Info

avatar Ten blog rowerowy prowadzi Kosiek. Odkąd jestem na bikestats.pl przejechałem 34372.37 kilometrów. Średnia prędkość wynosi aktualnie 21.12 km/h - trochę mało, ale spowalnia mnie Balast ;-)

Więcej moich rowerowych statystyk.



baton rowerowy bikestats.pl button stats bikestats.pl button stats bikestats.pl button stats bikestats.pl button stats bikestats.pl button stats bikestats.pl button stats bikestats.pl button stats bikestats.pl button stats bikestats.pl button stats bikestats.pl button stats bikestats.pl

Wykres roczny

Wykres roczny blog rowerowy Kosiek.bikestats.pl

Archiwum bloga

Wpisy archiwalne w kategorii

Wypady, nie w(y)padki ;-)

Dystans całkowity:11362.69 km (w terenie 0.00 km; 0.00%)
Czas w ruchu:530:50
Średnia prędkość:21.41 km/h
Maksymalna prędkość:78.56 km/h
Liczba aktywności:161
Średnio na aktywność:70.58 km i 3h 17m
Więcej statystyk
Dane wyjazdu:
50.83 km 0.00 km teren
02:11 h 23.28 km/h:
Maks. pr.:51.67 km/h
Temperatura:
HR max: (%)
HR avg: (%)
Podjazdy: m
Kalorie: kcal
Rower:Cabo

Ponownie październikowo do Rud :-)

Sobota, 19 października 2019 · dodano: 03.02.2023 | Komentarze 0

Sobota była kolejnym dniem z piękną jesienią :-) Nie wolno było zatem zmarnować okazji! Pomysł na wyjazd miałem już wczoraj - dziś trzeba go było tylko zrealizować :-)

mAPA

Do Kuźni dojechałem autkiem, a później szybko wtopiłem się w jesienne akcenty rudzkich lasów, wsłuchując się wcześniej w jeden z utworów Nightwish, puszczany na stadionie :-) Było jak zwykle pięknie, choć na szosie byłem jednak troszkę oddalony od przyrody i nie mogłem wjechać w leśne zakamarki. Nie o to jednak przecież chodziło :-) Przy cysterskim klasztorze kręciło się troszkę ludzi. Tu zawsze jest super energia! :-) Po króciutkiej fotograficznej przerwie śmignąłem w kierunku Rybnika, a później wioseczkami do "Łężczoka", gdzie ptactwa było co niemiara :-) Chwilę później minałęm miejsce, gdzie przekroczyłem swoje pierwsze trzysta kilometrów :-) Ostatni etap był najgorszy pod względem nawierzchni, ale w sumie to wcale mi to nie przeszkadzało :-)

Jesień! :-) (cabo o drzewo, w trawie - wybierz ujecie)

W trasie ;-)

Hm... Czyżby i tutaj teren opanowali szosowcy? ;-) To już trzeci tego typu napis :-)

A przy okazji fajne widoczki ;-)

Przy znany już głazie :-)

Fajny grzybek ;-)

Wciąż jesiennie... :-)

Wcale się nie dziwię, że szlak przebiega właśnie tutaj :-)

Przy leśnym stawie :-) (2 ujecia, samej wody nie dawaj)

Przemierzamy rudzki las :-)

Ładna uliczka przed zespołem cysterskim. (nie dawaj przy asfalcie)

Zespół pałacowo-klasztorny w Rudach :-) (2 ujecia - sam budynek i rower)

Już w Rybniku :-) Na jeziorze było sporo żaglówek :-)

Fajna ciufcia we wsi Sumina :-)

Odbijamy na Adamowice, a przy okazji modyfikujemy ubiór i trochę jemy ;-) (bez roweru i z lasu nie dawaj)

Mecz ligi nie wiadomo jakiej w Raszczycach :-) Chłopaki grali nieporadnie, choć z zaangażowaniem :-) Kibiców też mieli dobrych ;-)

Łężczok :-) (staw + rower;2 zdj)


Dane wyjazdu:
100.68 km 0.00 km teren
05:13 h 19.30 km/h:
Maks. pr.:36.50 km/h
Temperatura:
HR max: (%)
HR avg: (%)
Podjazdy: m
Kalorie: kcal
Rower:Antek

Więcej jechania jak zwiedzania

Sobota, 12 października 2019 · dodano: 03.02.2023 | Komentarze 0

Po ostatnich trzydniowych mrozach wróciła ciepła jesień. Tak miało być też w weekend. Sobotę miałem wolną, a że Cabo czeka na serwis i szkoda mi go trochę męczyć, zdecydowałem się na wybór Antka. Poza tym jesienią bardzo ciekawe bywają wyjazdy z termosem ;-) Wybór padł na Niemodlin i zaległą wizytę w tamtejszym zamku :-)



Startowałem z Głogówka. Trasy naokoło Kędzierzyna coraz bardziej wydają mi się nieatrakcyjne, a poza tym bardzo gonił mnie czas. Na zaplanowany dystans o tej porze roku miałem jednak go bardzo niewiele. Początkowo mocno wiał wiatr i jechało się średnio, ale z czasem sytuacja się ustabilizowała :-) Do Mosznej dojechałem całkiem sprawnie, spędzając tam niewiele czasu. Podobnie zresztą jak w innych dziś odwiedzonych miejscach. Bardziej przypominało to odhaczanie punktów na liście miejsc do odwiedzenia.
W drodze powrotnej odczuwałem już trudy wyjazdu, choć ze słowem "trudy" muszę się jednak oswoić. Ledwie stówka na liczniku, a ostatnie trzydzieści kilometrów było już męczące. Dodatkowo kilka kilometrów przed Białą zużyłem wszystkie zapasy napojów, co również miało wpływ na moją dyspozycję. Jakby tego było mało, co chwila wyłączała mi się nawigacja - podczas całego dnia z pewnością co najmniej kilkadziesiąt razy! Coś chyba dzieje się z nią niedobrego. Bolały mnie też dłonie, bo opony przed wyjazdem napompowałem bardzo mocno, a w Antku zaciął się przecież amortyzator, który cały czas pracował na sztywno. Nie traciłem jednak pogody ducha :-) Nie miałem może tak pozytywnego nastawienia jak jeszcze na początku wyjazdu, ale wciąż mimo wszystko cieszyłem się jazdą :-) Mało tego - jadąc wymęczony przed Białą sądziłem, że odcinek od Białej do Głogówka będę chciał po prostu jak najszybciej przejechać, aby mieć to już z głowy a okazało się, że właśnie ten ostatni odcinek był dla mnie bardzo przyjemny :-) I to mimo powrotu nieprzyjemnego wiatru :-)

Przy Zamku w Głogówku :-) (2 ujęcia)

Odbijam w kierunku /nazwa wsi/ :-) (lub jak nie znajdziesz lokalizacji: Już między wsiami ;-)

Założę się, że już kiedyś tędy jechałem, w starych czasach, jeszcze młodą Kosią... I że Policja też wtedy tędy jechała. No było coś takiego, serio! :-)

Wkraczamy na leśny odcinek w kierunku Mosznej :-) Za plecami pasmo gór w Czechach :-)

I już Moszna :-) Szybko poszło ;-)

Przy nowym stawie ;-)

Między liśćmi :-) Coś niedobrego dzieje się z nawigacją...

W terenie :-) Ciąg dalszy problemów z nawigacją. (Antek z drzewem)

Tuż za Smolarnią :-) (droga asfaltowa w lesie)

Bory Niemodlińskie :-) Jest pięknie! (seria: przy pniach, brazowa paproc, kubek na kierownicy, kolejne pnie, grzyb, stonoga, kolejny grzyb, krzyz A + sam, koljeny krzyz)

Przystanek na jedzonko przed Szydłowem :-)

Jak stop, to stop ;-)

Pałac w Niemodlinie :-) Od miejscowego pijaczka dowiedziałem się nieco o jego historii.

Staw w Tułowicach Małych :-)

Zamek w Tułowicach odwiedziłem w towarzystwie ;-) (biedra + zamek seria)

Był plan, aby ponownie zajechać do Łambinowic, ale niestety nie wyrobiłbym się czasowo.

Przy stawie za Ligotą Tułowicką :-)

Byłem tu ;-)

Jedzonkowy przystanek na rozwidleniu do wsi Wierzbie :-) Tym razem w towarzystwie dzięcioła :-)

Korfantów ;-) (zdj z przystanku)

Zamek :-)

Remiza strażacka :-)

Krzyż pokutny

Wymęczony... Przed Białą.

Kolejny przystanek. W pobliżu wsi Otoki.

Zamek w Białej :-)

Uratowany! ;-) Jest pićku i coś dobrego ;-)

Rynek w Białej zrobił na mnie pozytywne wrażenie :-) Zresztą już po raz drugi...

