Info
Ten blog rowerowy prowadzi Kosiek. Odkąd jestem na bikestats.pl przejechałem 34372.37 kilometrów. Średnia prędkość wynosi aktualnie 21.12 km/h - trochę mało, ale spowalnia mnie Balast ;-)Więcej moich rowerowych statystyk.
Wykres roczny
Archiwum bloga
- 2019, Grudzień1 - 0
- 2019, Listopad2 - 0
- 2019, Październik4 - 0
- 2019, Wrzesień5 - 0
- 2019, Sierpień10 - 0
- 2019, Lipiec13 - 0
- 2019, Czerwiec7 - 0
- 2019, Maj1 - 0
- 2019, Kwiecień3 - 0
- 2019, Marzec1 - 0
- 2019, Luty2 - 0
- 2019, Styczeń1 - 0
- 2018, Grudzień1 - 0
- 2018, Listopad2 - 0
- 2018, Październik4 - 0
- 2018, Wrzesień11 - 0
- 2018, Sierpień10 - 0
- 2018, Lipiec16 - 0
- 2018, Czerwiec12 - 0
- 2018, Maj16 - 0
- 2018, Kwiecień13 - 0
- 2018, Marzec4 - 0
- 2018, Luty5 - 0
- 2018, Styczeń4 - 0
- 2017, Grudzień3 - 0
- 2017, Listopad1 - 0
- 2017, Październik7 - 0
- 2017, Wrzesień4 - 0
- 2017, Sierpień20 - 0
- 2017, Lipiec17 - 0
- 2017, Czerwiec24 - 0
- 2017, Maj31 - 0
- 2017, Kwiecień6 - 0
- 2017, Marzec6 - 0
- 2017, Luty2 - 0
- 2017, Styczeń2 - 0
- 2016, Grudzień5 - 0
- 2016, Listopad2 - 0
- 2016, Październik12 - 0
- 2016, Wrzesień7 - 0
- 2016, Sierpień17 - 0
- 2016, Lipiec9 - 0
- 2016, Czerwiec10 - 0
- 2016, Maj19 - 0
- 2016, Kwiecień18 - 0
- 2016, Marzec4 - 0
- 2016, Luty3 - 0
- 2016, Styczeń8 - 0
- 2015, Grudzień5 - 0
- 2015, Listopad4 - 0
- 2015, Październik6 - 0
- 2015, Wrzesień23 - 0
- 2015, Sierpień24 - 0
- 2015, Lipiec26 - 0
- 2015, Czerwiec22 - 0
- 2015, Maj26 - 0
- 2015, Kwiecień22 - 0
- 2015, Marzec25 - 0
- 2015, Luty19 - 0
- 2015, Styczeń14 - 0
- 2014, Grudzień8 - 0
- 2014, Listopad20 - 0
- 2014, Październik20 - 0
- 2014, Wrzesień5 - 0
- 2014, Sierpień6 - 0
- 2014, Lipiec6 - 0
- 2014, Czerwiec7 - 0
- 2014, Maj10 - 0
- 2014, Kwiecień7 - 0
- 2014, Marzec6 - 0
- 2014, Luty4 - 0
- 2014, Styczeń4 - 0
- 2013, Grudzień1 - 0
- 2013, Listopad2 - 0
- 2013, Październik2 - 0
- 2013, Wrzesień4 - 0
- 2013, Sierpień11 - 0
- 2013, Lipiec7 - 0
- 2013, Czerwiec8 - 0
- 2013, Maj3 - 0
- 2013, Kwiecień2 - 0
- 2013, Marzec1 - 0
- 2013, Luty1 - 0
- 2013, Styczeń2 - 0
- 2012, Grudzień2 - 0
- 2012, Listopad3 - 0
- 2012, Październik2 - 0
- 2012, Wrzesień6 - 0
- 2012, Sierpień21 - 0
- 2012, Lipiec21 - 0
- 2012, Czerwiec17 - 0
- 2012, Maj20 - 0
- 2012, Kwiecień5 - 0
- 2012, Marzec8 - 0
- 2012, Luty10 - 0
- 2012, Styczeń11 - 0
- 2011, Grudzień9 - 0
- 2011, Listopad13 - 0
- 2011, Październik4 - 0
- 2011, Wrzesień19 - 0
- 2011, Sierpień23 - 0
- 2011, Lipiec31 - 0
- 2011, Czerwiec22 - 0
- 2011, Maj27 - 0
- 2011, Kwiecień16 - 0
- 2011, Marzec14 - 0
- 2011, Luty7 - 0
- 2011, Styczeń7 - 0
- 2010, Grudzień9 - 0
- 2010, Listopad9 - 0
- 2010, Październik17 - 0
- 2010, Wrzesień24 - 0
- 2010, Sierpień22 - 0
- 2010, Lipiec4 - 0
- 2010, Czerwiec5 - 0
- 2010, Maj1 - 0
Dane wyjazdu:
99.50 km
0.00 km teren
04:25 h
22.53 km/h:
Maks. pr.:37.70 km/h
Temperatura:
HR max: (%)
HR avg: (%)
Podjazdy: m
Kalorie: kcal
Rower:Antek
Moszna. Wspominkowo :-)
Niedziela, 27 lipca 2014 · dodano: 30.07.2014 | Komentarze 0
Dzisiejszy wyjazd był zorganizowany bardziej na lajtowo. Spokojne śniadanie, leniwy poranek, później pobieżne planowanie trasy. Postanowiłem pojechać trochę tak, jak kilka lat temu, a przy okazji zobaczyć nowe miejsce - pałac w Dobrej. Karolek spał... Z domu wyszedłem o jedenastej.Jeszcze na Kozielskiej spotkałem dzisiejszego solenizanta - Łukasza :-) Spacerował z córką, chwilę pogadaliśmy :-) Bardzo szybko dojechałem do drogi rowerowej. Tempo było naprawdę bardzo dobre! W zasadzie nie odpuszczałem naciskając na pedały. Dzień robił się gorący. Łykając kilometry, szybko dojechałem do wiatraka w Łowkowicach. Następnie odbiłem w kierunku Dobrej, gdzie nie udało mi się znaleźć pałacu. Trasę wytyczyłem sobie nieświadomie do kościoła. Pałacu już szukać nie chciałem, ponieważ średnią jazdy miałem bardzo fajną - na tym etapie wynosiła powyżej 25 km/h. Trochę na pocieszenie odnalazłem za to Aleję Lipową, gdzie może kiedyś wybierzemy się z Karolem :-) Niestety czekał mnie teraz przejazd leśnym duktem, który był na tyle nieciekawy, że na tak krótkim odcinku znacznie pogrzebał średnią. Gdy jechałem już mocno rozpędzony asfaltem dolatując do Strzeleczek, drogę przebiegł mi zając! :-) I tym razem szkoda mi było prędkości, więc nawet nie wyciągałem aparatu. I po co mi ten pokrowiec? ;-) Niebawem dotarłem do polnej drogi, której szukałem gdy byliśmy w Mosznej z Karolem, a którą kiedyś jechałem do Opola. Po raz pierwszy uzupełniłem bidony i wydawało się, że wody spokojnie wystarczy mi na cały dzisiejszy wyjazd.
