Info

avatar Ten blog rowerowy prowadzi Kosiek. Odkąd jestem na bikestats.pl przejechałem 34372.37 kilometrów. Średnia prędkość wynosi aktualnie 21.12 km/h - trochę mało, ale spowalnia mnie Balast ;-)

Więcej moich rowerowych statystyk.



baton rowerowy bikestats.pl button stats bikestats.pl button stats bikestats.pl button stats bikestats.pl button stats bikestats.pl button stats bikestats.pl button stats bikestats.pl button stats bikestats.pl button stats bikestats.pl button stats bikestats.pl button stats bikestats.pl

Wykres roczny

Wykres roczny blog rowerowy Kosiek.bikestats.pl

Archiwum bloga

Dane wyjazdu:
10.50 km 0.00 km teren
00:38 h 16.58 km/h:
Maks. pr.:28.30 km/h
Temperatura:
HR max: (%)
HR avg: (%)
Podjazdy: m
Kalorie: kcal
Rower:Antek

Zakończenie "sezonu", dzień 2

Piątek, 11 listopada 2011 · dodano: 12.11.2011 | Komentarze 0

No i stało się. Wylazło ze mnie. To znaczy jeszcze wyłaziło... Niestety. Spałem dziś do jedenastej, budząc się cały spocony. Nie było dobrze. Na szczęście znajdowałem się pod troskliwą opieką Ani i już po południu poczułem się na tyle dobrze, że wyszliśmy na krótki przejazd, mimo mroźnej temperatury. Co prawda nie byłem do końca przekonany o tym, czy powinienem, ale... no jakbym mógł nie! Decyzja przypominała te, jakie podejmuje schorowany człowiek, gdy ma decydować o swojej niezależności. Na szczęście ze mną aż tak źle nie było ;-)


Na początek udaliśmy się w odwiedziny do dziadka Antka, a mnie - podobnie jak wczoraj podczas przejazdu w lesie - zaczęły lekko dokuczać końcówki palców. Gdy już na dobre ruszyliśmy w trasę, poczułem chęć zaznania niezależności i lekko przyspieszyłem. Dobrze też, że ustalona na dziś trasa nie była długa, bo wyraźnie odczuwałem niską temperaturę. Jakoś rok temu chyba lepiej się dostosowałem do jesieni :-) Obydwoje z Anią zahaczaliśmy też nogawkami o puste koszyki na bidony. Różnica polegała jednak na tym, że Ania martwiła się bardziej o bezpieczeństwo, a ja o to, aby nie wygiąć koszyka :-) Świr. Ale taki pozytywny... ;-)
Niebawem wjechaliśmy do lasu, gdzie wciąż nie opuściła mnie chęć zaznania swobody. Ania jechała przede mną, a ja nawet zatrzymałem się dwa razy, nie informując jej o tym fakcie :-) To liście na drodze donosiły... Tuż przed skrajem lasu, dojrzałem też uschniętą roślinę, którą prawdopodobnie (botanikiem przecież nie jestem ;-) ) sfotografowałem wiosną. Tak... To już cały "sezon" za nami.






Oczywiście owa roślinka, zdążyła się jeszcze przyczepić do moich spodni i zanim ruszyłem, musiałem jeszcze nieco się oczyścić :-) Chwilę później przyspieszyłem na polnej drodze i już wspólnie pojechaliśmy do domu :-)

Dane wyjazdu:
20.89 km 0.00 km teren
01:09 h 18.17 km/h:
Maks. pr.:32.30 km/h
Temperatura:
HR max: (%)
HR avg: (%)
Podjazdy: m
Kalorie: kcal
Rower:Antek

Zakończenie "sezonu", dzień 1

Czwartek, 10 listopada 2011 · dodano: 12.11.2011 | Komentarze 0

Nadchodził długi weekend. Co prawda mieliśmy z Anią wstępnie ustalone, że pojedziemy na Surowinę, ale jakoś nie byłem wewnętrznie otwarty na tą opcję. Od jakiegoś tygodnia miałem wrażenie, że coś we mnie siedzi, choć czułem się normalnie i OK. Mimo to nie stawiłem twardego oporu w kwestii wyjazdu ;-) Dostałem nawet listę rzeczy, które miałem spakować do sakw. No nie ma człowiek swobody... ;-) Nie dałem się jednak tak łatwo i pozwijane w kłębki ubrania i inne przedmioty, powrzucałem dopiero w czwartek rano przed pracą ;-) A co! Ja tu też mam coś do gadania! ;-) Prawda jednak była jeszcze taka, że po prostu nie byłem przekonany do tego wyjazdu. Wiedziałem, że nie czuję się optymalnie i po głowie chodziła mi myśl, jak to się może potencjalnie skończyć.


