w mój azymut :-)



Na wyjeździe z osiedla, zrobiłem jeszcze długą stójkę, puszczając wjeżdżający z głównej samochód. Gdy już ruszyłem, jechało mi się świetnie. Była piękna pogoda. Bezwietrznie. Antek dosłownie jechał sam! Średnia utrzymywała się powyżej 25 km/h. Bardzo szybko więc dojechałem do Mechnicy, gdzie wykonałem pierwszy postój. Gdy już miałem zamiar ruszać, minęło mnie dwóch miejscowych rowerzystów. Chwilę później Antek dosłownie stał się rakietą!
W Straduni odbiłem na Walce, a po zmianie kierunku jazdy, zaczął dokuczać mi wiatr. Postanowiłem zatrzymać się na chwilę, aby wpisać na komórce dotychczasowe szczegóły wyjazdu. Skupiony na wyświetlaczu, usłyszałem w pewnym momencie sapanie psa. Na ułamek sekundy zamarłem. Po chwili zobaczyłem jadącego rowerem po polnej drodze młodzieńca, trzymającego na smyczy owczarka. Uff... :-) Praktycznie w tym samym momencie, zostałem wyprzedzony przez grupę maruderów, obok których śmignąłem jakiś czas temu. Był to dla mnie sygnał, aby skrócić postoje. W miejscowości Brożec natknąłem się na stragany z miejscowego odpustu :-) Nawet chciałem zatrzymać się na chwilę, aby wypatrzyć coś dla Aneczki, ale... tak faajnie mi się jechało... :-) Na drugim końcu miejscowości, gdy zjeżdżałem z asfaltu, znów zląkłem się na ułamek sekundy. To jakiś dzieciak jechał polem w moją stronę na małym skuterku :-) Jejku... ;-) Przy skręcie na sarnią drogę zmniejszyłem prędkość i od razu oblał mnie pot :-) Było naprawdę gorąco! :-) Po pokonaniu dwóch zakrętów, wjechałem na polną - bardzo mocno skurzoną - drogę. Pędziłem nią jak dziki, zostawiając za sobą wielkie tumany kurzu :-) Na blacie 30 km/h, więc jechało się naprawdę elegancko! :-)
W Komornikach, trzymając mapę w ręku, przez chwilę zastanawiałem się którędy pojechać. Ostatecznie postanowiłem skierować się na szlak. Ta decyzja była też podyktowana tym, że nie bardzo pamiętałem jak należałoby jechać asfaltem, prowadzącym w przeciwnym kierunku :-) Gdy zjechałem z drogi, średnia od razu spadła. Było jednak pięknie :-) Znów powrót do przeszłości... :-)





Niebawem przejechałem przez lasek i znalazłem się w Pisarzowicach, a następnie szybkim tempem dojechałem do Buławy. Dzień był naprawdę przedni! :-) Czułem już jednak minimalnie, że muszę na chwilę przystanąć. Zainspirowany naroślą na korze jednego z drzew, zatrzymałem się tuż obok miejsca, gdzie kiedyś robiliśmy pauzę z Ania, w trakcie wyjazdu do Mosznej :-) Odjeżdżałem stamtąd na raty, gdyż dosłownie po przekręceniu korbą kilka razy, zauważyłem pasącą się na polu sarnę :-) Niemniej jednak, gdy ruszyłem stamtąd już na dobre, od razu narzuciłem sobie solidne tempo :-)