Na miejscu pokręciłem się tylko chwilkę, chcąc w drodze powrotnej utrzymać dobre tempo jazdy. Początkowo asfaltem nie jechało się jeszcze źle, choć zaczął mi doskwierać żołądek. Niestety absolutnie wszystkie sklepy były pozamykane! Przed Buławą zatrzymałem się na chwilkę. Słońce już dosłownie prażyło z góry. Cały czas jednak jeszcze dosyć mocno kręciłem korbą, więc kilometry jakoś uciekały :-) Na wlocie do Pisarzowic przypomniał mi się zimowy wypad do Opola :-) Gnałem dalej, chcąc nie chcąc dojeżdżając asfaltem do wioski Kierpień. Trochę byłem zły sam na siebie, bo trasę wyznaczyłem sobie drogą polną, ale teraz nie byłem już pewien, czy na Osobłodze będę miał możliwość przedostania się na drugi brzeg. Ostatecznie uznałem jednak, że może i dobrze się stało. Między polami mogłem stracić zbyt dużo czasu i energii, choć nie powiem - ewentualna rześka przeprawa przez płytką rzeczkę, gdyby nie było tam mostku, trochę namąciła mi w wyobraźni ;-) Słońce cały czas grzało! W Rzepczach zrobiłem sobie pierwszy regeneracyjny przystanek. Od tej pory takie przystanki będę miał co jakiś czas, a każdy następny będzie spowodowany coraz to gorszym samopoczuciem. Jakby tego było mało, w Kórnicy ostro pogonił mnie pies, a później już na wylocie, musiałem zjechać na pole, uciekając przed ciągnikiem, z mega ogromną przyczepą. Oczywiście wzbijali tumany kurzu. Że nie minęliśmy się kilkadziesiąt metrów wcześniej, gdy jechałem jeszcze asfaltem... Wszystko przez tego psa ;-) Dalej również nie było lepiej. Wjechałem na wyboistą polną drogę, usianą pokruszonymi cegłówkami, oraz błotnistymi kałużami. Na szczęście nie łamiąc się, całkiem sprawnie dotarłem do Rozkochowa, gdzie już rozglądałem się naokoło, za otwartym sklepem. Niestety... Największe rozczarowanie przeżyłem jednak w Walcach, gdzie znalazłem po drodze duży jak na tą wieś kompleks handlowy, markowany jedną z sieci spożywczych. Na zamkniętych na cztery spusty drzwiach, ujrzałem jedynie informację, iż lokal jest do wynajęcia... Postanowiłem z uniesioną głową zmierzyć się z losem i po prostu dalej gnać przed siebie - na ile starczy mi sił w nogach. Po drugiej stronie drogi krajowej, na dojazdówce do przeprawy promowej, odczuwałem już jednak znacznie, wpływ bardzo mocno grzejącego słońca. Chciałem tylko wjechać do lasu. Dodatkowo chwilowy podmuch z tyłu nałożył koszulkę na moje plecy. Była gorąca, a ja od razu zwiększyłem ciepłotę ciała chyba o kilka stopni! W lesie zrobiłem sobie może nawet dziesięciomiutową przerwę, kolejną podobną za Poborszowem. Odliczałem kilometry do Koźla. Ostatecznie uznałem, że podciągnę do Promenady, a tam zrobię zakupy i zatrzymam się ostatni raz na dłuższą chwilę. Cały czas kręciłem korbą. Miarowo, choć już bez świeżej energii. Utrzymywana prędkość około dwudziestu kilometrów na godzinę, pozwalała jeszcze sprawnie pokonywać dystans. Za budynkiem elektrowni, jakiś kilometr przed planowanym miejscem postoju, postanowiłem więcej się nie forsować. Zatrzymałem rower i zadzwoniłem do Łukasza. Nie odbierał... Nie miałem więc wyjścia. Musiałem jechać dalej. Może i dobrze się stało, bo jednak udało mi się przekroczyć jakąś granicę, ale cena była wysoka. Gdy wturlałem się do domu, rzuciłem sakwę, zdjąłem rękawiczki nie martwiąc się zupełnie tym, że jedna z nich spadła z szafki na podłogę, przebłyskiem świadomości odłożyłem licznik i nawigację na półkę wyżej, aby Karolek nie zechciał się nimi bawić i rzuciłem się bez koszulki na sofę... Gdyby nie dobiegające z otoczenia hałasy, pewnie z miejsca zapadłbym w sen. Tak, zaliczałem jedynie pierwsze fazy snu. Było ostro. Dystans standardowy, ale warunki już nie. Dobrze, że udało się dojechać. Mimo trudnego powrotu, do domu wszedłem tylko piętnaście minut po zaplanowanym na szestastą-szestastą trzydzieści czasie powrotu. Swoje zrobiły długie przystanki na ostatnich kilkunastu kilometrach. Tempo jazdy do Mosznej, było jednak fajną bazą :-)
Nowe rondo przy ulicy Gliwickiej. Jeszcze nie oddane do użytku.
Za Poborszowem, pędzę nowo poznanym polnym traktem. W oddali Góra św. Anny. Słońce już grzeje :-)
Za Kamionką. Kolejny polny trakt, po którym frunąłem ponad 25 km/h. Gdyby nie te urozmaicenia w nawierzchni, średnia z całego wyjazdu byłaby dużo fajniejsza :-)
Przejazd przez las za Brożcem.
Nagły przystanek. Już byłem mocno rozpędzony :-)
"Na tym zakręcie w prawo, my pojedziemy w lewo" :-))
Nieopodal wiatraka w Łowkowicach
Czy ten obraz nie wydaje się być znajomy? :-)
Niechcący odwiedzony kościół w Dobrej.
Przy Alei Lipowej.
Ostatni postój przed Moszną i napełnienie bidonów.
Przez ten postój nie dojechałem do Mosznej ze średnią 24,5 km/h ;-)
Gorące zwiedzanie na gorąco ;-)
Nie ma tak źle ;-)
Bocian za Pisarzowicami.
Ucieczka przed tumanami kurzu :-)
W Walcach przy wspominkowym miejscu :-)
Przystanek przy kapliczce za Antoszką. Zaczynało być nieciekawie...
Kategoria Wypady, nie w(y)padki ;-)
Dane wyjazdu:
33.98 km
0.00 km teren
01:50 h
18.53 km/h:
Maks. pr.:33.70 km/h
Temperatura:
HR max: (%)
HR avg: (%)
Podjazdy: m
Kalorie: kcal
Rower:Antek
Wycieczka z trzema przeprawami ;-)
Sobota, 26 lipca 2014 · dodano: 28.07.2014 | Komentarze 0
Dzisiejszy wyjazd był już mniej spontaniczny od wczorajszego :-) Dzień mocno zachęcał do kręcenia korbą, więc zaraz po śniadaniu i wytyczeniu trasy, wybraliśmy się z Karolem na przejażdżkę :-)Bąbel aż do działkowego skrótu przed obwodnicą nawoływał mamy. Buzię zatkały mu smoczki ;-) W lasku przed Kuźniczkami, czekała nas pierwsza przeprawa - na całej szerokości ścieżki leżały porozrzucane gałęzie. Wpierw musiałem prowadzić Antka, później trzeba było nawet kilka sporych gałęzi przerzucić nieco na bok i dopiero na samym końcu udało się nam jakoś powoli przejechać przez ostatnią stertę. Później już szybko dojechaliśmy do odświeżonej drogi rowerowej, którą nadzwyczaj sprawnie i przyjemnie dotarliśmy do Koźla. Oby nawierzchnia wytrzymała przez długi czas tak, abyśmy mogli zapomnieć, że kiedyś był to najgorszy etap każdej z wycieczek która tędy przebiegała.
