Info

avatar Ten blog rowerowy prowadzi Kosiek. Odkąd jestem na bikestats.pl przejechałem 34372.37 kilometrów. Średnia prędkość wynosi aktualnie 21.12 km/h - trochę mało, ale spowalnia mnie Balast ;-)

Więcej moich rowerowych statystyk.



baton rowerowy bikestats.pl button stats bikestats.pl button stats bikestats.pl button stats bikestats.pl button stats bikestats.pl button stats bikestats.pl button stats bikestats.pl button stats bikestats.pl button stats bikestats.pl button stats bikestats.pl button stats bikestats.pl

Wykres roczny

Wykres roczny blog rowerowy Kosiek.bikestats.pl

Archiwum bloga

Wpisy archiwalne w kategorii

Wypady, nie w(y)padki ;-)

Dystans całkowity:11362.69 km (w terenie 0.00 km; 0.00%)
Czas w ruchu:530:50
Średnia prędkość:21.41 km/h
Maksymalna prędkość:78.56 km/h
Liczba aktywności:161
Średnio na aktywność:70.58 km i 3h 17m
Więcej statystyk
Dane wyjazdu:
90.50 km 0.00 km teren
03:11 h 28.43 km/h:
Maks. pr.:64.92 km/h
Temperatura:
HR max: (%)
HR avg: (%)
Podjazdy: m
Kalorie: kcal
Rower:Cabo

Toszecka na niby spokojnie ;-)

Sobota, 28 lipca 2018 · dodano: 09.12.2018 | Komentarze 0

Na dziś miał przypaść ostatni lipcowy dzień, w który liczyłem na ewentualny start na czterysetkę. Niestety nic z tego nie wyszło, za sprawą burzowych prognoz pogody. Z drugiej strony ewentualny sierpniowy termin pozwoli mi lepiej przygotować się do takiej trasy i nie będzie to start z marszu, a poza tym sierpniowe warunki będą bardziej zbliżone do terminu startu MRDP Zachód, więc zyskam pewnie więcej doświadczeń :-) Co by nie było, po dzisiejszej porannej pracy, postanowiłem wypiąć się na prognozy i zaplanowałem toszecki przejazd. Jakoś nie wierzyłem, że w tym czasie będą u nas jakieś burze :-)



Start zgodnie z założeniem był bardzo spokojny :-) Za wiaduktem znowu przypomniałem sobie o zamkniętej ulicy Wojska Polskiego, ale tym razem nie pojechałem do parku, a udałem się po prostu na drugą stronę ulicy i przy pływalni włączyłem się płynnie do ruchu :-) Cały czas delikatnie napędzałem rower :-) Na Kanale Gliwickim minąłem syna od znajomych, jadącego na rowerze :-) Trochę późno się zreflektowałem, ale i tak nie zostałem zauważony :-) Jechałem dalej i nawet w lesie przed Sławięcicami jakoś nadmiernie nie przycisnąłem :-) Od samego startu za to, co kilka minut sięgałem po bidon i robiłem dwa, lub trzy łyki. Było naprawdę gorąco! Na bank powyżej trzydziestu stopni! Łykałem dystans powoli i w zasadzie dopiero za Łanami zacząłem mocniej deptać :-) Zjeżdżając w Niewieszach na drogę do Toszka, wymieniliśmy pozdrowienia z grupą kolarzy :-) Fajnie tak jechać na szosie i stanowić ułamek jakieś rowerowej kultury... :-) A takie pozdrowienia nie były ostatnimi dzisiejszego dnia! :-) Z nieba lał się żar i nie jechało się jakoś nadzwyczajnie lekko. Nawet zjazd w Toszku nie był wykorzystany przeze mnie optymalnie :-) Przepuściłem za to na pasach jakąś panią z wózkiem, za co zostałem wynagrodzony szczerym uśmiechem :-) Miło :-) Dopiero wylot z Toszka i tamtejszy zjazd nieco mnie napędził :-) Oczywiście później było lekko pod górkę i tam jakby zeszło ze mnie powietrze, ale kolejne kilometry wkładały moc w moje nogi :-) Dopiero się rozpędzałem! Na wysokości Kotulina machnąłem w pozdrowieniu jakiemuś kolarzowi po swojej lewej, który włączał się do ruchu. Od jakiegoś czasu byłem już jednak rozkręcony i gdy po chwili obejrzałem się za siebie, po owym kolarzu nie było praktycznie śladu - jakiś mały gdzieś na horyzoncie. To jeszcze mocniej dodało mi kopa! Wrzuciłem wyższy bieg i but w pedały! Super się jechało! Na wlocie do Błotnicy Strzeleckiej dość inteligentnie pozwoliłem się wyprzedzić przez samochód, za co dostało mi się podziękowanie w postaci awaryjnych świateł :-) Dobrze tak jechać we wzajemnej symbiozie :-) Podobnie było w Strzelcach, gdzie jeden z kierujących zjechał dla mnie maksymalnie do osi jezdni tak, abym mógł bez problemu podjechać do świateł na skrzyżowaniu. Wkrótce zjechałem z głównej, ale tempo raczej nie spadło :-) Dopiero gdy zwróciłem się ku Górze św. Anny, ukształtowanie terenu lekko pod górkę i przeciwny wiatr, bardzo wyraźnie mnie spowolniły :-) Pchałem ścianę :-) Sam podjazd zrobiłem jednak bardzo fajnie :-) Na chwilę przystanąłem nieopodal Karola (moja miejscówka została zajęta dosłownie dwie sekundy przed moim przybyciem), po czym puściłem się w dół :-) Czułem energię w nogach, a co lepsze - inaczej rozplanowane nawadnianie dało wyraźnie zauważalne efekty w dolnych kończynach! Na własne oczy zauważyłem dotychczasowe błędy... Może będzie się dało zniwelować te wieloletnie zaniedbania? Czas pokaże. Tymczasem dałem się porwać grawitacji, docierając aż do pierwszego skrzyżowania w Kalinowie. Taki był plan ;-) Zjeżdżać dopóty nie trzeba będzie pedałować z lekkim oporem :-) Zawróciłem i udałem się w kierunku Kadłubca, a stamtąd do Poręby, tuż przed nią przyciskając mocniej i uciekając przed "ścigającym" mnie ciągnikiem :-) Moje ulubione serpentyny przejechałem na nieco mniejszym gazie i krótko potem wjechałem na "Alpenstrasse", gdzie jeszcze przed nawrotem, musiałem uciekać prawie do rowu przed nadjeżdżającym z przeciwka Fordem Galaxy. Kierujący ani się nie zatrzymał... Nie to, żeby w ślepym zakręcie jechał z bezpieczną prędkością, bo po co...? Szybko o nim zapomniałem i sam podjazd pokonałem nadzwyczaj dobrze :-) Lekki kryzys tlenowy dopadł mnie już na wypłaszczeniu :-) Na chwilę zmniejszyłem tempo i dalej w długą :-) Niebawem ponownie byłem na serpentynkach, a gdy je minąłem, całkiem fajnie dodeptałem do Leśnicy :-) Stamtąd, mimo przeciwnego wiatru dość sprawnie doleciałem do Raszowej :-) Lasu prawie nie pamiętam ;-) Kłodnica, przejazd między autami na skrzyżowaniu z nie palącymi się światłami i powolne wyciszanie na Wyspiańskiego, trwające już do samego domku :-) Później pomyślałem sobie, że mogłem już trochę wcześniej zmniejszyć tempo. Zrobimy tak następnym razem! :-) Dodatkowo podczas tego wyjazdu ostatecznie okazało się, że ułożenie siodełka jest teraz dużo, dużo lepsze :-) Śmigamy dalej! :-)