Śmigamy w kierunku Głogówka! Na horyzoncie rysował się szczyt Pradziada :-) Jego widok na pewno umilał jazdę :-)

Tak samo jak na początku, tak i na końcu ucieszyłem się z widoku tychże wież! ;-)
(ost zdj - ANtek - nie dawaj)


Dane wyjazdu:
146.24 km 0.00 km teren
06:57 h 21.04 km/h:
Maks. pr.:73.02 km/h
Temperatura:
HR max: (%)
HR avg: (%)
Podjazdy: m
Kalorie: kcal
Rower:Cabo

Serpentynki (i nie tylko ;-) ) z magicznym porankiem! :-)

Niedziela, 1 września 2019 · dodano: 03.02.2023 | Komentarze 0

Tak się jakoś już utarło, że serpentynki nieopodal Pradziada padają moim łupem w sierpniu, lub we wrześniu :-) Tym razem było podobnie ale z uwagi na to, że tegoroczny sezon był bardzo ubogi, postanowiłem wpleść w trasę okoliczne, ciekawe rowerowo miejsca :-) Tak oto na listę trafiły też Pradziad, Rejviz i Biskupa Kopa :-) No to ruszamy! :-)



Poranek był magiczny! Nie mam tu oczywiście na myśli pobudki krótko przed czwartą trzydzieści ;-) Nie spałem jeszcze po północy, bo również na naszym osiedlu znalazł się ktoś, kto aktywnie i przy muzyce żegnał lato :-) Takich imprez było w okolicy co najmniej kilka :-) Mimo tego że spałem bardzo krótko, nie chciałem odpuszczać! Zawsze najgorzej jest wstać, znaczy się ruszyć... czyli zacząć ;-) Gdy ruszałem było jeszcze ciemno, ale brzask nastąpił jeszcze gdy byłem w mieście :-) Cieszyłem się również z tego, że mogłem podjechać sobie autkiem we wskazane miejsce, nie skazując przez to reszty rodziny na brak możliwości komunikacyjnych :-)
Poranek był magiczny! Tak... Zdecydowanie magiczny! Na miejscu trochę się pokręciłem w poszukiwaniu miejsca parkingowego, ale gdy już ruszyłem... Gdy już ruszyłem, to... Zaczęły się problemy z przednią przerzutką! Że co?!? Ale jak to?!? Tak nagle? Czyżby wilgoć w powietrzu i te kilkadziesiąt kilometrów trasy na platformie miało taki wpływ? No ale przecież już nie z takimi tematami sobie radziłem :-) Wystarczyło pokręcić śrubą baryłkową do oporu i już! Moment... Nie zadziałało...! No tak, bo to przecież w drugą stronę! :-) I problem został zażegnany :-) A wcześniej za moimi plecami pokazało się pięknie wschodzące słoneczko... Tak... Poranek był zdecydowanie magiczny!
Poranek był magiczny! Gdy wyjechałem z Petrovic asfalt zaczął się co prawda kończyć, ale te widoki...! Te widoki sprawiały, że brak asfaltu zupełnie mi nie przeszkadzał! Te widoki sprawiały, że na głos wychwalałem te okolice! Te widoki sprawiały, że miałem prawie świeczki w oczach... I powtarzając się już wspomnę, że to przecież nie Alpy, nie Hawaje... Ale jak tu pięknie jest! Totalnie klimatycznie! Miałem przeogromną frajdę i radość z jazdy po tych terenach! Nieśpiesznym tempem dotarłem do drogi na Hermanovice i ciepłym okiem spojrzałem na znany mi odcinek drogi :-) Cały czas byłem zauroczony widokami, porankiem... Bardzo lubię takie poranki, gdy wszyscy jeszcze śpią, a ja już śmigam :-) Jak na wyprawie :-)
Jechało mi się bardzo dobrze :-) Poranna niska temperatura już ustąpiła i było bardzo komfortowo - to znaczy nie odczuwałem nadmiernie wysokiej temperatury :-) Gdyby tak utrzymało się przez cały dzień, to byłoby świetnie! :-) Nagle na odcinku przed Vrbnem pod Pradedem wpadłem w strefę wyraźnie niższej temperatury i w pierwszym momencie zrobiło mi się dosłownie zimno! :-) Oczywiście od razu zorientowałem się, że to wzniesienie po mojej lewej nie dopuszczało tu jeszcze promieni słonecznych :-) To było ciekawe doświadczenie, które przypomniało mi przejazd przez Lisięcice na początku mojej przygody z szosą :-) Wkrótce wjechałem też do Karlovej Studanki i dosłownie oczarowałem się tutejszą architekturą! Nie przypuszczałem, że to miejsce jest tak piękne! Jadąc dalej minąłem na podjeździe innego kolarza, rzucając mu czeskie "ahoj!". Krótko po tym fakcie zatrzymałem się na techniczny postój w bezpośrednim pobliżu parkingu u podnóża Pradziada :-)
Tym razem nie czekałem na zielone światło i przejechałem obok szlabanu. Podczas pokonywania podjazdu nie miałem zamiaru się zatrzymywać i pokonać cały podjazd od strzała. Do Owczarni dojechałem w pół godziny a na szczyt w dodatkowe bodajże piętnaście minut. Pokonując ostatni zakręt starłem się z bardzo silnym wiatrem! Było też odczuwalnie zimno. Mimo tego cieszyłem się z tego, że tu jestem! :-) Było po dziewiątej rano, niektórzy dopiero jedni śniadanie, a ja już miałem trochę kilometrów w nogach i zaliczony pierwszy ważny punkt na trasie :-) To było przyjemne uczucie :-) Po okrążeniu wieży przycupnąłem sobie na śniadanko, a po jakimś czasie dojechał mijany wcześniej kolarz :-) Wkrótce usłyszałem jak rozmawia z kimś przez telefon w języku polskim :-) Swoim zwyczajem na odchodne pożyczyłem mu dobrego dnia i się oddaliłem, przystając co jakiś czas na zdjęcie :-) Zjawił się obok mnie bardzo szybko :-) Chwilkę porozmawialiśmy i na jego prośbę wykonałem mu zdjęcie :-) Goniło mnie jednak na dół, bo jeszcze tyle miałem dziś do przejechania i tyle miejsc do zobaczenia! :-) Zjazd był ciekawy, momentami trochę niebezpieczny. Raz nawet zaliczyłem jakiś większy wybój. Jakoś nie przepadam za tym odcinkiem i po Pradziadzie chyba jednak wolałbym chodzić :-) Coś jednak się ze mną stało, gdy zakończyłem zjazd, bo poczułem się dosłownie wyzwolony, uwolniony! Nie potrafię tego do końca wyjaśnić, ale czułem wyraźnie jak opuściło mnie jakieś obciążenie - zarówno fizyczne, jak i psychiczne. Dodatkowo pojawiła się jakaś wewnętrzna radość. To było bardzo ciekawe i bardzo przyjemne :-)
Nie wiem dlaczego ale jakoś zdziwił mnie fakt, że po zjechaniu z Pradziada kolejno musiałem piąć się w górę :-) Muszę przyznać, że byłem nawet lekko zaskoczony ;-) Później jednak był zjazd i już zrobiło się bardziej przyjemnie :-) Po mojej lewej mijałem bardzo duży masyw górski i nawet później żałowałem, że nie zatrzymałem się na zdjęcie, bo był na niego bardzo dobry widok :-) Tymczasem rozpoczynałem kolejną batalię - wjazd po serpentynkach. Słońce zaczynało już przypiekać i na pewno nie miałem już tej świeżości, która towarzyszyła mi jeszcze przy Pradziadzie. Nie poszło mi jednak najgorzej i po jakimś czasie zameldowałem się na przełęczy :-) Nie zatrzymywałem się jednak, bo i po co? ;-) Już zaliczałem tu postoje, a poza tym raczej nie było tu nic ciekawego oprócz parkingu i hotelu ;-) Pewnie gdzieś w głębi, na szlaku znalazłbym jakieś piękne miejsce - ba, pewnie nawet niejedno! Ale to na inny rower ;-) Bardziej zainteresował mnie świetny widok na pierwszej prostej zjazdowej, a poza tym - rwało mnie do jazdy! :-) Motory też były ;-) Niestety nie dla wszystkich ten dzień zakończył się dobrze. Nagle wyjeżdżając zza zakrętu natknąłem się na straż pożarną stojącą na moim pasie wraz z kilkoma samochodami, oczekującymi na możliwość kontynuowania jazdy. Na poboczu stały natomiast dwa szybkie motocykle. W drodze na dół minęło mnie natomiast co najmniej kilka innych jednostek i od razu uznałem, że raczej będą na miejscu zbędne. Gdy wjeżdżałem do miejscowości minęła mnie karetka.
Miejsce postojowe znalazłem sobie momentalnie! To była scena z ustawionym podium :-) Usiadłem sobie ze swoimi kanapkami na schodku zarezerwowanym dla zwycięzcy (tym z numerem jeden :P ) i muszę przyznać, że było mi tam bardzo wygodnie ;-) W międzyczasie drogą przejechała policja na sygnale. Ja uzupełniłem natomiast brzuszek i bidony, po czym udałem się w drogę powrotną :-) Nie jechało mi się już tak świeżo, a słońce dodatkowo jeszcze mocniej dawało się we znaki. Ba! Byłem cały wilgotny, a pot czułem nawet pod kolanami! To zupełnie jak nie ja! Znów minęły mnie dwie straże, wracające już na spokojnie zapewne do swojej jednostki, a chwilę później na poboczu zauważyłem grupę ścigaczy na polskich tablicach, w tym dwa stojące nieco obok. Jeden z nich był pozbawiony przedniej owiewki i szyby. Była też rzeczona policja.
Podjazd zaczynał mnie męczyć i gdy osiągnąłem przełęcz, byłem naprawdę zadowolony :-) Powody były dwa: bieżące podjazdy zostawiłem za plecami, natomiast przede mną rozpościerał się piękny asfalt, biegnący w dół! Można było rozpędzić kółeczka! :-) Nie udało mi się jednak choćby zbliżyć do ostatniego rekordu, ale i tak było bardzo fajnie :-) Jak można się było spodziewać, to był bardzo ciekawy odcinek, ale już w okolicach Adolfovic zacząłem odczuwać trudy dzisiejszego wyjazdu. Co począć? Przecież w tym roku praktycznie nie jeździłem, więc nie mogłem się dziwić, że mnie mięśnie ciągną. Mimo tego nie było mowy o jakimś kombinowaniu i skracaniu trasy, choć muszę się przyznać, że podjazd na Rejviz robiłem z kilkoma przystankami, nawet na poboczu. Dodatkowo ponownie zaczynałem odczuwać głód ale wiedziałem, że kanapki to już dla mnie zbyt dużo. Na szczęście miałem jeszcze inne zapasy ;-)
Przycupnąłem sobie obok straży pożarnej, ale siedziałem tylko przez kilka chwil, gdyż dopadł mnie jakiś robak uparciuch. Co go ściągałem, to pojawiał się na innej części ciała. To na lewym kolanie, to na łokciu, to na prawym udzie, to na palcu wskazującym... No co jest?!? Dopiero po chwili zorientowałem się, że obsiadło mnie więcej tych robali - jeden jeszcze bardziej podobny do drugiego, co zniekształciło moją początkową ocenę sytuacji :-) Postałem sobie zatem, uzupełniłem po raz ostatni bidon i ruszyłem w dół! :-) Mimo sojusznika w postaci grawitacji, początkowo nie bardzo poruszałem mięśniami i na zjeździe zacząłem sobie pomagać dopiero trochę później. Było bardzo fajowo i znów zaliczyłem sekwencję lewy-prawy na jednych z dwóch kolejnych zakrętów :-) Ogólnie podczas dzisiejszego wyjazdu czułem się o wiele pewniej pokonując zakręty! Okazało się, że przejeżdżanie zakrętów bez hamulca jest o wiele ciekawsze, lepsze i bezpieczniejsze! W trakcie dnia chyba też nauczyłem się odpowiednio operować hamulcami na szybkich zjazdach :-) Będę to jeszcze musiał poćwiczyć ;-)
Byłem już w Zlatych Horach, coraz wyraźniej wymęczony. Podjazd na Biskupią Kopę był już lekko wyczerpujący, ale przecież trzeba było dać radę! :-) Oczywiście nie obyło się bez postojów. To był jednak trudny wyjazd. Temperatura, brak przygotowania w sezonie. Mimo tego wiedziałem, że dam radę. Przecież te ostatnie lata dały mi całkiem fajną bazę i pewnych rzeczy mogę być prawie pewien. Prawie, bo przecież jakaś kontuzja zawsze może się przytrafić. Sunąłem powoli wyczekując przełęczy i naprawdę się ucieszyłem na jej widok! :-) W drodze na dół radziłem sobie całkiem dobrze - zwłaszcza na nawrotach, co dodatkowo mnie cieszyło :-) Do Petrovic jak zwykle wpadłem z nadmierną prędkością ;-) Teraz czekało mnie odnalezienie miejsca postoju autka, ale przecież znałem tą drogę, a poza tym ślad po jakimś czasie pokazał się na nawigacji :-) Wpadłem tam wymęczony, ale bardzo szczęśliwy :-) Za jednym zamachem zaliczyłem kilka bardzo ciekawych dla mnie miejsc :-) Czułem jednak, że raczej żadne z nich nie powinno stanowić o miejscach wyjazdów w przyszłym roku. Byłoby dobrze, gdybym odkrywał nowe okolice :-) Niemniej jednak będąc jeszcze w trasie wpadł mi do głowy ciekawy pomysł. Ciekawe, czy kiedyś dojdzie do jego realizacji ;-)

