Info

avatar Ten blog rowerowy prowadzi Kosiek. Odkąd jestem na bikestats.pl przejechałem 34372.37 kilometrów. Średnia prędkość wynosi aktualnie 21.12 km/h - trochę mało, ale spowalnia mnie Balast ;-)

Więcej moich rowerowych statystyk.



baton rowerowy bikestats.pl button stats bikestats.pl button stats bikestats.pl button stats bikestats.pl button stats bikestats.pl button stats bikestats.pl button stats bikestats.pl button stats bikestats.pl button stats bikestats.pl button stats bikestats.pl button stats bikestats.pl

Wykres roczny

Wykres roczny blog rowerowy Kosiek.bikestats.pl

Archiwum bloga

Dane wyjazdu:
14.13 km 0.00 km teren
00:33 h 25.69 km/h:
Maks. pr.:35.22 km/h
Temperatura:
HR max: (%)
HR avg: (%)
Podjazdy: m
Kalorie: kcal
Rower:Cabo

Przewietrzyć główkę :-)

Czwartek, 12 września 2019 · dodano: 03.02.2023 | Komentarze 0

Po powrocie z sesji zdjęciowej nie zagrzałem długo miejsca w mieszkaniu :-) Ładnie świeciło słoneczko i chciałem schwytać jeszcze troszkę kilometrów w tej schyłkowo letniej aurze :-)



Nie śpieszyłem się :-) W zasadzie, to jechałem nawet leniwie :-) Na wlocie do Brzeziec minąłem kolegę z byłej pracy i popędziłem dalej przed siebie :-) Chyba jakoś dziwnie mi się jechało. Jakby szosa miała lekko skręconą kierownicę... To chyba jednak efekt mojego kilkugodzinnego krzywego siedzenia za biurkiem w pracy. Ech... Praca, praca, praca. Za dużo tej etatowej pracy w życiu.

Przy kapliczce, rozwidlenie na Bierawę :-)

Ku zachodowi słońca ;-) Ruch na tej bocznej uliczce był dziś większy niż zwykle :-) A zwykle tu nie ma ruchu ;-) (daj z rowerzystą tak aby go aby tylko było widać)

Przy kolejnej kapliczce :-)

I przy ławeczce ;-) (raczej trzecie zdjęcie z tej serii)

Ruszając nie zauważyłem tego maleńkiego olbrzyma ;-) Na szczęście zanim odjechałem poleciał sobie w trawkę :-) Byłoby go szkoda, gdyby trafił pod czyjeś koła...

A to zrobię jeszcze jedno zdjęcie ;-)


Dane wyjazdu:
146.24 km 0.00 km teren
06:57 h 21.04 km/h:
Maks. pr.:73.02 km/h
Temperatura:
HR max: (%)
HR avg: (%)
Podjazdy: m
Kalorie: kcal
Rower:Cabo

Serpentynki (i nie tylko ;-) ) z magicznym porankiem! :-)

Niedziela, 1 września 2019 · dodano: 03.02.2023 | Komentarze 0

Tak się jakoś już utarło, że serpentynki nieopodal Pradziada padają moim łupem w sierpniu, lub we wrześniu :-) Tym razem było podobnie ale z uwagi na to, że tegoroczny sezon był bardzo ubogi, postanowiłem wpleść w trasę okoliczne, ciekawe rowerowo miejsca :-) Tak oto na listę trafiły też Pradziad, Rejviz i Biskupa Kopa :-) No to ruszamy! :-)



