Info

avatar Ten blog rowerowy prowadzi Kosiek. Odkąd jestem na bikestats.pl przejechałem 34372.37 kilometrów. Średnia prędkość wynosi aktualnie 21.12 km/h - trochę mało, ale spowalnia mnie Balast ;-)

Więcej moich rowerowych statystyk.



baton rowerowy bikestats.pl button stats bikestats.pl button stats bikestats.pl button stats bikestats.pl button stats bikestats.pl button stats bikestats.pl button stats bikestats.pl button stats bikestats.pl button stats bikestats.pl button stats bikestats.pl button stats bikestats.pl

Wykres roczny

Wykres roczny blog rowerowy Kosiek.bikestats.pl

Archiwum bloga

Dane wyjazdu:
5.82 km 0.00 km teren
00:17 h 20.54 km/h:
Maks. pr.:31.10 km/h
Temperatura:
HR max: (%)
HR avg: (%)
Podjazdy: m
Kalorie: kcal
Rower:Antek

Garnek w sakwie ;-)

Poniedziałek, 18 czerwca 2012 · dodano: 01.01.2013 | Komentarze 0

Dziś ponownie ruszyłem w drogę do pracy na rowerku :-) Plan na dziś był zacny, a pogoda sprzyjała rowerowaniu :-)



Po południu, było bardzo gorąco. Zaliczając wcześniej kilka punktów, udałem się na bliższe miasto, aby odebrać garnitur przeznaczony na jakże zacną okazję :-) Humorek miałem dobry i nawet pożartowałem sobie z panią z pralni ;-)
Garnitur w sakwie - tego jeszcze nie doświadczyłem :-)

Dane wyjazdu:
75.00 km 0.00 km teren
03:11 h 23.56 km/h:
Maks. pr.:51.90 km/h
Temperatura:
HR max: (%)
HR avg: (%)
Podjazdy: m
Kalorie: kcal
Rower:Antek

Wyjazd na uparciucha - tu ;-)

Niedziela, 17 czerwca 2012 · dodano: 30.12.2012 | Komentarze 0

Po dniu przerwy nastał czas powrotu. Ochoczo udałem się w drogę, mając w pamięci bardzo fajne wspomnienia trasy piątkowej, oraz tej pierwszej która obudziła we mnie mocniejsze zainteresowanie zamieszkiwanym przez siebie województwem :-) Dzień ponownie zachęcał do jazdy :-)



Mając jeszcze w planach odwiedziny w Opolu, odbiłem w bok w Czarnowąsach i praktycznie na czuja dojechałem do celu, korzystając z ciekawego skrótu tuż przy obwodnicy, a następnie wybierając szóstym zmysłem uliczkę, którą dotarłem w bliskie rejony przystankowego osiedla :-) Po jakiś kilkudziesięciu minutach ruszyłem w dalszą drogę i tylko czekałem, aż wyjadę z Opola :-) Na jednej z końcowych uliczek popatrzyłem jeszcze na swoją wypaśną mapę, aby ustalić kierunek i jadąc już główną, odbiłem w prawo w nieznaną uliczkę :-) Od razu zrobiło się spokojniej, a pewną atrakcją okazał się tam ładnie położony zakręt (a przynajmniej tak mi się zdało, choć mnie pewnie obraz krzywiły endorfinki ;-) ), za którym czekała na mnie prosta z dwoma zbiornikami wodnymi, położonymi na każdym z boków owej drogi. Bardzo szybko dojechałem nią do lasu, który początkowo był bardzo przyjazny (wyprzedziłem nawet grupę rowerzystów z dziećmi i eskortującą ich motorynkę ;-) ), ale gdy tylko dotarłem do nawrotu zaczęły się małe schody.




Leśny trakt nagle zrobił się zarośnięty. Mijałem knieje, mały strumyk i co gorsza nie bardzo wiedziałem jak stamtąd wyjechać - jedna z dróg kończyła się w polu, druga była zarośnięta. Niby byłem na skraju lasu, a jakby uwięziony. Na krzyżówce przystanąłem, ukąszony wcześniej przez jakieś zielsko i odetchnąłem chwilkę. Nawigacja pokazywała miejscowość nieopodal, ale w tamtych warunkach musiałem się natrudzić, żeby do niej dotrzeć. Na szczęście końcówka poszła mi lepiej: przejechałem przez wąską polanę z wytyczoną delikatnie drogą, która po chwili zamieniła się w polny trakt. Stąd już szybko dotarłem do częściej użytkowanej drogi asfaltowej :-) Niestety znowu zwodziła mnie moja niezeskalowana mapa... W Korosowicach udałem się w kierunku Kamienia Śląskiego zawracając po chwili postoju i obliczania trasy tak, aby trafić lepszą drogą do rezerwatu, który chciałem odwiedzić. Pogoda była jednak mega satysfakcjonująca! Było bardzo gorąco, ja pędziłem przed siebie znów w perspektywie fajnej trasy i czułem, jak rower wyzwala we mnie energię! Na postojach uderzało mnie gorąco i cholernie mi się to podobało! Za Tarnowem Opolskim, gdy znów zjechałem z bitumicznej drogi, minąłem chatkę położoną nieco na uboczu przy torach i począłem zmierzać do kolejnego lasu. Ptaki śpiewały jak oszalałe. Może zabrzmi to głupio, ale poczułem się zakochany w opolskim!





Włączał mi się świrek. Przypadkiem wjechałem na jakąś starszą posesję położoną przy skraju lasu i szybko się stamtąd wycofałem, ku swojej uciesze :-) Dotarłem do kolejnego asfaltu i w przypływie refleksji nad wyprawami rowerowymi pomyślałem sobie, że tegoroczny urlop może jeszcze uda mi się wykorzystać na zagraniczny wypad, ale w przyszłym roku już raczej nie będzie to możliwe. Może by więc tak zaplanować trzytygodniowy, krajoznawczy trip po opolskim wraz z Bąbelkiem? Pomysł wydał mi się bardzo trafiony (nie zapominajcie, że atakowały mnie endorfinki! :-) ), tak więc kto wie? :-) Tymczasem korzystając z możliwości pokonania leśnego skrótu, wjechałem na znany mi fragment drogi niedaleko Otmic i pociągnąłem nim kawałek, skręcając znów w las. Cały czas cieszyłem się dniem! :-) Słuchałem otoczenia i spoglądałem na piękne niebko :-) No i oczywiście gnałem przed siebie! :-) Bardzo szybko więc dotarłem do rezerwatu, który miałem w planach odwiedzić :-) Co by nie powiedzieć, nie znalazłem w nim nic szczególnego :-) Ot las jakich (chyba) wiele :-) Ale ja się pewnie nie znam :-)



