Info

avatar Ten blog rowerowy prowadzi Kosiek. Odkąd jestem na bikestats.pl przejechałem 34372.37 kilometrów. Średnia prędkość wynosi aktualnie 21.12 km/h - trochę mało, ale spowalnia mnie Balast ;-)

Więcej moich rowerowych statystyk.



baton rowerowy bikestats.pl button stats bikestats.pl button stats bikestats.pl button stats bikestats.pl button stats bikestats.pl button stats bikestats.pl button stats bikestats.pl button stats bikestats.pl button stats bikestats.pl button stats bikestats.pl button stats bikestats.pl

Wykres roczny

Wykres roczny blog rowerowy Kosiek.bikestats.pl

Archiwum bloga

Wpisy archiwalne w kategorii

Wypady, nie w(y)padki ;-)

Dystans całkowity:11362.69 km (w terenie 0.00 km; 0.00%)
Czas w ruchu:530:50
Średnia prędkość:21.41 km/h
Maksymalna prędkość:78.56 km/h
Liczba aktywności:161
Średnio na aktywność:70.58 km i 3h 17m
Więcej statystyk
Dane wyjazdu:
81.04 km 0.00 km teren
04:37 h 17.55 km/h:
Maks. pr.:37.00 km/h
Temperatura:
HR max: (%)
HR avg: (%)
Podjazdy: m
Kalorie: kcal
Rower:Antek

Spóźniony Hlucin :-)

Sobota, 9 grudnia 2017 · dodano: 29.12.2017 | Komentarze 0

Obudziłem się o czwartej nad ranem i wiedziałem już, że tym razem wyjazdu do Hlucina nie odpuszczę! :-) Wstałem lekko po wpół do szóstej i rozpocząłem przygotowania do wyjścia. Chyba nie jestem do końca normalny ;-) Chwilę później wstała Aneczka, a tuż przed moim wyjściem obudziła się Kasiunia :-) Na PKP jak zwykle bajzel, ale finalnie wsiadłem do dobrego pociągu ;-)



W Raciborzu było już jasno, choć było szaro i monotonnie. Jechałem dość spokojnie, gdyż wiatr jakoś dziwnie owiewał moją głowę i wkrótce poczułem nieprzyjemny chłód. Wojnowice przywitały mnie zamkniętą bramą, ale jakoś się tym wcale nie zmartwiłem. Wjeżdżając do Czech natknąłem się od razu na jakiś pomnik z czerwoną gwiazdą. Od razu dostałem skojarzenia z Balatonem i jakoś mnie to nie zdziwiło, ale gdy w regionie minąłem jeszcze dwa inne, byłem tym lekko skonsternowany. W samym Hlucinie pokręciłem się raczej niewiele, ale zobaczyłem co miałem zobaczyć :-) Zjadłem też smacznie kanapkę i otworzyłem termosik ;-) Dalsza podróż to była mniejsza lub większa walka z wiatrem. Jechało się bez jakieś świeżości, choć cały czas przyjemnie! :-) Dziś po raz pierwszy jechałem w kamizelce odblaskowej i przyznam, że dodawała mi sporo komfortu jazdy. Już chyba nie będę jeździł inaczej.

PKP Kędzierzyn. Startujemy! :-)


Stary! Siedem złotych za Ciebie płacę! Mogłem jechać bez Ciebie ;-)


"Pociąg do Raciborza stoi na peronie piątym! Planowy odjazd pociągu o godzinie..." Taa, jaasne... PKP - wszystko jasne! ;-)


Pałac w Wojnowicach, widziany z bardzo daleka ;-)


Na trasie za Raciborzem ;-)


Pierwszy przystanek na herbatkę :-)


Chuchelna. Pierwszy pomnik z gwiazdą.


Sympatycznie :-)


Bolatice. Następny pomnik z gwiazdą.


Nieopodal Hlucina ;-)


Kolejny?!?


I jak zwykle to bywa w Czechach... :-) Tym razem okazało się, że to ja źle skręciłem - obok biegła na szczęście, słabo widoczna polna ścieżka :-)


Jestem w sławnym Hlucinie ;-)


Jest termosik, jest klimacik ;-)


Ponad stuletnia kolejowa wieża ciśnień.


Niby nic, a cieszy :-) Fajny podjazd z drugiej strony torów :-)


Od początku wyjazdu chciałem sobie zrobić zdjęcie z tą tablicą ;-)


Bunkry na obszarze umocnień czechsłowackich.


Zamek w Silherovicach. Prezentował się bardzo ładnie :-)


Położona na terenie pałacowym fontanna wyglądała monumentalnie.


Pole golfowe nieopodal :-)


Silherovice. Kiosk z motorami ;-)


Pałac w Krzyżanowicach.


Znany mi już zamek w Tworkowie :-) Tym razem brama była otwarta, ale z racji niewiadomej co do czasu i wyrażnych zakazów, nie zdecydowałem się na dłuższe zapoznanie.


Miły wyjazd z Tworkowa :-)


Siedem godzin. Herbatka jeszcze paruje i rozgrzewa. To był dobry zakup :-)


Siedem lat temu, 24 sierpnia :-)


Końcówka :-)


Dane wyjazdu:
61.73 km 0.00 km teren
03:23 h 18.25 km/h:
Maks. pr.:35.10 km/h
Temperatura:
HR max: (%)
HR avg: (%)
Podjazdy: m
Kalorie: kcal
Rower:Antek

Kolejna jesienna mini-przeprawa ;-)

Niedziela, 5 listopada 2017 · dodano: 29.12.2017 | Komentarze 0

Rowerowe plany na weekend miałem trochę inne, ale zacząłem się do nich zbierać zbyt późno. Hlucin poczeka ;-) Po wczorajszej wizycie wujków i cioć wstałem dziś nieco później i tak też szykowałem się do wyjścia :-)