Janov :-) Baza wypadowa ;-) (autko + pomnik)

Robi się magicznie...! (wschód słońca)

Na szlaku za Petrovicami :-) (2 ujęcia?)

Wschodzące słońce pięknie oświetlało pobliskie zbocze :-) (zdj z rowerem i zbokiem ;-) )

Chwilę później wkroczyliśmy w las! :-) (któreś z kolejnych zdj z tym samym ujęciem)

Jeszcze chwilę temu tam śmigaliśmy ;-)

A tu bardzo ciekawy smaczek na szlaku :-) (w szystkie 3 ujecia kubka)

Zatrzymywałem się prawie co chwilę, ale to nie była wina asfaltu ;-) (widok + droga)

Robiło się naprawdę przepięknie! (góra zielona trawka + z drogą?)

Jestem totalnie zauroczony... Prawie mam świeczki w oczach... Szkoda, że zdjęcia tego nie oddają... (zdj z rowerem 2 ujęcia: przód, tył)

Nawet takie wyrwy zupełnie mi nie przeszkadzały! Zupełnie, ale to zupełnie! Cieszyłem się pięknym otoczeniem!

Pradziad na horyzoncie! :-) (daj zdj z rowerem)

Trafił mi się naprawdę cudowny poranek! (2 ujęcia)

Już na drodze w kierunku Hermanovic :-) Szprychy pięknie mieniły się w długich promieniach słońca :-) Nie odbijały światła, ale tworzyły swego rodzaju "mgiełkę"... :-) Bardzo ciekawie to wyglądało :-) Kocham swój rower! ;-) Było bardzo klimatycznie! :-)

Wjeżdżamy do Ludwikova :-) (raczej tylko zdjęcie w odpowiednim kierunu)

Pawilon pitny w Karlovej Studance. A to tylko minimalny smaczek... Tego typu budowle stały tam jedna obok drugiej! Było naprawdę pięknie!

Już nad wodospadem :-) (wybierz jakieś rower i bez)

Postój techniczny przy parkingu :-) Na drugim planie mój przyszły interlokutor ;-)

Na szczycie znaleźliśmy przytulny kącik dla Cabo ;-) Ja usiadłem na ławeczce ;-) (dja zdj z kanapkami)

Widoczki w drodze powrotnej :-) Gdy ja zjeżdżałem, pierwsi ludzie dopiero wchodzili na szczyt... :-) (1 widok, wieża, 1 widok, wieża, widok z drogi, wieża ;-), widok, widok drogi)

Od samego początku planowałem odpowiednio wykadrować zdjęcie w tym miejscu, ale troje Czechów nie miało zamiaru zwalniać tego miejsca widokowego :-) Jakoś sobie z nimi poradziłem, ale finalnie zdjęcie i tak miałem zamiar cyknąć z innej pozycji :-)

W zamian za to zrobiłem zdjęcie Cabo w ekwilibrystycznej pozie ;-) (drzewo, tak żęby najmniej ludzi było widac)

Jeszcze jedno spojrzenie na szczyt :-) (bez drogi)

Jeszcze jest płasko ;-) Ale też już bardzo gorąco :-) (wyjazd z Beli - zdj ze znakiem)

Jest i zawodnik! ;-) (kolarz)

Na górę będziemy piąć się tuż obok tego kolosa ;-)

Kolejny techniczny postój ;-)

Jest pięknie! :-) (ujęcie przód, tył?, bok)

Kouty nad Desnou i moja stołówka ;-)

Macie szczęście, że stoję bo inaczej bym się tak łatwo nie dał! ;-)

Pierwsze zastępy straży pożarnej wracają do bazy. A to jeszcze nie wszystkie... (raczej tylko pierwsze zdj)

Widoczek z trasy :-)

Motorów było sporo, ale odniosłem wrażenie, że nie tak dużo jak wtedy, gdy byłem tu pierwszy raz :-) Może to złudzenie, a może to już faktycznie końcówka sezonu? (Cabo na postoju na zakręcie - wybierz jedno, lub więcej)

Wciąż pniemy się ku górze! :-) (Cabo oparty górki po prawej + widok na drogę poniżej + sam cabo ;-) + sama droga poniżej z widocznym końćem i masywem po prawej)

Króciutki odpoczynek przed wjazdem na Rejviz :-)

I kolejny postój...