Po prostej jak strzała leśnej drodze, pędziło mi się bardzo dobrze :-) Jazda była na tyle efektywna i przyjemna, że gdy wykonałem kolejny postój na drodze asfaltowej, całe moje ciało oblały fale potu! Czułem się cholernie usatysfakcjonowany tym pięknym kręceniem! :-) Odpisałem Aneczce na SMS'a i znów podjechałem trochę dystansu asfaltem, wjeżdżając ponownie między drzewa w momencie, gdy na horyzoncie wyłaniał się skraj lasu. To był jak najbardziej naturalny wybór, a poza tym niepotrzebna mi była ruchliwa droga, rysująca się już na ekranie nawigacji. Cały czas pędziłem przed siebie, nie wiadomo kiedy wyjeżdżając na otwartą przestrzeń :-) Ba! Miejsce w którym wyjechałem również było znajome :-) Niezwłocznie skierowałem się ku głównej i tym razem po jej drugiej stronie wjechałem w uliczkę, która nie powodowała niechcianego nadkładania drogi :-)
Wjeżdżałem w kolejny etap wyjazdu. Tereny były już bardziej "moje", a poza tym poruszałem się tą samą drogą, która jechałem dwa dni wcześniej. Przystanąłem przy jednym z pól na krótką pauzę. Słońce zaczęło już rzucać trochę większe cienie, a ja byłem taki radosny... :-) Takie wyjazdy zawsze generują we mnie bardzo pozytywne emocje! :-) Niebawem dotarłem do Dolnej i postanowiłem sprawdzić inny wariant trasy, prowadzący drogą nad autostradą. Zaślepiony endorfinkami dopiero na krzyżówce zauważyłem, gdzie mnie ona zaprowadziła. Przecież to znana mi droga między Czarnocinem, a Olszową!



Puściłem się w dół, wyciskając sobie łzy z oczu :-) Po czasie pokonałem po raz kolejny w ciągu kilku dni ten sam podjazd i ciesząc się jednym z ostatnich pięknych widoków na tych wzgórzach, stoczyłem się do miejsca gdzie otoczenie było już bardziej szare. Do Kędzierzyna dojechałem najprostszą drogą, a że w przyrodzie równowaga musi być zachowana, "za karę" ostatni etap podróży okazał się być dla mnie znacznie bardziej wymagający - na schodach w drodze do mieszkania napotkałem swoją ulubienicę ;-) Mała, ciekawska sąsiadka wypytała mnie chyba o wszystko, co działo się w moim życiu przez ostatnie dwa dni :-) Padło nawet dziwne jak dla mnie pytanie o to, czy jestem lekarzem :-) Normalnie wywiad większy niż u mojej Aneczki! ;-)

Dane wyjazdu:
82.57 km 0.00 km teren
03:31 h 23.48 km/h:
Maks. pr.:50.80 km/h
Temperatura:
HR max: (%)
HR avg: (%)
Podjazdy: m
Kalorie: kcal
Rower:Antek

Wyjazd na uparciucha - tam ;-)

Piątek, 15 czerwca 2012 · dodano: 30.12.2012 | Komentarze 0

Na miejscu była już Aneczka z rodzinką. Mieliśmy jechać samochodem za Opole, ale ja natchniony miejską jazdą nie chciałem słyszeć o podróży samochodem. Tak niewiele w tym roku jeżdżę, przede mną perspektywa wspaniałej trasy przez lasy i polany i ja miałbym z tego zrezygnować? Tym razem postawiłem na swoim :-) Oczywiście wiedziałem, że z czasem może być ciężko, ale miałem niesioną gorącym zapałem nadzieję na szybki przejazd.



Oczywiście zgodnie z tradycją zapomniałem zabrać ze sobą jakiegoś ważnego drobiazgu (tym razem padło na lampkę - później okaże się jak duże znaczenie miał powrót po nią) i oczywiście tym samym zafundowałem sobie opóźnienie już na starcie. Poza tym musiałem jeszcze wdepnąć na stację po "bidonowe" zapasy na drogę :-)
Wciąż żyły we mnie wspomnienia z wizyty w raju, dlatego wybór trasy wylotowej był w tym przypadku naturalny :-) Skręciłem w skrót przy PKP, a następnie obwodnicą dojechałem do Kuźniczek. Gdy wyjechałem za Kanał, poczułem prawdziwą radość z faktu, że wykręcę dziś piękną trasę :-) Póki co jechałem znaną mi dobrze drogą przez Cisową ku Zalesiu, ale już po przekroczeniu wiaduktu kolejowego, znalazłem się w ciszy na drodze, która perfekcyjnie nadawała się do jazdy rowerem :-) Poza tym dzień był bardzo piękny, a ja wyposzczony! ;-)




Ochoczo pokonałem podjazd, rozglądając się na boki i podziwiając okolice :-) Pozytywne emocje wręcz rwały mnie do przodu! :-) Energia chyba rozpierała mnie nawet za bardzo, bo na zjeździe wypięła mi się jedna z sakw, ale na szczęście puścił tylko jeden hak. Fakt faktem obciążenie miałem większe niż zwykle i naciąg był do niego nieadekwatny. Ochoczo wbiłem się na kolejny podjazd na nawrocie, zastanawiając się przez bardzo krótki ułamek sekundy, czy nie jechać przypadkiem drogą prosto. Podjęta decyzja była jednak jak najbardziej słuszna - na końcu miejscowości wpadłem bowiem na polną drogę, która pięknym skrótem poprowadziła mnie pod autostradą. I już byłem po drugiej stronie niepisanej granicy, między polami wśród których miejscami wyłaniały się maki :-) Obejrzałem się za siebie w świadomości pokonanych już kilometrów. A poza tym, to widok też był nawet niczego sobie - mimo widocznej miejscami autostradowej nitki :-)