Kędzierzyn opuściłem dość szybko :-) Było nad wyraz ciepło, więc była okazja by wypróbować kamizelkę :-) Dawała rady, choć przed Bierawą wróciłem do kurtki z racji wzmożonych podmuchów wiatru :-) Bardzo fajnie się jechało i cała trasa przebiegała bardzo przyjemnie :-) Oczywiście jak to mam w jesiennej tradycji, musiałem wpakować się w maliny :-) Było nim pole, pole i pole z mokradłami :-) Miało jednak swoje zalety, bo bardzo szybko umyłem opony i obręcze po błocie na poprzednim etapie :-) Straciłem tam też dużo czasu i to później nie pozwoliło mi przejechać całej zaplanowanej trasy :-) Za Rudami odbiłem już w kierunku Dziergowic, zamiast objechać rudzkie lasy. Robiło się już późno, więc do samego Kędzierzyna postanowiłem też dojechać głównymi asfaltami.

Wylot z Bierawy :-)


Kapliczka przy polnej drodze :-)


Bardzo ciekawy budynek w Dziergowicach :-)


Nad brzegiem Rudy :-)


Pole. Jeszcze jest normalnie ;-)


Przelatujące łabędzie pięknie zaakcentowały pobyt w tym miejscu :-)


Przygody początek ;-)


Na wale przeciwpowodziowym :-)


Antoś po kąpieli ;-)


Przy żwirowni :-)


Nieudany dojazd do zbiornika wodnego :-)


Powrót na leśną drogę :-)


Wjeżdżamy w rudzkie lasy :-)


Szkółka leśna w Nędzy :-)


Piesek głodny nie był :-) Olał drzewo, później mnie ;-)


Zaczyna się :-)


Oj... Musiało się tu dziać...


Jesiennie... :-)


I kolejna, mniejsza przeprawa ;-)


Bardzo urokliwe miejsce przed Jankowicami :-)


Leśniczówka "Krasiejów"


Leśniczówka "Wildek"


Już wyjeżdżamy z Rud...


Tutaj się jednak zatrzymam! :-)


Postój na jedzonko :-)


A gdzie podział się rower???


Dane wyjazdu:
53.86 km 0.00 km teren
02:49 h 19.12 km/h:
Maks. pr.:30.10 km/h
Temperatura:
HR max: (%)
HR avg: (%)
Podjazdy: m
Kalorie: kcal
Rower:Antek

Październikowy turawski objazd :-)

Sobota, 21 października 2017 · dodano: 29.12.2017 | Komentarze 0

Na weekend wybraliśmy się do babci i do dziadka :-) Nie wiedziałem, czy będzie w ogóle czas na rower, ale Aneczka jak zwykle stwierdziła, że na pewno ;-) No to pojechaliśmy z Antkiem :-) Dodatkowo liczyłem na to, że będzie okazja do pierwszego testu zamówionego przed kilkoma dniami termosu :-)



Wyjechałem o dziesiątej, po uprzednim godzinnym planowaniu trasy i pakowaniu sakw :-) Pogoda nie była tak słoneczna jak to zapowiadali, ale i tak bardzo fajnie się jechało :-) Sam wyjazd miał też taki fajny, lekko wyprawkowy smaczek mimo, że przecież wielokrotnie tędy jeździłem :-) Może to zasługa termosu w sakwie, a może trasy zaplanowanej z pomocą mapy? :-) Niemniej jednak odwiedziłem kilka miejsc, w których już bywałem, wtedy nie wiedząc jednak co mijam po drodze ;-) Do domku wróciłem po godzinie czternastej - piętnaście minut po zakładanym czasie powrotu. Byłoby szybciej, ale piłem herbatkę ;-)

Pomnik poświęcony Powstańcom Śląskim.


Traska przed Jełową.


Bierdzany. XVIII kościół pw. Jadwigi Śląskiej.


Na tle pomnika ofiar dwóch wojen światowych.


Okolice kościoła :-)


Pomnik w Ligocie Turawskiej.


Kościół pw. Piotra i Pawła w Zakrzowie Turawskim.


W turawskich lasach :-)


Jest klimat! :-)


Malownicza droga przed Turawą :-)


Przy starym dębie. Według tablicy informacyjnej to najstarszy i najokazalszy dąb tego typu w Polsce.


Jezioro Turawskie :-)


Na moście w Turawie :-)


Turawa. Kapliczka przy pałacu.


XVIII-wieczny pałac w Turawie.


XVIII-wieczny pałac w Turawie i Antek ;-)


Przystanek na herbatkę ;-)


Już ruszałem, aż tu nagle... :-)


Kościół pw. św. Barbary w Kolanowicach.


Ponownie nad Małą Panwią :-)


Szczekającego w pobliżu pieska, przekonałem do siebie wkładem z kanapki ;-)


Krajobrazy podopolskich wsi... :-)


Wjeżdżamy do lasa! ;-)


I znów przystanek na herbatkę ;-)


Końcówka wyjazdu :-)


Dane wyjazdu:
93.56 km 0.00 km teren
04:57 h 18.90 km/h:
Maks. pr.:39.60 km/h
Temperatura:
HR max: (%)
HR avg: (%)
Podjazdy: m
Kalorie: kcal
Rower:Antek

Z pilną wizytą w Nieboczowach :-)

Czwartek, 28 września 2017 · dodano: 29.12.2017 | Komentarze 0

Kiedyś coś obiło mi się o uszy, że gdzieś pod Raciborzem ma powstać zbiornik retencyjny. To było jednak dawno, a sama informacja wleciała do głowy, by po chwili przykleić jej kategorię "nieistotna". W piątek trafiłem na całkiem nowy artykuł w tej sprawie. Wieś była już wyludniona, a miejsce po niej miało być zalane wodą do końca roku. Postanowiłem, że podjadę tam w pierwszy możliwy weekend, ale okazja trafiła się jeszcze wcześniej! Całkiem mi to pasowało, bo w międzyczasie dowiedziałem się, że na miejscu trwa już rozbiórka domów. Pogoda również miała być dziś nawet letnia, więc czym prędzej usiadłem do planowania trasy :-) Nawet moje mocno zakatarzone samopoczucie nie było w stanie mnie zatrzymać :-)