Jechałem tak sobie rozradowany, wjeżdżając do miejscowości Zielina. Już na początku natknąłem się na mecz piątoligowców (a kto wie? może nawet była to i ósma liga? ;-) ), ale to był dopiero początek atrakcji! Po kilkudziesięciu metrach jazdy, wjechałem na plac, na którym stały biesiadne stoły, a po jego drugiej stronie leżały jednokołowce. Na dwóch z nich wspólnie jechały nawet dwie dziewczynki, tworząc razem zgrabny układ choreograficzny. Po chwili porządkowy poprosił je o opuszczenie placu. Obserwowałem sytuację jakiś czas, aż tu nagle usłyszałem modulowany dźwięk syreny alarmowej. Coś się szykowało! :-) Po chwili przez plac, przetoczyła się kawalkada przeróżnej maści motocykli, a na jej końcu dumnie przejechały dwie Wołgi - jedna czarna, a druga biała :-) Przyuważyłem twarz kierowcy drugiego pojazdu - była maksymalnie rozradowana :-) Gdy ustał ryk silników, do akcji wkroczyła stacjonująca zaraz obok mnie orkiestra dęta! :-) Ale odjazd! :-) Byłem nieco zszokowany :-) Ależ mi się trafiło! :-) Nie dość, że dzień był przepiękny, to jeszcze taka niespodziewana atrakcja! :-) I jak tu nie kochać rowerowych wyjazdów! :-) Po dłuższej chwili, zacząłem szykować się do odjazdu (chciałem też przecież zobaczyć te Wołgi!) i wtedy zostałem zaczepiony przez stojącego nieopodal pijaczka, ubranego w marynarkę bordową nieco bardziej, niż sama jego twarz. Zamieniliśmy kilka zdań. Widać, że ten człowiek żył tą okolica i tą miejscowością. Polecił mi też, abym zatrzymał się tu na dłuższy czas i zwiedził o i owo. Któż by przypuszczał, że facet z piwem... Nie poznałem jednak jego historii, ruszając nieco pośpiesznie dalej. Kilka minut później, wymieniałem wspomnienia z dzieciństwa z kierowcą czarnej Wołgi, który był zbliżony do mnie wiekiem. "Mnie też czarna Wołga straszyła...", "Tak, tak też to znamy" :-) W sympatycznym nastroju, pokręciłem się po placu pełnym motocykli :-) Trudno oddać moją radość :-) Ech ten rowerek... Ile ja mu zawdzięczam... :-)








Ruszyłem dalej, zostawiając towarzystwo za plecami. Mnie jednak wciąż nie brakowało atrakcji :-) Teraz na swojej drodze, spotkałem tutejsze osobliwości: kompletnie nie krępującego się pijaczka, sikającego z pobocza na w stronę jezdni, Audi ze światłami drogowymi, złożonymi z niebieskich diod, czy też młodzieńca, jadącego rowerem, wyposażonym w system rower-audio w komórce :-) Wystarczy nauczyć się doceniać świat i wszystko staje się ciekawe :-)
Niebawem wjechałem na teren przypałacowy. Przystanąłem na chwilę, aby pstryknąć do dokumentacji zdjęcie pałacu i już miałem ruszać, gdy nagle usłyszałem siedzącego kilkadziesiąt metrów ode mnie, starego dziadka z brodą. Grał "Gdybym miał gitarę" w taki sposób, że aż lekko chwyciło mnie za serce. Wręcz zmusił mnie do zatrzymania się, zrezygnowania z pędu... Grał na akordeonie (czy dzieci wiedzą jeszcze co to jest?), mając jeszcze do dyspozycji bębęn basowy.




Dalsza droga biegła przez okoliczny park i prowadziła do niebieskiego szlaku rowerowego, którym jechało mi się bardzo przyjemnie :-) Leżały też już na niej żółte liście, które szeleszcząc pod kołami roweru, przywoływały wspomnienia ubiegłorocznej jesieni :-) Ów szlak miał jeszcze jedną zaletę. Jak przystało na trakt rowerowy, motywował on do jazdy, bo gdy tylko zatrzymałem się na sekundę, od razu obsiadały mnie kąsające komary :-) Za sprawą wysokiej prędkości, szybko opuściłem owo zacienione przez drzewa miejsce i znalazłem się między polami, z których wiatr nanosił ładne zapachy :-) Było też bardzo ciepło :-)