Już na miejscu :-) Posiłek był wskazany! :-) (+ wieża stacji pozarnej)

Chyba jednak zaryzykuję... ;-)

Biskupia Kopa i drogi wylotowej :-)

A tu już z całkiem bliska ;-)


Dane wyjazdu:
108.48 km 0.00 km teren
04:15 h 25.52 km/h:
Maks. pr.:78.56 km/h
Temperatura:
HR max: (%)
HR avg: (%)
Podjazdy: m
Kalorie: kcal
Rower:Cabo

Awaryjnie po Czechach :-)

Niedziela, 25 sierpnia 2019 · dodano: 06.01.2023 | Komentarze 0

Na dziś miałem ułożoną bardzo fajną trasę :-) Miałem zamiar dojechać autkiem do Czech, a następnie udać się na Pradziada, kolejno objechać go od południa i przelecieć przez moje serpentynki. Później jeszcze Rejviz i Biskupia Kopa :-) Wychodziło sto osiemdziesiąt kilometrów i Ania kręciła nosem na tą trasę. Trochę racji miała, bo przecież w tym roku praktycznie nie jeździłem. Ja jednak chciałem spróbować i trzymałem się swojego aż do czasu, gdy późnym wieczorem zerknąłem jeszcze na pogodę... No i szlag plany trafił, bo w zasadzie wszędzie gdzie miałem śmigać po czeskiej stronie, zapowiadany był deszcz i burze. Tak oto przesiedziałem do pierwszej w nocy na planowaniu alternatywy, ale i ona spaliła na panewce. Czas spędzony przy mapie zaowocował co prawda wyborem Jury Krakowsko-Częstochowskiej, bo przecież wybieram się tam już od wielu lat, a ostatnio jakby o tym zapomniałem, ale i tak przy szczegółowym planowaniu trasy wychodziło na to, że asfaltów jest tam niewielka ilość, a i praktycznie wszystkie główne atrakcje są oddalone od szosowych nitek. Ostatecznie już wymęczony postanowiłem pójść spać, a niedzielę przeznaczyć na inne zajęcia. Nie dawało mi to jednak spokoju aż do momentu, gdy zmorzył mnie sen.
O poranku byłem już trochę pogodzony z losem. Może faktycznie przyda mi się trochę czasu na zaległości? Miałem jednak jakiś wewnętrzny żal, bo to przecież ostatni pełny weekend wakacji, bo w całym południowym pasie Polski piękna pogoda miała być. No bo przecież rower i kilometry! Na domiar złego, a może w tym przypadku dobrego - gdy spojrzałem na pogodę, była już dużo lepsza niż ta, którą pokazywano wczoraj. A niech to! Zaczęło mi być szkoda utraconej możliwości kręcenia po fajnych okolicach...! Nie mogłem się na to zgodzić! Trasę wyrysowałem w try migi i co prawda była już godzina jedenasta, ale nie zamierzałem odpuszczać :-)



Do Prudnika dojechałem wyraźnie przed godziną dwunastą :-) Szybkie zakupy i przepakowywanie się na trasę :-) Nagle dojrzałem uchwyt na lampkę, zamontowany na szosowej sztycy... Czyli to jest to, co nie dawało mi spokoju! Przecież nie może być tak, że jestem w stu procentach przygotowany do wyjazdu! Co to, to nie! ;-) Śrubokręta w aucie nie miałem, do sklepu iść nie chciałem, bo choć było to całkiem prawdopodobne, że owe narzedzie bym tam nabył, to jednak ponowne stanie w kolejce skutecznie mnie od tego pomysłu odwiodło. Po wielu próbach odkręcenia śruby kluczami i wszystkim innym co miałem pod ręką - czyli przede wszystkim kluczami ;-) - dojrzałem jakiegoś chłopaka, który podjechał zatankować na pobliską stację. Ruszyłem z kopyta i widać byłem mocno zdeterminowany, bo chłopak przekopał dla mnie cały samochód i to mimo tego, że przerwałem mu prowadzoną rozmowę telefoniczną :-) Skądinąd może zapobiegłem tragedii, bo rzecz działa się przecież na stacji benzynowej ;-) Niestety upragnionego narzędzia w zakamarkach samochodu nie odnalazł i wróciłem do roweru z kwitkiem. Straciłem kilka długich chwil, więc aby nie przedłużać zdecydowałem się pojechać z uchwytem w nadziei, że torba nie ucierpi w znacznym stopniu. Gdy już miałem ją zakładać, zza pleców usłyszałem donośne "A płaski może być???" No jasne, że może! :-) Byłem uratowany! :-)
Na sam początek wrypałem się w brukowaną uliczkę :-) Tą samą w którą kiedyś skierowali mnie na objazd, gdy w Prudniku rozgrywał się jakiś rowerowy wyścig :-) Podzcas planowania trasy zupełnie o tym zapomniałem (zresztą ten przejazd to był incydent i tak bardzo dawno temu...), ale wcale mi to przecież nie przeszkadzało :-) Bardzo szybko wydostałem się z miasta i od tego momentu zacząłem wręcz tryskać radością! :-) Ja wiem, że to nie Alpy, że to nie Bahamy, czy inne "słynne" turystycznie miejsce, ale i tak jest tu przepięknie! Swoją radością postanowiłem podzielić się z jakąś babcią, która jechała również na rowerze i którą właśnie wyprzedzałem ;-) Jechało się świetnie choć muszę przyznać, że czułem balast pod siodełkiem ;-) Samych napojów miałem spory zapas... :-) Mimo tego jazda była czystą przyjemnością! :-)
Za Zlatymi Horami odbiłem na nieznany mi odcinek i choć było to ledwie dziesięć kilometrów to zdawało mi się, że spędziłem tam więcej czasu :-) Chyba wszystko przez to, że mijałem nieznane mi otoczenie :-) Muszę przyznać, że trochę dziwnie jechało się na takim pograniczu :-) Zwykle takie tereny wyglądają tak, jakby nie miały gospodarza i tu było podobnie :-) Za Mikulovicami wjechałem już na niegdyś stały wyjazdowy etap, ale nawet nie wiem, czy się z tego cieszyłem, czy nie :-) Ogólnie czuję już, że potrzebne mi są zupełnie nowe trasy, zupełnie inne okolice. Z drugiej strony w obrębie Pradziada chętnie zawsze pojeżdżę i jeśli kiedyś zdarzy się, że będę musiał zmienić miejsce zamieszkania, to właśnie tego chyba będzie mi brakować najbardziej. Tych wspomnień z roweru, charakterystycznej Góry św. Anny, czy czeskich wojaży. Tymczasem znacznie poprawiłem tempo jazdy :-) Asfalt prawie uciekał mi spod kół ;-) Na przystanku zrobiłem sobie przystanek przed podjazdem na Rejviz - podjadłem i uzupełniłem wodę w jednym z bidonów. Sam podjazd poszedł mi o dziwo bardzo dobrze! Ja sam zupełnie się tego nie spodziewałem - tym bardziej po takiej przerwie! Jechałem miarowo i sprawnie pokonywałem dystans :-) Nie wiem - może to perspektywa nagrody tak mnie motywowała ;-) Faktem jest, że Rejviz i tutejszy zjazd bardzo polubiłem i jest w mojej ścisłej czołówce :-) Tym razem było podobnie :-) Co prawda przypałętał mi się jakiś jeden samochód, ale go poganiałem i finalnie nie wpłynął na mój przejazd :-) Tylko na jednej serpentynce musiałem zwolnić, ale krzyknąłem na niego i chyba usłyszał, bo nieco mocniej dodał gazu i później już nie miałem z nim problemu mimo, że jechaliśmy w bezpośredniej odległości od siebie i na skrzyżowanie w Dolni Udoli wjechaliśmy w podobnym czasie :-) Ogólnie czułem się na tym odcinku jak ryba w wodzie! Kombinację otwartych zakrętów lewa-prawa pokonałem po całej szerokości jezdni i było to dla mnie kolejnym radosnym wydarzeniem :-)
Za skrzyżowaniem ponownie zacząłem piąć się lekko w górę. Dodatkowo asfalt był wyraźnie gorszej jakości i o tym planując trasę też zapomniałem :-) Dawno mnie tu nie było... No ale asfalt przecież nie miał znaczenia! Dało się spokojnie jechać tym bardziej, że jechałem w górę nie w dół, a poza tym dużo ważniejsza była sama trasa i maksymalnie dużo ciekawych punktów na niej :-) Aktualnie pokonywany podjazd był chyba już trudniejszy, a przynajmniej ja go tak odczułem. Gorsza nawierzchnia, czy przejechane już kilometry robiły swoje. Chyba dobrze się stało, że nie pojechałem na trasę zakładaną w pierwszym wariancie. Raczej na pewno bym się na niej męczył. W końcu dotarłem na przełęcz, gdzie pachniało mlekiem, a na zboczu pasły się krowy :-) Dobrze kojarzyło mi się to miejsce i byłem zadowolony z tego, że mogłem i dziś się tu znaleźć :-) Nagle po mojej prawej stronie usłyszałem jakby grzmot. Z upływem czasu faktycznie niebo jakby zaszło jeszcze bardziej, a wilgoć która doskwierała od samego początku wyjazdu, zaczęła być jeszcze bardziej odczuwalna. Tymczasem zjechałem do Hermanovic, skąd rozpocząłem kolejną wspinaczkę :-) O dziwo i tu poszło mi zadziwiająco dobrze! Kojarzyłem ten podjazd z przeszłości i to, że mi się dłużył, ale być może byłem już wtedy wymęczony po trasie ;-) Wypłaszczenie osiągnąłem naprawdę szybko i chwilę potem zaczęła się zabawa :-) Ot dla ciekawości zerknąłem na licznik i sprawdziłem dotychczasowy MXS. Był z szóstką z przodu więc nie było najgorzej, ale oto byłem w miejscu, które przecież cały czas kojarzy mi się z prędkością... i z wybojami niestety ;-) Chyba jednak coś musieli tu porobić od ostatniego czasu, lub mnie przestało to po prostu przeszkadzać, bo korba zaczęła latać jak oszalała! Samochody nie miały ze mną szans! ;-) Rwałem asfalt! Jeden z kierujących miał problem aby mnie wyprzedzić i trwało to dość długą chwilę, a krótko przed Zlatymi Horami zrobił to inny. Dostałem się między dwa samochody, ale czułem się tam wyśmienicie! Dosłownie jak na torze! A układ ulicy sprzyjał takiej jeździe! Było cudnie! :-)
Na uliczce prowadzącej na Biskupią Kopę przystanąłem na posiłek. Byłem w adrenalinie i świetnie się z tym czułem! :-) Sam podjazd na Biskupią Kopę był już bardziej standardowy ;-) Chyba już zjeździłem tą drogę ;-) Zacząłem jednak baczniej obserwować pogodę - w głębi Czech wzmagały się chmury. Dla mnie nie stanowiło to już problemu. Za przełęczą znów włączyłem ostatni bieg i trzymałem go jeszcze długo na wypłaszczeniu, przejeżdżając przez kolejne miejscowości :-) Powoli żegnałem się z górami, trasą, Czechami... Jadąc już w kierunku Prudnika obejrzałem się kilka razy za siebie i było mi wręcz trochę żal, że to już koniec...