Poranek był magiczny! Nie mam tu oczywiście na myśli pobudki krótko przed czwartą trzydzieści ;-) Nie spałem jeszcze po północy, bo również na naszym osiedlu znalazł się ktoś, kto aktywnie i przy muzyce żegnał lato :-) Takich imprez było w okolicy co najmniej kilka :-) Mimo tego że spałem bardzo krótko, nie chciałem odpuszczać! Zawsze najgorzej jest wstać, znaczy się ruszyć... czyli zacząć ;-) Gdy ruszałem było jeszcze ciemno, ale brzask nastąpił jeszcze gdy byłem w mieście :-) Cieszyłem się również z tego, że mogłem podjechać sobie autkiem we wskazane miejsce, nie skazując przez to reszty rodziny na brak możliwości komunikacyjnych :-)
Poranek był magiczny! Tak... Zdecydowanie magiczny! Na miejscu trochę się pokręciłem w poszukiwaniu miejsca parkingowego, ale gdy już ruszyłem... Gdy już ruszyłem, to... Zaczęły się problemy z przednią przerzutką! Że co?!? Ale jak to?!? Tak nagle? Czyżby wilgoć w powietrzu i te kilkadziesiąt kilometrów trasy na platformie miało taki wpływ? No ale przecież już nie z takimi tematami sobie radziłem :-) Wystarczyło pokręcić śrubą baryłkową do oporu i już! Moment... Nie zadziałało...! No tak, bo to przecież w drugą stronę! :-) I problem został zażegnany :-) A wcześniej za moimi plecami pokazało się pięknie wschodzące słoneczko... Tak... Poranek był zdecydowanie magiczny!
Poranek był magiczny! Gdy wyjechałem z Petrovic asfalt zaczął się co prawda kończyć, ale te widoki...! Te widoki sprawiały, że brak asfaltu zupełnie mi nie przeszkadzał! Te widoki sprawiały, że na głos wychwalałem te okolice! Te widoki sprawiały, że miałem prawie świeczki w oczach... I powtarzając się już wspomnę, że to przecież nie Alpy, nie Hawaje... Ale jak tu pięknie jest! Totalnie klimatycznie! Miałem przeogromną frajdę i radość z jazdy po tych terenach! Nieśpiesznym tempem dotarłem do drogi na Hermanovice i ciepłym okiem spojrzałem na znany mi odcinek drogi :-) Cały czas byłem zauroczony widokami, porankiem... Bardzo lubię takie poranki, gdy wszyscy jeszcze śpią, a ja już śmigam :-) Jak na wyprawie :-)
Jechało mi się bardzo dobrze :-) Poranna niska temperatura już ustąpiła i było bardzo komfortowo - to znaczy nie odczuwałem nadmiernie wysokiej temperatury :-) Gdyby tak utrzymało się przez cały dzień, to byłoby świetnie! :-) Nagle na odcinku przed Vrbnem pod Pradedem wpadłem w strefę wyraźnie niższej temperatury i w pierwszym momencie zrobiło mi się dosłownie zimno! :-) Oczywiście od razu zorientowałem się, że to wzniesienie po mojej lewej nie dopuszczało tu jeszcze promieni słonecznych :-) To było ciekawe doświadczenie, które przypomniało mi przejazd przez Lisięcice na początku mojej przygody z szosą :-) Wkrótce wjechałem też do Karlovej Studanki i dosłownie oczarowałem się tutejszą architekturą! Nie przypuszczałem, że to miejsce jest tak piękne! Jadąc dalej minąłem na podjeździe innego kolarza, rzucając mu czeskie "ahoj!". Krótko po tym fakcie zatrzymałem się na techniczny postój w bezpośrednim pobliżu parkingu u podnóża Pradziada :-)
Tym razem nie czekałem na zielone światło i przejechałem obok szlabanu. Podczas pokonywania podjazdu nie miałem zamiaru się zatrzymywać i pokonać cały podjazd od strzała. Do Owczarni dojechałem w pół godziny a na szczyt w dodatkowe bodajże piętnaście minut. Pokonując ostatni zakręt starłem się z bardzo silnym wiatrem! Było też odczuwalnie zimno. Mimo tego cieszyłem się z tego, że tu jestem! :-) Było po dziewiątej rano, niektórzy dopiero jedni śniadanie, a ja już miałem trochę kilometrów w nogach i zaliczony pierwszy ważny punkt na trasie :-) To było przyjemne uczucie :-) Po okrążeniu wieży przycupnąłem sobie na śniadanko, a po jakimś czasie dojechał mijany wcześniej kolarz :-) Wkrótce usłyszałem jak rozmawia z kimś przez telefon w języku polskim :-) Swoim zwyczajem na odchodne pożyczyłem mu dobrego dnia i się oddaliłem, przystając co jakiś czas na zdjęcie :-) Zjawił się obok mnie bardzo szybko :-) Chwilkę porozmawialiśmy i na jego prośbę wykonałem mu zdjęcie :-) Goniło mnie jednak na dół, bo jeszcze tyle miałem dziś do przejechania i tyle miejsc do zobaczenia! :-) Zjazd był ciekawy, momentami trochę niebezpieczny. Raz nawet zaliczyłem jakiś większy wybój. Jakoś nie przepadam za tym odcinkiem i po Pradziadzie chyba jednak wolałbym chodzić :-) Coś jednak się ze mną stało, gdy zakończyłem zjazd, bo poczułem się dosłownie wyzwolony, uwolniony! Nie potrafię tego do końca wyjaśnić, ale czułem wyraźnie jak opuściło mnie jakieś obciążenie - zarówno fizyczne, jak i psychiczne. Dodatkowo pojawiła się jakaś wewnętrzna radość. To było bardzo ciekawe i bardzo przyjemne :-)
Nie wiem dlaczego ale jakoś zdziwił mnie fakt, że po zjechaniu z Pradziada kolejno musiałem piąć się w górę :-) Muszę przyznać, że byłem nawet lekko zaskoczony ;-) Później jednak był zjazd i już zrobiło się bardziej przyjemnie :-) Po mojej lewej mijałem bardzo duży masyw górski i nawet później żałowałem, że nie zatrzymałem się na zdjęcie, bo był na niego bardzo dobry widok :-) Tymczasem rozpoczynałem kolejną batalię - wjazd po serpentynkach. Słońce zaczynało już przypiekać i na pewno nie miałem już tej świeżości, która towarzyszyła mi jeszcze przy Pradziadzie. Nie poszło mi jednak najgorzej i po jakimś czasie zameldowałem się na przełęczy :-) Nie zatrzymywałem się jednak, bo i po co? ;-) Już zaliczałem tu postoje, a poza tym raczej nie było tu nic ciekawego oprócz parkingu i hotelu ;-) Pewnie gdzieś w głębi, na szlaku znalazłbym jakieś piękne miejsce - ba, pewnie nawet niejedno! Ale to na inny rower ;-) Bardziej zainteresował mnie świetny widok na pierwszej prostej zjazdowej, a poza tym - rwało mnie do jazdy! :-) Motory też były ;-) Niestety nie dla wszystkich ten dzień zakończył się dobrze. Nagle wyjeżdżając zza zakrętu natknąłem się na straż pożarną stojącą na moim pasie wraz z kilkoma samochodami, oczekującymi na możliwość kontynuowania jazdy. Na poboczu stały natomiast dwa szybkie motocykle. W drodze na dół minęło mnie natomiast co najmniej kilka innych jednostek i od razu uznałem, że raczej będą na miejscu zbędne. Gdy wjeżdżałem do miejscowości minęła mnie karetka.
Miejsce postojowe znalazłem sobie momentalnie! To była scena z ustawionym podium :-) Usiadłem sobie ze swoimi kanapkami na schodku zarezerwowanym dla zwycięzcy (tym z numerem jeden :P ) i muszę przyznać, że było mi tam bardzo wygodnie ;-) W międzyczasie drogą przejechała policja na sygnale. Ja uzupełniłem natomiast brzuszek i bidony, po czym udałem się w drogę powrotną :-) Nie jechało mi się już tak świeżo, a słońce dodatkowo jeszcze mocniej dawało się we znaki. Ba! Byłem cały wilgotny, a pot czułem nawet pod kolanami! To zupełnie jak nie ja! Znów minęły mnie dwie straże, wracające już na spokojnie zapewne do swojej jednostki, a chwilę później na poboczu zauważyłem grupę ścigaczy na polskich tablicach, w tym dwa stojące nieco obok. Jeden z nich był pozbawiony przedniej owiewki i szyby. Była też rzeczona policja.
Podjazd zaczynał mnie męczyć i gdy osiągnąłem przełęcz, byłem naprawdę zadowolony :-) Powody były dwa: bieżące podjazdy zostawiłem za plecami, natomiast przede mną rozpościerał się piękny asfalt, biegnący w dół! Można było rozpędzić kółeczka! :-) Nie udało mi się jednak choćby zbliżyć do ostatniego rekordu, ale i tak było bardzo fajnie :-) Jak można się było spodziewać, to był bardzo ciekawy odcinek, ale już w okolicach Adolfovic zacząłem odczuwać trudy dzisiejszego wyjazdu. Co począć? Przecież w tym roku praktycznie nie jeździłem, więc nie mogłem się dziwić, że mnie mięśnie ciągną. Mimo tego nie było mowy o jakimś kombinowaniu i skracaniu trasy, choć muszę się przyznać, że podjazd na Rejviz robiłem z kilkoma przystankami, nawet na poboczu. Dodatkowo ponownie zaczynałem odczuwać głód ale wiedziałem, że kanapki to już dla mnie zbyt dużo. Na szczęście miałem jeszcze inne zapasy ;-)
Przycupnąłem sobie obok straży pożarnej, ale siedziałem tylko przez kilka chwil, gdyż dopadł mnie jakiś robak uparciuch. Co go ściągałem, to pojawiał się na innej części ciała. To na lewym kolanie, to na łokciu, to na prawym udzie, to na palcu wskazującym... No co jest?!? Dopiero po chwili zorientowałem się, że obsiadło mnie więcej tych robali - jeden jeszcze bardziej podobny do drugiego, co zniekształciło moją początkową ocenę sytuacji :-) Postałem sobie zatem, uzupełniłem po raz ostatni bidon i ruszyłem w dół! :-) Mimo sojusznika w postaci grawitacji, początkowo nie bardzo poruszałem mięśniami i na zjeździe zacząłem sobie pomagać dopiero trochę później. Było bardzo fajowo i znów zaliczyłem sekwencję lewy-prawy na jednych z dwóch kolejnych zakrętów :-) Ogólnie podczas dzisiejszego wyjazdu czułem się o wiele pewniej pokonując zakręty! Okazało się, że przejeżdżanie zakrętów bez hamulca jest o wiele ciekawsze, lepsze i bezpieczniejsze! W trakcie dnia chyba też nauczyłem się odpowiednio operować hamulcami na szybkich zjazdach :-) Będę to jeszcze musiał poćwiczyć ;-)
Byłem już w Zlatych Horach, coraz wyraźniej wymęczony. Podjazd na Biskupią Kopę był już lekko wyczerpujący, ale przecież trzeba było dać radę! :-) Oczywiście nie obyło się bez postojów. To był jednak trudny wyjazd. Temperatura, brak przygotowania w sezonie. Mimo tego wiedziałem, że dam radę. Przecież te ostatnie lata dały mi całkiem fajną bazę i pewnych rzeczy mogę być prawie pewien. Prawie, bo przecież jakaś kontuzja zawsze może się przytrafić. Sunąłem powoli wyczekując przełęczy i naprawdę się ucieszyłem na jej widok! :-) W drodze na dół radziłem sobie całkiem dobrze - zwłaszcza na nawrotach, co dodatkowo mnie cieszyło :-) Do Petrovic jak zwykle wpadłem z nadmierną prędkością ;-) Teraz czekało mnie odnalezienie miejsca postoju autka, ale przecież znałem tą drogę, a poza tym ślad po jakimś czasie pokazał się na nawigacji :-) Wpadłem tam wymęczony, ale bardzo szczęśliwy :-) Za jednym zamachem zaliczyłem kilka bardzo ciekawych dla mnie miejsc :-) Czułem jednak, że raczej żadne z nich nie powinno stanowić o miejscach wyjazdów w przyszłym roku. Byłoby dobrze, gdybym odkrywał nowe okolice :-) Niemniej jednak będąc jeszcze w trasie wpadł mi do głowy ciekawy pomysł. Ciekawe, czy kiedyś dojdzie do jego realizacji ;-)

Janov :-) Baza wypadowa ;-) (autko + pomnik)

Robi się magicznie...! (wschód słońca)

Na szlaku za Petrovicami :-) (2 ujęcia?)

Wschodzące słońce pięknie oświetlało pobliskie zbocze :-) (zdj z rowerem i zbokiem ;-) )

Chwilę później wkroczyliśmy w las! :-) (któreś z kolejnych zdj z tym samym ujęciem)

Jeszcze chwilę temu tam śmigaliśmy ;-)

A tu bardzo ciekawy smaczek na szlaku :-) (w szystkie 3 ujecia kubka)

Zatrzymywałem się prawie co chwilę, ale to nie była wina asfaltu ;-) (widok + droga)

Robiło się naprawdę przepięknie! (góra zielona trawka + z drogą?)

Jestem totalnie zauroczony... Prawie mam świeczki w oczach... Szkoda, że zdjęcia tego nie oddają... (zdj z rowerem 2 ujęcia: przód, tył)

Nawet takie wyrwy zupełnie mi nie przeszkadzały! Zupełnie, ale to zupełnie! Cieszyłem się pięknym otoczeniem!

Pradziad na horyzoncie! :-) (daj zdj z rowerem)

Trafił mi się naprawdę cudowny poranek! (2 ujęcia)

Już na drodze w kierunku Hermanovic :-) Szprychy pięknie mieniły się w długich promieniach słońca :-) Nie odbijały światła, ale tworzyły swego rodzaju "mgiełkę"... :-) Bardzo ciekawie to wyglądało :-) Kocham swój rower! ;-) Było bardzo klimatycznie! :-)

Wjeżdżamy do Ludwikova :-) (raczej tylko zdjęcie w odpowiednim kierunu)

Pawilon pitny w Karlovej Studance. A to tylko minimalny smaczek... Tego typu budowle stały tam jedna obok drugiej! Było naprawdę pięknie!