Szlak doprowadził mnie do lasku z paprociami, rosnącymi tuż przy drodze :-) Spodobały mi się te okolice :-) Już po raz drugi okazało się, że na całkiem długim dystansie, można ułożyć sobie wspaniałą rowerową trasę :-) Może to opolskie nie jest wcale takie złe? ;-) Tutaj także nie było nudno :-) Natknąłem się na przykład na śmietnik w samym środku lasu :-)






Droga zrobiła się bardziej wyboista. To był chyba sygnał, że zbliżałem się do cywilizacji ;-) Faktycznie też tak było - pojawiły się znaki informujące, że znajduje się na leśnej ścieżce edukacyjnej :-) Ta dotyczyła chyba tematyki drzew, jakie znajdowały się w tym lesie :-) Byłem na terenie rezerwatu "Przysiecz" :-) Wyjeżdżając z lasu zauważyłem konika na wybiegu :-) Korzystając z okazji, uzupełniłem też bidony.




Pędziłem dalej, nieco odczuwając już skutki przejechanych kilometrów. W Winowie, złapała mnie kolka (o dziwo!), ale powód do zatrzymania miałem inny :-) Co prawda zagadać do tej blondi nie dałem rady (patrzcie no na tego bodyguarda!), ale popatrzeć zawsze można ;-)



Różnych warzywno-owocowych postaci było więcej w tej miejscowości :-) Dożynki! Dożynki! :-) Wyjeżdżając stamtąd, wykręciłem z górki MXS wyjazdu, poprawiając poprzedni wynik, który osiągnąłem po postoju za Buławą (czyli tam, gdzie sarna ;-) ). Ostatnie kilometry, były jazdą na czas. Chciałem wyrobić się do Opola na odpowiednią porę. Tuż za znakiem informującym o obszarze zabudowanym, poprawiłem jeszcze raz MXS - tym razem na prostej drodze ;-)
Z Opola wracałem już pociągiem, który był nagrzany tak, że aż ze mnie ciekło. Mnie to się jednak podobało :-) Po takiej jeździe jak dziś... Chwytajmy ostatnie dary lata! :-)

Dane wyjazdu:
69.49 km 0.00 km teren
03:23 h 20.54 km/h:
Maks. pr.:35.10 km/h
Temperatura:
HR max: (%)
HR avg: (%)
Podjazdy: m
Kalorie: kcal
Rower:Antek

Popracowy wypad do Opola

Wtorek, 30 sierpnia 2011 · dodano: 03.09.2011 | Komentarze 0

Podczas dzisiejszego dnia okazało się, że musiałbym załatwić jedną z ważnych swoich spraw. W tym celu musiałem udać się do Opola. Umówiłem się, że podjadę po pracy i tak też uczyniłem. Oczywiście jechałem rowerem... :-)