Zbierając się w dalszą drogę, pozwoliłem ominąć się dwóm paniom w samochodzie, które uśmiechnęły się do mnie, wnosząc swój wkład w pozytywny nastrój :-) Rozglądając się po skrzyżowaniach (aby być może w przyszłości pojechać w innym kierunku), wyjechałem na wolny teren, zjeżdżając na rozwidleniu w pełnym pędzie. Co prawda przyhamowała mnie później troszkę dziurawa droga i jakieś natrętne owady, które wzięły się nie wiadomo skąd, ale dziś nie byłem w stanie się tym przejmować. Chyba powoli się zakochiwałem...
W kolejnej miejscowości pojechałem zgodnie ze znakami drogowymi, mając jednak z tyłu głowy przypuszczenie, że jadąc prosto wyszedłbym na tym lepiej i faktycznie tak też się po kilku chwilach okazało. Za Szymiszowem i torami kolejowymi napotkałem pozostałości chyba jakiegoś festynu, pędem pokonując zakręt :-) Teraz czekał mnie krótki fragment drogi krajowej, po którym ponownie odbiłem na drogi o mniejszym znaczeniu dla ogólnego transportu :-) Tym razem na skrzyżowaniu niepotrzebnie zapuściłem się tam gdzie nie trzeba i nadłożyłem troszkę drogi :-) Był nawet tego plus, bo mogłem w mijanych gospodarstwach poobserwować sobie wiejskie zwierzątka ;-) Gdy już wyjechałem na prostą, szybko dojechałem do Ligoty Czamborowej. To był ten moment, w którym zacząłem powoli myśleć o pozostałym mi jeszcze czasie do zachodu słońca, a jak się miało okazać - było to poniekąd miejsce graniczne, za którym przestałem w pełni panować nad wyjazdem. Ale po kolei :-)




Wjechałem w las myląc, czy też po prostu nie zauważając odpowiedniego skrzyżowania (tak - lepsza mapa by się przydała) i początkowo nie zmartwiłem się tym wcale. Ba! Dojechałem do leśnych jeziorek, przy których żaby rechotały tak głośno, że były konkurencją dla ptactwa. Z każdym kilometrem miałem jednak coraz to większe wrażenie, że chyba coś jest tu nie tak ;-) Na domiar złego na postoju zauważyłem, że upaćkałem się jakimś świństwem i dołożyłem sobie kolejne minuty straty. Kierunek obrałem dopiero w Krzyżowej Dolinie, zerkając na za mały w tym przypadku wyświetlacz nawigacji i mapę z nie wiadomo jaką skalą. Jakoś dotarłem jednak w okolice Ozimka i prawie byłem w domu :-) To "prawie" było jednak dosyć duże, bo dystans od celu dzielił mnie jeszcze znaczny, a tu słońce poczęło się pochylać. Na szczęście mogłem już łykać kilometry jadąc wytyczoną w głowie nitką. Jezioro Turawskie objechałem z depnięciem pedałów, już w nadchodzącej powoli szarości. W Węgrach było już ciemno i nic z tego, że powoli rysował się już zarys elektrowni w Czarnowąsach - miał to być dla mnie punkt orientacyjny, dający nadzieję na szybkie zawitanie na miejscu, ale w praktyce oddalał się ode mnie niczym jakaś fatamorgana. Dodatkowo za Kolanowicami wykonałem pierwszy postój regeneracyjny. Otaczał mnie mrok i perspektywa przejazdu przez ciemny las. Nastroiłem się pozytywnie i znowu ruszyłem w poczuciu, że chyba jednak ten wyjazd, to była lekka przesada. I nie chodziło o mnie, a o tych którzy na mnie czekali. Między drzewami przejechałem pewnie, wiedząc już że nie będę miał pożytku ze skrótu mogącego prostą drogą doprowadzić mnie do celu. Czekał mnie objazd asfaltem i aż do Brynicy koncentrowałem się na pokonywaniu dystansu. Dopiero gdy zwróciłem się już w ostatecznym kierunku dotarło do mnie, jak bardzo długo kazałem na siebie czekać. Na szczęście gdy w końcu dojechałem, wszyscy poszliśmy szybko spać ;-)

Dane wyjazdu:
7.31 km 0.00 km teren
00:21 h 20.89 km/h:
Maks. pr.:32.60 km/h
Temperatura:
HR max: (%)
HR avg: (%)
Podjazdy: m
Kalorie: kcal
Rower:Antek

Wyjazd na uparciucha - przed ;-)

Piątek, 15 czerwca 2012 · dodano: 26.12.2012 | Komentarze 0

Gdyby nie Ania zaspałbym do pracy :-) W pośpiechu walnąłem się w głowę o założony kilka dni temu drążek i po chwili poleciałem na balkon. Dzisiejsza aura pozwalała na rower :-)



Dojechałem do pracy, hamując tylko dwa razy. To pierwszy raz na nowych klockach :-)
Po południu miałem umówioną wizytę u fryzjera i krótkie spotkanie ze znajomym. Dzień zrobił się ciepły i przyjemnie mi się machało :-) Skrzyżowanie przy wiadukcie było zakorkowane i miałem obawy, czy uda mi się je przejechać płynnie. Gdy zapaliło się zielone miałem już wolny przejazd, ale co z tego, jak kobieta wymusiła mi pierwszeństwo i raczej na pewno nie wyrobiłbym, gdyby nie nowe klocki. O dziwo nawet się tym nie przejąłem i przechodząc do normalnego porządku, przeciąłem dziarsko PKP :-) Okazało się też, że będę musiał podjechać pod kino, co oczywiście zrobiłem z ochotą :-) Czekanie na kumpla zajęło mi kilka minut, podczas których uświadomiłem sobie, że było naprawdę ciepło :-) Specjalnie nie stanąłem w cieniu, aby głowa szybciej mi wyschła :-) Po kilku minutach rozmowy udałem się w drogę powrotną, którą wydłużyłem sobie wycinając rogala z wylotem przy PKP. A co tam! Nie będę przepisów łamał! ;-) Jeszcze tylko wizyta u fryzjera z dopłatą i w niezmienionym, rozweselonym samopoczuciu dojechałem do domku :-)

Dane wyjazdu:
14.76 km 0.00 km teren
00:35 h 25.30 km/h:
Maks. pr.:34.60 km/h
Temperatura:
HR max: (%)
HR avg: (%)
Podjazdy: m
Kalorie: kcal
Rower:Kosia

Deszczowo-burzowy pół-objazd Kędzierzyna :-)

Wtorek, 12 czerwca 2012 · dodano: 26.12.2012 | Komentarze 0

Miałem dziś ciężki dzień. W domu pałętałem się trochę (a to zawiesiłem drążek, trochę uzupełniłem wczorajszy wpis), więc ostatecznie postanowiłem się przejechać dla relaksu. Na niebie wisiały co prawda szare chmury, ale gdzieś tam w oddali na moment przebiło się słońce i wzrosła temperatura. Pomyślałem sobie, że już chyba dziś padać nie będzie :-) Tak mi się zdaje, że po prostu chyba pozytywnie motywowałem się do wyjścia :-)