Droga do pracy minęła mi przyjemnie :-) Mimo już niskiej temperatury poranka, jechało mi się swobodnie i w miarę żwawo :-) Sprawdzało się to, że na rowerze gorsze samopoczucie mija... :-) Po południu udaliśmy się z Anią na stację PKP. Ja oczywiście wcześniej musiałem sprawdzić, czy aby na pewno wszystko co trzeba wylądowało w sakwach ;-)
Przy kasie siedział jeden z trybików z maszyny do robienia bajzlu, jaką jest nasz narodowy przewoźnik. Zostaliśmy już co prawda przyzwyczajeni do różnego typu atrakcji, ale jak widać z okazji jutrzejszego Święta Niepodległości podległa państwu firma, postanowiła uraczyć podróżnych kolejnymi urozmaiceniami :-) Ależ byłoby bez nich nudno! Gdy już w końcu wsiedliśmy w pociągu, zrobiło się już bardziej szaro - zarówno w sferze organizacji ruchu kolejowego, jak i tam po drugiej stronie szyby. Gdy dojechaliśmy do Opola, było już całkiem ciemno.
Ledwie wytoczyliśmy się ze stacji, Ania zarządziła jaką trasą mamy wydostać się z miasta i muszę przyznać, że była to najlepsza opcja z możliwych. Mogliby ją zatrudnić w tym PK(X)... Na pewno by lepiej hulało. Po kilku skrzyżowaniach wolniejszej jazdy, postanowiłem nieco przyspieszyć. Tak się złożyło, że akurat moja współtowarzyszka była tuż za mną. To był nasz ostatni kontakt. Ujechałem może kilometr i postanowiłem się zatrzymać, aby na nią poczekać. Nie chciałem, aby zbyt długo jechała sama, a poza tym, to ostatnio czuję jakąś taką dziwną zależność... Cholera wie... Może to właśnie to siedzi mi pod skórą? ;-) Zatrzymałem się na poboczu i oczekiwałem na horyzoncie mrugającego światełka. Minęły dwie minuty, za chwilę trzy i cztery... Przeszedłem się kilkanaście metrów w powrotnym kierunku i nic. Wróciłem do Antka i udałem się w kierunku centrum, wypatrując jadącego roweru w kolorze pszczelim. Niestety na darmo. Naprawdę zaczynałem mieć dziwne myśli i muszę przyznać, że odkąd razem jeździmy, to nigdy jeszcze tak się nie zmartwiłem. Realnie brałem pod uwagę to, że coś mogło się stać. Ogarniało mnie przejęcie. Wypatrywałem, czy na dużym skrzyżowaniu, przez które przejeżdżaliśmy nie widać nic nadzwyczajnego, ale nic nie dostrzegłem, gdyż było ciemno. Wyciągnąłem telefon... Pierwsza komórka... Nie odbiera. Druga... Sygnał... Drugi... Jest! Kurde! I to daleko przede mną! To znaczy za mną, bo stałem przodem w stronę centrum! :-) Musiałem więc narzucić większe tempo, aby dogonić Anię której poleciłem, aby się nie zatrzymywała i nie czekała na mnie. Zeszło ze mnie napięcie... Uff... No i poza tym mogłem sobie lekko przycisnąć :-)
Nie było jednak tak kolorowo, jak mi się to na początku wydawało. Pewnie to wina tego, że słońce już dawno zaszło i wszystko było czarne, lub szare ;-) Zanim zobaczyłem "te" migające światełko, upłynęło naprawdę kilka dłuugich chwil, a Ania i tak musiała na chwilę przystanąć, żeby na mnie poczekać. Kurka chyba faktycznie jest ze mną źle ;-) Dalej jechaliśmy już razem, aż do czasu, gdy postanowiłem zatrzymać się w celach "chusteczkowych". Tuż przed postawieniem stopy na ziemi zauważyłem, że drewniany kościół w Czarnowąsach był ładnie oświetlony. Ciekawe, czy mój sprzęt da radę wykonać dobre zdjęcie...