Początek trasy, to skrót przez Kuźniczki. Prawdę powiedziawszy, to w głowie miałem troszkę skrajne myśli. Z jednej strony wiedziałem, że czeka mnie dosyć długi wyjazd, jak na trasę popołudniową, a z drugiej strony jakoś uparcie tkwiło w mej głowie przekonanie, że gdybym miał lampkę w sakwie, to i do domu wracałbym na rowerze :-) Od początku wiatr wiał mi w twarz i jakoś ciężko mi się jechało. Może też dlatego, że i łańcuch wymagał już oliwienia? Dziwnie się czułem, jadąc ze skrzypiącym napędem :-) To nie przystoi! Mimo to, moim celem była średnia do Opola nie niższa niż 22 km/h.
Powoli zaczął dawać o sobie znać głód, dlatego w Zdzieszowicach wypłaciłem pieniążki. Gdy chciałem już ruszać w dalszą drogę, szlaban na przejeździe kolejowym właśnie zaczął się zamykać. No cóż... Poczekałem grzecznie :-) Była to też okazja, aby nieco porywalizować z pozostałymi, oczekującymi na przejazd rowerzystami i samochodami (! ;-) ). Co prawda nie wszyscy byli tak bojowo nastawieni jak ja, ale i tak z radością i werwą ruszyłem z miejsca :-) Na zakupy zatrzymałem się w Żyrowej, zwracając przy okazji uwagę pozytywnie zakręconych zaopatrzeniowców, na nawigację przymocowaną na Antkowej kierownicy :-) Niebawem dotarłem do Zakrzowa, skąd ruszyłem po krótkim postoju. Za autostradą napotkałem pana jadącego rowerem i trzymającego łańcuch, na którym prowadził dwie krowy :-) Hahaha :-) No i widzicie, jaki to rower jest wspaniały i pożyteczny? :-) I jakie może mieć wszechstronne zastosowanie! ;-)
Dalszy plan zakładał przedostanie się do Kamionki przez jedną z polnych dróg, ale ostatecznie wyszło na to, że wjechałem do Gogolina... To dla mnie nauczka, aby takich tras nie planować za pomocą ogólnodostępnej mapy internetowego giganta. Po prostu ona się do tego nie nadaje. Niemniej jednak przemknąłem rogatkami i już po stosunkowo niedługim czasie, byłem na drodze... Hm... No właśnie :-) Wjechałem na drogę nieopodal działek, a dojechałem do lasu i jakiś wykopalisk :-) Doprawdy ciekawe miejsca można znaleźć na trasie :-) O tym jak bardzo ciekawe, miałem się dopiero przekonać...
Byłem w okolicach Kamienia Śląskiego. Bardzo lubię te okolice z uwagi na spokój, wszechobecne lasy i panujący tu klimat. W Kosorowicach odbiłem w lewo i niebawem znalazłem się na rowerowym szlaku. Ale fajnie! :-) Początkowo biegł on nieco wyboistą polną drogą, przed końcem której znajdował się ładny staw. Następnie wjechałem na teren jakieś kopalni piasku, czy czego to jeszcze :-) Droga zrobiła się grząska i to tutaj pogrzebałem średnią ;-) Po kilku chwilach takiej jazdy, wjechałem jednak znów na polny trakt, który po niedługim czasie doprowadził mnie do lasu. Było tu bardzo fajnie :-) Naokoło cisza i spokój... Nawet ucieszyło mnie to, że dziś ludzie mają inne, mniej ciekawe zajęcia. Człowiek czasem potrzebuje odnaleźć się w samotni :-) Zacząłem pruć, aby poprawić trochę średnią ;-) Dzień też powoli tracił już na świeżości i wiedziałem, że będę musiał się trochę śpieszyć. Los jednak mi sprzyjał, bo przecież byłem już bardzo blisko Opola :-)
Pierwsze budynki jakie mijałem, nie były zachęcające. Później dowiedziałem się, że to właśnie tam znajdują się mieszkania socjalne. Teren naprawdę odstraszający... W drogę na stację PKP, zostałem podprowadzony przez Anię i Michała, który jechał na Antku i... no właśnie... No ale dobra... Wiadomo - Balast ;-) Gdy wsiadłem do pociągu, było już całkowicie ciemno. Chyba jednak powrót z lampką czterdzieści kilometrów do domu na ruchliwej krajówce, nie byłby dobrym pomysłem... :-) W przedziale znajdowało się co najmniej dziesięć opartych o siebie rowerów. Ich właściciele porozsiadali się w innych częściach pociągu, a wraz ze mną pozostał inny rowerzysta, nie odstępujący tak jak i ja swojego rumaka. Swoją drogą był bardzo gadatliwy, więc podróż minęła mi bardzo szybko :-)

Dane wyjazdu:
49.43 km 0.00 km teren
02:47 h 17.76 km/h:
Maks. pr.:44.10 km/h
Temperatura:
HR max: (%)
HR avg: (%)
Podjazdy: m
Kalorie: kcal
Rower:Antek

Pożegnanie Kasi - powrót, czyli... ANKA na Ance :-)

Niedziela, 28 sierpnia 2011 · dodano: 28.08.2011 | Komentarze 0

W pew/łnej chacie o poranku nastało poranne zamieszanie... Prawie cały dom wybywał... Nam poszło wszystko sprawnie i o czasie wyruszyliśmy do Opola. Dzisiejszy poranek po nocnych opadach był chłodniejszy, ale pasował za to w sam raz na rower :-)