Na Wyspie natknęliśmy się na moją wychowawczynię z podstawówki :-) To było miłe spotkanie :-) Szybko przecięliśmy park i wyprzedzając parę sakwiarzy na drodze do Kobylic, odbiliśmy w kierunku Dębowej. Słońce już mocno grzało.
Niebawem dojechaliśmy do polnej kapliczki gdzie zauważyłem, że Karol już nie śpi. Wyciągnąłem go więc na małą przebieżkę, z której ciężko go było zawrócić ;-) Trzeba było użyć perswazji ręcznej, tzn. wziąć go na ręce i włożyć do przyczepki ;-)
W Kobylicach uznałem, że nie będziemy wracali się w kierunku obwodnicy, aby wjechać na wały. W zamian jechaliśmy cały czas asfaltem ale myślę, że była to dobra decyzja, ponieważ nie wiadomo było jak zachowa się świeżo obudzony Karol (ostatnio ma jakieś fochy ;-) ), na polnej drodze mogło być mokro, a poza tym temperatura była znacznie wyższa niż przypuszczałem, a moje niedostateczne zapasy wody kurczyły się bardzo szybko. Wjeżdżając do Landzmierza, zobaczyłem na jednym z podwórek ciekawy model BMW. Już kiedyś go tu widziałem, ale dopiero teraz była okazja, by zrobić mu zdjęcie :-) W Cisku znaki drogowe przypomniały mi o tym, że most na Odrze jest zamknięty! Korzystając z okazji zapytałem przejeżdżającego rowerzystę o możliwość pokonania tej przeszkody. Ponoć dało się przejechać, choć na miejscu był ponoć mega nieład. Faktycznie na miejscu działo się sporo :-) Miałem też chwilkę niepokoju, gdyż w pierwszej chwili nie zauważyłem możliwości przejazdu, ale ostatecznie spokojnie daliśmy radę :-) Nowy most prezentuje się całkiem okazale :-)
Na polnej drodze zaczęliśmy uciekać przed traktorem, ale zatrzymaliśmy się akurat na tym polu, na które traktorzysta zamierzał zjechać :-) Pomknęliśmy więc dalej, ale nie za daleko ;-) Tuż za zakrętem czekała nas trzecia przeprawa, gdyż na całej szerokości drogi leżało pocięte drzewo. Na szczęście przy pomocy jednego z panów drwali wdrapaliśmy się na wał i chwilę później śmigaliśmy już dalej przed siebie :-)
W Starym Koźlu postanowiłem ponownie zmienić przebieg trasy i zrezygnować z przejazdu niebieskim szlakiem, który również mógł być usłany kałużami. Zacząłem też mocniej cisnąć i sprawiało mi to lekką satysfakcję :-) Schłodziliśmy się w lasku, spoglądając wcześniej na przejeżdżającą ciufcię :-) Gdy dotarliśmy do domu, było już bardzo gorąco :-)
Kategoria Krótko, nie zawsze na temat ;-), z Bąbelkiem :-)
Dane wyjazdu:
12.21 km
0.00 km teren
00:37 h
19.80 km/h:
Maks. pr.:27.60 km/h
Temperatura:
HR max: (%)
HR avg: (%)
Podjazdy: m
Kalorie: kcal
Rower:Antek
Jedziemy pograć w piłę :-)
Piątek, 25 lipca 2014 · dodano: 28.07.2014 | Komentarze 0
Na przywitanie weekendu, ni z tego, ni z owego, bez wyraźnego bodźca, wybraliśmy się z Karolkiem na krótki rowerowy wyjazd, aby poganiać trochę za piłką na placu zabaw poza miastem.Dojazd na miejsce był bardzo spokojny. Bąbel kilka razy zawołał za mamą. Najpewniej jest to efektem tego, że teraz przebywa z nią przez cały dzień. Gdy już dojechaliśmy na miejsce, zaczęliśmy od zjeżdżalni, później przez ułamek sekundy była huśtawka, a na koniec pokopaliśmy piłkę :-) Wychodząc stamtąd, spotkaliśmy księdza Jarka, który nauczał mnie religii jeszcze w podstawówce :-) Oczywiście zamieniliśmy kilka zdań :-) Później popędziliśmy do domku, chwytając jeszcze ciepłe słoneczne promyki :-)
Kategoria z Bąbelkiem :-), Krótko, nie zawsze na temat ;-)
Dane wyjazdu:
9.28 km
0.00 km teren
00:30 h
18.56 km/h:
Maks. pr.:28.70 km/h
Temperatura:
HR max: (%)
HR avg: (%)
Podjazdy: m
Kalorie: kcal
Rower:Antek
Wytartym szlakiem na plac zabaw :-)
Wtorek, 22 lipca 2014 · dodano: 22.07.2014 | Komentarze 0
Po powrocie do domu czułem, że muszę gdzieś wyjść i wywietrzyć głowę. Wybór był jasny - rower :-) Trzeba było jednak tylko odpowiedzieć na pytanie, czy będę jechał sam, czy z Karolkiem. Mimo teoretycznie późnej pory, bardzo chętnie chciałem zabrać Bąbla na przejażdżkę. Środek sezonu, a my prawie nie jeździmy. Z pomocą mamy bardzo szybko zebraliśmy się do wyjścia :-)Słońce schowało się za chmurą i zaczął trochę wiać wiatr. Gdy wyruszaliśmy, Karolek zawołał "mama" i robił tak co jakiś czas podczas tego wyjazdu. Niebawem dojechaliśmy już do niebieskiego szlaku, gdzie czuć było świeżo skoszonym zbożem :-)
Jechało się nam bardzo swobodnie pod warunkiem, że nie wiał wiatr. A że wiał od czasu do czasu w przeciwnym kierunku, musiałem nieco mocniej spinać mięśnie. Relaks jednak był :-) Taka przejażdżka to super sprawa :-) Gdy dojechaliśmy do Brzeziec, zatrzymaliśmy się przy placu zabaw, gdzie Karolek zjeżdżał ze ślizgawki na wszystkie możliwe sposoby: na tyłku, na brzuszku, samolotem na rękach taty, czy odważnie - lądując przy tym pupką bezpośrednio na ziemi :-) Na krótką sekundę poszliśmy też na huśtawkę :-) Odjeżdżaliśmy stamtąd z lekkim płaczem ;-)
Z Brzeziec wyjeżdżaliśmy wzbudzając lekkie zainteresowanie mijanych ludzi, przejechaliśmy kawałkiem azotowego skrótu i jadąc w długich promieniach słońca, dojechaliśmy do domku :-) Relaks ;-)
Kategoria Krótko, nie zawsze na temat ;-), z Bąbelkiem :-)
Dane wyjazdu:
187.92 km
0.00 km teren
08:06 h
23.20 km/h:
Maks. pr.:40.90 km/h
Temperatura:
HR max: (%)
HR avg: (%)
Podjazdy: m
Kalorie: kcal