Ruszamy! :-) Za Prudnikiem dojrzałem pierwsze góry i chmury ;-) Miałem nadzieję na to, że więcej ich dziś nie będzie ;-)

Pięknie! Pięknie jest! :-) (2 ujecia z drogi)

Daniele w Pokrzywnicy :-) (?spr ślad - zjeżdzałeś, jaka miejscowos)

"Techniczny" postój ;-)

Biskupia Kopa na horyzoncie :-)

Chwilę wcześniej chciałem zatrzymać się na zdjęcie, ale tego nie zrobiłem a szkoda, bo miałbym szansę na to, aby uchwycić jak motocyklista wyprzedza mnie i kolumnę pojazdów jadąc na jednym kole ;-) (zdj drogi)

Biskupia Kopa widziana z okolic granicy polsko-czeskiej :-)

Wjeżdżamy do Czech! :-) To tu jest rdzeń dzisiejszego wyjazdu :-) Nie jeden rdzeń! :-)

Na trasie! :-)

Po starym przystanku nie zostało śladu... :-)

Widoczek z trasy na Rejviz :-) (+ daj drogę)

Jest pięknie! :-) (las po prawej)

Rejviz na wylocie! :-)

Po wycince drzew widoczność znacznie się poprawiła - był stąd świetny widok na Biskupią Kopę. Tylko drzew szkoda...

/;-)/- flaga tyskie

Pniemy się ponownie w górę :-)

Już na przełęczy :-) To miejsce przywołuje u mnie przyjemnie skojarzenia :-)

Nagle, jakby grzmot! Czy na pewno, czy to co innego?

Mimo zasianej niepewności jeszcze przystanąłem na zdjęcie ;-)

Widok z trasy na Zlate Hory :-) (+droga)

Krótki postój przed podjazdem na Biskupią Kopę :-) (rower + krowy?)

Robi się coraz ciemniej...

Wspinamy się! :-)

I tutaj nie ma już drzew... Miejscowość położona u podnóża dawała obraz sytuacji jak wysoko byliśmy i jak szybko tą wysokość wytracimy :-) Jak zawsze należało mieć respekt i zachować uwagę.

Pożegnanie z górami... Szkoda, że to już koniec. Ale cieszyłem się bardzo, że mam do kogo wracać... :-) (2 ujęcia)

zdjęc z autem nie dawaj


Dane wyjazdu:
55.09 km 0.00 km teren
02:00 h 27.55 km/h:
Maks. pr.:62.60 km/h
Temperatura:27.0
HR max: (%)
HR avg: (%)
Podjazdy: m
Kalorie: kcal
Rower:Cabo

Radoszowy :-)

Niedziela, 18 sierpnia 2019 · dodano: 06.01.2023 | Komentarze 0

Jeszcze wczoraj miałem plan, aby podjechać autkiem do Prudnika lub Głuchołaz i pokręcić się po serpentynkach między miejscowościami Bela pod Pradedem a Kouty nad Desnou. Przy okazji chciałem połączyć to z wizytą w Karlovej Studance i zobaczyć między innymi wodospad o którym wspominała Aneczka, gdy byliśmy tam w ostatni czwartek :-) Niestety na piętnastą musiałem być z powrotem w Kędzierzynie i nijak nie wychodziło mi, abym zobaczył owe co nieco w Czechach i był na czas w domu. Była jeszcze opcja krótszej trasy, ale już bez wspomnianych serpentynek. Nie bardzo mi taka pasowała :-) Ostatecznie - przy udziale innych argumentów pozarowerowych - postanowiłem wytyczyć sobie krótszą trasę gdzieś w pobliżu :-) Pomysł pojawił się dość szybko :-)



Poranek nie zapowiadał super pogodnego dnia. Niebo pokrywały chmury, a promyków słońca praktycznie nie było widać. Poczułem lekką ulgę, że nie wybrałem się jednak do Czech, bo będąc tam chciałbym jednak mieć lepszą pogodę. Co prawda wyjazd cieszyłby tak czy siak, ale w słoneczku na pewno byłoby przyjemniej :-)
Do wyjścia minęło jednak trochę czasu i w międzyczasie pogoda znacznie się poprawiła. Gdy zszedłem na dół, było już pięknie słonecznie :-) Byłem wręcz bardzo zaskoczony tym, jak jest gorąco! Niestety wiał też mocny, a momentami nawet bardzo mocny wiatr. Mimo tego raczej dawałem rady, choć miałem też słabsze momenty :-)
Sytuacja zaczęła zmieniać się, gdy minąłem Radoszowy i wiatr zaczął mi bardziej sprzyjać. Najlepszy odcinek zaliczyłem w Ostrożnicy, którą dosłownie przeleciałem :-) Oczywiście dalej musiałem pracować nogami, bo jak to na trasie bywa, wiatr tylko przez krótki czas pozostaje sprzymierzeńcem kolarza ;-) Mimo to moje tempo znacznie wzrosło i drogę powrotną do domu pokonałem z dużo większą radością :-) W Dębowej minąłem jeszcze boćka, o którym wspomniałem sobie przez chwilę przejeżdżając tu na początku dzisiejszej drogi i zastanawiając się, czy już nie odleciał do ciepłych krajów :-) Na zdjęcie się już nie zatrzymałem, ale miło go było zobaczyć :-)

Takiej temperatury się nie spodziewałem! Było odczuwalnie gorąco :-) Wiatr przenosił bardzo ciepłe masy powietrza :-)

Gdzieś tam miałem dziś śmigać ;-) (daj tylko rower bokiem - ost zjecie)

Na rozdrożu ;-) Góra św. Anny w oddali :-)

Polne widoki za Ligotą Małą :-) (daj 2 ujęcia)

Pradziad na horyzoncie :-) Tuż przed Chróstami :-)

Góra św. Anny po drugiej stronie drogi ;-)

Kościół pw. św. Jadwigi Śląskiej w Radoszowach to jedyne, co odnalazłem tam godnego uwagi. Wspomnianej na przydrożnym znaku architektury nie wypatrzyłem, ale taki scenariusz zakładałem jeszcze przed wyjazdem ;-)

Przy ciekawym wiadukcie kolejowym :-)

A przy okazji postoju chwilunia na podziwianie sielskich, wiejskich widoków :-)

Pradziad jak się patrzy! Tu już za plecami w Dobieszowie :-) (to ze słupami)

I znów "Anka" dla równowagi ;-) Zaraz rozpoczynam wyścig z wiatrem ;-)

Przedborowice. Już końcówka trasy. Dobrze że wiedziałem, że na tym skrzyżowaniu trzeba mocniej zwolnić, bo inaczej była spora szansa, że uderzyłbym w naczepę, którą ów rolnik lawirował na skrzyżowaniu.