Barka na Kanale Gliwickim przed Ujazdem :-) A na barce - rowery! :-)


Góra św. Anny :-)


Tradycyjne "cześć" tym razem z lekko zasłoniętymi widoczkami ;-)


Jeszcze raz Góra św. Anny :-)



Dane wyjazdu:
87.15 km 0.00 km teren
03:06 h 28.11 km/h:
Maks. pr.:64.38 km/h
Temperatura:34.0
HR max: (%)
HR avg: (%)
Podjazdy: m
Kalorie: kcal
Rower:Cabo

Na toszecki standard :-)

Czwartek, 5 lipca 2018 · dodano: 25.11.2018 | Komentarze 0

Na sobotę zaplanowałem sobie ponad trzysta kilometrów. Nie wiem jeszcze jak to zrobię z obecną dyspozycją, ale chcę spróbować. Nie chciałbym ot tak poddawać się w kwestii tegorocznej czterysetki. Brak planu treningowego postaram się przykryć nabytym już doświadczeniem. Pełna to improwizacja, ale chcę spróbować, bo później z terminami nie będzie już tak kolorowo. Dzisiejszy wyjazd miał być małym sprawdzianem mojej formy po ostatnich problemach.



Na początku totalnie odpuściłem. Nie chciałem się spalić, więc wylot z miasta był raczej spokojny. Oczywiście zapomniałem o remoncie przy Wojska Polskiego i znów musiałem jechać parkiem :-) Dodatkowo przeszkadzał wiatr i wyglądało na to, że będzie tak przez cały wyjazd, ewentualnie na powrocie za Porębą coś się zmieni. Dystans pokonywałem z uwagą dobierając przełożenia i bardzo dobrze się stało, że wymieniłem tylną linkę i ustawiłem przerzutkę, bo momentami dosłownie wachlowałem biegami :-) Na dalszym etapie drogi, gdy już trochę bardziej sobie pozwalałem doszedłem do wniosku, że kaseta "jedenastka" dla kolarza-sportowca ma naprawdę duże znaczenie. Na wylocie ze Sławięcic, będąc już przed laskiem, usłyszałem nagle pisk opon za swoimi plecami. To jakaś niewiasta za kierownicą myślała zapewne, że zdąży mnie wyprzedzić, a tymczasem sytuacja zmusiła ją do gwałtownej zmiany planów. W pierwszym ułamku sekundy trochę mnie wystraszyła, ale szybko o tym zapomniałem :-) Trochę wkręcałem się na obroty, ale to jeszcze zdecydowanie nie było to. Kryzys dopadł mnie już, gdy zjechałem w kierunku Toszka! Masakra... Co się ze mną dzieje? Na całe szczęście widoczność była bardzo dobra i przyjemnie się jechało :-) Gdy wjechałem na drogę w kierunku Opola kryzys się nasilił. Postanowiłem nawet się zatrzymać, czego chyba od dawna nie robiłem na tej trasie. A może to ten wiatr wiejący z przeciwka? ;-) Po chwili ponownie ruszyłem i dobierając sobie z wyczuciem przełożenia, zacząłem z czasem jechać coraz lepiej. Gdy dotarłem do Strzelec nie byłem jeszcze do końca rozkręcony, ale bardzo szybko do mocniejszej jazdy zmotywował mnie autokar, wjeżdżający przede mnie na rondo z mojej lewej strony :-) Nie pogoniłem go zbyt długo, ale zawsze to coś ;-) Zasłużyłem sobie za to na "zieloną falę" ;-) Trwała aż do momentu, gdy nagle trafiłem na korek. Mimo że przez miasto leci tranzyt, to o tej porze raczej nie powinno go być... Szybko się to wyjaśniło. Na skrzyżowaniu ruchem kierowała Policja, a wcześniej był tu niestety jakiś wypadek. Zgodnie z planem zjechałem w kierunku Anki. Gorsza nawierzchnia wymusiła wolniejsze deptanie, ale mnie nie przeszkadzało to jakoś nadto. O dziwo mimo niecałych dwóch godzin do zachodu słońca, dzień zrobił się jakiś taki jakby się powoli kończył i w związku z brakiem lampki, nie czułem się z tym jakoś w stu procentach komfortowo. Na ostatniej prostej przed Wysoką znów poczułem, jakby dopadł mnie kryzys. Jechałem ciężko nawet mimo tego, że miałem z lekkiej górki! Co prawda wiał przeciwny wiatr, ale żeby aż tak...? Zrzuciłem przerzutkę i to był strzał w dziesiątkę! Powoli budowałem bazę i prędkość tak, że w Wysokiej były nawet momenty, że podjazd robiłem na blacie! Nieźle... ;-) Końcówkę podjazdu wykonałem w taki sposób, że od razu skojarzył mi się z kolarzem CCC. Nawet po zjechaniu z głównej już na szczyt wspinaczka nie stanowiła żadnego problemu! Dopiero przed nawrotem do pomnika zrzuciłem przerzutki, aby łatwiej było pokonać zakręt. Hm... Dziwny jestem ostatnio ;-) To był chyba przełomowy moment dzisiejszego wyjazdu :-) Po przywitaniu się z Karolem udałem się z powrotem w kierunku Wysokiej tak, aby zaliczyć pętelki za Porębą :-) MXS był już mój i od tej pory jechałem już jakoś lepiej :-) Może nie dużo szybciej, ale wydolnościowo lepiej :-) Nawet odcinek za autostradą, a przed Porębą, gdzie zawsze wieje i się męczę, zrobiłem jakoś bez większego trudu. W nagrodę dostałem swoje kochane tutejsze serpentynki i choć nie gnałem jakoś mocno, to jak zawsze dały mi dużo frajdy :-) Przy okazji wstąpiłem do miejsca położonego tuż przy drodze - nazwanego jak się okazało Siedem Źródeł. Aż dziw, że jeżdżąc tędy przez tyle lat, nie byłem tu ani razu! Szok! Drogę do Leśnicy pokonałem na spidzie ;-) Świetnie się jechało :-) Za miastem wiatr wiał w twarz mimo, że tu miało być już inaczej, ale dałem sobie z nim radę ;-) Za Raszową przemknąłem przez już nie do końca jasny las i byłem już w Kędzierzynie, gdzie na otwartej przestrzeni słońce dawało na szczęście jeszcze sporo światła :-) Jechałem swoim tempem, w końcu rozkręcony, a w Kłodnicy spotkałem jeszcze biegającego maratony znajomka ;-) Wymęczony krzyknąłem "cześć!" i kilka chwil później przypomniałem sobie o konieczności wyciszenia organizmu. Teraz chciało mi się jechać, a nie mogłem! ;-) Chwilę ze sobą powalczyłem, ale wygrał rozsądek... :-) Szoska chyba wróciła... :-)