Rower:Antek
Częstochowa
Sobota, 19 lipca 2014 · dodano: 20.07.2014 | Komentarze 0
Z zamiarem wyjazdu do Częstochowy, nosiłem się już od kilku lat. W zasadzie zamysł ten pojawił się jeszcze za młodych czasów Kosi. Wczoraj ni z tego, ni z owego rzuciłem hasło i wieczorem, zacząłem leniwie przeglądać mapy. O poranku czekały mnie perypetie spaniowo-bidonowo-czasowe :-) Nie mogłem ruszyć się z łóżka. Gdy już je opuściłem (z czynną pomocą Karolka ;-) ) okazało się, że po ostatnim wyjeździe zapomniałem wyjąć bidony z koszyków. Wszystkie dodatkowe czynności, przekładały się na opóźnienie na starcie. Ostatecznie wyjechałem jakoś o ósmej trzydzieści, żegnany przez rodzinkę, spoglądającą na mnie z balkonu :-)Początek trasy chciałem przejechać na luzaka, wmawiając sobie, że mam cały dzień do dyspozycji. Nie wiadomo jednak kiedy, średnia urosła bardzo szybko. Dzień zapowiadał się słoneczny, pogodny i bardzo ciepły - wręcz gorący. W Ujeździe nieco pobłądziłem na własne życzenie, ale wziąłem to za dobrą monetę - dodatkowy dystans, bo być może uda się przekroczyć dwieście kilometrów :-) Trasa GPS mówiła co prawda co innego, ale cóż szkodziło mieć nadzieję? ;-) Gdy już wjechałem na trasę, zaczęło się bicie kilometrów. Szło mi to całkiem sprawnie, choć momentami koszulka mocno powiewała na wietrze. W Słupsku sfotografowałem ciekawy kosz do gry w piłkę, czego nie zrobiłem jadąc tędy ostatnim razem. W zasadzie, to trasa na tym etapie była układana pod ten kosz ;-) W Toszku natknąłem się na roboty drogowe, ale dla Antka nie były one problemem :-) Później miałem za to duży spokój, bo kierowane objazdem samochody, praktycznie wcale nie nękały mnie na tym odcinku drogi. Ja natomiast prułem równiutkim asfaltem :-) Za Tworogiem zacząłem już odczuwać pierwsze symptomy lekkiego zmęczenia, ale świetna leśna droga mocno zachęcała mnie do jazdy! :-) Muszę również wspomnieć o tym, że od samego początku wyjazdu obserwowałem nawierzchnię pod kątem ewentualnego przejazdu szosówką :-) Tak, tak... ;-) W Koszęcinie zjechałem do pałacu, obecnie siedziby Zespołu Pieśni i Tańca "Śląsk". Otoczenie, oraz pogodowa aura, dawały bardzo fajny klimat :-) W jednej z przedczęstochowskich miejscowości doszedłem młodzieńca na wysłużonym rowerze bez przerzutek. Mimo podjęcia próby, nie udało mi się go wyprzedzić! :-) Miałem co prawda już swoje kilometry w nogach, ale trzeba oddać, że młody mocno jechał! :-) Gdy zjechał z głównej, cały czas patrzyłem w jego stronę. Na szczęście odwrócił głowę. Pokazałem mu uniesiony kciuk. W odpowiedzi otrzymałem pozytywny i szczery uśmiech :-) Fajnie było :-) "Wyścig" odbył się przy prędkościach 30-35 km/h.
Kilkanaście kilometrów przed Częstochową, wzmożył się ruch samochodowy. Dodatkowo zaplanowana przeze mnie trasa, prowadziła gruntową i wyboistą drogą. Na szczęście przejechałem ją w miarę szybko :-) Gdy już dotarłem na miejsce, odsapnąłem chwilę na murku i pokręciłem się po okolicy. Nie za długo, by móc w porę wrócić do domu. Wyjeżdżając obrałem inny wariant trasy. Asfalt był jednak dużo bardziej wskazany ;-) Niestety słońce waliło teraz z całych sił. W Dębowej Górze przystanąłem na dłuższą chwilę. Jadąc na otwartym trenie słońce jednak dosyć mocno dawało się we znaki. Wcześniej minąłem tablicę reklamową, pokazującą również temperaturę. Na wyświetlaczu odczytałem wartość 42,5 stopnia Celsjusza. Może nie warto w stu procentach wierzyć odczytowi, ale gorąco było na pewno! Po drodze spotkałem jeszcze cyklistę z Wodzisławia, pytającego o drogę. Pogadaliśmy krótką chwilkę. Przed Tworogiem postanowiłem skorzystać też z rozmieszczonych wzdłuż leśnej trasy miejsc postoju. Na chwilę słońce schowało się za chmury. W Tworogu zatrzymałem się na zakupy, pożywiając się też przeterminowaną maślanką ;-) W panujących warunkach uznałem, że jest mi to obojętne ;-) Poza tym, to tylko jeden dzień, a jaka oszczędność w portfelu ;-) Dalej połykałem kilometry, a gdy dotarłem do Toszka, poczułem się, jakbym już prawie był w domu :-) Postanowiłem zrezygnować z objazdu zbiornika w Pławniowicach i udać się prosto do domu. Gdy wyjeżdżałem z Ujazdu, usłyszałem skierowane do mnie "cześć!". Odwróciłem głowę i po chwili dobierania skojarzeń, rozpoznałem kolegę ze szkoły średniej. Cóż za spotkanie! Nie zatrzymywałem się jednak już, jadąc dalej przed siebie. Dojazd do domu od Blachowni, to była już formalność. Aneczka czekała na mnie przed blokiem... z zakupami gotowymi do wtachania na samą górę ;-) Nie ma to, jak zgrać się na mecie ;-)
Przy Kanale Gliwickim. To dopiero początek wyjazdu... :-)
Nieopodal Jeziora Pławniowickiego. Grafficiarze ostrzegją ;-)
Sławny i jakże oryginalny kosz do gry w piłkę ;-)
Super fajna droga w lesie za Tworogiem.
Kościół pw. Jana Chrzciciela w Bruśku, datowany na koniec XVII wieku, będący częścią szlaku architektury drewnianej województwa śląskiego.
Znajomy widok :-) Jakbym był u siebie ;-)
Pałac w Koszęcinie. Za oknami przy szlabanie grała muzyka i hulały dziewuchy :-)
Nieopodal miejsca postoju.
Po krótkiej przerwie ponownie na trasie :-)
Na Jasnej Górze :-)
Przystanek w Dębowej Górze. Słońce mocno dawało z samiusieńkiej góry.