Już nad wodospadem :-) (wybierz jakieś rower i bez)

Postój techniczny przy parkingu :-) Na drugim planie mój przyszły interlokutor ;-)

Na szczycie znaleźliśmy przytulny kącik dla Cabo ;-) Ja usiadłem na ławeczce ;-) (dja zdj z kanapkami)

Widoczki w drodze powrotnej :-) Gdy ja zjeżdżałem, pierwsi ludzie dopiero wchodzili na szczyt... :-) (1 widok, wieża, 1 widok, wieża, widok z drogi, wieża ;-), widok, widok drogi)

Od samego początku planowałem odpowiednio wykadrować zdjęcie w tym miejscu, ale troje Czechów nie miało zamiaru zwalniać tego miejsca widokowego :-) Jakoś sobie z nimi poradziłem, ale finalnie zdjęcie i tak miałem zamiar cyknąć z innej pozycji :-)

W zamian za to zrobiłem zdjęcie Cabo w ekwilibrystycznej pozie ;-) (drzewo, tak żęby najmniej ludzi było widac)

Jeszcze jedno spojrzenie na szczyt :-) (bez drogi)

Jeszcze jest płasko ;-) Ale też już bardzo gorąco :-) (wyjazd z Beli - zdj ze znakiem)

Jest i zawodnik! ;-) (kolarz)

Na górę będziemy piąć się tuż obok tego kolosa ;-)

Kolejny techniczny postój ;-)

Jest pięknie! :-) (ujęcie przód, tył?, bok)

Kouty nad Desnou i moja stołówka ;-)

Macie szczęście, że stoję bo inaczej bym się tak łatwo nie dał! ;-)

Pierwsze zastępy straży pożarnej wracają do bazy. A to jeszcze nie wszystkie... (raczej tylko pierwsze zdj)

Widoczek z trasy :-)

Motorów było sporo, ale odniosłem wrażenie, że nie tak dużo jak wtedy, gdy byłem tu pierwszy raz :-) Może to złudzenie, a może to już faktycznie końcówka sezonu? (Cabo na postoju na zakręcie - wybierz jedno, lub więcej)

Wciąż pniemy się ku górze! :-) (Cabo oparty górki po prawej + widok na drogę poniżej + sam cabo ;-) + sama droga poniżej z widocznym końćem i masywem po prawej)

Króciutki odpoczynek przed wjazdem na Rejviz :-)

I kolejny postój...

Już na miejscu :-) Posiłek był wskazany! :-) (+ wieża stacji pozarnej)

Chyba jednak zaryzykuję... ;-)

Biskupia Kopa i drogi wylotowej :-)

A tu już z całkiem bliska ;-)


Dane wyjazdu:
41.88 km 0.00 km teren
01:34 h 26.73 km/h:
Maks. pr.:66.71 km/h
Temperatura:32.5
HR max: (%)
HR avg: (%)
Podjazdy: m
Kalorie: kcal
Rower:Cabo

Szybcikiem na Ankę :-)

Sobota, 31 sierpnia 2019 · dodano: 06.01.2023 | Komentarze 0

Sobota była bardzo pogodna i słoneczna :-) Korzystając z możliwości, chciałem złapać i dziś trochę kilometrów tym bardziej, że na niedzielę zaplanowałem sobie najtrudniejszy tegoroczny przejazd. Co prawda daleko mu do ubiegłorocznych maksimów, ale zawsze to coś :-)



Do Raszowej jechało mi się bardzo dobrze. Oczywiście nie licząc przejazdu przez Kędzierzyn :-) Finalnie jednak wyjazd okazał się być w pewnym sensie trudny z uwagi na wysoką temperaturę i wiatr. W drodze powrotnej serpentynki w Porębie, a później już tylko kręcenie kilometrów do domu.

Sporo ludzi na Górze św. Anny, a zatem zrobiłem tylko zdjęcie :-) Tuż przed szczytem odbywało się jakieś nabożeństwo.

Mnóstwo samochodów w Porębie i ogólnie w okolicach Góry św. Anny. Jakaż to uroczystość dziś się odbywa?


Dane wyjazdu:
108.48 km 0.00 km teren
04:15 h 25.52 km/h:
Maks. pr.:78.56 km/h
Temperatura:
HR max: (%)
HR avg: (%)
Podjazdy: m
Kalorie: kcal
Rower:Cabo

Awaryjnie po Czechach :-)

Niedziela, 25 sierpnia 2019 · dodano: 06.01.2023 | Komentarze 0

Na dziś miałem ułożoną bardzo fajną trasę :-) Miałem zamiar dojechać autkiem do Czech, a następnie udać się na Pradziada, kolejno objechać go od południa i przelecieć przez moje serpentynki. Później jeszcze Rejviz i Biskupia Kopa :-) Wychodziło sto osiemdziesiąt kilometrów i Ania kręciła nosem na tą trasę. Trochę racji miała, bo przecież w tym roku praktycznie nie jeździłem. Ja jednak chciałem spróbować i trzymałem się swojego aż do czasu, gdy późnym wieczorem zerknąłem jeszcze na pogodę... No i szlag plany trafił, bo w zasadzie wszędzie gdzie miałem śmigać po czeskiej stronie, zapowiadany był deszcz i burze. Tak oto przesiedziałem do pierwszej w nocy na planowaniu alternatywy, ale i ona spaliła na panewce. Czas spędzony przy mapie zaowocował co prawda wyborem Jury Krakowsko-Częstochowskiej, bo przecież wybieram się tam już od wielu lat, a ostatnio jakby o tym zapomniałem, ale i tak przy szczegółowym planowaniu trasy wychodziło na to, że asfaltów jest tam niewielka ilość, a i praktycznie wszystkie główne atrakcje są oddalone od szosowych nitek. Ostatecznie już wymęczony postanowiłem pójść spać, a niedzielę przeznaczyć na inne zajęcia. Nie dawało mi to jednak spokoju aż do momentu, gdy zmorzył mnie sen.
O poranku byłem już trochę pogodzony z losem. Może faktycznie przyda mi się trochę czasu na zaległości? Miałem jednak jakiś wewnętrzny żal, bo to przecież ostatni pełny weekend wakacji, bo w całym południowym pasie Polski piękna pogoda miała być. No bo przecież rower i kilometry! Na domiar złego, a może w tym przypadku dobrego - gdy spojrzałem na pogodę, była już dużo lepsza niż ta, którą pokazywano wczoraj. A niech to! Zaczęło mi być szkoda utraconej możliwości kręcenia po fajnych okolicach...! Nie mogłem się na to zgodzić! Trasę wyrysowałem w try migi i co prawda była już godzina jedenasta, ale nie zamierzałem odpuszczać :-)