Gdy byłem już przed klatką i czekałem na nawigację, która łapała trop nadzwyczaj długo, spadały na mnie drobne kropelki. Oczywiście nie zrezygnowałem z wyjazdu mimo, że opuszczając osiedle zauważyłem od strony Brzeziec całkiem nieciekawe chmurki :-) Co dziwne jeszcze zanim dojechałem do lasku, nawigacja wyłączyła się dwa razy. Nigdy jej się to nie zdarzyło, a przy drugim razie zacząłem zastanawiać się, czy aby nie wrócić, ponieważ zaczęło mocniej kropić i zagrzmiało ze dwa razy. Po bardzo krótkim namyśle postanowiłem jednak objechać choćby lasek, sprawdzając przy okazji jedną ze ścieżek, która doprowadziła mnie do miejsca, gdzie liznąłem główną drogę, po sekundzie znów wtapiając się pomiędzy drzewa. Po kilku minutach dojechałem do miejsca, gdzie na początku roku sfotografowałem ekstremalnie niecodzienny zachód słońca i zacząłem przyśpieszać skrótem. Kropił deszczyk i wiał przeciwny wiatr.
Gdy już dotarłem do asfaltu, oczywiście przyśpieszyłem, podobnie jak i tempo spadania kropel :-) Pod koniec zjechałem w lasek i znalazłem się na drodze rowerowej, którą dojechałem do wylotu z Azot. Ponownie przycisnąłem, po kilku minutach znowu ginąc pomiędzy drzewami - tym razem w lasku na Piastach. Droga powoli łapała już błotko, ale nie na tyle aby znacząco utrudniać jazdę. Na asfaltowej alejce obszczekał mnie krótko York, chwilę wcześniej radośnie skacząc do dłoni swojego pana. Niczym Benek :-) Na tym etapie cisnąłem sobie swobodnie i szybko dojechałem do skrzyżowania przy hotelu. Deszcz również przyśpieszył i po dłuższym wahaniu zrezygnowałem z wizyty w Lenartowicach. Gdy włączałem się rozpędzony do ruchu z chodnika zjechał na rowerze, nie widzący mnie kompletnie pan w średnio-starszym wieku. W zasadzie bardzo trudno uniknąłem zderzenia, krzycząc do niego "eeeeejjjj!" :-) Odkrzyknął tylko "przepraszam" i pojechał dalej jakby nigdy nic. Nie powiem - podniósł mi adrenalinę, bo wcale nie jechałem wolno i z tego mogło być ładne bum! Po kilku sekundach rozważałem już dalszy etap trasy :-) Postanowiłem pojechać przy Kanale, a następnie przemknąłem terenowo przez działki :-) Uśmiech był :-) Na Kuźniczkach pojechałem już asfaltem do obwodnicy, zauważając nad Kłodnicą dziwne, poszarpane od dołu chmury, sięgające prawie ziemi. Chciałem się zatrzymać, aby zrobić fotę z dobrej pozycji, ale zaczęło po raz pierwszy prawdziwie padać, a gdy minąłem wiadukt również grzmieć. Przy Castoramie byłem już nawet trochę mokry :-) Oczywiście byłem z tego powodu bardziej zadowolony, niż zmartwiony :-) Mimo to, aby nie narażać się na zbytne przemoczenie, wjechałem Kośką do klatki i mało brakowało, aby i schody nie stały się kolejnym typem nawierzchni :-) To był pozytywny wyjazd! :-)

Dane wyjazdu:
41.99 km 0.00 km teren
01:50 h 22.90 km/h:
Maks. pr.:52.50 km/h
Temperatura:
HR max: (%)
HR avg: (%)
Podjazdy: m
Kalorie: kcal
Rower:Kosia

Z wizytą w raju :-)

Niedziela, 10 czerwca 2012 · dodano: 26.12.2012 | Komentarze 0

Miałem dziś fajny poranek :-) Pogadaliśmy trochę z Anią na różne tematy, również rowerowe :-) Później wybraliśmy się po kwiatki, a gdy już dostarczyłem je na balkon, nadeszła pora na wyjście na rower :-) Spoglądając jeszcze na spowite chmurami niebo powiedziałem "Chyba z tego padać nie będzie?", uzyskując luźne potwierdzenie od Aneczki. Gdy wyszedłem przed klatkę, spadły na mnie drobne krople deszczu :-)



Nie miałem koncepcji na ten wyjazd i rozważałem dwa kierunki - w stronę Azot, lub kręcenie po okolicach Cisowej, powrót przez Sławięcice i azotowy las. Dosyć szybko wybrałem drugą opcję z zamiarem ciągłej jazdy asfaltem, oraz powrót przez Blachownię, lub lasem. Wciąż podniesiony na duchu wczorajszym przejazdem, nadepnąłem ochoczo na pedały, wprawiając Kośkę w ruch lekko i dynamicznie zarazem :-) Szybko dotarłem do obwodnicy, przejeżdżając wcześniej przez rozkopane skrzyżowanie. Koncepcja była taka, aby dolecieć do ronda, ale gdy mijałem wjazd na działki, instynktownie podjąłem decyzję o zjechaniu na nieutwardzoną drogę :-) Po krótkim czasie byłem już w lesie, szybko przebijając się przez wyboje przy jeziorku :-) Zaczynałem odczuwać, jak powoli zrywam się z hamulca... :-) Gdy odbiłem w kierunku drogi na Cisową oceniłem aurę. Już nie padało, a temperatura zdawała się być w sam raz na wypad :-) Pogoda co prawda wciąż była niepewna ale uznałem, że było jednak dosyć bezpiecznie. Za Kanałem zatrzymałem się jeszcze na moment, aby po chwili zniknąć w zielonej gęstwinie :-) Na postoju przejrzałem przydrożną mapę, szlifując szczegóły przejazdu i de facto nakreślając dzisiejszy cel, odmienny od pierwotnego założenia. Pomyślałem sobie też o pozostawionej w domu na tak długo Aneczce. Niczym pies oglądający się na właściciela wybierałem między nim samym, a smakowitą kiełbaską...
Przejeżdżając przez pierwsze leśne skrzyżowanie, spojrzałem w prawo i w odległości kilkudziesięciu metrów, ujrzałem grupę dwóch czy też trzech ubranych w czarne kombinezony rowerzystów. Moją uwagę szybko jednak odwrócił przelatujący nisko ptak :-) Ogólnie las żył :-) Podobnie jak i ja rowerowo odżywałem :-) Na kolejnym skrzyżowaniu postanowiłem zjechać ze szlaku i minęło nadspodziewanie sporo czasu, zanim wróciłem do odpowiedniego kierunku jazdy :-) W drodze do Łąk Kozielskich spotkałem jeszcze jednego spacerowicza i dwoje rowerzystów na rozstaju szlaków. Ja wybrałem drogę żółtym, ponieważ przy tej wersji trasy mniejszy dystans pokonałem główną drogą, przy której zatrzymałem się jeszcze na dwie minuty, rozważając dalszy kierunek jazdy. Ostatecznie mimo pieskowej niepewności, postanowiłem wjechać na szlak do Lichyni. Na tym odcinku mogłem natknąć się na trzy szczekające pieski, ale tym razem nie było żadnego :-) W zamian za to przy ostatnich zabudowaniach Łąk Kozielskich pasły się kuce. Pozostawiając je za sobą, rozpoczynałem kolejny etap wyjazdu. Już bardzo niewiele dzieliło mnie od pięknych widoków :-) Szybko pokonałem polny trakt, pozytywnie zaskakując się na jego końcu brakiem małego szczekacza i śmiało ruszyłem w kierunku dwóch rezerwatów, które postanowiłem odwiedzić, gdy przeglądałem mapę przy Kanale.