Kilka kilometrów dalej, na kolejnym postoju. Na szczęście już w lesie, nie na otwartej przestrzeni.
Pomnik w Koszęcinie, poświęcony Walentemu Roździeńskiemu.
Jedno z wielu miejsc postoju, rozlokowanych na super fajnej drodze nieopodal Tworogu.
Sławna maślanka zakupiona w Tworogu ;-)
Postój na wysokości wsi Wiśnicze. W oddali żniwa na całego :-)
Kategoria Całodniowe (za)kręcenie ;-)
Dane wyjazdu:
41.79 km
0.00 km teren
02:34 h
16.28 km/h:
Maks. pr.:49.60 km/h
Temperatura:
HR max: (%)
HR avg: (%)
Podjazdy: m
Kalorie: kcal
Rower:Antek
Ponowny wjazd Karolka na Górę św. Anny
Sobota, 12 lipca 2014 · dodano: 12.07.2014 | Komentarze 0
Planując trasę, ze zdziwieniem zorientowałem się, że ostatni wyjazd z Karolkiem był w końcu maja! Taki piękny rowerowy miesiąc jak czerwiec, a nie było nawet kiedy wybrać się na rower. Nawet podczas urlopu! Dziś nadszedł dzień, gdy należało to zmienić!Pierwszą atrakcją na trasie, był wiadukt kolejowy na Kuźniczkach. Karolek zachwycał się nim, gdy przejeżdżaliśmy pod nim zarówno tam, jak i z powrotem :-) Początkowo wydawało się, że może być tylko co najwyżej ciepło, ale bardzo szybko temperatura wzrosła. Za Kanałem Gliwickim zjechaliśmy w las.
Gdy przejeżdżaliśmy przez leśny wiadukt, w oddali widać było już pociąg. Wykorzystałem tą sytuację, aby pokazać Bąblowi ten wielki żelazny twór :-)
Tempo jazdy wzrosło dopiero w Raszowej, gdy zaczęliśmy jechać asfaltem. Było już fajnie ciepło, a dzień dopiero się rozgrzewał :-) Zjechaliśmy w kierunku Krasowej, skąd widać już było cel naszego wyjazdu :-) Tym razem postanowiłem ominąć szlak, aby jak najwięcej jechać asfaltem ;-)
Jechało się nam bardzo sprawnie. Zrobiło się też bardzo spokojnie, gdyż Karolek zasnął. Po cichu liczyłem na to, że uda mi się wjechać na szczyt przed wybudzeniem się ze snu, mojego małego towarzysza. Przy drodze Trzech Braci pozdrowiłem rowerzystę będącego na postoju i zacząłem zwiększać kadencję już u podnóża. Jechało mi się naprawdę fajnie! Trochę męczyłem mięśnie, ale cieszyło mnie to :-) Wyprzedziłem nawet jakiegoś rowerzystę, jadącego na lekko, a kolarz którego wypatrzyłem za swoimi plecami, wyprzedził mnie dopiero przy skrzyżowaniu obok zajazdu. Co prawda jechał na pewno na luzie, ale jakąś tam połowiczną satysfakcję mam ;-) Ogólnie wyszedł mi bardzo fajny, semi sportowy podjazd z przyczepką :-) Karolek może być fajnym narzędziem treningowym ;-) Tuż u podnóża samego szczytu, wywołaliśmy prawie euforię dużej grupy kobiet, widzących nasz rowerowy zestaw :-) Niebawem dotarliśmy do naszego punktu widokowego :-)
Zgodnie z planem zjechaliśmy w dół, ale ku mojemu zaskoczeniu, asfalt szybko się nam skończył :-) Jechaliśmy więc gruntową drogą, wypłukaną miejscami przez wodę :-) Przy okazji trafiliśmy na kilka kapliczek, które ponoć w liczbie czterdziestu sztuk, okalają Górę św. Anny.
Dalej czekał nas techniczny zjazd, okraszony kamieniami. Przyczepka spokojnie dała sobie rady :-) Niestety tuż przy ulicy, natknęliśmy się na rozłożyste błotne bajorko, a próba ominięcia go wysoką miedzą, zakończyła się oparciem tyłu przyczepki o metalową balustradę. Wprowadzając zestaw na górę nie wyrobiłem się przy drzewie i manewrując, nie byłem w stanie ponownie podciągnąć nas do góry. Pomoc przyszła na szczęście bardzo szybko :-)
Na asfalcie przycisnęliśmy, wracając w kierunku Kędzierzyna tą samą drogą. Tempo jazdy było wyższe, podobnie jak temperatura powietrza :-) Ogólnie zrobił się naprawdę bardzo ładny dzień :-) Gdzie te chmury i grad, którym straszyli nas w mediach? Ptaszki śpiewały, motylki latały. Piękny wyjazd ojciec-syn! :-)
Za przejazdem kolejowym w Raszowej, musieliśmy już częściej przystawać. Na pierwszym postoju, Karolek pochodził sobie trochę po pokrzywach, ale później jakby nie bardzo wykazywał objawy poparzeń. Twardy jest ;-)
Na kolejnym postoju rzucaliśmy kamyczkami w drzewo, a Karolek zaliczył siad na pupce przy błocku :-) Wcześniej był też "pam brum brum", czyli pan w traktorze pracujący przy ścince drzew, którego musieliśmy ominąć jadąc obok drogi, która na tym odcinku była wyjeżdżona i mocno okraszona błotem.