Do Prudnika dojechałem wyraźnie przed godziną dwunastą :-) Szybkie zakupy i przepakowywanie się na trasę :-) Nagle dojrzałem uchwyt na lampkę, zamontowany na szosowej sztycy... Czyli to jest to, co nie dawało mi spokoju! Przecież nie może być tak, że jestem w stu procentach przygotowany do wyjazdu! Co to, to nie! ;-) Śrubokręta w aucie nie miałem, do sklepu iść nie chciałem, bo choć było to całkiem prawdopodobne, że owe narzedzie bym tam nabył, to jednak ponowne stanie w kolejce skutecznie mnie od tego pomysłu odwiodło. Po wielu próbach odkręcenia śruby kluczami i wszystkim innym co miałem pod ręką - czyli przede wszystkim kluczami ;-) - dojrzałem jakiegoś chłopaka, który podjechał zatankować na pobliską stację. Ruszyłem z kopyta i widać byłem mocno zdeterminowany, bo chłopak przekopał dla mnie cały samochód i to mimo tego, że przerwałem mu prowadzoną rozmowę telefoniczną :-) Skądinąd może zapobiegłem tragedii, bo rzecz działa się przecież na stacji benzynowej ;-) Niestety upragnionego narzędzia w zakamarkach samochodu nie odnalazł i wróciłem do roweru z kwitkiem. Straciłem kilka długich chwil, więc aby nie przedłużać zdecydowałem się pojechać z uchwytem w nadziei, że torba nie ucierpi w znacznym stopniu. Gdy już miałem ją zakładać, zza pleców usłyszałem donośne "A płaski może być???" No jasne, że może! :-) Byłem uratowany! :-)
Na sam początek wrypałem się w brukowaną uliczkę :-) Tą samą w którą kiedyś skierowali mnie na objazd, gdy w Prudniku rozgrywał się jakiś rowerowy wyścig :-) Podzcas planowania trasy zupełnie o tym zapomniałem (zresztą ten przejazd to był incydent i tak bardzo dawno temu...), ale wcale mi to przecież nie przeszkadzało :-) Bardzo szybko wydostałem się z miasta i od tego momentu zacząłem wręcz tryskać radością! :-) Ja wiem, że to nie Alpy, że to nie Bahamy, czy inne "słynne" turystycznie miejsce, ale i tak jest tu przepięknie! Swoją radością postanowiłem podzielić się z jakąś babcią, która jechała również na rowerze i którą właśnie wyprzedzałem ;-) Jechało się świetnie choć muszę przyznać, że czułem balast pod siodełkiem ;-) Samych napojów miałem spory zapas... :-) Mimo tego jazda była czystą przyjemnością! :-)
Za Zlatymi Horami odbiłem na nieznany mi odcinek i choć było to ledwie dziesięć kilometrów to zdawało mi się, że spędziłem tam więcej czasu :-) Chyba wszystko przez to, że mijałem nieznane mi otoczenie :-) Muszę przyznać, że trochę dziwnie jechało się na takim pograniczu :-) Zwykle takie tereny wyglądają tak, jakby nie miały gospodarza i tu było podobnie :-) Za Mikulovicami wjechałem już na niegdyś stały wyjazdowy etap, ale nawet nie wiem, czy się z tego cieszyłem, czy nie :-) Ogólnie czuję już, że potrzebne mi są zupełnie nowe trasy, zupełnie inne okolice. Z drugiej strony w obrębie Pradziada chętnie zawsze pojeżdżę i jeśli kiedyś zdarzy się, że będę musiał zmienić miejsce zamieszkania, to właśnie tego chyba będzie mi brakować najbardziej. Tych wspomnień z roweru, charakterystycznej Góry św. Anny, czy czeskich wojaży. Tymczasem znacznie poprawiłem tempo jazdy :-) Asfalt prawie uciekał mi spod kół ;-) Na przystanku zrobiłem sobie przystanek przed podjazdem na Rejviz - podjadłem i uzupełniłem wodę w jednym z bidonów. Sam podjazd poszedł mi o dziwo bardzo dobrze! Ja sam zupełnie się tego nie spodziewałem - tym bardziej po takiej przerwie! Jechałem miarowo i sprawnie pokonywałem dystans :-) Nie wiem - może to perspektywa nagrody tak mnie motywowała ;-) Faktem jest, że Rejviz i tutejszy zjazd bardzo polubiłem i jest w mojej ścisłej czołówce :-) Tym razem było podobnie :-) Co prawda przypałętał mi się jakiś jeden samochód, ale go poganiałem i finalnie nie wpłynął na mój przejazd :-) Tylko na jednej serpentynce musiałem zwolnić, ale krzyknąłem na niego i chyba usłyszał, bo nieco mocniej dodał gazu i później już nie miałem z nim problemu mimo, że jechaliśmy w bezpośredniej odległości od siebie i na skrzyżowanie w Dolni Udoli wjechaliśmy w podobnym czasie :-) Ogólnie czułem się na tym odcinku jak ryba w wodzie! Kombinację otwartych zakrętów lewa-prawa pokonałem po całej szerokości jezdni i było to dla mnie kolejnym radosnym wydarzeniem :-)
Za skrzyżowaniem ponownie zacząłem piąć się lekko w górę. Dodatkowo asfalt był wyraźnie gorszej jakości i o tym planując trasę też zapomniałem :-) Dawno mnie tu nie było... No ale asfalt przecież nie miał znaczenia! Dało się spokojnie jechać tym bardziej, że jechałem w górę nie w dół, a poza tym dużo ważniejsza była sama trasa i maksymalnie dużo ciekawych punktów na niej :-) Aktualnie pokonywany podjazd był chyba już trudniejszy, a przynajmniej ja go tak odczułem. Gorsza nawierzchnia, czy przejechane już kilometry robiły swoje. Chyba dobrze się stało, że nie pojechałem na trasę zakładaną w pierwszym wariancie. Raczej na pewno bym się na niej męczył. W końcu dotarłem na przełęcz, gdzie pachniało mlekiem, a na zboczu pasły się krowy :-) Dobrze kojarzyło mi się to miejsce i byłem zadowolony z tego, że mogłem i dziś się tu znaleźć :-) Nagle po mojej prawej stronie usłyszałem jakby grzmot. Z upływem czasu faktycznie niebo jakby zaszło jeszcze bardziej, a wilgoć która doskwierała od samego początku wyjazdu, zaczęła być jeszcze bardziej odczuwalna. Tymczasem zjechałem do Hermanovic, skąd rozpocząłem kolejną wspinaczkę :-) O dziwo i tu poszło mi zadziwiająco dobrze! Kojarzyłem ten podjazd z przeszłości i to, że mi się dłużył, ale być może byłem już wtedy wymęczony po trasie ;-) Wypłaszczenie osiągnąłem naprawdę szybko i chwilę potem zaczęła się zabawa :-) Ot dla ciekawości zerknąłem na licznik i sprawdziłem dotychczasowy MXS. Był z szóstką z przodu więc nie było najgorzej, ale oto byłem w miejscu, które przecież cały czas kojarzy mi się z prędkością... i z wybojami niestety ;-) Chyba jednak coś musieli tu porobić od ostatniego czasu, lub mnie przestało to po prostu przeszkadzać, bo korba zaczęła latać jak oszalała! Samochody nie miały ze mną szans! ;-) Rwałem asfalt! Jeden z kierujących miał problem aby mnie wyprzedzić i trwało to dość długą chwilę, a krótko przed Zlatymi Horami zrobił to inny. Dostałem się między dwa samochody, ale czułem się tam wyśmienicie! Dosłownie jak na torze! A układ ulicy sprzyjał takiej jeździe! Było cudnie! :-)
Na uliczce prowadzącej na Biskupią Kopę przystanąłem na posiłek. Byłem w adrenalinie i świetnie się z tym czułem! :-) Sam podjazd na Biskupią Kopę był już bardziej standardowy ;-) Chyba już zjeździłem tą drogę ;-) Zacząłem jednak baczniej obserwować pogodę - w głębi Czech wzmagały się chmury. Dla mnie nie stanowiło to już problemu. Za przełęczą znów włączyłem ostatni bieg i trzymałem go jeszcze długo na wypłaszczeniu, przejeżdżając przez kolejne miejscowości :-) Powoli żegnałem się z górami, trasą, Czechami... Jadąc już w kierunku Prudnika obejrzałem się kilka razy za siebie i było mi wręcz trochę żal, że to już koniec...

Ruszamy! :-) Za Prudnikiem dojrzałem pierwsze góry i chmury ;-) Miałem nadzieję na to, że więcej ich dziś nie będzie ;-)

Pięknie! Pięknie jest! :-) (2 ujecia z drogi)

Daniele w Pokrzywnicy :-) (?spr ślad - zjeżdzałeś, jaka miejscowos)

"Techniczny" postój ;-)

Biskupia Kopa na horyzoncie :-)

Chwilę wcześniej chciałem zatrzymać się na zdjęcie, ale tego nie zrobiłem a szkoda, bo miałbym szansę na to, aby uchwycić jak motocyklista wyprzedza mnie i kolumnę pojazdów jadąc na jednym kole ;-) (zdj drogi)

Biskupia Kopa widziana z okolic granicy polsko-czeskiej :-)

Wjeżdżamy do Czech! :-) To tu jest rdzeń dzisiejszego wyjazdu :-) Nie jeden rdzeń! :-)

Na trasie! :-)

Po starym przystanku nie zostało śladu... :-)

Widoczek z trasy na Rejviz :-) (+ daj drogę)

Jest pięknie! :-) (las po prawej)

Rejviz na wylocie! :-)

Po wycince drzew widoczność znacznie się poprawiła - był stąd świetny widok na Biskupią Kopę. Tylko drzew szkoda...

/;-)/- flaga tyskie

Pniemy się ponownie w górę :-)

Już na przełęczy :-) To miejsce przywołuje u mnie przyjemnie skojarzenia :-)

Nagle, jakby grzmot! Czy na pewno, czy to co innego?

Mimo zasianej niepewności jeszcze przystanąłem na zdjęcie ;-)

Widok z trasy na Zlate Hory :-) (+droga)

Krótki postój przed podjazdem na Biskupią Kopę :-) (rower + krowy?)

Robi się coraz ciemniej...

Wspinamy się! :-)

I tutaj nie ma już drzew... Miejscowość położona u podnóża dawała obraz sytuacji jak wysoko byliśmy i jak szybko tą wysokość wytracimy :-) Jak zawsze należało mieć respekt i zachować uwagę.