Gdy dołączyłem ponownie do Ani, czekała już na mnie już na drodze, prowadzącej na Surowinę. Na tym etapie jechaliśmy już spokojniej, choć i tak nasze wspólne wrażenie na dzisiejszy dzień było takie, że jazda była jakaś taka rwana. Tuż przed wjazdem do lasu okazało się, że baterie w lampce Ani są już ledwo zipiące. Wspólnie jechaliśmy więc, opierając się na snopie światła z mojej latarki, która tak na dobrą sprawę oświetlała praktycznie całą szerokość jezdni :-) Po drodze łapaliśmy chwile, gdy ciemny las pięknie współgrał z nocą i wiszącym wysoko księżycem. Mogliśmy więc zaobserwować nastrojowo oświetloną leśną drogę, nad którą między drzewami, unosił się niebiański reflektor, lub też - już na chwilę przed dotarciem na miejsce - pięknie oświetloną księżycem część lasu, po której kładły się długie cienie. To były naprawdę fajne momenty i myślę, że to właśnie dzięki dwóm kółkom, mogliśmy je dostrzec...

Dane wyjazdu:
9.67 km 0.00 km teren
00:27 h 21.49 km/h:
Maks. pr.:29.40 km/h
Temperatura:4.7
HR max: (%)
HR avg: (%)
Podjazdy: m
Kalorie: kcal
Rower:Antek

Antoś wraca do domku

Środa, 9 listopada 2011 · dodano: 09.11.2011 | Komentarze 0

W pracy odebrałem telefon, że Kośka jest już gotowa do odbioru. Od razu więc po szesnastej, udałem się na miasto, aby ją odebrać. Po załatwieniu formalności (ech ta kasa :P ) ruszyłem w drogę, ale niestety od razu zauważyłem, że tylny hamulec jedynie spowalnia koło, ale na pewno nie hamuje. Przed natychmiastowym powrotem do sklepu powstrzymał mnie jedynie fakt, iż osoba serwisująca rower była już nieobecna. Jutro będę musiał telefonicznie zgłosić zastrzeżenia. W drodze na Pogorzelec, zrobiłem 1.8 km.
Gdy dotarłem do Ani, zaczęliśmy radzić na temat jutrzejszego wyjazdu. Tak nam się to radzenie przedłużyło, że wyszedłem od niej o godzinie dwudziestej pierwszej (stąd i "nocne eskapady" ;-) ) i od razu zostałem miło zaskoczony panującą na zewnątrz temperaturą :-) Już wcześniej żartowałem sobie, że będę wracał przez "Ankę", więc tym bardziej ucieszyłem się, że "przekręcenie" trasy będzie mogło przebiegać w tak fajnych warunkach :-)



Powietrze było rześkie i jechało mi się bardzo fajnie :-) Gdy wyjechałem na obwodnicę, snop światła z lampki, zaczął wyłapywać unoszące się fale mgły. Nawet nie czułem, abym jechał nocą... Było jakoś inaczej. Czułem się zawieszony w ciemnej próżni. Pedałowałem spokojnie i ochoczo, mijając kolejne metry. Niebawem przejechałem rondo i przycisnąłem nieco, jadąc w stronę Kłodnicy. Przy pierwszych zabudowaniach, zauważyłem ścianę mgły, za którą widoczność ograniczała się może do trzydziestu metrów. Nawet wyprzedzające mnie BMW mocno zwolniło. Gdy wbiłem się w tą ścianę, sytuacja poprawiła się znacznie i można było normalnie jechać :-) Skrzyżowanie przejechałem stosunkowo szybko, ale już na prostej przed Koźlem korba zaczęła kręcić się nieco spokojniej i bardziej miarowo. Ot po prostu łykałem sobie dystans, wykorzystując zaletę dwudziesto ośmio calowych kół.
Gdy przejechałem przez drugi most na Odrze, poczułem się jakoś spokojniej. Nie to, żeby jakoś nie pasowała mi wcześniejsza droga. Wynikało to raczej z faktu, że w końcu znalazłem się w miejscu, w którym mogłem sobie dla frajdy pokręcić :-) Tak więc najpierw udałem się na dworzec PKS, aby na wspominanej już na blogu wiacie, sprawdzić temperaturę, a następnie żwawo wykręciłem do Rynku, który objechałem z uśmiechem na twarzy :-) Dalej przejechałem przez osiedle i po kilku kolejnych skrzyżowaniach, znalazłem się na głównej, z której zjechałem przy Urzędzie Miasta, niknąc po czasie pomiędzy parkowymi drzewami. Na asfalcie znalazłem się już na ulicy Chrobrego, ale już po kilkudziesięciu metrach znów odbiłem do parku, tym razem jadąc uliczkami po jego krańcu. Na sam koniec postanowiłem jeszcze przyhaczyć troszkę o osiedle domków i dopiero po tych kilku kwadratowych serpentynach, udałem się w stronę domu :-)
Ten przejazd dostarczył mi dużo pozytywnej energii i wewnętrzny spokój :-) Poza tym muszę wspomnieć, że po południu nieźle zamulałem, a wsiadając na rower byłem bardzo pozytywnie nakręconym i szczęśliwym człowiekiem! Bolączki minęły. Jutro będę mógł śmiało jechać w trasę! :-) Ech ten rowerek...
_
Chyba jednak nie będzie tak źle ;-)