To w którą on jest w końcu stronę?


Góra św. Anny widziana za Błotnicą Strzelecką :-)


W kierunku Anki :-) Pięknie pachniało zboże...


Cześć! :-)


Siedem Źródeł. Szok, że jestem tu pierwszy raz!




Dane wyjazdu:
121.60 km 0.00 km teren
04:19 h 28.17 km/h:
Maks. pr.:43.36 km/h
Temperatura:37.0
HR max: (%)
HR avg: (%)
Podjazdy: m
Kalorie: kcal
Rower:Cabo

Jak oto dowiedziałem się, że mam mordę ;-)

Czwartek, 31 maja 2018 · dodano: 25.11.2018 | Komentarze 0

Do południa pokręciłem coś przy tylnej przerzutce i po kilku testowych jazdach byłem zadowolony z jej działania :-) Nie przerzucała co prawda optymalnie (był jeszcze jakiś problem w środkowym zakresie zębatek), ale za to mogłem korzystać z całej rozpiętości przełożeń :-) Na dziś miałem zaplanowany tutejszy standard szosowy, czyli Namysłów i Kluczbork :-)



Pogoda dopisywała nawet za bardzo :-) Było gorąco i tylko wiaterek wiejący z przedniego skosu powodował, że nie czuło się żywej temperatury na skórze. Do Namysłowa przyjechałem dość szybko (a przynajmniej tak mi się wydawało ;-) ), a samo miasto jakimś dziwnym trafem ominąłem ;-) Nie wiem, jak jechałem tu poprzednim razem, że mijałem browar ;-) Nie zatrzymałem się przy tutejszej stacji, gdzie zdarzyło mi się kiedyś uzupełniać zapasy i skierowałem się do wylotu z miejscowości. Niestety po zmianie kierunku wiatr zamiast mi pomagać, przeszkadzał jeszcze bardziej. Od kilku kilometrów miałem mały kryzys i tuż przed ostatnimi zabudowaniami Namysłowa, zostałem wyprzedzony przez parę innych kolarzy. Byli dość fajnie ubrani i zdawało mi się, że mogliby jeździć w jakimś klubie. Na rondzie zwróciłem uwagę na zjeżdżającego przede mną Mercedesa klasy A, który nie użył kierunkowskazu, hamując przy tym samochód chcący włączyć się do ruchu. Po chwili - również bez kierunkowskazu - zjechał na pobocze przy budce z truskawkami. Dosłownie po sekundzie zaczął ruszać - znów bez kierunkowskazów. W tym momencie byłem już w trakcie omijania pojazdu i widząc otwarte okno kierowcy, zwróciłem mu kulturalnie uwagę na temat używania kierunkowskazów. Od razu zauważyłem też, że pojazd zwiększając prędkość, dość mocno zbliżył się do mojego tylnego koła. Jako że byłem w trakcie zjeżdżania do prawej krawędzi jezdni kontynuowałem ten manewr, ale od razu zapaliła mi się kontrolka, że coś jest nie tak... Faktycznie kierowca zrównał się z moim tylnym kołem i jechał tak, jakby chciał zmusić mnie do zjechania z drogi. Gdy już się zatrzymałem, de facto byłem na poboczu. Z prawego otwartego okna usłyszałem od jakiegoś około czterdziestoletniego miśka pytanie, czy dostałem kiedyś po mordzie :-) Nie chcąc odpuszczać wdałem się w dyskusję na temat używania "kierunków", ale ów jegomość powtarzał coś tylko o dostawaniu w mordę jak w mantrze ;-) Dopiero gdy napomknąłem o bezpieczeństwie na krótką chwilę zamilkł po czym stwierdził, że nie dostałem po owej mordzie tylko dlatego, że jest święto :-) Doprawdy piękna postawa! ;-) Pajac ruszył przede mną, a ja od razu zauważyłem, że mimo tej scysji, dwaj wspomniani kolarze nie uciekli mi jakoś za bardzo :-) Chyba nie było ze mną aż tak źle ;-) Walcząc z wiatrem pokonywałem dystans zauważając po czasie, że jeden z kolarzy zawrócił w stronę Namysłowa. Drugi z nich nie mając już nikogo kto rozbijałby ścianę wiatru, nie był już tak mocny :-) Po pewnym czasie śmignąłem go z dość dużą różnicą prędkości. Nie bardzo miał chyba ochotę do nawiązania walki mimo, że byłem dość dobrym materiałem na parę do jazdy :-) Za Domaszowicami minąłem tory kolejowe i na prostej minąłem się z bordową A-klasą. Zmierzyliśmy się z kierowcą wzrokiem, ale to spotkanie dało mi okazję do powtórnego przyjrzenia się tablicy rejestracyjnej. Po chwili zatrzymałem się i zapisałem jej numer w telefonie, aby być jej pewien. 0P0 O43O6 - unikajcie tego gościa, bo szkoda czasu na niego :-)
Mijałem kolejne kilometry, a walka z temperaturą i wiatrem, powodowała coraz to większe zmęczenie. Kilka razy przystanąłem, a na obwodnicy Kluczborka okazało się, że zużyłem ostatnie zapasy wody. Wróciłem się zatem do miasta i w lokalnym dyskoncie (czyli na stacji paliw ;-) ), uzupełniłem bidony i spożyłem bardzo dobrą maślankę cytrynową :-) O dziwo innego producenta, niż zazwyczaj ;-) Jechało się trochę lepiej, ale brakowało mi już świeżości. Temperatura i ogólne zmęczenie robiły już swoje :-) Jazdę przeplatałem to lepszymi, to gorszymi momentami. To była też dla mnie cenna obserwacja na nadchodzącą życiówkę kilometrową. Co innego machnąć kilkadziesiąt kilometrów na maksie, a co innego powyżej stówki i to w takich warunkach jak dziś. Oczywiście miałem tego świadomość również wcześniej - przecież nie jeżdżę na rowerze od wczoraj ;-) W końcu zjechałem z głównej drogi i od tej pory nieco odpuściłem - za sprawą zarówno gorszej nawierzchni, jak i wcześniejszego zamysłu. Muszę nauczyć się odpuszczać na ostatnich kilometrach, aby dać ciału chwilę na zmniejszenie obrotów. W moim wieku to już całkiem ważne ;-) Jazda momentami dalej męczyła, ale zacnie pokonywałem dystans :-) Nie miałem już daleko do mety, więc tym bardziej starałem się ponownie jak na początku wyjazdu zwracać większą uwagę nie na samą drogę, a na jej otoczenie :-)