Początek drogi w Lichyniu zawsze wywołuje u mnie pozytywne skojarzenia :-) Za pierwszym razem z Antkiem, byłem totalnie ześwirowany :-) Dziś jednak dużo bardziej doceniałem wolność i samą możliwość pokręcenia korbą :-) Niebawem dotarłem do podjazdu w wąwozie, który tym razem był ciemny z uwagi na aurę dnia i sporą ilość liści wiszących mi nad głową :-) Na wzniesieniu zatrzymałem się, aby zerknąć nieco dłużej na widoczki, odetchnąć pełną piersią i w końcu zauważyć dorodne czereśnie, których niestety nie byłem w stanie skubnąć :-) A miałem ochotę tylko na dwie :-)




Wchodziłem emocjonalnie w ten wyjazd i naprawdę doceniałem to, że bez problemu mogę podziwiać piękno okolicznej przyrody. To co najlepsze dopiero mnie jednak czekało :-) Dojechałem do pierwszego z rezerwatów.
Już na jego początku czekał mnie krótki, choć kamienisty podjazd. Praktycznie z miejsca zatopiłem się w zieleń, przystając przy sposobności. Teren był ciekawy i zachęcał do choćby pobieżnej eksploracji. Nosił ślady historii...






Na końcu rezerwatu napotkałem parę z pieskiem, która zachowała się wobec mnie bardzo kulturalnie. Gdy opuściłem już leśne otoczenie, puściłem się szybciej drogą położoną na granicy lasu i pól. Droga była nieutwardzona i troszeczkę ubrudziłem opony, ale przecież nie przeszkadzało mi to! :-) Było pięknie! Na skrzyżowaniu z utwardzoną polną drogą, zatrzymałem się na widok kilku bel słomy, leżących w bezpośrednim zasięgu :-) Praktycznie z miejsca wskoczyłem na to "wzniesienie" i rozejrzałem się dookoła :-) Gdzie by tu teraz pojechać? :-) Będąc już na stałym lądzie dojrzałem też zająca, który zauważył mnie dopiero po dłuższej chwili, radując mnie możliwością dłuższej obserwacji :-)





Niebawem dojechałem do Czarnocina i korzystając z asfaltowego zjazdu, puściłem się w dół :-) Czułem się, jakbym był w raju! :-) Rozpędzony dojechałem do podjazdu i pokonałem go z dużą dozą radości :-) Chyba się nawet nie zmęczyłem ;-) Na jego szczycie wydostałem się zza drzewnej ściany i mogłem podziwiać dalsze okolice. Cholera! Ale tu ładnie! Zatrzymałem się na chwilę i rozejrzałem dookoła.
Dojeżdżając do zakrętu ujrzałem kierunkowskaz wskazujący drugi rezerwat. Była tam też informacja o znajdującym się na jego terenie pomniku upamiętniającym powstańców śląskich. Pokonując nieco wyboistą polną drogę, dojechałem do lasu i zjechałem w dół, kładąc Kosię na drodze :-)



Trakt prowadzący do tego rezerwatu również był zazieleniony :-) Miałem nadzieję na to, że uda mi się odnaleźć ów pomnik powstańczy, ale ostatecznie mi się to nie udało. Atrakcji jednak nie brakowało! :-) Piękne otoczenie i rowerek mega pozytywnie mnie nastroiły :-) Poza tym natrafiłem na inny pomnik, a później na ukrytą w lesie kapliczkę :-)






Zerkając na nawigację zauważyłem bliską obecność drogi głównej, ale niestety bezpośrednio z okolic kapliczki mogłem udać się tam jedynie po trakcie przeznaczonym dla stóp ludzkich. Postanowiłem więc zawrócić i tak oto znalazłem się na wąskiej i stromej ścieżce, usianej lekko kamieniami, po której - z nieukrywaną przyjemnością - sturlałem się do ulicy :-) Kierując się ponownie na kolejną pętlę w kierunku podjazdu, znów pomyślało mi się, że chyba jestem w raju :-) Nie na darmo te okolice są chwalone również przez innych! Gdy już ponownie wtrulałem się na wzniesienie i minąłem znak prowadzący do rezerwatu, skierowałem się po głównej już w kierunku domu. Czekał mnie zjazd na którym kolejny raz tego dnia wcale się nie hamowałem :-) Tak oto dotarłem do Zalesia, zerkając wcześniej na zegarek. Gdy dotarłem do domu okazało się, że ów piękny raj znajduje się jedynie dwadzieścia minut jazdy rowerem od Kędzierzyna! To jeszcze bardziej mnie zdumiało i przemknęło mi wtedy przez myśl, że chyba powinienem częściej odwiedzać te tereny :-)

Dane wyjazdu:
2.44 km 0.00 km teren
00:05 h 29.28 km/h:
Maks. pr.:40.30 km/h
Temperatura:
HR max: (%)
HR avg: (%)
Podjazdy: m
Kalorie: kcal
Rower:Kosia

Nocny przejazd serwisowy :-)