Z rana zostawiłem autko na wymianę zawieszenia i to był mój punkt startowy. Przygotowałem się na każde warunki z myślą, że jednak będę jechał mniej, niż bardziej ubrany, a tu klops! Wilgoć, mgły na polach i nawet dosłownie kilka kropelek deszczu widocznych na szybie samochodu, jeszcze przed wyruszeniem w trasę... Początkowo nie szło mi za dobrze, a średnia była sporo poniżej tego, czego się spodziewałem. Mimo wszystko cieszyłem się na ten wyjazd :-) Mijałem kolejne wioski i pagórki, momentami walcząc z przegrzaniem organizmu. Na podjazdach świecące słońce i wysiłek robiły swoje, a na płaskim i w trakcie jazdy w dół było już zbyt zimno na to, aby zdejmować kurtkę. Wcale bym się tak ze sobą nie patyczkował, gdyby nie przeziębienie i już i tak ogólne osłabienie. Wkrótce dotarłem do Raciborza, pakując się wcześniej na polną i nieco błotnistą drogę :-) W mieście postanowiłem nieco zjechać ze śladu i zahaczyć o Rynek, aby następnie zatrzymać się i coś zjeść :-) To miało swój klimat ;-) Gdy już wyruszyłem w dalszą drogę trafiłem na skrzyżowanie tak niefortunnie, że aby obrać odpowiedni kierunek, musiałem dojechać do następnego. Tam odstałem chyba ze dwie minuty zanim włączyłem się do ruchu! Samochodów nie było dużo, ale jechały tak zsynchronizowane, że albo z tej, albo z tamtej strony i za nic nie dało się ruszyć! :-) W końcu jednak znalazłem się po drugiej stronie wiaduktu, gdzie ruch samochodowy był wyraźnie większy. Wraz z samochodami jechałem już aż do zjazdu w kierunku tytułowej wsi. Tam ruchu nie było praktycznie wcale. Od czasu jeździły tylko TIRy kurząc tak bardzo, że czym prędzej chowałem się gdzie popadnie! :-) Widok wsi był lekko przygnębiający. Naokoło żywego ducha, pojedyncze ptaki i świadomość, że kiedyś mieszkali tu ludzie. Teraz opuszczone domy w połączeniu z duchowym pustkowiem tworzyły dziwny klimat, okraszony czasem zapachem wilgoci z wyrzuconych przedmiotów. Objechałem wieś według zaplanowanej trasy i ruszyłem w drogę powrotną. Byłem zadowolony z tego, że udało mi się uwiecznić to miejsce, zanim pochłonie je woda, a z drugiej strony miałem świadomość tego, że i tak dość mocno się spóźniłem, gdyż część budynków była już zburzona. Chyba nawet można stwierdzić, że większość z nich.
Pierwszy etap drogi powrotnej był lżejszy i tego się spodziewałem. Jechało się lekko w dół, a poza tym nie przeszkadzał już wiatr, który do tej pory zachowywał się tak, jakby chciał utrudnić mi dojazd do celu. Odczytałem też SMSa od Aneczki z informacją, że u nas wykupiono już wszystkie egzemplarze nowej książki jednego z jej ulubionych pisarzy. Począłem w głowie szukać sposobności, czy gdzieś po drodze będę miał możliwość by ją zakupić ale wychodziło mi, że będę musiał wrócić się do centrum Raciborza, a to nie bardzo wchodziło już w grę. Ruszyłem dalej przed siebie, a przy pierwszych zabudowaniach Raciborza zatrąbił na mnie jeden z kierowców i dopiero wtedy ujrzałem drogę rowerową biegnącą poboczem po drugiej stronie jezdni. Czym prędzej na nią zjechałem, ale bardzo szybko okazało się, że wpakowałem się w małe maliny. Droga kończyła się przed przejazdem kolejowym, dodatkowo w miejscu, gdzie była podwójna ciągła. Nijak nie było możliwości legalnego włączenia się do ruchu :-) Kto tu to tak wymyślił? :-) Jakoś jednak ominąłem przepisy ;-) Przy okazji sprawdziłem dostępne w pobliżu księgarnie i jedna z nich była dosłownie kilkaset metrów ode mnie! :-) Czekał mnie zatem nieplanowany, ale jakże przyjemny przystanek :-) Słyszeć radość Aneczki w słuchawce - bezcenne! :-)
Wyjeżdżałem już z Raciborza, czując już trochę zmęczenie organizmu spowodowane nie samą trasą, a bardziej walką z przeziębieniem. Droga po której jechałem wydała mi się znajoma i w pewnym momencie nabrałem nawet pewności, że kiedyś tu byłem. Nie wiedziałem jednak, gdzie przypiąć tę łatkę :-) Zaczęło mi też doskwierać pragnienie, a że minąłem jeden ze sklepów nie chcąc się już tam wracać, to do Nędzy trochę się męczyłem. Tam jednak uzupełniłem płyny, a zapasy wystarczyły mi w punkt aż do samej mety :-) Byłem już na znanym sobie już bardziej terenie :-) Jazda była bardziej spokojna, choć średnia rosła :-) To wyglądało tak, jakby maszyna już się rozgrzała i mogła pracować na wyższych obrotach :-) Coś w tym było :-) W końcu też słońce zrobiło swoje, bo nie czuć było już chłodu w powietrzu :-) Zacząłem powoli podsumowywać wyjazd i byłem z niego zadowolony :-) Niby kilometrów nie za dużo, ale były i polne, mgliste widoki i słoneczko, trochę miejskiej jazdy, a na sam koniec lasy. Do tego rozpiętość czasowa, połączona z różnorodnością krajobrazów powodowały, że miało się wrażenie iż przejechało się dużo więcej :-)

Miało być słonecznie już od rana, a tu mgły i nawet kilka kropelek deszczu... :-)


Przygotowałem się letnio, a tu już tak jesiennie.