Prowadziłem aż do samego Opola i przez to swoje zapędzenie, zostałem troszkę skarcony: w centrum, niedaleko stacji PKP, napotkałem gościa śledzącego bacznie mapę. Obok niego stały dwa sakwowozy. Pewnie bym się nie wracał, ale moją uwagę zwróciły sakwy, które wskazywały na to, że ich właścicielem nie jest jakiś "działkowiec", a ktoś trudniący się profesją :-) No jakże więc mógłbym nie skorzystać z okazji, aby po raz pierwszy na żywo(!) porozmawiać z sakwiarzem? :-) Okazało się, że pochodzi on z Niemiec i przemierza nasz kraj od Krakowa, przez Opole i Wrocław z powrotem do siebie :-) Szerokości zatem! :-)
Także i my wpakowaliśmy się w końcu do pociągu, w którym jechał już składak widmo, a na chwilę przed odjazdem, wszedł jeszcze młodzieniec, pochodzący z Czech. Jego nację poznałem po fryzurze ;-)
Gdy wysiedliśmy w Jasionej, zapachniało przygodą. Po dwóch minutach od odjazdu pociągu, zrobiło się bardzo cicho. Tylko jakiś ptak od czasu do czasu podśpiewywał. Gdy znaleźliśmy się z drugiej strony torów, stanęliśmy przed wyborem szlaku. Zasugerowałem jazdę prosto po asfalcie, gdyż droga prowadząca do lasu była miejscami mokra. W nocy przecież i tutaj padało. Poza tym coś mówiło mi, że jeszcze w tym roku pojawię się tu po raz drugi :-)
Po kilku chwilach jazdy, zaczęliśmy radować się mijanymi widokami. Pomyślałem sobie, że patrząc tak daleko nie wiem nawet, co mam pod nosem. Było pięknie. Tak jak piękny był dzień. Niebawem dotarliśmy do skrzyżowania, którym na początku letniego sezonu, przemykaliśmy do Kamienia Śląskiego, a na kolejnym - po króciutkim pomyślunku - znów pojechaliśmy prosto. I bardzo dobrze! :-) Po pierwsze dlatego, że tą drogą jeszcze nie jechaliśmy. Po drugie, bo była mniej uczęszczana przez innych użytkowników, a po trzecie, bo trafiliśmy na wybieg z konikami :-) Ja nawet pogłaskałem je kilka razy :-) Tutaj poczuliśmy charakter dzisiejszego wypadu. Dla mnie takie momenty, to esencja rowerowych wyjazdów - gdy można przystanąć na chwilę, poczuć magię pięknych miejsc i głęboko zaczerpnąć powietrza do płuc, zatapiając się w zadumie. Nieopodal, na kolejnym skrzyżowaniu napotkaliśmy pieska, którego Ania trochę się bała, stając sobie troszkę dalej, podczas gdy ja studiowałem przydrożną mapę. Dalszy kierunek jazdy został ustalony :-)







Droga zaczynała powoli unosić się w górę. Niebawem przejechaliśmy obok znaku, informującego o ślepej uliczce i znaleźliśmy się na kamienistej, polnej drodze. Znów nie ujechaliśmy za daleko, gdyż natrafiliśmy na bardzo fajną polankę :-) W przypływie beztroski, rzuciłem się w trawę i poleżałem chwilę, a następnie pstryknęliśmy kilka fotek. Z polany rozciągał się bardzo ładny widok na Sudety Wschodnie. Powoli zaczynało coś do mnie docierać...