Przed Ładzą. Pierwsze metry na szosie, pokonane bez trzymanki :-) Coraz pewniej czuje się na tym rowerze!


Tuż za rzeczką ;-) Postój na odpoczynek i spisanie numerów samochodu ;-)


Kościół św. Jacka w Wierzbicy Górnej. 


Postój za Wołczynem. Cienia jak na lekarstwo. Wody w bidonach również coraz mniej...


Kluczbork. Lokalny dyskont ;-) Będę żył ;-)


Zabytkowa wieża ciśnień w Kluczborku.


Postój w połowie drogi do Bierdzan :-)



Dane wyjazdu:
78.49 km 0.00 km teren
02:41 h 29.25 km/h:
Maks. pr.:65.25 km/h
Temperatura:
HR max: (%)
HR avg: (%)
Podjazdy: m
Kalorie: kcal
Rower:Cabo

To nie w porządku...! Hlip, hlip... ;-)

Niedziela, 27 maja 2018 · dodano: 25.11.2018 | Komentarze 0

Czas do popołudnia spędziliśmy na terenie parku przy pałacu w Pławniowicach i tamtejszej plaży :-) Dzieciaki miały frajdę, że hej! :-) Ja starałem się być obecny ciałem jak i duchem, choć od rana było wiadomo, że będę chciał pójść też na rower ;-) Pod koniec pobytu, wymęczony już słońcem nieco zmiękłem, ale do domu wróciliśmy jeszcze przed moją cichą granicą wyjścia, więc między murami byłem chyba nie więcej jak dziesięć minut :-) Ciągnęło mnie...! :-)



Trasę na odwrót ułożyłem z lekkim uśmiechem :-) A co tam! Skoro wczoraj jechałem cały czas pod wiatr, to może dziś będzie z wiatrem? ;-) Do Góry św. Anny wiało lekko przeszkadzając, ale dało się fajnie jechać :-) Poza tym dawało to nadzieję, że za Strzelcami będę miał wiatr w plecy :-) Ileż można jeździć pod wiatr?!? ;-) Podczas zjazdu z Wysokiej wiatr nie ustawał, ale gdy zwróciłem się ku Strzelcom Opolskim zaczął wiać mi prosto w twarz! Był to zdecydowanie najgorszy etap dzisiejszej trasy, ale śmiałem się z tego sam do siebie :-) Widać nie dane mi deptanie z wiatrem ;-) Wciąż też miałem jednak nadzieję na pozytywny rozwój sytuacji za Strzelcami :-) Gdy już się tam znalazłem jasnym stało się, że... tutaj też będę miał wiatr w twarz! No nie może być! :-) Mimo tej jawnej niesprawiedliwości i tak cieszyłem się jazdą :-) Biorąc pod uwagę mój rowerowy cel na ten rok, jazda pod wiatr była dużo bardziej wskazana i tak naprawdę to cieszyłem się z tych warunków mimo, że moim zamysłem na ten wyjazd było po prostu zrobić dystans nie męcząc już za bardzo mięśni. Wiedziałem, że po trzech dniach dość szybkiej jazdy powinienem nieco zbastować tym bardziej, że czasu na regenerację nie było za wiele. Zerknąłem na licznik który na tym odcinku wskazywał średnią około dwadzieścia siedem i pół kilometra na godzinę i pomyślałem sobie, że biorąc pod uwagę przyjęte założenia na dziś, będę cieszył się z obrony cyfr przed przecinkiem. Na wylocie z Błotnicy Strzeleckiej nagle złowrogo zawiało z kierunku na który kierowałbym się za Toszkiem i zacząłem obawiać się, że po kolejnym "zakręcie" znów będę miał wiatr przeciwko sobie :-) Póki co jednak jechałem na tyle sprawnie na ile pozwalały mi zmęczone już nogi. Za Toszkiem zdałem sobie jednak sprawę, że moja średnia zaczyna rosnąć! Najpierw nieśmiało, później z większym animuszem. Postanowiłem powalczyć :-) Efektem było to, że na Starej Blachowni po raz pierwszy na liczniku pojawiło się "dwadzieścia dziewięć" :-) Samo miasto trochę odpuściłem, aby dać szansę ciału choć trochę się wyciszyć, ale efektem całej trasy i tak byłem pozytywnie zaskoczony :-) Chyba ta szosa wciąga mnie coraz to bardziej... :-) Zobaczymy jak będzie za kilka miesięcy - czy dalej mocna jazda, czy może przesiądę się na inne szlaki i rowery ;-)

Niebawem ruch będzie tu jeszcze większy. Po drugiej stronie mostu ma aktualnie miejsce inwestycja w kozielski port.