Pożegnanie z górami... Szkoda, że to już koniec. Ale cieszyłem się bardzo, że mam do kogo wracać... :-) (2 ujęcia)

zdjęc z autem nie dawaj


Dane wyjazdu:
7.18 km 0.00 km teren
00:16 h 26.93 km/h:
Maks. pr.:35.38 km/h
Temperatura:23.0
HR max: (%)
HR avg: (%)
Podjazdy: m
Kalorie: kcal
Rower:Cabo

Na przewietrzenie...

Piątek, 23 sierpnia 2019 · dodano: 06.01.2023 | Komentarze 0

Piątek. Niby w nowej pracy od tygodnia, czy jakoś tak, a już zmęczony. Chyba ten telefon-smycz mnie tak psychicznie wykańcza. No cóż. To na własne życzenie jakby nie było :-) Pod koniec dnia uznałem, że siedzenie w murach pogłębia jeszcze moje zmęczenie. Rower - jak zawsze antidotum prawie na wszystkie rozterki ;-)



Tempo nie było wysokie. Pragnąłem jedynie poczuć wiatr we włosach. Przewietrzyć się. Zaznać przestrzeni... Wolności! Do Brzeziec dojechałem jednak w oka mgnieniu i z jednej strony było trochę szkoda, że to już półmetek, a z drugiej zaś miałem świadomość tego, że dzień już zbliża się ku końcowi. Przycupnąłem chwilkę na ławeczce, opóźniłem jeszcze powrót próbując włączyć tylną lampkę (włącznik znów ześwirował) i gdy po wielu próbach jej uruchomienia nie przyniosło to skutku, postanowiłem nie tracić czasu na rzeczy mniej ważne :-) Było jeszcze dość jasno :-)

zdj bez opisu (1, i ostatnie?)


Dane wyjazdu:
55.09 km 0.00 km teren
02:00 h 27.55 km/h:
Maks. pr.:62.60 km/h
Temperatura:27.0
HR max: (%)
HR avg: (%)
Podjazdy: m
Kalorie: kcal
Rower:Cabo

Radoszowy :-)

Niedziela, 18 sierpnia 2019 · dodano: 06.01.2023 | Komentarze 0

Jeszcze wczoraj miałem plan, aby podjechać autkiem do Prudnika lub Głuchołaz i pokręcić się po serpentynkach między miejscowościami Bela pod Pradedem a Kouty nad Desnou. Przy okazji chciałem połączyć to z wizytą w Karlovej Studance i zobaczyć między innymi wodospad o którym wspominała Aneczka, gdy byliśmy tam w ostatni czwartek :-) Niestety na piętnastą musiałem być z powrotem w Kędzierzynie i nijak nie wychodziło mi, abym zobaczył owe co nieco w Czechach i był na czas w domu. Była jeszcze opcja krótszej trasy, ale już bez wspomnianych serpentynek. Nie bardzo mi taka pasowała :-) Ostatecznie - przy udziale innych argumentów pozarowerowych - postanowiłem wytyczyć sobie krótszą trasę gdzieś w pobliżu :-) Pomysł pojawił się dość szybko :-)



Poranek nie zapowiadał super pogodnego dnia. Niebo pokrywały chmury, a promyków słońca praktycznie nie było widać. Poczułem lekką ulgę, że nie wybrałem się jednak do Czech, bo będąc tam chciałbym jednak mieć lepszą pogodę. Co prawda wyjazd cieszyłby tak czy siak, ale w słoneczku na pewno byłoby przyjemniej :-)
Do wyjścia minęło jednak trochę czasu i w międzyczasie pogoda znacznie się poprawiła. Gdy zszedłem na dół, było już pięknie słonecznie :-) Byłem wręcz bardzo zaskoczony tym, jak jest gorąco! Niestety wiał też mocny, a momentami nawet bardzo mocny wiatr. Mimo tego raczej dawałem rady, choć miałem też słabsze momenty :-)
Sytuacja zaczęła zmieniać się, gdy minąłem Radoszowy i wiatr zaczął mi bardziej sprzyjać. Najlepszy odcinek zaliczyłem w Ostrożnicy, którą dosłownie przeleciałem :-) Oczywiście dalej musiałem pracować nogami, bo jak to na trasie bywa, wiatr tylko przez krótki czas pozostaje sprzymierzeńcem kolarza ;-) Mimo to moje tempo znacznie wzrosło i drogę powrotną do domu pokonałem z dużo większą radością :-) W Dębowej minąłem jeszcze boćka, o którym wspomniałem sobie przez chwilę przejeżdżając tu na początku dzisiejszej drogi i zastanawiając się, czy już nie odleciał do ciepłych krajów :-) Na zdjęcie się już nie zatrzymałem, ale miło go było zobaczyć :-)

Takiej temperatury się nie spodziewałem! Było odczuwalnie gorąco :-) Wiatr przenosił bardzo ciepłe masy powietrza :-)

Gdzieś tam miałem dziś śmigać ;-) (daj tylko rower bokiem - ost zjecie)

Na rozdrożu ;-) Góra św. Anny w oddali :-)

Polne widoki za Ligotą Małą :-) (daj 2 ujęcia)

Pradziad na horyzoncie :-) Tuż przed Chróstami :-)

Góra św. Anny po drugiej stronie drogi ;-)

Kościół pw. św. Jadwigi Śląskiej w Radoszowach to jedyne, co odnalazłem tam godnego uwagi. Wspomnianej na przydrożnym znaku architektury nie wypatrzyłem, ale taki scenariusz zakładałem jeszcze przed wyjazdem ;-)

Przy ciekawym wiadukcie kolejowym :-)

A przy okazji postoju chwilunia na podziwianie sielskich, wiejskich widoków :-)

Pradziad jak się patrzy! Tu już za plecami w Dobieszowie :-) (to ze słupami)

I znów "Anka" dla równowagi ;-) Zaraz rozpoczynam wyścig z wiatrem ;-)

Przedborowice. Już końcówka trasy. Dobrze że wiedziałem, że na tym skrzyżowaniu trzeba mocniej zwolnić, bo inaczej była spora szansa, że uderzyłbym w naczepę, którą ów rolnik lawirował na skrzyżowaniu.


Dane wyjazdu:
48.37 km 0.00 km teren
02:46 h 17.48 km/h:
Maks. pr.:31.40 km/h
Temperatura:
HR max: (%)
HR avg: (%)
Podjazdy: m
Kalorie: kcal
Rower:Antek

Nie samą szosą jeździ człowiek :-)

Sobota, 17 sierpnia 2019 · dodano: 06.01.2023 | Komentarze 0

Poranek był mglisty. To już chyba wyraźny symptom kończącego się lata... Miałem zaplanowane wyjście na rower - tym razem nie na szosę i w sumie, to ciekawie się to złożyło, bo przecież zdecydowaną większość jesiennych i krajoznawczych wyjazdów organizowałem sobie wraz z Antkiem :-)
Do sakwy postanowiłem spakować trochę ciuchów (więcej, niż to było potrzebne), ale także termos :-) Zrezygnowałem jedynie z małej kuchenki. Niby trochę chciałem ją zabrać, aby ją sprawdzić jeszcze przed potencjalnym wyjazdem na Słowację w połowie września, ale ostatecznie zrezygnowałem z tego pomysłu. W sumie, to dobrze się stało, bo podgrzewanie czegokolwiek na trasie jeszcze bardziej wydłużyłoby mi powrót do domu :-) A wróciłem i tak pół godziny po zakładanym pesymistycznym wariancie czasowym :-) To również świadczyło o tym, jak bardzo fajny był to wyjazd! :-)



Początkowo czułem się na Antku jakoś lekko nieswojo :-) Na szczęście wraz z upływem kilometrów to uczucie minęło :-) No i wróciło stare: dzielny kompan w podróży - Antek! Ja jednak bardzo, ale to bardzo go lubię...! :-) No ale po kolei ;-)

Startujemy na niebieskim szlaku :-) Czuć było poranną świeżość i... przygodę! :-) (nisko przy ziemi + pajęczyna z Antkiem)

Przy stawiku w Starym Koźlu :-) Antoś pięknie wkomponował się w tutejszą soczystą zieleń! :-)

Gdy przejechałem drogę Bierawa-Cisek i wjechałem na polny trakt, moim oczom ukazały się dwie sarenki. Momentalnie rozpocząłem hamowanie i nieopatrznie - już z przyzwyczajenia - zredukowałem manetką biegi. Niestety hałas manetki spłoszył zwierzęta a szkoda, bo były bardzo blisko i zupełnie mnie nie zauważyły, więc dałbym radę cyknąć dużo lepsze zdjęcie :-) (sarny + Antek i droga)

Tak... Z Antkiem, to zawsze gdzieś musimy się wpakować! ;-) Tu w poszukiwaniu Szumów na Bierawce :-) (2 ujęcia)

A gdzież to ja jestem? ;-) (kukurydza, suche drzewo)

W końcu zawróciliśmy z tej ślepej uliczki, po czym postanowiłem zjechać w ściernisko. Nagle - dosłownie prawie spod mojej nogi - w górę wzbiła się kuropatwa, trochę strasząc mnie hałasem skrzydeł! :-) Gdy po chwili zatrzymałem się u celu ponownie - tym razem bezpośrednio za moimi plecami - rozległ się podobny hałas! To kolejny wystraszony ptak wzbijał się w powietrze! :-) (2 ujęcia)

Ujście Bierawki do Odry :-) A gdzie są Szumy? ;-) (ujście + kierowcna antka ;-) + jezyny)

Teren był wymagający, więc co nieco Antoś zabrał ze sobą :-) (liść)

Znalezione! :-) Zajęło to nam naprawdę sporo czasu, ale przyjemnym było tego dokonać :-) Punkt na trasie wycieczki zaliczony! :-)

Pora na posiłek i... lokowanie produktu ;-) (daj tez następne szumy?)