Całkiem fajna droga na szoskę :-) Zobaczymy gdzie mnie poprowadzi :-)


Już wiem gdzie :-) A przy okazji ucieczka na pobocze przed stalowym potworem ;-)


Tak się bawią w Maciowakrzach! ;-)


Z trasy :-)


Pałac w Krowiarkach :-)


Pomnik św. Jana.


Prawie Racibórz ;-)


Racibórz, Lwowska ;-)


Racibórz, Rynek :-)


Ech... Kebaba już nie ma... ;-)


W oczekiwaniu na jedzonko :-)


Przy Kanale Ulgi :-)


Na terenie przyszłego zbiornika retencyjnego pracowało bardzo dużo ciężkiego sprzętu.


Ładna droga z jesiennym akcentem :-)


Już w Nieboczowach.


Ciekawa konstrukcja na drzewie :-)


A to ciekawe rozwiązanie... Droga rowerowa dwukierunkowa, brak pasów dla pieszych / rowerów, podwójna ciągła i w zasadzie wjazd na pas ruchu pod prąd... Dodatkowo tory kolejowe.


Jakby tego było mało, z drugiej strony banner reklamowy w znacznym stopniu zasłaniający widoczność.


Nędza, zapasy zrobione ;-)


Lasy rudzkie. Pozostałość po ostatniej wichurze.


Sprawdzić ;-)


Musiało się tu mocno dziać...


Zakaz prawdopodobnie również związany ze wspomnianą wichurą...


Żubr mieszka w lesie? Żenada...


Witamy w Lubieszowie ;-)


Już prawie u siebie :-)


Zwierz ;-)


Był jeszcze i drugi, ale nie skory do zdjęcia ;-)


Dane wyjazdu:
99.48 km 0.00 km teren
04:24 h 22.61 km/h:
Maks. pr.:78.12 km/h
Temperatura:
HR max: (%)
HR avg: (%)
Podjazdy: m
Kalorie: kcal
Rower:Cabo

Szosowe pożegnanie sezonu 2017

Sobota, 9 września 2017 · dodano: 24.12.2017 | Komentarze 0

Skąd taki tytuł? Z braku czasu, innych spraw na głowie, braku pogody... Przyznać trzeba, że na szocie ostatnio nie jeździłem zbyt dużo. Ostatni raz chyba w czerwcu! Dzisiejszą trasę chciałem zrobić już na sam koniec sierpnia. Według prognoz był wtedy ostatni tak gorący dzień lata, ale mnie ciążyły inne sprawy, a na moje nieszczęście tym razem prognozy się sprawdziły... Kolejny dzień i następne po nim były już dużo chłodniejsze, deszczowe i szare. Mnie jednak ta trasa chodziła po głowie od czasu pierwszej wizyty na tej drodze. Już wtedy miałem postanowione, że w tym roku na pewno się tu jeszcze pojawię! Od kilku dni czułem już wręcz żal, że ten plan nie dojdzie do skutku, tak jak tego bardzo chciałem. Dzisiejsza sobota również obfitowała w mnóstwo rzeczy do zrobienia i jeszcze wczoraj wieczorem obstawiałem, że z tego wyjazdu nic nie będzie. Gdy jednak obudziłem się rano nie przeszkadzała mi nawet teoretycznie późna pora poranka. Szybko zjadłem i wyszykowałem się do wyjścia! Wiedziałem, że gdy odpuszczę ten przejazd, będę chodził rozżalony przez następne miesiące. Inne plany odeszły w dal a nawet fakt, że wstałem dopiero o ósmej spowodował, że wstrzeliłem się w podjazdy i zjazdy w najlepszym momencie dnia :-)