Cześć! :-)


Widoczki z trasy :-)


A ja głupi planując trasę myślałem, że on jest odwrócony w drugą stronę... ;-)



Dane wyjazdu:
86.67 km 0.00 km teren
03:03 h 28.42 km/h:
Maks. pr.:63.94 km/h
Temperatura:
HR max: (%)
HR avg: (%)
Podjazdy: m
Kalorie: kcal
Rower:Cabo

Szybcikiem po toszeckiej trasie :-)

Sobota, 26 maja 2018 · dodano: 25.11.2018 | Komentarze 0

W TVNie powiedzieli, że również w naszym regionie mają być dziś bardzo silne burze. Na moment trochę to ostudziło moje rowerowe plany, ale to chwilowe zawahanie było naprawdę chwilowe :-) Poza tym wiadomo, że TVN kłamie ;-) Za oknem rysowała się super pogoda! :-)



Miasto pokonałem bardzo spokojnie i przyśpieszać zacząłem dopiero na Blachowni. Na prostej przed Starą Blachownią trochę odpuściłem i ku mojemu zdziwieniu zostałem wyprzedzony przez jakiegoś "cywila" na rowerze! :-) Już w następnym ułamku sekundy dojrzałem przy tylnym kole elektryczny napęd i całe zdziwienie uleciało tak szybko, jak się pojawiło :-) Do Ujazdu trzymałem tempo, ale zaraz za wylotem stamtąd, bardzo nagle pojawił się problem z tylną przerzutką! Nie mogłem wrzucić dwóch ostatnich biegów, a linka nie przejawiała żadnego naprężenia. Co jest?!? Po kilku zabiegach ruszyłem dalej i wkrótce napęd zaczął działać tak jak dawniej, to znaczy nie optymalnie, ale w całym zakresie :-) Deptałem dalej aż tu nagle przed Niewieszami dostrzegłem małego zajączka na poboczu drogi. Wszystko działo się w ułamku sekundy. Zauważył mnie nieco później niż ja jego i na swoje nieszczęście - i ku mojemu zaskoczeniu - zaczął uciekać nie w pole, a na asfalt! W dwie setne sekundy później, miałem go już pod przednim kołem! Dosłownie! Oczami wyobraźni widziałem już jak po nim przejeżdżam tym bardziej, że w tym momencie zajączek nie uciekał, a leżał na boku przewrócony i wierzgając skokami panicznie próbował się podnieść, by uskoczyć spod koła! W ostatniej chwili docisnąłem jeszcze klamki, trochę mnie pociągnęło na gumach do przodu, ale szaraczek jakimś cudem zdążył się podnieść i omijając mnie z tyłu, wbiegł w pole tam, gdzie od samego początku powinien był się kierować! :-) Gdy ta sytuacja zaczynała się dziać miałem ponad trzydzieści na godzinę, a teraz postanowiłem zjechać na pobocze, ponieważ w zasadzie i tak już stałem :-) Uff...
Dalej było już dużo spokojniej :-) Zjechałem w kierunku Toszka i tak jak dotychczas, mierzyłem się z wiejącym znad przeciwka wiatrem. Nie był jakiś mega silny, ale momentami skutecznie utrudniał rozwinięcie skrzydeł - również na zjazdach. Niebawem zrobiłem sobie mały postój przy przepięknym polu, które cudownie pachniało. Och... Doceniałem tą chwilę bardzo...! Toszek jak zwykle przemknąłem tym bardziej, że między zabudowaniami wiatr przeszkadzał wyraźnie mniej. Niemniej jednak na trasie ponownie musiałem się z nim mierzyć. Dopiero przed Strzelcami poczułem, że wieje z mojej prawej strony. Dawało to nadzieję, że na drodze dojazdowej do Góry św. Anny nie będzie mi on już przeszkadzał, lecz tak się nie stało :-) Odbijając po kilku kilometrach dalszej jazdy w kierunku naszego lokalnego szczytu, zwolniłem nieco tempo jazdy. Podjazd pokonałem dość sprawnie, mijając na moście nad autostradą jakiś zawodników MTB. Sam szczyt zdobyłem zgodnie z wcześniejszym zamiarem, ale spędziłem tam dosłownie chwilkę, by puścić się z powrotem w kierunku Wysokiej. Zjazd do Leśnicy jest wyboisty, natomiast ten do Wysokiej w końcówce daje nieco frajdy, a poza tym następnie zmierzałem w kierunku porębskich serpentyn, gdzie byłem co prawda chwilowo hamowany przez samochody, ale sam odcinek dostarczył mi dużo radości :-) Coraz śmielej poczynam sobie na szosie :-) Dalsza droga do domu upłynęła na jeździe pod wiatr, oczekiwaniu na przejazd pociągu i nierówną walką z samochodami już w samym Kędzierzynie :-) Sam wyjazd był jednak bardzo, bardzo super! To pierwszy wyjazd w tym roku, podczas którego polewałem sobie głowę wodą z bidonu! ;-) Czadowo! ;-)

Tuż za Ujazdem. Nieplanowany postój na diagnozę tylnej przerzutki i nieplanowane zdjęcie kościoła ;-)


Zajączek gdzieś w krzakach ;-)


Cudowne pole za Słupskiem. Mimo mojego jakże słabego węchu, wyczuwam wyraźnie miodowo-kwiatowy aromat... Niech ta chwila trwa wiecznie... Albo może lepiej nie! Przecież rowerem trzeba jechać! ;-)


Nie wierzę! Krowy na wsi! ;-)


Jakże piękny mamy dziś Dzień Mamy :-)


Cześć! :-)


Warto ruszyć się z domu :-) Zawsze człowiek coś zobaczy :-) Na Górze św. Anny trafiłem na jakieś zawody MTB :-)


Czyżby przypadek? ;-)



Dane wyjazdu:
84.92 km 0.00 km teren
02:58 h 28.62 km/h:
Maks. pr.:57.62 km/h
Temperatura:
HR max: (%)
HR avg: (%)
Podjazdy: m
Kalorie: kcal
Rower:Cabo

Lecimy na toszecką traskę :-)

Wtorek, 1 maja 2018 · dodano: 25.11.2018 | Komentarze 0

Podobnie jak rok temu po Karolowym wypadzie, udałem się na swój przejazd :-) Jeszcze ładnie świeciło słońce i nie było zbyt gorąco, więc warunki do jazdy były bardzo dobre. Był tylko jeden wyjątek - wiatr :-) Zdecydowałem się na "toszecką" trasę :-)