Przy Kaczym Mostku w Bierawie :-)

Anuli by się tu spodobało... ;-) (2 kwiaty)

Naokoło mijaliśmy polne widoki. Była cisza, spokój i sielanka :-) Wspaniale jechało się Antkiem i zaczęło do mnie docierać, że to naprawdę bardzo miła, a wręcz wspaniała odmiana od szosy. No i ogólnie rower... Przecież wiadomo :-) (widok z łąki)

Będąc jeszcze w domu trochę obawiałem się, czy trafię na ten szlak, ale dojechałem tu wręcz odruchowo ;-)

Krótki postój przy kapliczce :-)

Wow! Ale tego to się nie spodziewałem! Choć w sumie... Pewnie prędzej do Afryki dojechałbym jednak Antkiem, niż Cabo ;-) Do zobaczenia za kilka miesięcy w Stajence! ;-)

Przy sadzawce w Dziergowicach :-)

Zakazu łamać nie miałem zamiaru, ale śniadanie chętnie zjem ;-) Przy okazji postanowiłem zdjąć koszulkę termoaktywną... Przez chwilę byłem pozbawiony odzieży okalającej tułów. Gdy promienie słońca padły na moje plecy, poczułem się wręcz magicznie... Wolny (ale nie powolny! ;-) ).

Mimo wszystko byłem jednak całkiem blisko cywilizacji ;-) (pociąg + przejazd)

Zaraz za torami miałem odbić w prawo, ale się zagapiłem :-) Niemniej jednak dzięki temu miałem okazję poobserwować pasące się kózki :-)

Mniam! ;-) (samo makro + z rowerem)

U celu :-) Bo w sumie, to właśnie tu jechałem :-) (wymaż napisy z koszów)

Już przy kopalni piasku w Dziergowicach :-) Cudownie się jechało choć od razu było widać, że wiele się zmieniło odkąd byłem tu po raz ostatni.

No i ukradli mi drogę! ;-) (seria: 1 lub 2, 3, 4 lub 5 /opona/, kolejne 2 ujęcia - Antek dalej i makro piasek)

Wróciłem się zatem do zauważonego wcześniej traktu, ktorym jechało się już wybornie! :-) (kilka ujeć)

Ów trakt co prawda szybko się skończył, ale mnie wcale to nie martwiło - czerpałem ogromną radość z okalającej mnie przyrody! :-) (antek na leśnym dukcie)

Krajobraz zmieniony przez kopalnię.

Nieopodal dojrzałem pływające sobie w spokoju łabędzie :-)

Antek jest piękny ;-)

Przy kopalnianym zbiorniku wodnym toczyło się turystyczne życie. Zmieniło się tu bardzo przez te "kilka" lat, gdy pojawiłem się tu po raz pierwszy... Wtedy przy brzegu stało kilka domków a teraz nie dość, że jest ich więcej, to więcej też jest samochodów, czy nawet kamperów.

Znów w spokoju! :-) Antek bawi się w chowanego ;-) A ja przy okazji napiłem się herbatki ;-) (znak z piesem + kubek z termosu + z oddali)

Już prawie w Grabówce :-)

Kolejny zbiornik wodny na trasie :-) Przejrzystość wody wręcz zadziwiała...! (seria; leja z brzegu nie dawaj - sama woda, plaża; żółądz z Antkiem)

Już nieopodal kędzierzyńskich duktów ;-)

Przystanek na kolejny posiłek :-) Tym razem przy ściętych pniach drzew :-) (normalne + makro)

Ach to lokowanie produktu ;-)

Jechałem sobie spokojnie w towarzystwie przelatującego obok mnie żuczka, aż tu nagle gdy podniosłem głowę, dosłownie prawie na wyciągnięcie ręki przede mną, w las uciekła zacnych rozmiarów sarna! Miałem okazję obserwować ją przez dłuższą chwilę :-)

A tu zatrzymałem się specjalnie, aby zrobić Antkowi zdjęcie na tle narcyzów... albo narcyza na tle kwiatków? ;-)

Most na Kanale Kędzierzyńskim i już tuż, tuż do domku :-)


Jak widać wyjazd udał się nam wspaniale! :-) Kolejny już raz przekonałem się, że rower to jest to, co daje mi frajdę i, że nie mogę odpuszczać! Szkoda czasu. Szkoda życia. Szkoda wspomnień, gdy tyle kilometrów jest do przejechania! Prawda Antek? ;-)
_
Czyli jednak jesienne wyjazdy wraz z kompanem Antkiem? ;-)


Dane wyjazdu:
124.24 km 0.00 km teren
04:39 h 26.72 km/h:
Maks. pr.:47.17 km/h
Temperatura:
HR max: (%)
HR avg: (%)
Podjazdy: m
Kalorie: kcal
Rower:Cabo

Bełk

Niedziela, 11 sierpnia 2019 · dodano: 06.01.2023 | Komentarze 0

Po wczorajszej całodziennej gonitwie po Opolu było mi trochę ciężko wstać, ale szybko się zmobilizowałem. W przeciwieństwie do wczorajszego deszczowego dnia, dzisiejszy miał być piękny i byłoby mi szkoda, gdybym nie wykorzystał okazji do pokręcenia kilometrów. Poza tym po ostatnim wypadzie z Karolem przez cały tydzień chodził mi po głowie zamysł jakiegoś dalszego wyjazdu, ale poniedziałkowe wydarzenie na Tour de Pologne spowodowało refleksję, że może warto udać się na tamto miejsce. Ot tak po prostu.
Od samego ranka szykował się piękny dzień. Trasę miałem wytyczoną dosłownie na zasadzie brudnopisu i żałowałem tego, bo zapewne ominąłem wiele ciekawych miejsc. Niestety brak czasu zrobił swoje. Dodatkowo również dla mnie finalnie okazało się, że miało to jeszcze inny zły skutek - dokładne miejsce wydarzenia poznałem dopiero po powrocie do domu... Wielka szkoda...