Sobota, 9 czerwca 2012 · dodano: 19.12.2012 | Komentarze 0

Miałem dziś pracowity i całkowicie wypełniony dzień :-) Najpierw porządkowałem papiery w mieszkaniu, a na popołudnie miałem zaplanowaną wymianę klocków w Antku :-) Przy okazji postanowiłem także porobić coś przy Kosi i tak się wkręciłem, że porozkręcałem prawie cały napęd, wyczyściłem go z dwuletniej naleciałości i przesmarowałem :-) Wyjścia choćby na krótki przejazd sprawdzający, nie mogłem odmówić sobie nawet późnym wieczorem :-) Byłem bardzo ciekaw w jakim stopniu przeprowadzone dziś prace, wpłynęły na poprawę pracy Kosi :-)



Z domu wyszedłem po dwudziestej drugiej, przypominając sobie na schodach o mrugających opaskach. Nie wracałem się jednak po nie, ponieważ miał to być jedynie krótki przejazd sprawdzający :-) Gdy już wsiadłem na rower, skupiłem się na rejestracji różnic i - możecie się śmiać - ale były one odczuwalne już od pierwszego obrotu korbą :-) Rowerek jechał odczuwalnie swobodniej :-) Do uliczki osiedlowej dojechałem dosłownie jednym susem! :-) Wyjeżdżając z osiedla wiedziałem już, że dzisiejsza praca nie poszła na marne! Kośka prowadziła się tak, że poczułem satysfakcję z efektu dokonanych dziś prac :-) Na głównej przycisnąłem sobie śmiało. Rowerek pędził ładnie przed siebie :-) Łańcuch pracował bezszelestnie... :-) Bardzo szybko doleciałem do Bema, a stamtąd szybko do kolejnego skrzyżowania. Dzisiejszy dzień to dopiero początek! :-) Mijając "Redutę" usłyszałem krzyki dochodzące z lokalu. "Ciekawe kto strzelił bramkę... Pewnie Niemcy." - pomyślałem sobie o rezygnacji z oglądania meczu do końca, ale nic a nic się tym nie przejąłem :-) Prędkość i średnia były zadowalające :-) Czyżby znów powrócił nocny jeździec? :-) Na osiedle wpadłem hamując przed wjazdem precyzyjnie, niczym kierowca F1 przed pit-lane :-) Tak, hamulce to również bardzo dobra strona tego roweru! :-) Muszę przyznać, że dzisiejszą konfrontację wygrała Kosia :-) Patrząc na nią miałem w myślach to, jak w niedalekiej przyszłości doprowadzam ją do dawnego stanu :-) Zacząłem żałować, że oddałem ją do serwisu... Jak chcesz mieć coś dobrze zrobione, to zrób to sobie sam! Wydane tam pieniążki mogłem przeznaczyć na narzędzia i smary :-) Po dzisiejszym dniu nabrałem pewności siebie w stosunku do rowerowego grzebania :-) Teraz czekają mnie inwestycje w choćby podstawowe narzędzia... ;-)

Dane wyjazdu:
6.22 km 0.00 km teren
00:13 h 28.71 km/h:
Maks. pr.:36.60 km/h
Temperatura:
HR max: (%)
HR avg: (%)
Podjazdy: m
Kalorie: kcal
Rower:Kosia

Do boju Polsko!

Piątek, 8 czerwca 2012 · dodano: 18.12.2012 | Komentarze 0

Nie pojechałem dziś do pracy na rowerze. Pogoda rano była niepewna, ale zaczęła szybko poprawiać się, gdy wszedłem do biura. Po południu było już bardzo słonecznie, dlatego pół-żartem stanąłem przed dylematem, czy oglądać mecz, czy pójść na rower ;-) Oczywiście wybrałem tą pierwszą opcję, ale gdy tylko zabrzmiał ostatni gwizdek, momentalnie zebrałem się do wyjścia, aby ochłonąć z nagromadzonych emocji :-)



Ruszyłem dynamicznie w kierunku, skąd w czasie meczu dochodziły głośne odgłosy trąb. Czyżby na placu stał jakiś telebim? Pedałowałem szybko przekonując się po chwili, że źródłem hałasów byli chłopcy, których minąłem wyjeżdżając z osiedla. Nie zmieniając tempa dojechałem do końca ulicy i zwróciłem się w kierunku Brzeziec. Początkowo moim zamysłem było, aby jedynie objechać Pogorzelec, ale uznałem że będzie to oznaczało zbyt szybki powrót. Starając się utrzymywać żywą kadencję, dojechałem do wylotu z Kędzierzyna, zjeżdżając z głównej. Tempo troszkę spadło, zacząłem rozglądać się na boki i w pewnym momencie na łączce przy jednym z domów zauważyłem konfrontację Yorka i dużego, czarnego kota :-) Od razu przypomniał mi się Benek :-) Specjalnie zatrzymałem się, aby poczekać na finał tego spotkania :-) Widok zwierząt siedzących naprzeciw siebie w pewnej odległości, był naprawdę przedni! :-) Psiak odpuścił całkiem szybko najpierw odwracając się w stronę posesji i niemalże wycofując się jednocześnie :-) Ruszyłem znowu niebawem docierając do głównej. Po drugiej stronie pozwoliłem sobie na małą szarżę po wąskiej ścieżce, co było przyjemnym przeżyciem :-) Azotowy skrót przejechałem już spokojniej, ale wciąż utrzymywałem dobre tempo, przypominając sobie o konieczności dopieszczenia Kosi w niedalekiej przyszłości. Zakończenie wyjazdu było niespodziewane i wywołało uśmiech zaskoczenia na mojej twarzy: przed klatką znalazłem drugą z kartek książki serwisowej, które wywiało mi w czwartek z balkonu :-) Pierwszą z nich znalazłem na sąsiedniej posesji, a druga wsiąkła niczym kamfora. Do dzisiaj... :-)

Dane wyjazdu:
31.74 km 0.00 km teren
01:15 h 25.39 km/h:
Maks. pr.:40.30 km/h
Temperatura:28.0
HR max: (%)
HR avg: (%)
Podjazdy: m
Kalorie: kcal
Rower:Kosia

Nieco przypadkowe sprawdzanie Kosi

Czwartek, 7 czerwca 2012 · dodano: 18.12.2012 | Komentarze 0

Na dziś byłem umówiony z Krzyśkiem, dlatego nie poszedłem jeździć zaraz po śniadaniu mimo, że miałem obawy co do tego, czy po południu pogoda będzie równie dobra. W zasadzie to mogłem pójść, ale wtedy miałbym do dyspozycji jedynie około godzinę czasu, a nie chciałem skazywać się na pośpieszną jazdę. Wyszło całkiem fajnie, bo rowerowanie uskuteczniłem po wyjściu Krzyśka, wybierając tym razem Kosię, którą jeszcze raz chciałem zdiagnozować, a po wtóre... poczuć wolność :-)