Dane wyjazdu:
48.37 km 0.00 km teren
02:46 h 17.48 km/h:
Maks. pr.:31.40 km/h
Temperatura:
HR max: (%)
HR avg: (%)
Podjazdy: m
Kalorie: kcal
Rower:Antek

Nie samą szosą jeździ człowiek :-)

Sobota, 17 sierpnia 2019 · dodano: 06.01.2023 | Komentarze 0

Poranek był mglisty. To już chyba wyraźny symptom kończącego się lata... Miałem zaplanowane wyjście na rower - tym razem nie na szosę i w sumie, to ciekawie się to złożyło, bo przecież zdecydowaną większość jesiennych i krajoznawczych wyjazdów organizowałem sobie wraz z Antkiem :-)
Do sakwy postanowiłem spakować trochę ciuchów (więcej, niż to było potrzebne), ale także termos :-) Zrezygnowałem jedynie z małej kuchenki. Niby trochę chciałem ją zabrać, aby ją sprawdzić jeszcze przed potencjalnym wyjazdem na Słowację w połowie września, ale ostatecznie zrezygnowałem z tego pomysłu. W sumie, to dobrze się stało, bo podgrzewanie czegokolwiek na trasie jeszcze bardziej wydłużyłoby mi powrót do domu :-) A wróciłem i tak pół godziny po zakładanym pesymistycznym wariancie czasowym :-) To również świadczyło o tym, jak bardzo fajny był to wyjazd! :-)



Początkowo czułem się na Antku jakoś lekko nieswojo :-) Na szczęście wraz z upływem kilometrów to uczucie minęło :-) No i wróciło stare: dzielny kompan w podróży - Antek! Ja jednak bardzo, ale to bardzo go lubię...! :-) No ale po kolei ;-)

Startujemy na niebieskim szlaku :-) Czuć było poranną świeżość i... przygodę! :-) (nisko przy ziemi + pajęczyna z Antkiem)

Przy stawiku w Starym Koźlu :-) Antoś pięknie wkomponował się w tutejszą soczystą zieleń! :-)

Gdy przejechałem drogę Bierawa-Cisek i wjechałem na polny trakt, moim oczom ukazały się dwie sarenki. Momentalnie rozpocząłem hamowanie i nieopatrznie - już z przyzwyczajenia - zredukowałem manetką biegi. Niestety hałas manetki spłoszył zwierzęta a szkoda, bo były bardzo blisko i zupełnie mnie nie zauważyły, więc dałbym radę cyknąć dużo lepsze zdjęcie :-) (sarny + Antek i droga)

Tak... Z Antkiem, to zawsze gdzieś musimy się wpakować! ;-) Tu w poszukiwaniu Szumów na Bierawce :-) (2 ujęcia)

A gdzież to ja jestem? ;-) (kukurydza, suche drzewo)

W końcu zawróciliśmy z tej ślepej uliczki, po czym postanowiłem zjechać w ściernisko. Nagle - dosłownie prawie spod mojej nogi - w górę wzbiła się kuropatwa, trochę strasząc mnie hałasem skrzydeł! :-) Gdy po chwili zatrzymałem się u celu ponownie - tym razem bezpośrednio za moimi plecami - rozległ się podobny hałas! To kolejny wystraszony ptak wzbijał się w powietrze! :-) (2 ujęcia)

Ujście Bierawki do Odry :-) A gdzie są Szumy? ;-) (ujście + kierowcna antka ;-) + jezyny)

Teren był wymagający, więc co nieco Antoś zabrał ze sobą :-) (liść)

Znalezione! :-) Zajęło to nam naprawdę sporo czasu, ale przyjemnym było tego dokonać :-) Punkt na trasie wycieczki zaliczony! :-)

Pora na posiłek i... lokowanie produktu ;-) (daj tez następne szumy?)

Przy Kaczym Mostku w Bierawie :-)

Anuli by się tu spodobało... ;-) (2 kwiaty)

Naokoło mijaliśmy polne widoki. Była cisza, spokój i sielanka :-) Wspaniale jechało się Antkiem i zaczęło do mnie docierać, że to naprawdę bardzo miła, a wręcz wspaniała odmiana od szosy. No i ogólnie rower... Przecież wiadomo :-) (widok z łąki)

Będąc jeszcze w domu trochę obawiałem się, czy trafię na ten szlak, ale dojechałem tu wręcz odruchowo ;-)

Krótki postój przy kapliczce :-)

Wow! Ale tego to się nie spodziewałem! Choć w sumie... Pewnie prędzej do Afryki dojechałbym jednak Antkiem, niż Cabo ;-) Do zobaczenia za kilka miesięcy w Stajence! ;-)

Przy sadzawce w Dziergowicach :-)

Zakazu łamać nie miałem zamiaru, ale śniadanie chętnie zjem ;-) Przy okazji postanowiłem zdjąć koszulkę termoaktywną... Przez chwilę byłem pozbawiony odzieży okalającej tułów. Gdy promienie słońca padły na moje plecy, poczułem się wręcz magicznie... Wolny (ale nie powolny! ;-) ).

Mimo wszystko byłem jednak całkiem blisko cywilizacji ;-) (pociąg + przejazd)

Zaraz za torami miałem odbić w prawo, ale się zagapiłem :-) Niemniej jednak dzięki temu miałem okazję poobserwować pasące się kózki :-)

Mniam! ;-) (samo makro + z rowerem)

U celu :-) Bo w sumie, to właśnie tu jechałem :-) (wymaż napisy z koszów)

Już przy kopalni piasku w Dziergowicach :-) Cudownie się jechało choć od razu było widać, że wiele się zmieniło odkąd byłem tu po raz ostatni.

No i ukradli mi drogę! ;-) (seria: 1 lub 2, 3, 4 lub 5 /opona/, kolejne 2 ujęcia - Antek dalej i makro piasek)

Wróciłem się zatem do zauważonego wcześniej traktu, ktorym jechało się już wybornie! :-) (kilka ujeć)

Ów trakt co prawda szybko się skończył, ale mnie wcale to nie martwiło - czerpałem ogromną radość z okalającej mnie przyrody! :-) (antek na leśnym dukcie)

Krajobraz zmieniony przez kopalnię.

Nieopodal dojrzałem pływające sobie w spokoju łabędzie :-)

Antek jest piękny ;-)

Przy kopalnianym zbiorniku wodnym toczyło się turystyczne życie. Zmieniło się tu bardzo przez te "kilka" lat, gdy pojawiłem się tu po raz pierwszy... Wtedy przy brzegu stało kilka domków a teraz nie dość, że jest ich więcej, to więcej też jest samochodów, czy nawet kamperów.