Na pierwszych kilometrach czuć było jeszcze zapach wczorajszego deszczu. Asfalt przesechł, ale gdzieniegdzie były jeszcze kałuże. Jechało się za to bardzo dobrze! Ach... Uwielbiam takie poranki. Chyba dosłownie za każdym razem przywołują wyprawowe wspomnienia... :-) Tempo jazdy miałem nad wyraz dobre, bo w nieco ponad godzinę pokonałem trzydzieści kilometrów, meldując się w Rudach gdzie zatrzymałem się na śniadanko :-) Dodatkowo w kilku zdaniach zapoznałem jakąś starszą parę z otoczeniem. Jak się okazało Państwo przyjechali tu po dwudziestu latach przerwy! :-) To był miły akcent :-) Zresztą... Co tu pisać - to miejsce jest naładowane pozytywną energią! :-)
Niedługo potem wjechałem do Rybnika, kręcąc się przez dłuższą chwilę przy jednym z budynków ;-) Gdy już opuściłem miasto, wjechałem na nieco mniej przyjemny odcinek drogi z samochodami, które wyprzedzały mnie jakoś tak mało finezyjnie :-) Nie to, że było coś nie tak, ale do czego innego przyzwyczaili mnie polscy kierowcy w ostatnich latach ;-) Poza tym w prawym bucie zaczął sypać się blok :-)
W końcu dojechałem na miejsce, ale niestety nie dojrzałem żadnego śladu po poniedziałkowym tragicznym wypadku. Nic. Dosłownie nic. Chciałem jeszcze raz sprawdzić przebieg trasy wyścigu, ale o dziwo mapy nie chciały się wczytywać. Postanowiłem zatem porozglądać się w drodze powrotnej, ale również nic to nie dało. Nie gnębiłem się myślami szybko postanawiając, że skoro tak to trzeba po prostu udać się w drogę powrotną do domu.
Wjechałem do Czerwionki, a następnie minąłem kilka kolejnych wiosek dojeżdżając do jakieś drogi wyższej kategorii. Od razu to miejsce jakoś mi się skojarzyło i chyba faktycznie już tutaj byłem! :-) Najpewniej w drodze do Chudowa :-) Temperatura wzrastała, ale wciąż jechało się przyjemnie :-) Tylko podobnie jak na odcinku do Rud, znowu zaczął mocniej wiać wiatr. Zresztą... Chyba trzeba się do niego po prostu przyzwyczaić, bo już od dłuższego czasu jeżdżę na szosie z dodatkowym obciążeniem ;-)
Za Sośnicowicami wjechałem w las i od razu odetchnąłem :-) Fajny, równy asfalt, zielono dookoła :-) Tak, to można jeździć :-) Oczywiście nie obyło się bez uprzejmej reprymendy, gdy jakaś rowerzystka zupełnie nie patrząc wjechała z polnej drogi wprost przede mnie. Jazda powoli zaczynała być męcząca - co by nie pisać, to był chyba najdłuższy mój wyjazd w tym roku! Faktem jest, że odczuwałem już zmęczenie w trakcie ostatniej godziny drogi. To nie to co było kiedyś ;-) Na szczęście wjeżdżałem już w znane mi okolice. Kilka wiosek i od Sławięcic prawie prosta droga do domu :-) Niestety z naciskiem na prawie, bo już w samym Kędzierzynie licząc się z tym, że będę potencjalną zawalidrogą dla samochodów, na swoje nieszczęście zdecydowałem się zjechać na drogę rowerową. Ujechałem nią może dwadzieścia metrów i już jakiś chłopiec jadący przede mną, nagle postanowił się zatrzymać - dodatkowo stojąc ze swoją super hulajnogą w poprzek! No to pouczenie! "Pilnujący" go pan również zaskoczony... Serio?!? Dalej było jeszcze lepiej, bo już za wiaduktem jakaś baba (tak: baba) o mały włos nie weszła mi prosto pod koła. Najadła się przy tym strachu, bo do kontaktu było dość blisko. I znów pouczenie... Czy właśnie na tym ma polegać jazda drogą rowerową?
Ale ogólnie wyjazd jak najbardziej na plus :-) Tylko niestety bardzo szkoda, że nie osiągnąłem celu wyjazdu... Gdy będąc już w domu dysponowałem nowymi informacjami i sprawdziłem gdzie dokładnie się znajdował okazało się... że minąłem go o nieco ponad pół kilometra...

Jest klimatycznie... :-) (polna brzezce - st k)

Aż zawróciłem się trochę z drogi, aby się tu zatrzymać :-) /Ech te wspomnienia... ;-)/

Rudy, Rudy! :-) (zdj z budynkiem: rower dalego i blisko)

Na śniadanku w przyklasztornym parku :-) (rower ławka, staw, by pięknem natury, ew inne)

Już w Rybniku! :-) (1, elektrownai, motory, ew inne; dalej rower o bandę, woda)

Dojeżdżając do świateł lekko odpuściłem, gdyż było czerwone. W trakcie jazdy zapaliło się zielone, ale jechałem dalej swoim tempem stwierdzając, że "przecież tylko pięć sekund zielone palić się nie będzie". No chyba właśnie nie paliło się dłużej niż pięć sekund, bo zanim przejechałem przez skrzyżowanie, znów paliło się czerwone :-)

A tak przy okazji... ;-) (polcab - wymaż wszystkie infodane!)

Przerwa techniczna ;-) Oj, prawy blok coś niedomaga ;-)

Bliżej nieokreślona kapliczka w Bełku.

Na wylocie z Bełku ;-) (Matka Boska)

Ciekawe domostwo w Czerwionce :-)

Przypadkiem trafiłem na osiedle familoków ;-)

Mimo wieku budynki były w dobrym stanie wizualnym :-) Przy robieniu tego zdjęcia ciekawie słuchało się odgłosów zastawy przy niedzielnym obiedzie... :-) (z kwiatkiem + dalej budynki)

Być na Śląsku i nie zobaczyć kopalni?!? ;-) (debieńsko + wyciąg zybu)

Przystanek na przystanku ;-) Ledwo się mieściłem pod wiatą, ale na szczęście nie było potrzeby, abym pod nią stał ;-)

Rozglądam się i rozglądam i nikogo nie widzę ;-)

I kolejny przystanek na trasie :-) Gdy stałem tuż obok budynku, nagle odezwał się zawieszony na nim dzwon :-) Była dwunasta ;-) (budynek + paminik + z rowerem?)

/Hm... Ja tu już chyba kiedyś byłem ;-)/ - link Chudów?

Ciekawa inicjatywa :-)

Ja to się zawsze muszę w coś... ;-) Ale na szczęście to był tylko kawałek ;-)

Okolice Gliwic - szybowiec na holu! :-)

Kościół Rzymskokatolicki pw. św. Michała Archanioła w Żernicy (1 yub 2 zdhecie)

Widok z głównej drogi. A po prawej... To chyba skoczkowie! ;-) (z samolotem)

Kościół Rzymskokatolicki pw. św. Bartłomieja Apostoła w Smolnicy. /I znów mam wrażenie, że i tu kiedyś byłem... Czy słuszne?/ - może z ankiem serwis gliwice? jak nie to nie dawaj (zdj zrobione aparatem niżej - bez nagrobków)

Pałac w Sośnicowicach. A tyle razy tędy człowiek przejeżdżał i nie widział! :-)

Świetna droga w lesie :-)

Przed Rudzińcem. Na horyzoncie Góra św. Anny :-)

Zaraz Niezdrowice... Już odczuwam zmęczenie.


Dane wyjazdu:
8.83 km 0.00 km teren
00:58 h 9.13 km/h:
Maks. pr.:22.50 km/h
Temperatura:
HR max: (%)
HR avg: (%)
Podjazdy: m
Kalorie: kcal
Rower:Antek

Męski wypad do Pławniowic :-)

Niedziela, 4 sierpnia 2019 · dodano: 06.01.2023 | Komentarze 0

Na taki wypad mieliśmy wybrać się wczoraj, ale z uwagi na przewidywaną niepewną pogodę (która zresztą się nie sprawdziła), postanowiłem przesunąć go na dziś. W sumie to stało się bardzo dobrze, bo pozwoliło mi to na zmianę koncepcji i wybór innej miejscówki, która co tu dużo pisać - była zdecydowanie, ale to zdecydowanie lepsza od tej pierwszej, która przez kilka dni chodziła mi po głowie :-)



Na miejscu okazało się, że mój parkingowy zamysł nie dojdzie do skutku. W sumie to wyszło to nam na dobre, bo dzięki temu trasa podzieliła się nam na pół, a nie tak jak to było "zaplanowane" w stosunku dwa do jednego. Początkowo jechaliśmy lasem, by na moment wyjechać na otwartą przestrzeń, a później znów w las :-) Pogoda była cudowna, a do miejsca postojowego dojechaliśmy nad wyraz sprawnie :-) Minęliśmy pierwszą i drugą plażę, ale zdecydowaliśmy się rozbić dopiero na trzeciej :-) Karolek gdy zobaczył rowerki wodne, to oczywiście od razu chciał nimi popływać, ale niestety dziś mieliśmy te "oryginalne" rowerki ze sobą i nie mogliśmy zostawić ich bez opieki ;-) Zresztą... Jeśli o mnie chodzi, to zdecydowanie i bezapelacyjnie wolę właśnie te "oryginalne" ;-) Ech... Nie ma tematu! ;-)
Czas na miejscu spędziliśmy przewypaśnie! :-) Była i plaża i woda i błotne bitwy! Był też namiot i kuchenka polowa i ciepła zupka na świeżym powietrzu, która Karolowi smakowała oczywiście sto razy lepiej, niż taka "zwykła" w domu :-) I kanapki też były, ale o dziwo Karolek nie chciał słodyczy! :-) Woda była bardzo ciepła. Aż dziwnie ciepła jak na nasze polskie warunki :-) Wchodziliśmy do niej kilka razy, później spędzaliśmy czas poza nią :-) W pewnym momencie Karolek uznał, że ma już dość i zarządził powrót do domu ;-) Zaczęliśmy się zbierać trochę pechowo, mianowicie w momencie gdy zaczął padać deszcz z ciemniejszej chmury, która akurat nad nami płynęła :-) Pech polegał na tym, że zacząłem właśnie wkładać namiot do torby, a przecież deszcz mogliśmy przeczekać "pod dachem" ;-) Nie był to jednak żaden problem - Karolek miał dodatkową bluzę, a mnie... a mnie taki deszczyk przecież nie przeszkadzał! :-) Zresztą widziałem, że to tymczasowy deszcz, bo dalej na horyzoncie było przepięknie jak dotychczas :-) Przy okazji porozmawiałem z jednym panem, opowiadając mu o niegdysiejszym exodusie jaki tu pewnego dnia nastąpił ;-)
Ruszyliśmy w drogę powrotną, ale nie ujechaliśmy daleko ;-) Niedobór słodyczy odbiliśmy sobie lodami! ;-) Ja wsunąłem swojego bardzo szybko, ale Karolek delektował się nieco dłużej ;-) W sumie postój wyniósł chyba nawet z piętnaście minut :-) Gdy już ruszyliśmy... robiliśmy postoje ;-) Było więc skakanie po głazach, macanie zdechłej ryby i inne tego typu atrakcje :-) Nie śpieszyło się nam przecież wcale! Karolek w pewnym momencie stwierdził nawet, że "to jest życie!" - i jest to cytat dosłowny! :-) Mimo tych przerw droga na parking upłynęła nam bardzo sprawnie :-) I chyba nawet ja sam zdziwiłem się, że to "już" zobaczyliśmy nasze autko... :-)