Miastem jechałem nieśpiesznie, rozkręcając się powoli :-) W zasadzie, to troszkę mocniej zacząłem kręcić dopiero na Starej Blachowni. Cały czas wiał wiatr, ale nie było najgorzej :-) Gdy odbiłem w kierunku Toszka, musiałem stawiać silniejszy opór. Niestety na trasie do Strzelec, gdzie chciałem pokręcić najbardziej optymalnie, miałem cały czas wiatr w twarz! Wypracowana fajna ponad trzydziestokilometrowa średnia zaczęła spadać. Wykorzystywałem jednak leśne odcinki, aby co nieco nadrabiać. Chyba po raz pierwszy odkąd mam szosę, starałem się też optymalnie wykorzystywać ruch korby, naciskając, podciągając, ale również pchając. Zadziwiające jak dużo dawało to nawet takiemu laikowi jak ja! Za Strzelcami nieco odetchnąłem od wiatru, ale minimalnie brakowało mi też świeżości, po poprzednim odcinku. Nie jechałem jakoś mizernie, ale mógłbym bardziej :-) No, może gdyby nie nawierzchnia drogi prowadzącej do podnóża Góry. św. Anny :-) Gdy w końcu zacząłem się wspinać, ponownie zacząłem wykorzystywać cały zakres korby i gdybym był bardziej zaawansowany fizycznie, to taki podjazd przeszedłbym jak rakieta! Oj, trzeba coś w końcu poćwiczyć! :-) Gdy na kilka chwil odpuściłem, wyprzedził mnie inny kolarz, dając mi oczywiście motywacji, aby nie dać mu uciec :-) Momentalnie zwiększyłem kadencję i moc. Dało się jechać dużo bardziej efektywnie! Super! Na szczycie nie zabawiłem zbyt długo :-) Zjeżdżając uważałem na wyboje i trochę żałowałem, że zaplanowałem zjazd właśnie w tę stronę. Nic to. Czekała mnie jeszcze słynna Wiejska w Porębie :-) Tę również śmignąłem sprawniej, niż wydawało mi się, że mógłbym to zrobić. Wykorzystany cały zakres mięśni nóg zrobił swoje i - podobnie jak na poprzednich kilometrach dzisiejszej trasy - czułem że w końcu pracują! Niesamowicie fajne uczucie, o którym zapomniałem na wiele, wiele lat... Trzeba będzie odświeżyć pamięć - oczywiście emocjonalną i mięśniową! ;-) Pod koniec podjazdu mięśnie już lekko piekły, ale to było przecież wskazane! W końcu się też trochę zregenerowałem i na wylocie z Leśnicy już poganiałem! :-) Całą prostą aż do zakrętu przeleciałem mimo wiatru z prędkością czterdziestu pięciu na godzinę :-) Mijając trzy dziewczyny na rowerach, widziałem porażającą wręcz różnicę prędkości :-) W zasadzie wyprzedzałem je jak samochodem :-) Wyjeżdżając z zakrętu aż się wzruszyłem... Bo mogę. Bo rower. Bo wciąż drapię ten niedobry murek z przeszłości...

Przymusowy postój na wlocie do Toszka :-)


I za chwilę postój na telefon - również z atrakcją :-)


Góra św. Anny :-)


Hej! :-)



Dane wyjazdu:
78.87 km 0.00 km teren
02:51 h 27.67 km/h:
Maks. pr.:52.99 km/h
Temperatura:
HR max: (%)
HR avg: (%)
Podjazdy: m
Kalorie: kcal
Rower:Cabo

Powrót na toszecką traskę :-)

Niedziela, 15 kwietnia 2018 · dodano: 25.11.2018 | Komentarze 0

Niedziela była kolejnym ładnym dniem w ostatnim czasie :-) Nie było co prawda tak słonecznie bezchmurnie jak jeszcze niedawno, ale szosowo było na pewno ;-) Jeśli chcę zrealizować plan wyznaczony na koniec czerwca, to musiałbym jednak ostro zacząć pedałować.



Pierwsze dwadzieścia pięć kilometrów jechałem pod mocny wiatr. Dopiero po zmianie kierunku jazdy w Niewieszach mogłem nieco odetchnąć :-) Tętno wzrosło jednak w Boguszycach gdzie wyjeżdżający z jednej z posesji młodociany kierowca nieco wymusił mi pierwszeństwo. Zrównałem się z nim dając tym samym znać o swojej obecności. Przejazd przez Toszek był już formalnością :-) Wjechałem na bardzo fajny, szosowy odcinek w którego połowie zacząłem odczuwać przypływ wydajności :-) Wypadało to na jakiś czterdziesty kilometr dzisiejszej trasy. To by się zgadzało ;-) Dojeżdżając do Strzelec Opolskich zaliczyłem pierwsze dwa postoje - króciutkie przystanki na czerwonym świetle ;-) Wkrótce wjechałem na drogę w kierunku Góry św. Anny i tam obniżyłem prędkość podróżną. Trochę czułem już trudy jazdy, zmieniła się też nawierzchnia i wrócił też przeciwny wiatr. Kolejny postój zaliczyłem jednak dopiero na punkcie widokowym na nawrocie, zjeżdżając już ze szczytu. Na Rynku było dość dużo ludzi, więc nie zatrzymywałem się tam nawet, witając się z Karolem tylko na odległość. Punkt widokowy przy głównej również był zajęty. Walcząc z wiatrem łykałem dalej kilometry do domu :-) Byłem zadowolony z tego, że praktycznie całą traskę przejechałem na raz :-)

Przy punkcie widokowym :-)


O tej porze roku chyba wszystkie drogi prowadzące na Górę św. Anny są bardzo urokliwe :-)



Dane wyjazdu:
47.00 km 0.00 km teren
03:00 h 15.67 km/h:
Maks. pr.:39.00 km/h
Temperatura:
HR max: (%)
HR avg: (%)
Podjazdy: m
Kalorie: kcal
Rower:Kosia

Odwrotna powtórka z wczoraja ;-)

Niedziela, 18 lutego 2018 · dodano: 24.11.2018 | Komentarze 0

Dzisiejszego wyjścia chyba bym nie odpuścił. Poranek był co prawda mniej zachęcający do opuszczenia murów ciepłego domku, ale jakież ja miałem wyjście? ;-)