Po kilkunastu minutach znów ruszyliśmy dalej, wjeżdżając do lasu, gdzie czekał na nas dosyć stromy podjazd, za którym dotarliśmy do przesmyku nad autostradą. To tutaj na dobre dotarło do mnie, dlaczego okolice Góry św. Anny zasługują na miano parku krajobrazowego. Ze wzniesienia rozciągał się miły dla oka widok, który niestety mąciła przebiegająca tuż pod nami autostrada. Gdy znaleźliśmy się po jej drugiej stronie, dotarliśmy do leśnego skrzyżowania, na którym każda droga była oznaczona jakimś szlakiem :-) Coś mi mówi, że będę tu bywał częściej - jeśli już nie w tym, to w przyszłym roku. Doprawdy niezłe pożegnanie wakacji sobie zgotowaliśmy :-)





Pokonaliśmy kolejny, nieco krótszy podjazd i wyjechaliśmy z lasu. Kręciliśmy teraz na polnej drodze, położonej na wzniesieniu, z którego znów rozpościerał się ładniutki widok :-)



Nasza sielanka została jednak na moment przerwana, gdy z pobliskiego domostwa wypadł pies, który rzucił się w moim kierunku. Był sporej wielkości i muszę przyznać, że była to moja pierwsza groźna sytuacja z tymi skądinąd sympatycznymi stworzeniami, jaką miałem podczas rowerowego wypadu. Jeszcze gdyby nie Ania, to pewnie śmignąłbym nie oglądając się za siebie, ale w tym wypadku, sytuacja wyglądała nieco inaczej. Nie wiem co się stało, ale ów pies dopadł mnie, po czym jak gdyby nigdy nic wrócił na podwórze. Czy w pewien sposób ucierpiał w kontakcie z rowerem (bo mnie nawet nie dotknął), czy cholera wie co, ale mogłem bez żadnego uszczerbku oddalić się z tamtego miejsca. Ania tymczasem wycofała się i objechała owe feralne miejsce z drugiej strony. Było nam szkoda czasu, ale sprawę należało załatwić nieco inaczej... Ktoś następny może nie mieć tyle szczęścia, zwłaszcza że to gospodarstwo jest położone w bliskiej odległości od szlaku... Nieopodal natknęliśmy się na zabytkowy wiatrak, który jednak znajdował się na prywatnym terenie, więc już prosto udaliśmy się na Górę św. Anny, gdzie pokręciliśmy się pożytecznie :-) Chyba był też tam jakiś odpust, bo ludzi było co niemiara :-)
Gdy już wyruszaliśmy w dalszą drogę, zatrzymaliśmy się jeszcze przy zaimprowizowanym wykopalisku, a następnie ja wykorzystując okazję, puściłem się pędem z góry, zatrzymując się w połowie drogi, przy Muzeum Czynu Powstańczego. Zapewne kiedyś odwiedzimy to miejsce. Przy budynku muzeum stała "amfibia", którą widziałem po raz pierwszy jadąc świetną trasę poprzez województwo opolskie :-)





Dalej droga prowadziła do Raszowej, gdzie objechaliśmy "nasze" jeziorko, a następnie przez las dotarliśmy do Kłodnicy. Na początku owego leśnego odcinka prowadziła Ania, co zaowocowało tym, że trochę za bardzo zbliżyliśmy się do drogi asfaltowej. Nic jednak nie było stracone, gdyż zdołaliśmy jeszcze odbić w jakąś mniej wyjeżdżoną drogę, na której natknęliśmy się na chatkę Puchatka :-) Ciekawe, czy ktoś tu mieszka ;-) Dalszy plan zakładał dotarcie do Kędzierzyna, przez skrót na Żabieńcu.





Gdy dojechaliśmy do Ani, wypakowałem jej rzeczy z sakwy i udałem się do domu. To był naprawdę udany i mega pozytywny wyjazd! :-) Żałuję jednak trochę, że lato już praktycznie za nami... Wracając jednak jeszcze na chwilę do pozytywów i dzisiejszej trasy muszę przyznać, że znalazła się ona w czołówce tegorocznych wypadów :-)

Dane wyjazdu:
78.40 km 0.00 km teren
04:12 h 18.67 km/h:
Maks. pr.:40.50 km/h
Temperatura:
HR max: (%)
HR avg: (%)
Podjazdy: m
Kalorie: kcal
Rower:Antek

Exodus do Pławniowic ;-)

Niedziela, 17 lipca 2011 · dodano: 17.07.2011 | Komentarze 0

Deszczowy powrót z pracy sprawił, że zgięło mnie w piątek, który przeleżałem po pracy tak samo, jak i całą sobotę. Wieczorem poczułem się już lepiej. Weekend był ładny, więc niedzieli odpuścić już nie mogłem. Nawet sam zadzwoniłem do Ani z propozycją wyjścia ;-) Jako cel wycieczki, obraliśmy Pławniowice.