Znów w spokoju! :-) Antek bawi się w chowanego ;-) A ja przy okazji napiłem się herbatki ;-) (znak z piesem + kubek z termosu + z oddali)

Już prawie w Grabówce :-)

Kolejny zbiornik wodny na trasie :-) Przejrzystość wody wręcz zadziwiała...! (seria; leja z brzegu nie dawaj - sama woda, plaża; żółądz z Antkiem)

Już nieopodal kędzierzyńskich duktów ;-)

Przystanek na kolejny posiłek :-) Tym razem przy ściętych pniach drzew :-) (normalne + makro)

Ach to lokowanie produktu ;-)

Jechałem sobie spokojnie w towarzystwie przelatującego obok mnie żuczka, aż tu nagle gdy podniosłem głowę, dosłownie prawie na wyciągnięcie ręki przede mną, w las uciekła zacnych rozmiarów sarna! Miałem okazję obserwować ją przez dłuższą chwilę :-)

A tu zatrzymałem się specjalnie, aby zrobić Antkowi zdjęcie na tle narcyzów... albo narcyza na tle kwiatków? ;-)

Most na Kanale Kędzierzyńskim i już tuż, tuż do domku :-)


Jak widać wyjazd udał się nam wspaniale! :-) Kolejny już raz przekonałem się, że rower to jest to, co daje mi frajdę i, że nie mogę odpuszczać! Szkoda czasu. Szkoda życia. Szkoda wspomnień, gdy tyle kilometrów jest do przejechania! Prawda Antek? ;-)
_
Czyli jednak jesienne wyjazdy wraz z kompanem Antkiem? ;-)


Dane wyjazdu:
124.24 km 0.00 km teren
04:39 h 26.72 km/h:
Maks. pr.:47.17 km/h
Temperatura:
HR max: (%)
HR avg: (%)
Podjazdy: m
Kalorie: kcal
Rower:Cabo

Bełk

Niedziela, 11 sierpnia 2019 · dodano: 06.01.2023 | Komentarze 0

Po wczorajszej całodziennej gonitwie po Opolu było mi trochę ciężko wstać, ale szybko się zmobilizowałem. W przeciwieństwie do wczorajszego deszczowego dnia, dzisiejszy miał być piękny i byłoby mi szkoda, gdybym nie wykorzystał okazji do pokręcenia kilometrów. Poza tym po ostatnim wypadzie z Karolem przez cały tydzień chodził mi po głowie zamysł jakiegoś dalszego wyjazdu, ale poniedziałkowe wydarzenie na Tour de Pologne spowodowało refleksję, że może warto udać się na tamto miejsce. Ot tak po prostu.
Od samego ranka szykował się piękny dzień. Trasę miałem wytyczoną dosłownie na zasadzie brudnopisu i żałowałem tego, bo zapewne ominąłem wiele ciekawych miejsc. Niestety brak czasu zrobił swoje. Dodatkowo również dla mnie finalnie okazało się, że miało to jeszcze inny zły skutek - dokładne miejsce wydarzenia poznałem dopiero po powrocie do domu... Wielka szkoda...



Na pierwszych kilometrach czuć było jeszcze zapach wczorajszego deszczu. Asfalt przesechł, ale gdzieniegdzie były jeszcze kałuże. Jechało się za to bardzo dobrze! Ach... Uwielbiam takie poranki. Chyba dosłownie za każdym razem przywołują wyprawowe wspomnienia... :-) Tempo jazdy miałem nad wyraz dobre, bo w nieco ponad godzinę pokonałem trzydzieści kilometrów, meldując się w Rudach gdzie zatrzymałem się na śniadanko :-) Dodatkowo w kilku zdaniach zapoznałem jakąś starszą parę z otoczeniem. Jak się okazało Państwo przyjechali tu po dwudziestu latach przerwy! :-) To był miły akcent :-) Zresztą... Co tu pisać - to miejsce jest naładowane pozytywną energią! :-)
Niedługo potem wjechałem do Rybnika, kręcąc się przez dłuższą chwilę przy jednym z budynków ;-) Gdy już opuściłem miasto, wjechałem na nieco mniej przyjemny odcinek drogi z samochodami, które wyprzedzały mnie jakoś tak mało finezyjnie :-) Nie to, że było coś nie tak, ale do czego innego przyzwyczaili mnie polscy kierowcy w ostatnich latach ;-) Poza tym w prawym bucie zaczął sypać się blok :-)
W końcu dojechałem na miejsce, ale niestety nie dojrzałem żadnego śladu po poniedziałkowym tragicznym wypadku. Nic. Dosłownie nic. Chciałem jeszcze raz sprawdzić przebieg trasy wyścigu, ale o dziwo mapy nie chciały się wczytywać. Postanowiłem zatem porozglądać się w drodze powrotnej, ale również nic to nie dało. Nie gnębiłem się myślami szybko postanawiając, że skoro tak to trzeba po prostu udać się w drogę powrotną do domu.
Wjechałem do Czerwionki, a następnie minąłem kilka kolejnych wiosek dojeżdżając do jakieś drogi wyższej kategorii. Od razu to miejsce jakoś mi się skojarzyło i chyba faktycznie już tutaj byłem! :-) Najpewniej w drodze do Chudowa :-) Temperatura wzrastała, ale wciąż jechało się przyjemnie :-) Tylko podobnie jak na odcinku do Rud, znowu zaczął mocniej wiać wiatr. Zresztą... Chyba trzeba się do niego po prostu przyzwyczaić, bo już od dłuższego czasu jeżdżę na szosie z dodatkowym obciążeniem ;-)
Za Sośnicowicami wjechałem w las i od razu odetchnąłem :-) Fajny, równy asfalt, zielono dookoła :-) Tak, to można jeździć :-) Oczywiście nie obyło się bez uprzejmej reprymendy, gdy jakaś rowerzystka zupełnie nie patrząc wjechała z polnej drogi wprost przede mnie. Jazda powoli zaczynała być męcząca - co by nie pisać, to był chyba najdłuższy mój wyjazd w tym roku! Faktem jest, że odczuwałem już zmęczenie w trakcie ostatniej godziny drogi. To nie to co było kiedyś ;-) Na szczęście wjeżdżałem już w znane mi okolice. Kilka wiosek i od Sławięcic prawie prosta droga do domu :-) Niestety z naciskiem na prawie, bo już w samym Kędzierzynie licząc się z tym, że będę potencjalną zawalidrogą dla samochodów, na swoje nieszczęście zdecydowałem się zjechać na drogę rowerową. Ujechałem nią może dwadzieścia metrów i już jakiś chłopiec jadący przede mną, nagle postanowił się zatrzymać - dodatkowo stojąc ze swoją super hulajnogą w poprzek! No to pouczenie! "Pilnujący" go pan również zaskoczony... Serio?!? Dalej było jeszcze lepiej, bo już za wiaduktem jakaś baba (tak: baba) o mały włos nie weszła mi prosto pod koła. Najadła się przy tym strachu, bo do kontaktu było dość blisko. I znów pouczenie... Czy właśnie na tym ma polegać jazda drogą rowerową?
Ale ogólnie wyjazd jak najbardziej na plus :-) Tylko niestety bardzo szkoda, że nie osiągnąłem celu wyjazdu... Gdy będąc już w domu dysponowałem nowymi informacjami i sprawdziłem gdzie dokładnie się znajdował okazało się... że minąłem go o nieco ponad pół kilometra...

Jest klimatycznie... :-) (polna brzezce - st k)

Aż zawróciłem się trochę z drogi, aby się tu zatrzymać :-) /Ech te wspomnienia... ;-)/

Rudy, Rudy! :-) (zdj z budynkiem: rower dalego i blisko)

Na śniadanku w przyklasztornym parku :-) (rower ławka, staw, by pięknem natury, ew inne)

Już w Rybniku! :-) (1, elektrownai, motory, ew inne; dalej rower o bandę, woda)

Dojeżdżając do świateł lekko odpuściłem, gdyż było czerwone. W trakcie jazdy zapaliło się zielone, ale jechałem dalej swoim tempem stwierdzając, że "przecież tylko pięć sekund zielone palić się nie będzie". No chyba właśnie nie paliło się dłużej niż pięć sekund, bo zanim przejechałem przez skrzyżowanie, znów paliło się czerwone :-)

A tak przy okazji... ;-) (polcab - wymaż wszystkie infodane!)

Przerwa techniczna ;-) Oj, prawy blok coś niedomaga ;-)

Bliżej nieokreślona kapliczka w Bełku.

Na wylocie z Bełku ;-) (Matka Boska)

Ciekawe domostwo w Czerwionce :-)

Przypadkiem trafiłem na osiedle familoków ;-)

Mimo wieku budynki były w dobrym stanie wizualnym :-) Przy robieniu tego zdjęcia ciekawie słuchało się odgłosów zastawy przy niedzielnym obiedzie... :-) (z kwiatkiem + dalej budynki)

Być na Śląsku i nie zobaczyć kopalni?!? ;-) (debieńsko + wyciąg zybu)

Przystanek na przystanku ;-) Ledwo się mieściłem pod wiatą, ale na szczęście nie było potrzeby, abym pod nią stał ;-)

Rozglądam się i rozglądam i nikogo nie widzę ;-)

I kolejny przystanek na trasie :-) Gdy stałem tuż obok budynku, nagle odezwał się zawieszony na nim dzwon :-) Była dwunasta ;-) (budynek + paminik + z rowerem?)

/Hm... Ja tu już chyba kiedyś byłem ;-)/ - link Chudów?