W lesie jeszcze nas trochę wytelepało, ale nie lubiący tego Karolek przetrzymał dzielnie ten etap :-) Wjeżdżając na asfalt, zaczęliśmy dużo szybciej pokonywać dystans, fajnie deptając sobie w drodze do domku :-)
Kategoria Wypady, nie w(y)padki ;-), z Bąbelkiem :-)
Dane wyjazdu:
175.69 km
0.00 km teren
09:36 h
18.30 km/h:
Maks. pr.:61.00 km/h
Temperatura:
HR max: (%)
HR avg: (%)
Podjazdy: m
Kalorie: kcal
Rower:Antek
Sudety Zachodnie i okolice, dzień 4
Piątek, 27 czerwca 2014 · dodano: 08.07.2014 | Komentarze 0
Poranek był naznaczony lekkim bólem nóg po wczorajszym dystansie. Nie było jednak źle :-) Do drogi byłem gotowy zgodnie z planem, to znaczy o ósmej rano. Gorzej było z gotowością właścicielki budynku, która zniknęła jak kamfora. Rano powitał mnie tylko uroczy psiak. Dwa, czy trzy razy wszedłem na górę, obszedłem też cały dom i nic - nikogo nie znalazłem. W końcu pojawił się jegomość, z którym załatwiłem wszystkie formalności, po których w końcu mogłem ruszyć w trasę.Na zamku Czocha było sympatycznie, a mury dodawały dużego smaczku. Spędziłem tam kilkanaście minut, a później udałem się do Parku Krajobrazowego Doliny Bobru. Nad jeziorem poznałem sympatyczną grupę rowerzystów. Przed miejscowością Wleń, czekał mnie mega podjazd. Przystawałem na odpoczynek dosłownie co kilka metrów! A wydawałoby się, że po przejechaniu gór, będę miał już łatwiej. O stopniu nachyleń, świadczy choćby prędkość maksymalna, uzyskana właśnie na jednym ze zjazdów. Podobnych, choć już na szczęście nie aż tak ekstremalnych podjazdów, miałem jeszcze dziś kilka. Rekompensatą, były trzy zjazdy wyciskające łzy z oczu :-) Po przejechaniu owego ekstremalnego podjazdu, na szczycie poznałem Krzysztofa, który opowiedział mi kilka ciekawych historii. Gdyby nie to, że gonił mnie czas oraz fakt, że jechaliśmy w przeciwnych kierunkach, pewnie gadalibyśmy jeszcze dłużej :-) Myślę, że nasza rozmowa trwała co najmniej kilkanaście minut. Towarzyszył jej brak poczucia czasu - coś jak z Piotrem ;-) Poza tym Krzysztof był jedyną poznaną tego dnia osobą, która na tym etapie wyjazdu, w 100% wierzyła w mój dzisiejszy dojazd do Wrocławia. Pozostali wyrażali powątpiewanie, okraszone lekkim uśmiechem. Jadąc dalej, nieopatrznie ominąłem pałac i basztę we Wleniu. Na swoje nieszczęście, jadąc ku Organom Wielisławskim, zdałem się na pośpiesznie wytyczoną trasę z nawigacji. W nagrodę dostałem kamienisty polny podjazd, a tuż za szczytem ledwie widoczną, zarośniętą drogę. Na całe szczęście na miejsce dojechałem bez konieczności zawracania.
Do Jawora już pędziłem, zdając sobie sprawę z upływu czasu. Ponadto był to ostatni ważny punkt. Po nim mogłem już bardziej realnie oceniać możliwości dzisiejszego dojazdu do Wrocławia. Na zwiedzanie kościoła dotarłem rzutem na taśmę. Gdy wyjechałem z Jawora, rozpoczęło się zerkanie na godzinę i dystans. Wiatr w twarz nie ułatwiał zadania i praktycznie cały czas jechałem na styk. Dopiero o dziewiętnastej, szala zaczęła przechylać się w moją stronę. W samym Wrocławiu zamotałem się ze swojej winy dwa razy, ale na dworzec dotarłem z dziesięciominutowym zapasem. To był super fajny sprint, wspaniale wieńczący tą wyprawkę. Czułem się spełniony, a Antek po raz kolejny sprawdził się w roli super kompana do podróży :-)
Zamek Czocha. Stare mury dodawały klimatu, tylko jakiś pajac z WZ stanął w złym miejscu.
Wylot ze Złotnik Lubańskich - no comment ;-)
Ładny las na trasie.
Drugi i tym samym ostatni podjazd, o którym mówił mi pracownik sklepu gdzie zrobiłem dłuższy postój. Dalej nie orientował się już w terenie. Może to i dobrze... ;-)
Malownicze drogi między polami przed Rybnicą.
Postój przy drodze krajowej nr 30, później zjazd do Parku Krajobrazowego Doliny Bobru. Super pędziło się w dół!
Nad Jeziorem Pilchowickim. Na tamie widać jadącą grupę rowerzystów, poznanych kilka minut wcześniej. Bardzo miło się rozmawiało - mam nadzieję, że jednak kiedyś spróbują przygody z sakwami :-)
Ponownie w trasie. Teraz się dopiero zacznie...
Postój po bardzo ostrym podjeździe, ukrytym już gdzieś w oddali. Tak ostro podczas tego wyjazdu jeszcze nie było.
Tuż przed szczytem przystaję ponownie, dając odpocząć nogom przed zjazdem. Poza tym widoków szkoda...
Schodzę z siodła z zamysłem zrobienia co najwyżej kilku zdjęć. W oddali widać podjeżdżającego Krzysztofa... ;-)
"Fajny" polny skrót w drodze do Organów Wielisławskich. Uchwyciłem najbardziej przyjazny fragment trasy :-)
Przereklamowane Organy Wielisławskie ;-)
Organy Wielisławskie :-)
Uff, po kolejnym podjeździe. Droga innej kategorii niż ta, gdzie przystawałem co kilka metrów, więc było oznakowanie - 11%. Z sakwami podjazdy dają chyba jeszcze więcej satysfakcji - metr po metrze i do przodu!
Kościół Pokoju w Jaworze.
A miałem nie zatrzymywać się już na zdjęcia. Bocian zwyciężył :-)
Między podwrocławskimi miejscowościami. Jestem w trakcie zadaniowej jazdy. Czas, dystans, krótkie postoje, motywacja. Ostatnich kilkadziesiąt kilometrów wspaniale wieńczyło tą wyprawkę. Póki walczysz, jesteś zwycięzcą. I chyba zapragnąłem szosy...
Przedmieścia Wrocławia nieopodal lotniska. Powoli czuję smak zwycięstwa, choć nie wiem jeszcze ile czasu stracę jadąc po Wrocławiu.