Tym razem nie zapomniałem ze sobą bidonu i ruszyłem, gdy tylko założyłem rękawiczki na dłonie :-) Już od samego początku miałem wrażenie, że Kosia chodzi lepiej, niż oceniałem to po wizycie w serwisie. Co prawda cały czas z okolic przedniego koła dochodziło jakieś chrobotanie (pewnie hamulec, oby nie tarcza...), ale poza tym było całkiem OK :-) Wiadomo jednak, że będę musiał wziąć się za odświeżenie rowerka, a przede wszystkim napędu. Już samo czyszczenie dużo da. Dzień wciąż był ciepły, przyjemnie słoneczny i zachęcający do jazdy :-) Szybko więc zrezygnowałem z pierwotnej wersji trasy, czyli jedynie przejazdu przez Stare Koźle i powrotu niebieskim szlakiem, na rzecz wizyty w Sławięcicach i powrotu przez Cisową.
Dzień wolny od pracy sprzyjał spacerom i Azotowy skrót był pełen spacerowiczów :-) Mijałem ich szybko, zważając na to, aby nikogo nie potrącić ;-) Przeszkadzało mi to, że muszę zwracać uwagę na szmery w momencie wymijania innych ludzi. Mimo to z drugiej strony, od początku wyjazdu odczuwalna była różnica między Kosią, a Antkiem w możliwości szybkiego rozwinięcia prędkości i widać to było w średniej. Kop jaki miałem do dyspozycji był też czynnikiem, który pozwolił mi szybko pokonać skrót mimo, że różnica w oporach na napędzie była znacznie wyczuwalna i działała na niekorzyść Kosi. Także na asfalcie Kosia podskakiwała znaczniej :-) Przyzwyczajony do wygody pomyślałem sobie, że chyba czas też zmienić i siodełko :-) Niebawem dojechałem do azotowego lasu, w którym postanowiłem trasę do drogi asfaltowej pokonać szlakiem. Taki wybór padł pierwszy raz odkąd zacząłem tędy jeździć. Przede mną roztoczyła się piękna leśna droga i poczułem, że to było to czego mi było trzeba :-) Wolność jest piękna! :-)
Na pierwszym skrzyżowaniu postanowiłem zatrzymać się na chwilę. Oparłem rower, przeszedłem się kawałek zerkając przy okazji w każdą stronę świata :-) Śpiewały ptaki, latał motylek... Rowerowa pasja wlała się w serce... W pewnym momencie na krańcu drogi biegnącej w przeciwnym kierunku, niż ten w który miałem zamiar jechać, dostrzegłem jakiegoś psa, czy coś podobnego. Obserwację utrudniał fakt, iż zwierzę to znajdowało się w znacznej jak na moje oczy odległości, dodatkowo w pełnym słońcu. Po kilku minutach obserwacji i pokonanych kilkunastu metrach okazało się, że była to po prostu pasąca się przy drodze sarna :-) A już myślałem, że to było nie wiadomo co... ;-) Chwilę przed moim odjazdem, leśne dźwięki przeszył hałas przelatującego nisko samolotu pasażerskiego, których od pewnego czasu co niemiara w tych okolicach. Mogłem nawet poznać malowania.








Na drodze asfaltowej biegnącej do głównej, pozwoliłem sobie przez moment pojechać bez trzymanki i ogólnie się rozluźnić. Oczywiście miałem w pamięci wymianę dętki w Pszczole i dlatego zachowałem odrobinę uwagi :-) Niemniej jednak ten odcinek pokonałem trochę oderwany od rzeczywistości i gdyby w krzakach roiło się od jeleni, to pewnie nawet bym ich nie zauważył ;-) Dojrzałem natomiast dwa ogromne kruki, siedzące na polu kilkadziesiąt metrów od drogi i jadący w oddali pociąg, który - o czym byłem raczej przekonany - był tym samym pociągiem, z którym ścigałem się na końcu azotowego skrótu :-) Zmierzając w stronę Sławięcic przycisnąłem sobie, bez większego wysiłku osiągając MXS wyjazdu. Mimo to wyprzedziło mnie dwóch motocyklistów ;-) Jako że nasze maszyny poruszały się prawie z tą samą prędkością, szybko dotarłem do Słąwięcic, wjeżdżając bezpośrednio na dostrzeżony właśnie skrót ;-) Po kilku minutach jazdy byłem już w parku, gdzie moja jazda stała się bardziej swobodna i żywa :-) Musiałem to odpłacić na wylocie, gdy ciężko wturlałem się na malutkie wzniesienie :-) Tutaj jednak opory na napędzie były odczuwalne ze zwielokrotnioną siłą, tym bardziej że zaczęło dodatkowo wiać.
Droga do Miejsca Kłodnickiego przywołała wspomnienie jednego z ostatnich zimowych wyjazdów :-) Poza tym napotkałem rozjechanego liska, z którym studenci weterynarii mogliby mieć niejeden wykład, a dosłownie kilkadziesiąt metrów później ostoję młodego, piskliwego ptactwa :-) Na skraju lasu postanowiłem też zatrzymać się na chwilę koło przydrożnego pomnika. Zrobiłem to aby poniekąd oddać cześć Ani, która sezon rowerowy ma z głowy, a poza tym to na kilka minut przed wizytą przypomniało mi się, jak na naszej pierwszej wspólnej wycieczce, przeskakiwała w tym miejscu przez kałuże :-)