Dane wyjazdu:
6.06 km 0.00 km teren
00:15 h 24.24 km/h:
Maks. pr.:31.30 km/h
Temperatura:2.0
HR max: (%)
HR avg: (%)
Podjazdy: m
Kalorie: kcal
Rower:Kosia

Odstawiam Kośkę...

Poniedziałek, 7 listopada 2011 · dodano: 07.11.2011 | Komentarze 0

Na dzisiejszy dojazd do pracy, miałem dwie opcje: autobus, lub rower. Wstawać nie chciało mi się jak zawsze ;-) Gdy jednak już to uczyniłem, przez okno w kuchni zauważyłem, że aura na zewnątrz świadczyła raczej o tym, iż temperatura znajduje się w dolnym przedziale tego, czego można się było spodziewać o tej porze dnia i roku. Mimo to podczas drogi do sklepu uznałem, że jednak mimo wszystko było całkiem znośnie :-) Decyzję przypieczętował fakt, że dreptając na przystanek, nie zdążyłbym już na autobus :-)



Po raz pierwszy w tym roku założyłem na dłonie pełne rękawiczki i ruszyłem w drogę :-) Jechało mi się bardzo przyjemnie i nie odczuwałem żadnego wpływu niskiej temperatury :-) Postanowiłem też nie wjeżdżać na promenadę, aby zapewnić sobie większą płynność jazdy. Wiedziałem co prawda, że istnieje prawdopodobieństwo tego, że będę musiał zatrzymać się na światłach, ale gdy dojeżdżałem do skrzyżowania, zapaliło się akurat zielone :-)
Na drodze rowerowej, dopadły mnie pierwsze symptomy lekkiego przegrzania organizmu. Swoją rolę odegrał w tym plecak. Pomyślałem sobie wtedy, że to chyba najgorsze rozwiązanie na rower z możliwych. Jakoś od pewnego czasu nie jestem zwolennikiem plecaka w połączeniu z rowerem. Za zakrętem przed długą prostą zatrzymałem się więc i rozpiąłem sweter tak, aby dać ujście nadmiarowi ciepła. Dalej popędziłem już, kontrolując prawie optymalnie termikę organizmu.
Rowerek został u Ani, a po pracy poszliśmy oddać go do zaprzyjaźnionego sklepu rowerowego na wymianę pancerzy. Już naprawdę nastał na nie czas! Powinienem był zrobić to dużo, dużo wcześniej! Zresztą mam zamiar - zgodnie z sumieniem - odświeżyć nieco Kośkę. Czas na zmiany nadejdzie wiosną...
Gdy wracałem do domu autobusem pomyślałem sobie, że to jakoś tak dziwnie nie mieć żadnego roweru "przy sobie"... Antek od września stoi u Ani... Kosia w serwisie... Dziwna to dla mnie sytuacja.

Dane wyjazdu:
46.76 km 0.00 km teren
01:53 h 24.83 km/h:
Maks. pr.:41.00 km/h
Temperatura:18.0
HR max: (%)
HR avg: (%)
Podjazdy: m
Kalorie: kcal
Rower:Kosia

Wokół Odry

Niedziela, 6 listopada 2011 · dodano: 06.11.2011 | Komentarze 0

Przed godziną dziewiątą, wyszedłem z Benkiem na spacer. Gdy tylko otworzyłem drzwi od klatki, uderzyła mnie fala ciepłego jak na tą porę roku i dnia powietrza. Nie spodziewałem się, że tak rano będzie już tak ciepło. Od razu ucieszyłem się też, bo to oznaczało, że będę mógł dziś więcej wykręcić na rowerze :-) Wyjście co prawda opóźniło się troszkę, gdyż postanowiłem jeszcze przejrzeć wczorajszy - nie opublikowany jeszcze wpis - i po ewentualnych poprawkach, umieścić go na blogu. Na rower wsiadłem więc dopiero około godziny jedenastej trzydzieści, co nie dawało mi już takiej przewagi w stosunku do dnia poprzedniego.