Postój na światłach. Więc jednak była okazja sfotografować Sky Tower ;-)
Kategoria Wyprawki ;-)
Dane wyjazdu:
146.65 km
0.00 km teren
08:23 h
17.49 km/h:
Maks. pr.:49.20 km/h
Temperatura:
HR max: (%)
HR avg: (%)
Podjazdy: m
Kalorie: kcal
Rower:Antek
Sudety Zachodnie i okolice, dzień 3
Czwartek, 26 czerwca 2014 · dodano: 08.07.2014 | Komentarze 0
Poranek był mocno niezachęcający. Spałem jakoś niespokojnie, chyba podświadomie obawiając się o Antka. Namiot rozkładany nieporadnie w deszczu miał mokrą podłogę i tylko karimata podłożona pod śpiwór, uratowała mnie przed mokrym snem. Poza tym przez całą noc lało. W sumie to i dobrze, że padało w nocy, a nie w ciągu dnia :-) Namiot opuściłem od razu mocząc nogi w mokrym zielsku. Było zimno i wilgotno. Odjechałem kilkadziesiąt metrów i przystanąłem na śniadanie. Niebawem ubrany w czapkę i zimowe rękawice, rozpocząłem podjazd na przełęcz Okraj. Droga była malownicza, a dodatkowo w końcu zaczynała dopisywać pogoda :-) Do Vrchlabi i Hrabacova biłem kilometry. Zjazd do Desny był bardzo fajny, choć ponownie mroźny, ale do tego już powoli przywykłem. Gdy w Deśnie zjechałem z głównej drogi, natknąłem się na rowerowy wyścig :-) Na początku ulicy stała spora grupa kolarzy, a mój widok wzbudził w nich bardzo żywe komentarze :-) W związku z bezowocnym poszukiwaniem noclegu, postanowiłem jechać w górę ile się da, spodziewając się jakiegoś dachu na szczycie. Cały czas wyprzedzali mnie lub mijali kolarze w przeróżnym wieku. Niektórzy pędzili naprawdę bardzo szybko! Szczyt okazał się być zupełnym pustkowiem, ale na szczęście miałem jeszcze zapas czasu, aby zjechać w dół. To był mega fajny zjazd! Serpentyny pod koniec, to była istna wisienka na torcie! Super sprawa! Moim celem był teraz Frydlant. O dziwo jednak, niepotrzebnie podjechałem do kościoła w Hejnicach, ale na całe szczęście szybko się zorientowałem :-) Hm... Tak właśnie poprowadził mnie ślad... Drogę do Frydlanta utrudniały mi roboty drogowe - dwa razy musiałem mocno zwolnić tempo z powodu wykopów. Dobrze chociaż, że rowerem dało się przejechać. Podobnie było wcześniej, gdy w Svobodzie nad Upou zaryzykowałem jazdę, widząc znak ślepej uliczki za sześć kilometrów. I tutaj na szczęście dało się przejechać obok drogowych maszyn. W drodze do Harrachova spowalniały mnie zaś inne roboty drogowe i towarzyszący temu ruch wahadłowy. Dojeżdżając do Frydlanta nie zmieniłem w porę śladu i jadąc na wyczucie, zafundowałem sobie ostry zjazd i taki sam podjazd powrotny. Przy zamku spędziłem kilka minut, a gdy wyjechałem z miejscowości, nie natknąłem się na żadne miejsce pod dachem i wiedziałem już, że pewnikiem czeka mnie spranie w mokrym namiocie. Podjąłem też decyzję, że będę dziś cisnął do oporu. Opłaciło się :-) Deptałem, aby tylko ujechać kolejny kilometr i po pewnym czasie dotarłem do Miłoszowa, gdzie wzbudziłem ciekawość tutejszych mieszkańców, wyrażaną spojrzeniami :-) Moim celem był teraz zamek Czocha - wiedziałem, że w jego pobliżu znajduje się kemping, a nie chciałem sprać byle gdzie. Na moje szczęście na wylocie z Leśnej, zauważyłem nocleg pod dachem. Po przełamaniu bariery w postaci niedziałającego domofonu, oraz nawiązaniu nici sympatii z przeuroczym psiakiem, mogłem odetchnąć po dzisiejszej gonitwie :-) W trakcie jazdy nie patrzyłem na licznik, więc dzisiejszy dystans, był dla mnie miłym zaskoczeniem :-)"Chodź Antek. Jedziemy dalej. Nikt za nas tego nie przejedzie. No i dobrze... :-)"
Wychylam nosa z namiotu. Całą noc lało. Mokro, zimno, bardzo niezachęcająco...
Ciepłe mleczko, kawa, bluza. Szybko i skutecznie stawiam opór panującym warunkom :-)
Widok na miejsce noclegowe z głównej drogi.
U podnóża Rudnika.
Zmierzam ku Przełęczy Okraj. Pogoda uległa poprawie, widoki też niczego sobie :-) Momentami zastanawiam się też, czy przypadkiem nie przekroczyłem granicy polsko-niemieckiej - minęło mnie kilka samochodów, a wszystkie na niemieckich tablicach.
Już na przełęczy :-) Fajny i satysfakcjonujący podjazd. Daję znać Aneczce i ruszam dalej ku przygodzie :-)
Kilka chwil po wspaniałym, równym zjeździe. Asfalt niczego sobie, to i radość większa :-)
Krótki postój trochę dalej. Pierwszego dnia udało mi się taką przydrożną poziomkę zjeść :-) Tą zostawiłem dla innych ;-)
Posiłek przy lotnisku Vrchlabi.
Droga do Harrachova. Liczne wymuszone postoje, napotkana wiewiórka, oraz ciekawy znak drogowy :-)
Przydrożny strumyczek nieopodal Harrachova. Na Antku po wczorajszych opadach deszczu, suszy się już ręcznik. Jako ostatni. Wcześniej były rękawiczki, sandały, oraz ciepła kurtka :-)
Raczej nieudana wizyta w Harrachovie. Ser jakoś nie ten sam, czosnkowa jak rosół, a ponadto później okazało się, że te około półtorej godziny, zaważyło na dokręcaniu dzisiejszego dystansu.
Jizera pod Kořenovem ;-)
Izerski Park Krajobrazowy. Spodziewałem się mocniejszych podjazdów, a tu o dziwo dostałem się nad wyraz łatwo. Na całej trasie od Desny, mijali mnie kolarze. Nektórzy naprawdę mocno pędzili!
Zjazd z Izerów.
Nad rzeką Witka. Antoś pozostawiony przy serpentynie, których minąłem na zjeździe kilka. Dawały sporo radości mimo, że był to ponownie zimny zjazd.
Bily Potok. Słońce zrobiło mi miłą niespodziankę :-)
Odwiedzony przez pomyłkę kościół w Hejnicach. Chyba nie dowiem się, dlaczego zaprowadził mnie tam ślad nawigacji ;-)
Pożegnalne spojrzenie za siebie...
Zamek Frydlant.
Widoki za Frydlantem. Kilka chwil wcześniej minąłem ostatnie zabudowania. Powoli rozglądam się za odpowiednim miejscem na rozbicie namiotu.