Za Miejscem Kłodnickim jechałem rozglądając się na boki, ciesząc się jakże banalnym, ale od dawna nie widzianym w ten sposób widokiem pól i najbliższej im okolicy :-) Wiatr nie ustał i nie pomogła mi nawet zmiana kierunku w Cisowej. Nie przejmowałem się tym jednak wcale, absorbując swoją uwagę na wyborze dalszej trasy. Do wyboru miałem przejazd przez Lenartowice, lub Kuźniczki. Wybrałem tą drugą opcję, aby przy okazji zahaczyć o tamtejsze działki i jakże fajny dojazd do nich od strony Kanału :-) Gdy już zjechałem z asfaltu, ubłociłem trochę opony i wyboistą drogą, na której czułem już wyraźnie różnicę w porównaniu z Antkiem, dojechałem do wodospadu. Szybko zjechałem w dół, zerkając po chwili na drugi brzeg, gdzie zebrała się grupka starszej młodzieży. Czyżby jakaś ustawka? :-) Po kilkunastu metrach minąłem samotną dziewuchę z rowerem, siedzącą przy brzegu. Dzień naprawdę zachęcał do tego, aby wyjść z murów :-) Drogę przy ogródkach działkowych przejechałem szybko, pod koniec starając się jeszcze troszkę przycisnąć :-) Teraz do wyboru miałem obwodnicę, lub lasek na Żabieńcu. W wyborze decyzji pomógł mi wiatr z którym nie chciało by mi się walczyć na otwartej przestrzeni :-) Jak się później okazało, podjąłem słuszną decyzję: przed wiaduktem wpuściła mnie przed siebie jakże szarmancka kobieta, a za laskiem spotkałem grupę rowerzystów, między których wbiłem się, chcąc pokazać kto tu jest debeściak ;-) Oczywiście szybko zostałem przywołany do porządku - musiałem wycofać się z mostku, gdy tylko na niego wjechałem. Z drugiej strony rowerzysta ciągnął za sobą przyczepkę dziecięcą i to było bardzo pozytywne :-) Co prawda przede mnie weszli nie myślący piesi za którymi musiałem się przewlec, ale ogólnie było bardzo fajnie :-) Na obwodnicy pomyślałem sobie jeszcze, że mogłem tego jegomościa zapytać o to, jak jeździ się z przyczepką, ale w sumie to jeszcze pewnie będzie okazja, aby to wybadać :-) Tuż przed tym jak zjechałem z obwodnicy, w dole zauważyłem parę z dzieckiem - tym razem było ono pasażerem fotelika :-) Ja tymczasem pomknąłem niedawno odkrytym skrótem i po kilku minutach wjechałem ucieszony na osiedle :-) Z Kosią wcale nie jest tak źle :-)

Dane wyjazdu:
8.69 km 0.00 km teren
00:23 h 22.67 km/h:
Maks. pr.:30.20 km/h
Temperatura:
HR max: (%)
HR avg: (%)
Podjazdy: m
Kalorie: kcal
Rower:Antek

Chętny do pracy ;-)

Środa, 6 czerwca 2012 · dodano: 18.12.2012 | Komentarze 0

Gdy wstałem (jak zwykle z niemałym trudem), postanowiłem sprawdzić pogodę, co uczyniłem gdy tylko wykonałem inne poranne czynności. Było chłodno, ale za to obiecująco :-) Decyzja w sumie i tak została podjęta już w chwilę po otworzeniu powiek, więc całe to sprawdzanie było tylko dla potwierdzenia słuszności podjętej przeze mnie decyzji :-) Gdy pakowałem się do sakwy, wydała mi się ona jakaś ciężka :-)



Wychodząc z klatki usłyszałem radosny świergot ptaków :-) To tym bardziej utwierdziło mnie w słuszności podjętej przez siebie decyzji, a poza tym to po prostu miałem ochotę na rowerowanie! :-) Przed rozpoczęciem jazdy nawigacja pokazała mi słabą baterię, ale miałem nadzieję, że ten kawałek do pracy dojadę :-) Minąłem pierwszą kałużę... :-)
Pedałowałem sobie swobodnie i nawet miejski burek podejmujący próbę ataku na drugim skrzyżowaniu, nie zmienił mojego pozytywnego nastawienia. Zastosowałem swój manewr i było po krzyku :-) Nieco dalej zauważyłem że nawigacja padła :-) Będzie trzeba dokleić trasę do pracy ;-) Może to i dobrze, że maj był taki monotonny? ;-) Po drodze wstąpiłem jeszcze po napićku i straciłem kilka cennych minut, ponieważ jedyna osoba przede mną robiła większe poranne zakupy :-) Z każdą kolejną minutą śpieszyło mi się coraz to mniej :-) Cieszyłem się z tego, że mogłem sobie porowerować z rana :-) Niebawem mknąłem uśpioną dziś Towarową :-)
W trakcie dnia pogoda jeszcze się poprawiła i po południu pomyślało mi się, że może wykręciłbym jakieś małe kółeczko :-) Przez zakład przeleciałem sobie swobodnie, ale już w lasku dopadł mnie wiatr. Na szczęście dla radosnych ludzi był to taki niewidoczny wiatr ;-) Postanowiłem pojechać sobie niebieskim szlakiem, ale jeszcze przed wjazdem na skrót zadzwoniłem do Aneczki :-) Teraz, to ja się muszę pilnować ;-) Chwilę później krzyknął na mnie jakiś przechodzień i okazało się, że to znajomy z pracy, którego kompletnie nie poznałem :-) Była to już druga osoba z pracy, której dziś machałem :-)
Między drzewami przycisnąłem troszkę, zmierzając śmiało i z uśmiechem do jasnego końca, za którym odbiłem na ścieżkę i już byłem w Brzeźcach :-) Na początku szlaku minąłem posesję, gdzie zawsze zaszczekał jakiś pies i tym razem nie było inaczej :-) Problem pojawił się, gdy za swoimi plecami usłyszałem wyraźniejsze szczeknięcie tak, że zdało mi się, że pies leci za mną. Odwróciłem się przestraszony i zaskoczony, ale na szczęście było bezpiecznie :-) W ułamek sekundy później po mojej lewej zaszeleściła przydrożnym drzewem krowa, pasąca się w trawie :-) To było na tyle adrenalinki :-) Zacząłem cieszyć się spokojem, obserwować okoliczne pola i czerpać radość z jazdy :-) Zaczęły też śpiewać ptaki i pomyślałem sobie, że aż żal się tu nie zatrzymać, co też uczyniłem :-)



Po kilku minutach postoju ruszyłem dalej, ciesząc się podczas omijania dołów i kałuż :-) Ech... Kiedyś śmigałem tędy częściej, a paradoksalnie miałem przecież dalej! :-) Po jakimś czasie przemknąłem obok schroniska i dotarłem do skrzyżowania, na którym pół-ślepy kierowca o mały włos nie zgarnął mnie na maskę, wymuszając mi pierwszeństwo. Taka niedola rowerzysty w mieście... Pokiwałem głową, ale nie przejąłem się tym za bardzo. Szkoda mi było czasu :-) Na jednym z ostatnich skrzyżowań dojrzałem jeszcze koleżankę z pracy jadącą samochodem i po kilku minutach byłem w domku :-)