Trasę ułożyłem sobie całkiem fajną :-) Miała ona w stu procentach przebiegać drogami asfaltowymi, więc liczyłem na to, że uda mi się ją pokonać bez większych niespodzianek. Od razu narzuciłem sobie nadzwyczaj silne tempo. Momentalnie MXS podskoczył do niecałych czterdziestu kilometrów na godzinę, a średnia na końcu Gazowej wynosiła dwadzieścia siedem z hakiem. Wiedziałem, że teraz przede mną już tylko równia pochyła - wiadomo w którą stronę ;-) Dzisiejszy dzień z racji naprawdę fajnej temperatury, jeszcze bardziej nadawał się na jazdę rowerem, a ponadto i moje samopoczucie było naprawdę spoko :-) Poranny spacer z Benkiem świetnie mnie nastroił :-) Wjeżdżając na skrzyżowanie z Żeromskiego, bardzo ładnie włączyłem się do ruchu, zazębiając się z nadjeżdżającym znad przeciwka samochodem. Oczywiście musiałem dynamicznie depnąć i dlatego wyszło to tak fajnie ;-)
Utrzymywałem ciekawe tempo - o dziwo, nawet powyżej ustanowionej na początku wysokiej średniej - i szybko dotarłem do skrzyżowania w Kłodnicy, gdzie musiałem odstać swoje, bo właśnie sygnalizator puścił do mnie czerwone oczko. Ruszyłem bardzo dynamicznie, utrzymując wysokie tempo przez kilkaset metrów, po czym nieco zwolniłem, bo jakoś nie chciało mi się zbytnio pędzić ;-) To już nie te warunki do jazdy. Mimo to cały czas jechałem w miarę szybko, dlatego też już po bardzo krótkim czasie minąłem las i znalazłem się w Raszowej. Także i tam nie zabawiłem zbyt długo, docierając do kapliczki przed Leśnicą, gdzie zauważyłem znak czarnego szlaku rowerowego, prowadzącego w jedną stronę do Leśnicy, a w drugą w głąb pola. Na pewno sprawdzę tą dróżkę. Być może już nawet niedługo :-)



Zassałem kilka razy bidon i ruszyłem dalej, doganiając w połowie wzniesienia przed Leśnicą innego rowerzystę, który minął mnie podczas mojego postoju. Pozdrowiliśmy się krótko, po czym przyśpieszyłem, uciekając mu zdecydowanie. Wciąż jechało mi się bardzo fajnie :-) Co prawda na podjeździe do centrum Leśnicy nie bardzo chciało mi się pedałować, ale już po chwili miałem z górki ;-) Na skrzyżowaniu odbiłem w stronę Zdzieszowic i mijając ostatnie zabudowania, zacząłem kręcić korbą bardziej zdecydowanie. Po pewnym czasie zauważyłem własny przypływ energii i uśmiechnąłem się w duchu. Fajnie jest tak machać nogami, nawet pod lekki wiatr i nic sobie z niego nie robić :-) Może jeszcze będą ze mnie ludzie? ;-) Dwieście, trzysta? Czyżby faktycznie miało być i więcej? ;-) Życzyłbym sobie... :-)
W Zdzieszowicach musiałem odstać swoje. To miasto z przejazdem kolejowym w centrum i ja akurat natrafiłem na dwa pociągi. Czekałem cierpliwie, bo choć z jednej strony byłem minimalnie zawiedziony tym, że przerwano mi mój piękny przejazd, to z drugiej wiedziałem, że taka przerwa nawet mi się przyda, a na starcie będę mógł sobie fajnie depnąć ;-) Tak też się stało! :-) Po kilkudziesięciu metrach jazdy, wyprzedziłem nawet wolniej jadący samochód, mijając jeszcze ze swojej lewej strony, stojące w sznurku samochody :-) To fajne uczucie :-) I nie mam na myśli samego wyprzedzania, ale dynamikę, świeżość i możliwości. W tym miejscu ustanowiłem MXS dzisiejszego wyjazdu.
Niebawem dotarłem do promu. Postawiłem Kosię przy balustradzie i zapłaciłem jedyne 50 groszy za przeprawę. Hm... Gdy byłem tu z Anią wyszło jakoś więcej. Czyżby jakaś promocja? ;-) Za wiosło chwyciłem tym razem sam i ochoczo zabrałem się do przeciągania promu na drugi brzeg :-) Pozytywne to było :-) No i zawsze to jakieś urozmaicenie :-) Po zejściu na ląd, znów miałem okazję zaobserwować kolory jesieni... Poborszowski las był miejscami przepiękny, a przy tym ukazywał takie smaczki jak na przykład ozłocona polana, na której malowniczo leżały przewrócone drzewa. Nawet żałowałem, że nie zatrzymałem się na zdjęcie...