Finalnie postanowiłem podjechać do Głuchołaz, zostawiając Prudnik za sobą. Trasa skróciła się o ponad trzydzieści kilometrów i uciąłem też przez to bardzo miły dla oka etap powrotny, ale nie wiedziałem jak wyrobię się z czasem i kiedy temperatura dnia zacznie spadać. Poza tym tak dawno nie jeździłem szosą, że nie byłem pewien czy nie zaliczę gleby przez SPD ;-) Miejscówkę postojową miałem już upatrzoną, dzięki poprzedniej - i póki co jedynej - wizycie w tym mieście :-) Gdy już się rozpakowałem na miejscu, począłem szykować się do wyjazdu. Moment zakładania szosowych butów szybko porównałem z zakładaniem rękawic przez boksera. Po długiej przerwie... Z wewnętrznym namaszczeniem. Czułem podniosłość chwili, ale prawda jest taka, że już w Kędzierzynie jechałem lekko wzruszony. Trwało to dosłownie kilka sekund ale wiedziałem, że poniekąd wracam po swoje...
Wreszcie ruszyłem. Początek był całkiem OK - widać tego naprawdę się nie zapomina ;-) Oczywiście po trzech skrzyżowaniach się zamotałem i musiałem nawracać, ale generalnie było bardzo w porządku :-) Nie czułem się natomiast w pełni sprawny fizycznie i wydolnościowo. Szybko dopadł mnie ból kolan, a wiejący z przeciwka mocny przeciwny wiatr wcale nie ułatwiał sprawy. Momentami jechało się nieciekawie, ale i tak uśmiechałem się pod nosem, mijając po drodze obiekty na których poprzednio wypoczywałem, wymęczony jazdą. Dziś pokonanie pewnego dystansu zajęło mi piętnaście minut, wtedy chyba około godzinę :-) Jechałem miarowo, czyli tak jak zwykle gdy na trasie pojawiała się stała przeszkoda w postaci wiatru i dość szybko dotarłem do pierwszego długiego podjazdu :-) Okolica była piękna i były też również motory ;-) Miałem wrażenie, że było ich mniej niż ostatnio, co było dość prawdopodobne biorąc pod uwagę mniej pewną pogodę. Niestety jeden z nich był tak głośny, że w momencie gdy mnie wyprzedzał, spowodował wręcz ból lewego ucha, który odpuścił dopiero na szczycie! Gdy już tam byłem ubrałem termoaktywną koszulkę i puściłem się przed siebie! :-) Było super, choć ku swojemu zdziwieniu nie pokonałem MXS wyjazdu, który z wartością około sześćdziesięciu pięciu kilometrów wybiłem na wylocie z Głuchołaz. Na dole nie czekałem zbyt długo ze wspinaczką w kierunku powrotnym :-) O dziwo szło mi całkiem dobrze, choć czułem czasem przyczepy mięśni. Brak treningu i ogólnego porozciągania zrobiły swoje. Dodatkowo miałem trochę pecha na nawrotach, bo praktycznie na każdym zakręcie miałem jakiegoś towarzysza w postaci motoru, lub samochodu i skutecznie uniemożliwiało obranie optymalnej linii przejazdu. To jednak nie był problem! :-) Śmigałem na rowerku i to się liczyło! Wkrótce ponownie byłem na przełęczy, a że taka górska trasa pozwalała poduczyć się trochę techniki, to powrotny zjazd poszedł mi już dużo lepiej i udało mi się wyeliminować problem w postaci zbyt mocnego dohamowywania w zakrętach :-) Mało tego! Przebiłem MXS i to jak! Wykręciłem swoją życiówkę! Jeszcze nigdy nie zasuwałem tak na rowerze! :-) Ciekawe co na to powie Aneczka ;-) Niesiony entuzjazmem drogę do Jesenik pokonałem w try migi!
W Jesenikach jak zwykle to ostatnio w Czechach bywało, trafiłem na objazd... :-) Na chwilę się zatrzymałem, aby w końcu zdjąć ciepłą koszulkę założoną na zjazd i znów ruszyłem przed siebie :-) Już od jakiegoś czasu czułem, że organizm wszedł na obroty. Może nie takie jak kiedyś, bo naprawdę bardzo wyraźnie brakowało mi mocy, ale jednak jechałem lepiej ;-) W związku z tym pozwalałem sobie na małe dociskanie aż tu nagle poczułem lekkie skurcze w lewej łydce! Nie trwały długo, ale przecież nie miałem takiego problemu nigdy wcześniej! Brak regularności i dość wymagająca trasa po tak długiej przerwie zrobiły jednak swoje. Dolegliwość ustąpiła tak szybko jak się pojawiła, więc mogłem znów śmigać tym bardziej, że przełęcz miałem już za sobą! W pewnym momencie postawiłem sobie za cel doścignięcie samochodu na polskich katowickich "blachach" i o mały włos nie skończyłoby się to dla mnie wpadnięciem na pole, gdy na dłuższą chwilę zapatrzyłem się na licznik zamiast na drogę! :-) Chwilowo poczułem uderzenie adrenaliny ;-) Odpuściłem jednak tylko na chwilę, dając sobie odsapnąć i ponownie zacząłem deptać :-) Do tego doszło zdecydowanie pewniejsze pokonywanie zakrętów :-) Dzisiejsze szybkie zjazdy zrobiły swoje :-) Ostatnie kilometry przed Głuchołazami znów zdecydowanie podkręcałem :-)
Po około godzinie jazdy byłem z powrotem w Kędzierzynie :-) Na osiedlu minąłem swoją kochaną rodzinkę, wracającą z placu zabaw :-) Kasia na nowej hulajnodze, a Karol na rowerku. Obydwoje prezentowali się świetnie! Nieśpiesznie podążyliśmy do domu. Odwiesiłem rower z poczuciem tego, że udało mi się bardzo dobrze zakończyć szosowy sezon. Nie ma się co oszukiwać. Licha pogoda, świadomość innych celów i związany z tym brak czasu raczej nie pozwolą mi porządnie szosowo porowerować. Może ten stan będzie motywacją by ciężej pracować i przełamać życiowy impas? W łazience powąchałem rowerową koszulkę, mocno zaciągając się jej zapachem. Będzie mi tego brakowało...
_
Pisząc wpis zerkałem na lewo, gdzie na horyzoncie rysował się wyraźny kontur Biskupiej Kopy, otulony różową, słoneczną poświatą... :-) Będę to miło wspominał :-)

Miły akcent na starcie :-)


Lotniczy przerywnik :-)


Początkowy etap pierwszego podjazdu :-)


Widoczki na trasie :-)


Szczytuję! ;-)


Tu gdzie się doturlałem, tu się zatrzymałem ;-)


Powrót na podjazdy! :-)


Okolice były naprawdę przyjemne!


Pokonując podjazd ponownie miałem już praktycznie pewność! Większość z tych motocyklistów robiła przejazdy w tą i z powrotem nie jeden raz ;-)


Ponownie na szczycie! :-)


Ten chmurzasty język bardzo szybko wynurzał się z chmury-matki! Faktem jest, że przez cały dzień mocno wiało!