Tym razem postanowiłem objechać leśne jeziorko z drugiej strony :-) Wydawało mi się, że coraz lepiej czuję opony, choć wcale też nie szaleję nie wiadomo jak. I tak naprawdę wcale mi na tym nie zależy, by wyrabiać nie wiadomo co. W zasadzie, to liczy się tylko pewność prowadzenia. Z drugiej strony Kanału Gliwickiego rozpocząłem marsz po nieznanej jeszcze drodze. Początkowo zastanawiałem się, czy aby na pewno chcę wydłużać sobie tym trasę, ale wątpliwości odeszły bardzo szybko :-) Dodatkowo w nagrodę dojechałem do śluzy "Kłodnica", którą z tak bliskiej odległości miałem okazję oglądać po raz pierwszy, przejazdów pociągiem nie licząc ;-) Po kilkuminutowym spacerze wróciłem do Kośki pozostawionej w całkiem dalekiej odległości ode mnie. Całe szczęście nie zaginęła, a dodatkowo ja na leśnym dukcie znalazłem nóż ;-) Ogólnie cały ten leśny odcinek minął mi bardzo szybko, czego nie można powiedzieć o następnym, biegnącym do Leśnicy. Brak osłony w postaci drzew, wystawił mnie na mocne działanie przeciwnego wiatru, co jednak dało się odczuć. Nie przejmowałem się tym wiedząc, że to tylko przejściowe trudności. Bardziej jednak doskwierała mi szara aura, zupełnie odmienna niż ta, która panowała wczoraj. Odpędziłem te myśli czym prędzej i już niedługo potem cieszyłem się z przejazdu ulicą położoną w korycie rzeki :-) Budowaliśmy klimat tego wyjazdu :-) Wkrótce wjechaliśmy też na Drogę Trzech Braci, która być może nie była tak urocza jak latem, ale frajdy dostarczała z całą pewnością!
Po przecięciu drogi ze Zdzieszowic zaczęła się prawdziwa zabawa! :-) Powoli piąłem się u podnóża Góry św. Anny, by w kulminacyjnym momencie zaliczyć bardzo stromy podjazd, na śliskim błocie, do którego mając poprzednie opony nawet bym się nie przymierzał. Ba! Teraz również miałem wątpliwości, głównie z uwagi na śliską nawierzchnię, ale udało mi się go pokonać praktycznie w całości! Gdyby nie pochylenie nawierzchni i fakt, że spowodowało to zjechanie w głębokie liście i finalnie konieczność zatrzymania roweru, z pewnością ujechałbym dużo dalej! Kolejny etap podprowadziłem rower, by na fotograficznym postoju ustąpić miejsca rowerzystom zjeżdżającym na MTB :-) Ja tymczasem z różnym skutkiem starałem się piąć wzwyż. Na mocniejszych terenowo oponach lub z mniejszą ilością błota z pewnością spacerów byłoby mniej :-) Poczułem też jak pracuje mój organizm i z premedytacją zapragnąłem oddychać mocniej, chcąc kolejnych powodów do wzmożonego wysiłku! Kto wie? Może to czas na czwarty rower? ;-)
Autostradę przeciąłem rozradowany jazdą i otoczeniem. W Wysokiej zjechałem na nie do końca przyjemnie kojarzącą mi się drogę, a zanim wjechałem między pola, zdążył mnie obszczekać i pogonić jakiś mały psiak :-) To jednak nie było ważne! Liczyła się jazda! Podczas zjazdu ponownie odczułem ile dają nowe opony. Wspominam o tym co chwilę, ale różnica jest znaczna! Odcinek do autostrady pokonałem z zamiarem, by nie przystawać zbyt wiele i taki też miałem plan na zjazd w "Lesisku". Miałem cieszyć się jazdą, a nie rozpraszać widokami - te oglądałem wczoraj :-) Sam zjazd dostarczył mi sporo radości i minął całkiem szybko :-) Chyba będę te tereny odwiedzał częściej i już nie jestem tak przekonany, że to będzie aż tak bardzo szosowy rok ;-) Kilometrowo pewnie tak, ale czy proporcjonalnie co do ilości wyjazdów? Zobaczymy co czas pokaże :-)
W Żyrowej depnąłem :-) Prędkość podróżna wzrosła radykalnie, co między innymi było też zasługą opon ;-) Zdzieszowice ujrzałem po naprawdę niewielkim czasie :-) Zwolniło mnie dopiero błoto w okolicach stawów :-) Ostatecznie postanowiłem też objechać jeden w Januszkowicach, czego nie miałem w planach. Skoro jednak już tu byłem :-) Po ponownym powrocie na asfalt, znów rozpocząłem marsz w kierunku domu :-) Słońce, które pojawiło się mniej więcej w połowie wyjazdu dodawało jeszcze energii do jazdy :-)

Jeziorko na Kuźniczkach po raz kolejny ;-)


Dotarłem do drogi, którą chciałem sprawdzić jakiś czas temu :-)



Śluza "Kłodnica" - największa na Kanale Gliwickim.


Znaleziony nóż ;-)


Góra św. Anny w oddali :-)


Ciekawy przejazd w korycie rzeki :-)


Góra św. Anny widziana z Drogi Trzech Braci :-)


Przydrożna kapliczka.


"Zdzichy" jeszcze z innej perspektywy ;-)


Znów przy kapliczce :-)


Końcowy etap Drogi Trzech Braci :-)


Przy Kapliczce Trzech Braci. Pięknie utrzymane miejsce, słoneczko i ptaki śpiewające jak poświergotane :-) Był klimat... :-)


Rozpoczynamy wspinaczkę :-)


Jar położony przy szlaku :-) Na górze biegnie asfaltowa droga ze Zdzieszowic.


To dopiero była wspinaczka! :-)


I znów ślady walki ;-)



Przeszkody wcale nie przeszkadzały :-) Urozmaicały :-)


Panie, nie czaj się Pan tak! ;-) Zapraszam w drugą stronę! ;-)


Korzystając z okazji postanowiłem nieco zboczyć z trasy i zatrzymać się na moment przy amfiteatrze :-)



Kapliczka położona nieopodal MOPu przy autostradzie. I tu również było dużo błocka! ;-)


Widok na Górę św. Anny z drogi biegnącej przy autostradzie.


Nasze wczorajsze ślady :-) Całe szczęście tym razem leżymy z innego powodu - czysto fotograficznego :-)


Wczoraj zjazd, dzisiaj podjazd :-)


Od pewnego momentu drogi już nie widać :-) Doturlaliśmy się do "Lesiska" :-)


Pochłonięty zjazdem zahaczyłem o leżącą gałąź łamiąc ją prawdopodobnie gdzieś o koło, czy ramę. Na szczęście ani opony, szprychy czy napęd nie ucierpiały. Wszystkiemu przyglądała się mała sarenka, uciekając po chwili między drzewka :-)


Wilk, czy zajączek? ;-) Masza na pewno mi powie ;-)


Brudni, ale szczęśliwi :-)


Zdzieszowicki staw widziany tym razem z większej odległości :-)


Już w Januszkowicach :-) Staw pierwszy :-)


Staw drugi :-)


A skąd tu tyle wody się zrobiło? ;-)



Dane wyjazdu:
52.70 km 0.00 km teren
03:00 h 17.57 km/h:
Maks. pr.:28.00 km/h
Temperatura:
HR max: (%)
HR avg: (%)
Podjazdy: m
Kalorie: kcal
Rower:Kosia

Wycieczka z mokrym tyłkiem :-)