Trochę obładowany i oczywiście spóźniony, podjechałem do Kędzierzyna. Było tak gorąco, że aż się ze mnie lało. Już wspólnie ruszyliśmy odkrytym niedawno traktem na Azoty. Trzeba przyznać, że Ania jechała całkiem żywiołowo, natomiast ja byłem chyba jednak osłabiony po tych dwóch ostatnich dniach.
Na miejscu okazało się, że ludzi jest ogrom! Gdy wyjechaliśmy zza węgła, aż prawie padłem z wrażenia :-) Wyglądało to tak, jakby w jedno miejsce spędzono jakiś uchodźców :-) Tutaj ktoś leżał, obok pan szedł z pieskiem, tam ognisko, tu radio, tam ktoś drapał się po głowie, nie wiedząc nawet, że w tym ścisku drapie głowę sąsiada, a pod drzewem jakiś inny pan jadł kiełbaskę :-) W dwóch słowach: istny Sajgon :-) Najlepsze było to, że ja patrzyłem na brzeg tuż przed nami, natomiast Ania spoglądała na drugą stronę jeziora. Gdy ujrzałem co tam się działo, aż szczęka mi opadła i zacząłem się śmiać :-) Było tam czerwono, zielono, niebiesko - dosłownie różnokolorowo! :-) Piasku, ani pierwszych metrów wody w ogóle nie było widać! :-) Mimo to znaleźliśmy jakieś mniej oblegane miejsce, choć tuż przy głównej ścieżce. Trochę się pobyczyliśmy i ruszyliśmy w drogę powrotną. Ania co prawda chciała jeszcze się wykąpać, ale warunki ku temu nie były najlepsze ;-)






Wyjeżdżaliśmy stamtąd, jadąc obok sznurka samochodów. Na szczęście jechaliśmy rowerami, więc automatycznie w tej sytuacji byliśmy na wygranej pozycji. Po kilku kilometrach jazdy główną drogą, odbiliśmy jeszcze w kierunku jeziora, gdzie na moment się zatrzymaliśmy, a następnie ruszyliśmy dalej, jadąc autostradą ;-) Jeszcze w Pławniowicach wstąpiliśmy do pewnej knajpo-restaruracji, gdzie zamówiliśmy zimne soki do picia, ale nic nie zjedliśmy, gdyż pani kelnerka nie bardzo orientowała się w menu ;-)




Wkrótce znów byliśmy w trasie, która upłynęła nam bardzo sympatycznie. Ponadto przejeżdżając przez Sławięcice zauważyłem, że ktoś wystawił na sprzedaż absolutnie niespotykany i wyjątkowy przedmiot. Byłem dosłownie poruszony ;-) Kilkaset metrów dalej znów zrobiliśmy przystanek na uzupełnienie płynów. Po tej operacji poczułem się lepiej, a trzeba przyznać, że miałem dziś słabsze momenty.