Na nowym etapie nieznanej jeszcze drogi za Jesionikiem :-)


Ponownie widoczki :-) Chciałbym móc jeździć tędy częściej... :-)


Krótki postój na zdjęcie :-)


Całe szczęście nie napadli na mnie Indianie ;-)


Biskupia Kopa widoczna na granicy czesko-polskiej :-)


Dane wyjazdu:
47.77 km 0.00 km teren
03:11 h 15.01 km/h:
Maks. pr.:48.40 km/h
Temperatura:
HR max: (%)
HR avg: (%)
Podjazdy: m
Kalorie: kcal
Rower:Antek

Powtórka trasy na Ankę :-)

Sobota, 5 sierpnia 2017 · dodano: 24.12.2017 | Komentarze 0

Fala upałów wciąż trwała :-) Postanowiliśmy dziś wybrać się na "odwołaną" ostatnio wycieczkę z atrakcjami wokoło Góry św. Anny :-)



Z Kędzierzyna wydostaliśmy się drogą awaryjną ostatniej przerwanej wycieczki :-) Dość szybko wjechaliśmy do lasu,  mijając miejsce gdzie Aneczka zgubiła telefon, a później to gdzie zauważyłem kompletnego flaka w Antkowym kole :-) Jeszcze wcześniej na skraju lasu Karolek nie omieszkał przypomnieć, abym tym razem nie złapał gumy ;-) Wkrótce mknęliśmy po asfalcie w Łąkach Kozielskich, by tuż za nimi zjechać na polny trakt :-) Tam żniwa trwały w najlepsze! :-) Niedługo potem znów zjechaliśmy na drogę prowadzącą do Leśnicy :-) Przeszło mi przez myśl, aby zmienić trasę i skręcić w ulicę poprowadzoną w korycie rzeki, ale nie wiedziałem, czy nie zamoczę tam przyczepki. Z nieba lał się skwar, a nas czekał podjazd... :-) Poszło nam jednak nadzwyczaj dobrze! Jeszcze na początku podnóża góry wyprzedziliśmy trzech rowerzystów wyglądających na profesjonalistów, a jeszcze tuż za pierwszym zakrętem kolejnych dwóch :-) Podjazd jednak dawał się we znaki! Nie chciałem się zatrzymywać gdyż byłem ciekaw, czy któryś z wyprzedzonych rowerzystów dojdzie nas przed szczytem, ale już pod koniec praktycznie spływałem :-) Ostatnią prostą już na szczyt pokonałem ociekając potem na twarzy :-) Znając swój organizm wiedziałem, że to bardziej z gorąca niż z samego wysiłku, ale mimo wszystko dzisiejszy podjazd dał nam w kość! Później wyliczyliśmy, że na dyszlu miałem ponad pięćdziesiąt kilogramów wagi! U Aneczki było podobnie, ale mimo to moja twardzielka pokonała cały dystans bez żadnego przystanku! Dla pokrzepienia usiedliśmy na zasłużone lody! :-)
Gorąco nie ustępowało! Udaliśmy się w drogę do głównej atrakcji dzisiejszego dnia :-) Zjeżdżalnia grawitacyjna spodobała się zarówno Karolkowi jak i Kasi tak bardzo, że na sam koniec mieliśmy problem z podziałem biletów! :-) Nawet mama skusiła się na przejazd! :-) Bilety skończyły się nam bardzo szybko, choć i tak zjeżdżaliśmy ponadprogramową ilość razy ;-) Dzieci postanowiły pobawić się jeszcze na położonym obok placu zabaw, ale nie trwało to długo, ponieważ zupełnie nie osłonięte od słońca miejsce sprawiało, że czuliśmy się tam jak na pustyni! :-) Szybko się więc stamtąd zmyliśmy! Na wybrukowanej drodze w dół, biegnącej tuż przy Parku Geologicznym wykręciłem ponad czterdzieści kilometrów na godzinę! Na takiej nawierzchni z przyczepką o słusznej masie, niosło to ze sobą mały przypływ pozytywnej adrenaliny! :-) Przyjemnie było również na zjeździe do Zdzieszowic :-) Jakby mało było przyjemności, trafiliśmy po drodze na kurtynę wodną! :-) Przejechaliśmy tamtędy kilka razy! :-) Dzięki temu gdy wjechaliśmy później na prom, ten ruszył w rejs dosłownie po jakieś minucie! :-) Sama przeprawa również minęła nam bardzo szybko :-) Później jednak zaczęło nam znowu trochę doskwierać słońce i gorąco :-) Daliśmy jednak radę i wkrótce byliśmy u babci Beci :-) Znów były lody, ale to nie była ostatnia atrakcja, bo u wujka Łukasza czekał na nas basen! To znaczy to my trochę na niego czekaliśmy, ale zdecydowanie było warto! :-) Po tak spędzonym dniu, wymęczeni, ale szczęśliwi wracaliśmy do domu :-) Ja również czułem już odpływ sił, ale w kozielskim parku nagle dostałem wiatru w nogi! ;-) Zaczęliśmy z Antkiem gnać! Park przejechaliśmy sprintem! :-) Ba! Podobnie było również na drodze rowerowej! :-) Zapomniałem o Bożym świecie ;-) Miałem super satysfakcję czując, jak moje nogi napędzają rower ciągnący ponad pięćdziesięciokilową przyczepkę! :-) Za drogą rowerową na Pogorzelcu dopadła mnie jednak kolka ;-) Nieco zwolniłem ale nie na długo! :-) Podjeżdżając pod dom byłem zgrzany, ale szczęśliwy! Reszta wody z bidonu wylądowała na mojej głowie, obficie ją polewając! :-) Aaach... :-) Fajnie! :-)

Żniwa w pełni! :-)


Dotarliśmy! :-) Cześć! ;-)


Na zasłużonym odpoczynku :-)


Pomnik Powstańców Śląskich.


Cześć Antek! :-)


Na starcie mama miała adrenalinę, ale teraz już relaksio ;-)


Mmm... Rowerki... :-)


Park Geologiczny :-)


Na promie :-)


Jeśli tej kózce było tak gorąco jak nam... Gdy tylko się zatrzymaliśmy, brak pędu powietrza od razu zmusił nas do ponownego startu!


Dane wyjazdu:
41.61 km 0.00 km teren
02:45 h 15.13 km/h:
Maks. pr.:44.80 km/h
Temperatura:
HR max: (%)
HR avg: (%)
Podjazdy: m
Kalorie: kcal
Rower:Antek

Kaszebe, wyjazd 4 :-)

Piątek, 7 lipca 2017 · dodano: 23.12.2017 | Komentarze 0

Niebo o poranku przysłoniły nam chmury. Miało co prawda nie padać, ale z mojego punktu widzenia to nie było już to co wczoraj... :-) W trasę również wybraliśmy się dość późno, bo było chyba nawet pod dwunastej.