Okolice jednej z ostatnich czeskich wiosek. Historyczna chwila - zostałem obszczekany przez psy na terenie Republiki Czeskiej :-)
Kategoria Wyprawki ;-)
Dane wyjazdu:
80.23 km
0.00 km teren
04:31 h
17.76 km/h:
Maks. pr.:54.40 km/h
Temperatura:
HR max: (%)
HR avg: (%)
Podjazdy: m
Kalorie: kcal
Rower:Antek
Sudety Zachodnie i okolice, dzień 2
Środa, 25 czerwca 2014 · dodano: 08.07.2014 | Komentarze 0
Poranne wstawanie przeciągnęło się tak, że sam byłem trochę zaskoczony. Wstałem o dziewiątej, wcześniej przebudzając się kilka razy, zerkając na zegarek i stwierdzając, że jeszcze trochę mogę spać. Ostatecznie wyjechałem o dziesiątej trzydzieści. Od samego początku z nieba spadały krople. Jechałem więc w mocnym kapuśniaczku. Czułem jednak świeżość po przespanej nocy, dlatego podjazdy dawały mi sporą radość. Dodatkowo praktycznie już po pół godzinie jazdy, czułem rowerowe spełnienie, a Antek - zgodnie z wcześniejszymi stwierdzeniami - był moim super przyjacielem i kompanem. Padało przez pierwsze kilka godzin jazdy. Mocny kapuśniaczek ustał na kilkadziesiąt minut, a po nim nadszedł regularny deszcz. Na jednym ze zjazdów w kilka sekund po tym, jak powiedziałem sobie w myślach by uważać, o mały włos nie wylądowałem w rowie, stawiając Antka bokiem podczas awaryjnego hamowania. Przewaga tarcz nad V-break'ami... Deszcz ustał około godziny szesnastej, ale bijąca z nieba warstwa chmur nie nadawała dniu i zdjęciom dobrej aury. Ja jednak robiłem swoje :-) Na przystanku za Czarnym Borem zatrzymałem się na małą kawkę, przy okazji ucinając sobie krótką pogawędkę ze starszą panią. Zjeżdżając w kierunku Janowic Wielkich, zaliczyłem kolejny dziurawy i wyboisty asfalt. Zgodnie z wcześniejszym planem w Kowarach postanowiłem zrobić małe zakupy i wypłacić gotówkę. Tam ponownie dopadł mnie deszcz. Po kilku chwilach jazdy, zatrzymałem się na przystanku, gdzie wkrótce dołączyło do mnie dwóch młodzieńców. Niebawem zaczęli palić jakiegoś skręta. Kontrastów było więcej. Krótko po tym jak się oddalili, na chwilę dołączył pod dach jegomość, w rozwalających się butach, z dwoma papierosami w papierośnicy. Papierosy wyglądały tak, jakby znalazł je na chodniku. Były tylko dłuższe. Nos wytarł w szmatę, przypominającą zużytą szmatę do podłóg... Wypalił papierosa i odszedł. W czasie gdy przebywał obok mnie, ulicą przejechały trzy Mercedesy. Nie byle jakie... Deszcz tymczasem wzmógł się znacznie. Ostatecznie po osiemnastej, założyłem sandały i wyjechałem w trasę, rozbijając się tuż za miejscowością. Namiot rozbijałem w spadających kroplach deszczu, chodząc dodatkowo po wysokich chaszczach. Uznałem też, że ilość zieleniny jest tak duża, że niepotrzebna mi będzie karimata. Faktycznie wewnątrz było miękko, ale też niestety mokro. W kilka minut ogarnąłem sytuację :-) Popołudniowa pogoda sprawiła, że mimo sporego zapasu czasu i sił, nie wykręciłem dziś większego dystansu. Pozostaje mieć nadzieję na to, że jutro będzie lepiej :-)Na wydającej się być spokojnej miejscówce, pojawił się raptem samochód. Stanął kilka metrów od namiotu, a kilkadziesiąt minut później podjechał drugi. Gdy wychyliłem głowę, zauważyłem psa, jakieś 2, 3 metry ode mnie, chwilę później wołającą go panią. Wolałbym, aby jednak nikt mnie tu nie wypatrzył.
Minutę przed startem... :-) Z nieba kropi kapuśniaczek :-)
Ładny górzysty widok, oraz kolejne podjazdy :-)
Awaryjne hamowanie na ostrym zjeździe. Udało się nie wpaść w krzaki i nie zjechać do rowu :-) Przez moment była adrenalina :-)
Kościół pw. Matki Boskiej Śnieżnej w Sierpnicy.
Przystanek na trasie.
Po drugiej stronie kadru, pasły się dwa koniki. Ale rowerowa miłość zwycięża ;-)
Ruiny kościoła ewangelickiego w Unisławiu Śląskim.
Deszcz wymusza postój. Kawa, krótka i miła rozmowa ze starszą panią. Niebawem ponownie wyruszam w trasę... :-)
Pięknie płynie Bóbr :-)
Husyckie Skały
Po kolejnym podjeździe.
Uziemiony na przystanku w Kowarach. Zakupy zrobione :-)
Kategoria Wyprawki ;-)
Dane wyjazdu:
112.01 km
0.00 km teren
07:07 h
15.74 km/h:
Maks. pr.:43.10 km/h
Temperatura:
HR max: (%)
HR avg: (%)
Podjazdy: m
Kalorie: kcal
Rower:Antek
Sudety Zachodnie i okolice, dzień 1
Wtorek, 24 czerwca 2014 · dodano: 08.07.2014 | Komentarze 0
Po raz pierwszy, ruszając na kilkudniowy wypad rowerem, musiałem stawić czoła dodatkowej barierze. Tęsknota dawała bardzo mocno o sobie znać, a Karol wcale nie ułatwiał sprawy, ciągle za mną wołając. W pociągu to silne uczucie mocno ustąpiło, a gdy wyszedłem w Oławie, po prostu zacząłem kręcić nogami :-) Praktycznie przez cały czas musiałem zmagać się z przeciwnym wiatrem, który na nizinach był mocno odczuwalny. Mijałem miejscowości bez wyrazu, czasy świetności mające dawno za sobą. O dziwo, obok dosłownie sypiących się ruin, stały gdzieniegdzie nowo wybudowane, piękne domy. Na całym dystansie miałem okazję kilka razy porozmawiać z ludźmi. Czy to krótka wymiana kilku słów ze starszym panem na rowerze, czy już dłuższa pogawędka przed przełęczą Jugowską, którą postanowiłem zaatakować już późnym popołudniem. Opłaciło się :-) Podjazd zajął mi chyba około godziny. Wcześniej na postoju porozmawiałem z dwoma rowerzystami, z kilkoma pozdrowiliśmy się na trasie. Ostatnie kilometry dzisiejszej jazdy mocno nadwyrężyły średnią. Zjazd był niestety dziurawy, wyboisty i mroźny. Szybko jednak znalazłem miejsce noclegowe pod dachem. Tak jak się spodziewałem, nie bardzo była sposobność ku temu, aby rozbić namiot gdzieś przy trasie. Na nizinach pola zarośnięte, w górach praktycznie kompletny brak miejsca. Padłem dosyć szybko.Wiatraki nieopodal Oławy. Wjeżdżam myślami w pierwsze kilometry wyprawki...
Krótki postój na założenie lekkiej kurtki. Wiatr utrudniał jazdę. Na tym postoju zamienione miło dwa zdania ze starszym panem na rowerze.
Przydrożna kapliczka w drodze do Sobótki, oraz góra Ślęża na horyzoncie.
Na Zamku Górka. W oddali samochód jakieś zawodowej grupy kolarskiej.
Ślęża już po drugiej stronie.
Wypatrzony przypadkiem na postoju, przydrożny pomnik przyrody.
Na skraju Ślężańskiego Parku Krajobrazowego.
Podjazd na przełęcz Tąpadła, oraz krótki postój na zjeździe.
Pole golfowe i kapliczka za miejscowością Wiry.
"Miła" niespodzianka na trasie :-) Dobrze, że mogłem przeprowadzić Antka po stalowym stelażu. Wyciąganie go na asfalt, było już trudniejsze, ale jak mógłbym zostawić przyjaciela? :-)
Postój przy drodze rowerowej za Dzierżoniowem.
Wjeżdżam do Parku Krajobrazowego Gór Sowich.
Podjazd na Przełęcz Jugowską. Wcześniej u podnóża wymiana zdań z dwoma rowerzystami jadącymi na lekko. Wyprzedzili mnie na trasie, ale nie aż tak szybko, jak się tego spodziewałem ;-)
Na szczycie Przełęczy :-) Tutaj również krótka rozmowa z innym rowerzystą :-) Wzbudzam zainteresowanie... ;-)
Piękny widok przy zjeździe z Przełęczy. Droga dziurawa, odbierająca część przyjemności ze zjazdu.
Przy miejscu noclegowym. Antek idzie zaraz na zasłużony odpoczynek :-)
Kategoria Wyprawki ;-)