Po rozstaniu z Anią, udałem się w drogę do Koźla. Przed Rondem Milenijnym zauważyłem, że wjeżdża na niego grupa rowerzystów. Od razu zrezygnowałem ze zjazdu z asfaltu tylko i wyłącznie dlatego, aby dać sobie szanse na ich wyprzedzenie :-) Machnąłem MXS i pięknie śmignąłem całą grupę jeszcze na rondzie! :-)

Dane wyjazdu:
63.66 km 0.00 km teren
03:33 h 17.93 km/h:
Maks. pr.:35.60 km/h
Temperatura:
HR max: (%)
HR avg: (%)
Podjazdy: m
Kalorie: kcal
Rower:Antek

Milcząca wycieczka

Czwartek, 23 czerwca 2011 · dodano: 23.06.2011 | Komentarze 0

Miało być z tekstem, ale... ;-)
















Dane wyjazdu:
65.81 km 0.00 km teren
03:34 h 18.45 km/h:
Maks. pr.:39.30 km/h
Temperatura:
HR max: (%)
HR avg: (%)
Podjazdy: m
Kalorie: kcal
Rower:Antek

Z Antkiem na przegląd

Wtorek, 14 czerwca 2011 · dodano: 14.06.2011 | Komentarze 0

Wczoraj pomyślałem sobie, że chyba nadszedł czas, aby udać się z Antkiem na przegląd serwisowy. Rano wcześniej się obudziłem. Od razu do głowy wpadła mi myśl o pięknym Antku, serce szybciej zabiło i już spania nie było... :-) Zacząłem przysypiać dopiero po budziku, jak już trzeba było wstawać. Za oknem słońce zaczynało już ładnie, porannie świecić i niebawem byłem już w drodze do pracy.



Antoś znów wzbudził zainteresowanie części załogi, ponieważ po raz pierwszy pojawiłem się tam z czterema sakwami :-) W ciągu dnia zadzwoniłem do sklepu i już było jasne, że wyjazd do Gliwic nie odsunie się w czasie.
Dokręcanie Antka zajęło piętnaście minut. Następnie śmignęliśmy na miasto, aby coś skonsumować :-) Ano tak! Zapomniałbym :-) Do Gliwic pojechała ze mną Pszczoła i Ania ;-) Na Rynku było pełno ludzi, więc siedliśmy w pierwszym wypatrzonym przez nas, nieco spokojniejszym miejscu. Po chwili Ania dojrzała koleżankę z pracy, a ja ciekawe ogłoszenie ;-)



Jako że czas nas trochę gonił, ruszyliśmy przed siebie i po kilku dłuższych chwilach, zdołaliśmy wydostać się z Gliwic. Udało nam się ułożyć naprawdę fajną trasę: jechaliśmy bocznymi drogami, lub też gruntowymi, aby za chwilę mijać chaszcze na ścieżce, czy wjeżdżać na strome torowisko :-) Niestety popołudniowa aura dodatkowo nas popędzała - dzień już jakby stracił na świeżości. Ja wyluzowałem dopiero, gdy wjechaliśmy w las przed Pławniowicami. Pomogła mi też w tym sarna, która przebiegła nam przez drogę :-) Nad jeziorem nawet się nie zatrzymywaliśmy. Mam nadzieję, że jeszcze będzie okazja, aby wybrać się tu tego lata :-)



Wyjeżdżając z Pławniowic, zaczęliśmy rozmawiać o budowaniu formy na rowerze, a później już mogliśmy znów cieszyć się urokiem asfaltowej, leśnej drogi do Rudzińca - to naprawdę ładny odcinek :-) Trzeba przyznać, że w ogóle trasa z Kędzierzyna do Pławniowic jest w ogóle całkiem fajna :-) Nieco przyśpieszyłem i oddaliłem się od Ani. Słońce powoli zaczynało już zachodzić, a zachód był przepiękny tego dnia! Chyba był to jeden z piękniejszych zachodów słońca, jakie widziałem w życiu... Poczekałem na Anię, po czym fajnym skrótem ominęliśmy Ujazd, wjeżdżając bezpośrednio na drogę do Sławięcic.
Główną drogą jechaliśmy tylko tyle, na ile to było konieczne. Nawet już w Kędzierzynie odbiliśmy na Piasty, aby zahaczyć później o jeden i drugi park :-) Następnie przemknęliśmy przez stację, po czym już każde z nas pojechało w swoją stronę :-)
Szkoda, że akurat dziś czas nas gonił. Biorąc pod uwagę bliskość aglomeracji, trasa była doprawdy przednia...