Ciekawa inicjatywa :-)

Ja to się zawsze muszę w coś... ;-) Ale na szczęście to był tylko kawałek ;-)

Okolice Gliwic - szybowiec na holu! :-)

Kościół Rzymskokatolicki pw. św. Michała Archanioła w Żernicy (1 yub 2 zdhecie)

Widok z głównej drogi. A po prawej... To chyba skoczkowie! ;-) (z samolotem)

Kościół Rzymskokatolicki pw. św. Bartłomieja Apostoła w Smolnicy. /I znów mam wrażenie, że i tu kiedyś byłem... Czy słuszne?/ - może z ankiem serwis gliwice? jak nie to nie dawaj (zdj zrobione aparatem niżej - bez nagrobków)

Pałac w Sośnicowicach. A tyle razy tędy człowiek przejeżdżał i nie widział! :-)

Świetna droga w lesie :-)

Przed Rudzińcem. Na horyzoncie Góra św. Anny :-)

Zaraz Niezdrowice... Już odczuwam zmęczenie.


Dane wyjazdu:
64.80 km 0.00 km teren
02:28 h 26.27 km/h:
Maks. pr.:45.53 km/h
Temperatura:33.1
HR max: (%)
HR avg: (%)
Podjazdy: m
Kalorie: kcal
Rower:Cabo

Tour de Polska Cerekiew ;-)

Niedziela, 28 lipca 2019 · dodano: 08.09.2019 | Komentarze 0

Pomyślało mi się dziś, że minęło mi tyle miesięcy bez roweru i że jak tak dalej pójdzie, to pobiję niechlubny rekord rocznego dystansu! Nie chcę tego! Co prawda w lipcu jeździłem troszkę więcej, ale nie zmienia to istoty sprawy. Postanowiłem, że zacznę prowadzić osobne statystyki - ot taki licznik dystansu. Abstrahując od powyższego i tak miałem iść dziś na rower :-) Od czternastej miały być burze, więc trasę ustawiłem sobie na tym limicie czasowym :-)



Było odczuwalnie bardzo gorąco. Początkowo jechało mi się troszkę gorzej, ale wraz z upływem czasu i kilometrów zrobiło się zdecydowanie lepiej :-) W Polskiej Cerekwi znalazłem się pewnie szybciej niż wczoraj, choć wrażenie miałem odwrotne - pewnie za sprawą fotograficznych postojów i większej świadomości pokonywanego dystansu, a nie tak jak wczoraj, gdy byłem zaabsorbowany rozmową :-) Wkrótce też wjechałem w strefę pagórków i ładnych polnych widoków :-) Ogólnie trasa bardzo mi się podobała :-) Nawierzchnia jak najbardziej w porządku i choć trafiały się gorsze fragmenty, to spokojnie dało się jechać, nie odczuwając telepotania :-) Wkrótce zakręciłem pętelkę i wróciłem do Polskiej Cerekwi, skąd udałem się w dalszą drogę :-) Ku planowanej burzy nie było zupełnie żadnych sygnałów na niebie i na ziemi - z naciskiem na niebo ;-) Mimo tego i tak nie żałowałem, że trasę wyrysowałem sobie tak krótką, gdyż grzało niemiłosiernie :-)

Fajna mapka w Cisku :-)


No to startujemy! ;-)


Na trasie ;-)





Jakaś tam wieża w Polskiej Cerekwi ;-)


Bociany na polnym szlaku :-) Oj, będzie ich dziś jeszcze więcej! :-)


Polne widoczki :-)




Koniki we Wroninie :-)


Ciekawe co tu było wcześniej ;-) Pewnie tylko knajpa, ale kto to wie...? ;-) Obok tablica "sprzedam/wynajmę" :-)


Stamtąd przyjechałem ;-)


A tam jadę ;-) Widoczki całkiem miłe dla oka i jedzie się bardzo przyjemnie! :-)


Żniwa w pełni! :-) Kombajnów i ciągników spotkałem dziś co niemiara, ale zupełnie nie wpływały na moją jazdę :-)



Tablica pamiątkowa w Radoszowach :-) Może przyjadę tu jeszcze kiedyś, aby zobaczyć wspomniane zabudowania? :-)




Ciekawy domek na wlocie do Chróstów :-)


I znów ładne widoczki :-)


Widok na Górę św. Anny na wylocie z wioski :-)


Gorszy fragment trasy, ale można było jechać bez obawy o nadmierne drgania :-) Ewentualne niewygody wynagradzały widoki :-)


Pałac w Polskiej Cerekwi i przypałacowe zabudowania :-)




Centrum Kultury w Polskiej Cerekwi, umieszczone również w ciekawym budynku :-)


Widok na kościół parafialny pw. Wniebowzięcia Najświętszej Marii Panny.


Kapliczka :-) Wyjeżdżam z Ostrożnicy :-)



Dane wyjazdu:
59.26 km 0.00 km teren
02:04 h 28.67 km/h:
Maks. pr.:50.91 km/h
Temperatura:27.0
HR max: (%)
HR avg: (%)
Podjazdy: m
Kalorie: kcal
Rower:Cabo

Do Pławniowic :-)

Czwartek, 18 lipca 2019 · dodano: 08.09.2019 | Komentarze 0

Na dzisiejsze popołudnie rower wymyśliłem sobie dość spontanicznie :-) Pogoda znacznie się poprawiła i nie było po co siedzieć w domu :-) I tak przecież praktycznie wcale nie jeżdżę... Zjadłem szybko obiad oglądając przy nim filmik z wyprawy do Portugalii jakieś polskiej ekipy i tyle się widziałem w domu ;-)



Od razu poczułem zew szosy :-) Jednak co szosa, to szosa! Niestety gdy depnąłem na Jana Pawła, to praktycznie z miejsca objawiły się moje kondycyjne niedociągnięcia. Nie wiem co będzie ze mną i z rowerem i koło się zamyka - jeżdżę zbyt mało! Co prawda i tak chciałem nieco odpuścić ten rok, ale chyba nie tak to miało wyglądać... Na całe szczęście rozkręcałem się z każdym kilometrem i w drodze powrotnej nie wyglądało to już tak źle :-) Ba! Było nawet całkiem dobrze :-) Oczywiście jeszcze bardzo daleko mi do stanu w jakim bym się widział w przyszłości ale mam nadzieję, że już za niedługo znajdę się na dobrej drodze :-) O ile zdrowie pozwoli...
Cieszyłem się jazdą i szosa naprawdę sprawiała mi radość :-) Na dokładkę okazało się, że można było wjechać na teren pałacu w Pławniowicach :-) Zawsze gdy byłem tu rowerem, brama była zamknięta na cztery lub ileś tam spustów ;-) Cyknąłem kilka fotek i dalej w trasę :-) Jadąc zastanawiałem się, czy już tu kiedyś kręciłem. Możliwe, choć pewności nie miałem. Gdy zwróciłem się już w kierunku powrotnym, zacząłem po prostu odmierzać kilometry :-) Na fotograficznym postoju za Niewieszami zostałem minięty przez innego kolarza i odtąd dogonienie go stało się moim wyzwaniem ;-) Udało mi się go dojść dopiero w Ujeździe, ale to i tak sukces :-) Ogólnie kilku kolarzy dziś minąłem :-) Nawet całkiem sporo :-) To był zdecydowanie udany wypad! :-)

W lesie za Niezdrowicami :-) Etap wcześniej śmigałem prawdopodobnie niedawno wyremontowanym odcinkiem asfaltu - to dodało jeszcze więcej pozytywu temu wyjazdowi gdyż kojarzyłem, że była tu wcześniej fatalnej jakości nawierzchnia :-)


Jakoś lubię ten zakręt ;-)


Przy pałacu w Pławniowicach :-)



Fotograficzny postój za Niewieszami :-)


Stała miejscówka za Ujazdem :-) Żniwa w oddali :-)



Dane wyjazdu:
61.40 km 0.00 km teren
02:26 h 25.23 km/h:
Maks. pr.:40.00 km/h
Temperatura:
HR max: (%)
HR avg: (%)
Podjazdy: m
Kalorie: kcal
Rower:Cabo

Takie tam sześćdziesiąt kilometrów :-)

Sobota, 16 lutego 2019 · dodano: 07.09.2019 | Komentarze 0

Dzień z widoku iście wczesno wiosenny :-) Trzeba odpalić szoskę! :-)



Trasa wyklepana na szybko, ot bez celu przewodniego :-) Słonecznie, ale mroźny wiatr. Chyba jednak załatwiłem sobie korzonki w tych Czechach w ubiegłym roku... Całkiem sporo kolarzy na trasie :-) To cieszy! :-)

W mordę! Tu jest śnieg! ;-)


Tym razem z drugiej strony :-)


W okolicach autostrady :-)



W lesie ;-)


Przy Nadleśnictwie :-)