Już na samym starcie musiałem improwizować :-) Okazało się, że wytyczona trasa biegnie bardzo ruchliwą drogą. Coś tutejsze drogi nie współgrają z mapami i stanem faktycznym ;-) Wjechaliśmy zatem na czarny szlak pieszy :-) Było nawet wymagająco, ale przez to i fajnie! :-) Niedługo potem zaczęliśmy wspinać się na Wieżycę. Momentami jechało się ciężko, raz nawet musiałem podprowadzić Antka, ale generalnie to wyzwanie było bardzo fajne i pozytywne! :-) Był ciąg do jazdy pod górę! :-) Na szczycie wieży nie spędziliśmy jednak za dużo czasu. Gorsza niż wczoraj pogoda i słabsze widoki nie zachęcały by zostać tam jeszcze chwilę dłużej. Zejście to była chyba słuszna decyzja, bo zjazd rowerami ze wzniesienia był dosłownie suuper! :-) Gdyby nie Antkowe opony nie musiałbym hamować się wcale... :-) Mimo tego i tak było wspaniale! :-) Zasygnalizowałem Ani, że to ostatnia atrakcja dzisiejszego dnia i niestety miałem rację. Asfaltowa trasa którą jechaliśmy później była dość monotonna, jednak też męcząca, obfitująca w pagórki, spory ruch samochodowy i deszczową pogodę. W zasadzie to padać zaczęło, gdy tylko zjechaliśmy na asfalt po wizycie na wieży widokowej. Pojawiła się szarość, a samochody dopełniły swego... Nawet na niskiej kategorii drodze w lesie ciągnęły TIRy! Dzisiejsza trasa to był drugi, gorszy biegun wczorajszej wycieczki... Mimo wszystko sam wyjazd oceniliśmy pozytywnie :-) Ot, kilometry w nowym miejscu nabite, rower był, uśmiech był :-)

Pierwszy punkt postojowy na czarnym szlaku.


Na wylocie na główną zastaliśmy zamknięty szlaban. Antka przeprowadziłem pod skosem, a przyczepka przeszła dosłownie na pół centymetra! :-)


Na wieży widokowej :-)


Niespodzianka na szlaku :-)


Pędzimy w dół! :-)


Niestety już koniec zjazdu... :-)


Koniki :-)


Jezioro Ostrzyckie


Jezioro Ostrzyckie w Ostrzycach ;-)


Przy pomniku pamięci bohaterów Ruchu Oporu Pomorza Gdańskiego.


Na przesmyku między Jeziorami Raduńskimi - Górnym i Dolnym :-)


Krótki przystanek w Gołubiu


Końcówka trasy i widziany już dziś zza szyby samochodu czarny eksponat :-)


Dane wyjazdu:
50.49 km 0.00 km teren
04:14 h 11.93 km/h:
Maks. pr.:44.50 km/h
Temperatura:
HR max: (%)
HR avg: (%)
Podjazdy: m
Kalorie: kcal
Rower:Antek

Kaszebe, wyjazd 3 :-)

Czwartek, 6 lipca 2017 · dodano: 23.12.2017 | Komentarze 0

W końcu przyszła dobra pogoda! Zbieraliśmy się co prawda dość długo, ale gdy już wyruszyliśmy...



...to za sprawą mojej pomyłki wjechaliśmy w złą drogę i musieliśmy się wracać :-) Gdy już trafiliśmy na odpowiednią, zaczęły się schody ;-) To znaczy piaszczyste wzgórze :-) I tak miało być podczas całego dzisiejszego wyjazdu! Z tych pięćdziesięciu kilometrów trasy, asfaltu było praktycznie nic! :-) Mimo tego strasznie się nam ten wyjazd spodobał! Strasznie! I gdyby nie to, że kończył się nam dzień i mieliśmy jeszcze ze sobą dzieci, to jechalibyśmy tak i jechali i jechali... :-) Na sam koniec miałem jeszcze duży problem, aby zdemontować dyszel z przyczepki. Ona chyba dalej chciała jechać... ;-)

Wjeżdżamy na szlak :-)


Tego znaku się trzymamy! :-)


Widoki z trasy :-)


Przy Jeziorze Wdzydzkim :-)


Ciekawe kto tak wytyczył rowerowy szlak! :-)


Punkt widokowy we Wdzydzach Tucholskich :-)


Super fajnych trudów ciąg dalszy :-)


Toj toje rodem z PRLu ;-)


Na szlaku... :-)


Wiatrak na terenie skansenu we Wdzydzach Kiszewskich :-)


Asystent kelnera w odwiedzonej przez nas restauracji :-)


Wieża widokowa we Wdzydzach Kiszewskich :-) Na samej górze było troszkę strachowo, ale musiałem być twardy - rodzina patrzyła ;-)


Ponownie na szlaku :-)


Na drewnianym mostku przed Przerębską Hutą :-)


I znów trzeba pchać... :-) Mimo sporych chęci po prostu nie dajemy rady :-)


Jedna z większych atrakcji na trasie! ;-)


Chyba trafiliśmy na zaplecze muzeum starych samochodów w Kościerzynie ;-)


Kaszuby! Kaszuby! ;-)


Chwila, moment i Antek stoi w poprzek drogi! :-) To w końcu musiało się stać... :-) Fajnie! :-)


Znów będzie przeprawa...! :-)


Czekamy na mamę :-)


Dane wyjazdu:
23.77 km 0.00 km teren
02:19 h 10.26 km/h:
Maks. pr.:34.60 km/h
Temperatura:
HR max: (%)
HR avg: (%)
Podjazdy: m
Kalorie: kcal
Rower:Antek