Sobota, 20 stycznia 2018 · dodano: 24.11.2018 | Komentarze 0

Nie planowałem na dziś niczego wielkiego, ale z rana podświadomie usiadłem do rysowania trasy i poszło mi to bardzo szybko :-) Wystarczyło tylko poczekać na dobry moment do wyjścia :-)



Podczas tego wyjazdu miałem jechać nową leśną drogą. Okazała się być bardzo przyjemna! :-) Po drugiej stronie Kanału Kędzierzyńskiego zacząłem fajnie wkręcać się w wyjazd, a Kośka jak zwykle sprawiała mi wiele frajdy! :-) Po całym wyjeździe nie mogłem sam uwierzyć, że już spisywałem ją na rowerowe straty i perspektywę jazdy tylko zimą! Teraz mamy wspólne plany! ;-) Tylko żeby czas pozwolił...
Wraz z pokonywanymi metrami zaczął też padać delikatny śnieg i wyjazd stał się jeszcze bardziej ciekawy! :-) Później chwilę lekko, prawie niezauważalnie popadało, następnie do tego deszczu znów na chwilę dołączył śnieg, a wyjazd kończyłem w słońcu :-) Ot, taka przeplatanka :-) W okolicach Starej Kuźni pojawił się jednak dyskomfort w postaci mokrych gaci ;-) Doturlałem się w spokoju do domu i nawet lekko przeschnąłem, ale trzeba będzie pomyśleć o błotnikach do Kośki :-)

Początki na nowym trakcie :-)


Dobrze, że sam celowo położyłem rower, a nie położył się sam ;-)



Było całkiem urokliwie :-)






Nad Kanałem Kędzierzyńskim :-)




Bunkier nieopodal.



Na białej nitce :-)



Młodnik przy dostrzegalni przeciwpożarowej "Blachownia".



Ot i sama dostrzegalnia ;-)




Fajowy zjazd z górki :-)



Zaczyna padać :-)




Chwila wytchnienia pod dachem :-) Wokoło magiczna cisza i klimatycznie pada śnieg...




Znowu na trasie :-)



Pałac w Rudzińcu.



No i któremu tu wierzyć? ;-)




Już zauważalne trudy podróży.



Kościół św. Michała Archanioła w Rudzińcu.



Załadunek buraków ;-)



Już niedaleczko Starej Kuźni :-)



Szlaban ;-)



Napęd ostro dostaje w zębatki...




Pora na chwilę wytchnienia... Przy okazji szacuję "straty" i wiem już, że po skończonej jeździe obowiązkowo i z chęcią spłuczę ten brud z Kosi :-)











I znowu na molo ;-)



Znajome miejsce odwiedzone niegdyś Kosią... :-)



Znajome miejsce tuż obok, odwiedzone niegdyś Antkiem ;-)



Tak to jeszcze chyba nie było... :-)









Już za Korzonkiem :-)



Bohater dzisiejszego dnia! :-)



Dla odmiany słoneczko na sam koniec :-)



Zwierzę ;-)



Dane wyjazdu:
39.70 km 0.00 km teren
02:13 h 17.91 km/h:
Maks. pr.:35.00 km/h
Temperatura:
HR max: (%)
HR avg: (%)
Podjazdy: m
Kalorie: kcal
Rower:Kosia

Kolejne wcielenie Kosi :-)

Sobota, 30 grudnia 2017 · dodano: 30.12.2017 | Komentarze 0

Po powrocie ze świąt naszła mnie ochota, aby jeszcze pokręcić trochę w Starym Roku :-) Było trochę wolnego, więc temat miałem ułatwiony :-) Poza tym była to okazja do przetestowania fabrycznych opon z Pszczoły, które jakiś czas temu założyłem do Kosi :-)



Początek wyjazdu był z defektem - przednia przerzutka nie reagowała na polecenia manetki. Na skraju azotowego skrótu zatrzymałem się, aby zlokalizować problem. Ruchome części poruszały się z dużym oporem i po powrocie wiedziałem już, że będę musiał je wyczyścić i przesmarować. Z czasem problem ustąpił i mogłem cieszyć się jazdą :-) W azotowym lesie zacząłem zwracać większą uwagę na zachowanie opon i choć teren nie był zbytnio wymagający, to mimo tego dało się odczuć lepszą trakcję, czy większą skuteczność podczas hamowania. Jadąc dalej pomyślałem sobie, że te nowe-stare opony to już kolejne wcielenie Kosi. Była już crossem do pokonywania dystansu na lekko, później wyprawówką, a teraz może okazać się, że fajną alternatywą do śmigania w terenie :-) Na nawrocie za Starą Kuźnią trzy razy owe opony uratowały mnie przed sytuacją, w której jadąc na poprzednich oponach, musiałbym ratować się przed upadkiem. Zmarznięta ziemia, lód i koleiny robiły swoje :-) Wkrótce potem wjechałem do wsi, a stamtąd znów począłem przedzierać się przez las :-) Wciąż było ciekawie! Gdy już dotarłem do asfaltowej drogi, zacząłem też korzystać z wiatru, który wreszcie nie przeszkadzał i mogłem zwiększyć prędkości. Za Bierawą jechaliśmy sobie bardzo ładnie! Opony na tej nawierzchni też dawały rady ;-) Jeszcze jakiś czas temu spisałem ten rower na niby-straty. Ot, miał jeździć późną jesienią i zimą, a w zasadzie tylko zimą. Po dzisiejszym wyjeździe mam ogromną ochotę brać go w teren dużo częściej! :-) Jak zawsze wystarczyło tylko kilka chwil na Kośce, abym dostał nowej energii!

Kolejna rowerowa inwestycja w Kędzierzynie-Koźlu :-)


Wjeżdżamy w azotowy las :-)


Krajobraz tutaj bardzo mocno się zmienił.


Zielony las :-)


Fajne akcenty z trasy :-)


Razem z Kosią zaliczyliśmy fajny zjazd :-) Mokra i śliska nawierzchnia utrudniała i uprzyjemniała jazdę :-)


Króciutki postój po drugiej stronie asfaltu :-)


Ponownie w lesie :-)


To miejsce przypomniało mi żabi wyjazd :-)


Toż to wiosna, jesień, czy zima? :-)


Opony dawały rady :-)


Kolejna przeprawa za nami :-)


Tym razem jesiennie ;-)


Romantycznie na molo ;-)


Znany mi z żabiego wyjazdu dąb, doczekał się należnego mu tytułu :-)


Mniam mniam! Nawet dobre! ;-)


Na niebieskim szlaku przy akompaniamencie syreny strażackiej OSP Brzeźce :-)