Zaraz startujemy! (auto parking )

Pierwszy postój - /próbujemy mirabelki, ale nie są tak dobre jak moje wczorajsze ;-)/ - G:\bikeblog\2019\08\03 (woda + rowery bez znaku na a4)

Policja z kogutem na dachu! ;-)

Króciutki postój w drodze na miejsce namiotowe ;-) Przy okazji nawiązujemy kontakt z łabędziem ;-) (rowery + łabądz; 2 zdj)

Dojechaliśmy! :-) (same rowery)

Zbudowaliśmy domek! ;-) (namiot ew + rowery)

Chlapania czas! :-) (zdj z wody)

Był nawet nisko przelatujący samolot ;-)

Chwila wytchnienia ;-) (namiot, rowery)

I znów chlapanko! :-)

A teraz zupka! ;-)

Trochę relaksu ;-) (K w namiocie - daj jakieś incognito ;-) )

Nasz "uroczy" sąsiad ;-) - albo nie dawaj ;-)

Sjesta ;-) (rowery, namiot)

I znowu chlapanko! ;-)

Brudne dziecko, to szczęśliwe dziecko! ;-) (nogi)

Odpoczywamy :-) (namiot makro)

Powoli się zbieramy :-) (namiot rowery, karol "stop" i papucie)

U nas już popadało, ale na horyzoncie jeszcze nie ;-)

Przystanek na lody! :-) (2 rowery z wieżą, lody makro, rama karola makro, plaża).

Mini przystanek przy marinie :-)

Widoczek z trasy :-) (gałęzie)

"Buszujemy" na kamieniach! :-) (Kw dole, rowery na górze, żaglówki w oddali)

Kolejny przystanek ;-) (2 rowery, woda, rowry na górze, głaz makro, ja i rowery na górze, kaczki, kamień trójkoątny, palik, zdechła ryba?, jak masz to woda po karolowej bombie ;-), głazy po rybie, żaglówka)

I kolejny krótki mini postój ;-) (żaglówka z łodka przy pomoście)

Następny postój ;-) (2 rowrey, rowery "nad krzakami", żagłwka w oddali, rowery brzózki)

Na trasie ;-) (karol na rowzerze)

Postój na picie ;-) (rowery + to pod czym się całuje)

I z powrotem na parkingu :-) Ach... Miałem frajdę z pakowania "kombiaka" ;-)

(BMW w lesie daj do rowerowych ale nie na bloga; wymazać wszeklie wrażliwe dane - zwłąszcza przy aucie, etc)


Dane wyjazdu:
44.16 km 0.00 km teren
01:36 h 27.60 km/h:
Maks. pr.:53.74 km/h
Temperatura:
HR max: (%)
HR avg: (%)
Podjazdy: m
Kalorie: kcal
Rower:Cabo

Jak zwykle pod wiatr :-)

Sobota, 3 sierpnia 2019 · dodano: 06.01.2023 | Komentarze 0

Podobnie jak i wczoraj na przejażdżkę wybrałem się zaraz po obiadku :-) Tym razem motorem do wyjścia były odwiedziny Piotrusia ;-)



Przemierzając obwodnicę po pierwsze obserwowałem dwa miejsca na horyzoncie - w obydwu miałem się za niedługo znaleźć, a wisiały tam nieco ciemniejsze chmury - a po drugie zastanawiałem się, czy nie odwrócić trasy, aby sprawdzić jak będzie się jechało w drugą stronę :-) Rozmyślałem sobie nieśpiesznie i w zasadzie już podjąłem decyzję o tym, aby pojechać odwrotnym wariantem, a że dojrzałem inną szosę przed sobą to postanowieniem, że wyprzedzę ją do ronda na Dębowej, czym przypieczętowałem sobie podjętą decyzję ;-) Udało się to na kilkanaście metrów przed zakończeniem pasa awaryjnego :-)
Skręciłem na Dębową, rozpoczynając wkrótce walkę z nawierzchnią :-) Cały czas wiało - gdybym wybrał pierwotną wersję trasy, miałbym piękny wiatr w plecy :-) Tymczasem przemierzałem kolejne wioski, zastanawiając się, czy na wysokości Gierałtowic nie dopadną mnie kropelki deszczu :-) Gdy wyjechałem na wzniesienie już za tą wioską okazało się, że deszczu z tej chmury nie będzie :-) Zjazd do Ostrożnicy nie był jakiś super fajny i nawet nie dlatego, że wiał mi w twarz wiatr :-) Ciekawy uskok na sekwencji zakrętów, przejeżdżany w tą stronę, również nie zachwycił. Już wiedziałem, że będę tędy jeździł jak poprzednio, czyli w drugą stronę :-) Dopiero zjazd za wsią wśród pól dał mi trochę frajdy ale co z tego, gdy zaraz zatrzymałem się na zrobienie zdjęcia bocianowi chodzącemu blisko jezdni, który na widok obiektywu i tak odleciał ;-) Niemniej jednak na najbliższym podjeździe dojrzałem drzewko mirabelki, co nawet mnie udobruchało ;-) Niedługo potem byłem już w Polskiej Cerekwi, ale mimo ciekawego zjazdu i tak uznałem, że zdecydowanie bardziej lubię tu podjeżdżać :-) Kolejny argument za odwróceniem trasy ;-) No i te kocie łby na lekkim pochyleniu w dół. Nie chcąc nabierałem prędkości, a w drugą stronę byłoby OK ;-)
Wjechałem na drogę rowerową :-) Spodziewając się korzystniejszego wiatru wcale nie zdziwiłem się, że... wcale to nie nastąpiło :-) I tak - znów czekał mnie cały wyjazd z wiatrem w twarz! :-) Chyba pora się do tego przyzwyczaić :-) Zresztą pomimo niesprzyjających warunków na całej długości trasy, moja średnia była zadziwiająco dobra :-) Ciekawe ;-) Kolejna wizyta tutaj odsłoniła następne mankamenty trasy - coraz więcej zanieczyszczeń pochodzących z rosnących wzdłuż drzew, czy drobnych kamyczków jakimi wysypane zostało pobocze. No i oprócz tego (co było zresztą do przewidzenia) pielgrzymki pieszych, jeden piesek, pani z wózkiem. A co się będą... Zresztą... Już ostatnim razem doszedłem do oczywistego wniosku, że to nie droga dla mnie. A przynajmniej nie na szosę :-)
Tempo przejazdu miałem całkiem fajne. Mimo słabej nawierzchni starałem się je utrzymać również na drodze publicznej. Od Cisku jednak zaczął się gorszy etap. Wiatr zaczął wiać mocniej i kilka momentów było takich, że musiałem dość wyraźnie zwolnić. Nie poddawałem się jednak, starając się poprawiać średnią, co zresztą nastąpiło :-) To dało mi większy komfort ku temu, aby zgodnie z planem odpuścić na obwodnicy. Muszę zacząć lepiej wychładzać organizm po takich trasach, bo w przeciwnym razie może to negatywnie odbić się na moim zdrowiu :-) Tempo jazdy wciąż było jednak zadowalające :-) Zaliczyłem kolejny udany wyjazd :-)

Ciekawy podjazd w Przedborowicach :-) Po prawej nieciekawa chmura, która okazała się być niegroźna ;-)

I gdzie boćku odleciałeś? ;-) (odlatujesz? - w zależności odtego cowidzac na zdj)

Dwie zjadłem ;-) (raczej zdj z rowerem w kierunku jazdy)

Na drodze rowerowej :-)

/A teraz z jeszcze innego ujęcia ;-)/ (link do 2.08)

Cyknięta na szybko fotka z tego samego miejsca ;-)