Kaszebe, wyjazd 2 :-)

Poniedziałek, 3 lipca 2017 · dodano: 23.12.2017 | Komentarze 0

Poranek był w kratkę. Raz na bardzo krótko świeciło słońce, aby za chwile zakryły je czarno-szare chmury. Jednym słowem - nieciekawie. Bujaliśmy się tak około dwóch godzin. Mnie jakoś niespecjalnie to przeszkadzało, bo wciąż leżałem w łóżku, ale Aneczka napierała :-) Ta, to musi mieć jakiś plan! ;-)



Wyjechaliśmy na skróconą wersję jednej z przygotowanych tras :-) W końcu mogliśmy złapać trochę uroku tutejszych okolic :-) Były też porównania do Roztocza :-) Finalnie pogoda nas oszczędziła :-) Były co prawda ciemne chmury nad głowami, ale jeśli już padało, to były to tylko pojedyncze kropelki :-) W drodze powrotnej wstąpiliśmy też na obiecany plac zabaw :-)

Niespodziewana atrakcja na początku wyjazdu :-)


Zwierzątka na trasie :-)


Wda poniżej :-)


Takich smaczków widzieliśmy podczas tego urlopu co niemiara! :-) Tutaj: znak drogowy umieszczony w słupie i "przymocowany" drutem. Kosmos! :-))


Na terenie Rezerwatu Kręgi Kamienne.


Krasnoludek! ;-)


Gdy opuściliśmy już Rezerwat, dołączył do nas śmiało poczynający sobie motylek :-)


Zadziwiająca budowla napotkana na trasie.


To tylko część tutejszych, jakże różnorodnych krajobrazów :-)


Obiecany plac zabaw ;-)


Pomnik w Karsinie.


Dane wyjazdu:
118.75 km 0.00 km teren
04:39 h 25.54 km/h:
Maks. pr.:44.22 km/h
Temperatura:
HR max: (%)
HR avg: (%)
Podjazdy: m
Kalorie: kcal
Rower:Cabo

Opolska setka

Sobota, 3 czerwca 2017 · dodano: 23.12.2017 | Komentarze 0

Od pewnego czasu nie byłem w stanie zebrać się na poranny rower. W weekend chciałem nadrobić te niedociągnięcia - w końcu nazbierałem na tyle motywacji, aby wstać. Obudziłem się już po czwartej, a dzwoniący trochę później budzik uniemożliwił mi dalszy sen, ponieważ coś źle kliknąłem i finalnie musiałem wykonać kilka dodatkowych operacji w szybkim tempie, aby nikogo więcej nie obudzić. Ja byłem natomiast rozbudzony :-)



Wyruszyłem o piątej i niestety na pierwszych kilometrach ze trzy razy przeszło mi przez myśl, aby się wrócić. Tak było zimno! Wiedziałem też, że za Kup czeka mnie trochę lasu i że tam będzie jeszcze gorzej... Po cichu liczyłem jednak na to, że temperatura zacznie lada moment wzrastać, choć realnie oceniając sytuację, nie bardzo mogłem na to liczyć. Słońce często przysłaniane było przez drzewa, a w lesie był już zupełnie totalny mróz! Przypominała się Francja! Momentami jechałem telepiąc się z zimna, powodując latanie kierownicy na boki! Sytuacja zaczęła się lekko poprawiać w Pokoju. Cały czas jednak też jechałem pod wiatr, ale w końcu przed Namysłowem, mogłem zacząć cieszyć się jazdą :-) Teraz przyszedł czas na poprawianie średniej, bo wcześniej jechałem nawet poniżej dwudziestu na godzinę! I taką też miałem średnią! Mimo zmiany kierunku wiatr jednak nie odpuszczał i w miejscach gdzie ostatnio śmigałem czterdziestką, teraz jechałem nieco ponad dwadzieścia na godzinę... :-) Trasa mimo wszystko cieszyła :-) Pachniały pola, świeciło słońce, a nawierzchnia drogi pozwalała w pełni cieszyć się jazdą na szosie :-) Co by nie mówić, chyba będę tą trasę powtarzał, bo naprawdę fajnie nadaje się na tutejsze śmiganie :-) Dodatkowo panował bardzo niewielki, a czasem wręcz znikomy ruch samochodowy :-) Kluczbork tylko ominąłem. Na tym odcinku drogi nie minął mnie żaden samochód! Gdy zwróciłem się w kierunku Opola poczułem dopiero, że zaczynam normalnie jechać i tempo jazdy wzrosło :-) Do domu zajechałem o dziesiątej trzydzieści, całkiem zadowolony, biorąc pod uwagę warunki na pierwszym etapie wyjazdu :-)

Już na pierwszym kilometrze przypomniałem sobie o serwisowej saszetce. Nic to. Jadę dalej. Droga nie powinna być w najgorszym stanie. Mróz był jednak straszny! Było tak zimno, że aż ciężko schodziło się z roweru! Gdy zatrzymałem się na postój za Kup aby trochę ogrzać organizm, obsiadły mnie jeszcze komary... Początek wyjazdu był tragiczny...


Tuż za Ładzą. Czekam na wzrost temperatury.


Zwykle tego nie robię, ale specjalnie wróciłem, aby zrobić tu zdjęcie. Jechało się "cieplej", bo z wiatrem. Okolice Pokoju.


Postanowiłem wstąpić też na przydrożny parking, przy przyjrzeć się tej oto konstrukcji. Średnią i tak miałem nieciekawą. Nie było czego psuć ;-)


Malownicza droga w kierunku Namysłowa :-)


Za Wołczynem. Nadszedł czas, aby trochę się porozbierać... :-)


Kuniów. Kończymy przejazd bardzo spokojnym odcinkiem :-) Całościowo trasa okazała się bardzo sympatyczna :-) Jeszcze na pewno będę tędy śmigał! :-)