Docierając do Kamionki, dały o sobie znać pierwsze - jeszcze minimalne - symptomy zmęczenia. Nie miałyby one najpewniej żadnego wpływu na moją jazdę, ale niestety - jak się okazało - były ono w zmowie z północnym wiatrem. Średnia zaczęła spadać, ale nic sobie z tego nie robiłem. W końcu nie jeżdżę przecież dla średniej! Był to jednak zdecydowanie najgorszy odcinek dzisiejszej trasy. Tuż za Kamionką zatrzymałem się jeszcze na krótki odpoczynek, w którym towarzyszyły mi gawrony, licznie okupujące samotne przydrożne drzewo. Gdy tylko skierowałem ku nim obiektyw aparatu, jeden po drugim zaczęły opuszczać ogołocone z liści gałęzie. Dziwne. Przecież aparat w niczym nie przypomina strzelby ;-)



Wiatr ciągle przeszkadzał w jeździe. Za Dobieszowicami sytuacja uległa jeszcze nieznacznemu pogorszeniu. Na moment zatrzymałem się na wzniesieniu, spoglądając na okolicę, a po chwili do moich uszu dobiegł dźwięk sygnału z przejeżdżającego szynobusu. Pamiętam, jak sam nim jeździłem... Byłem wtedy ciekaw, jak to jest jeździć po takiej drodze wśród pól... Ciekawe ilu rowerzystów jedzie w tym pociągu dzisiaj? Czy zostałem dostrzeżony przez kogokolwiek z tego pociągu? Czy choć część z podróżnych, chciałaby być na moim miejscu? Ot takie luźne i pozostawione bez odpowiedzi pytania postawiłem sobie sam przed sobą. Ja wiem, że nie zamieniłbym się z nikim. Ruszyłem ciesząc się przez moment ze zjazdu, po czym znów musiałem stawić czoła wiatrowi. To był mniej przyjemny fragment wyjazdu, choć byłem bardzo daleki od oficjalnego zauważenia tej niedogodności ;-) Wygłodniały rowerowych wrażeń, nie zważałem na opór a ponadto, to jeździłem już przecież w gorszych warunkach. De facto był to tylko ot taki sobie przeciwny wiaterek :-)
W głowie miałem ułożoną dalszą trasę po krajowej "czterdziestce" i choć wiedziałem, że będzie czekał mnie na niej podjazd, to nie za bardzo miałem dla niej alternatywę. Gdy jednak dotarłem do pierwszych zabudowań Pokrzywnicy, zauważyłem boczną asfaltową drogę, prowadzącą w kierunku osiedla. No tak! Przecież biegnie w stronę góry echa! Bez namysłu zjechałem z głównej i po kilku krótkich minutkach, dotarłem do znanego sobie skrzyżowania :-) Co prawda wiatr wciąż troszkę dokuczał, ale było już zdecydowanie lepiej :-) Szybko śmignąłem między polami i znalazłem się w Komornie, gdzie odbiłem w kierunku Większyc i skrzyżowania, w które wjeżdżałbym też, jadąc uprzednio zaplanowaną drogą krajową :-)
Po jej drugiej stronie, na wybiegach znajdowało się kilka koni z pobliskiej stadniny. Pozytywnie minąłem dwa zakręty, po czym zauważyłem średniej wielkości czarnego psa, kręcącego się przy drodze. Ojć... Wiedziałem, że pieski z tych gospodarstw są nawet mocno szczekliwe, więc minąłem go jadąc w lekkim napięciu, ale okazało się, że ów piesogość był grzeczny ;-) Szybciutko dotarłem do następnego skrzyżowania, wjeżdżając na nie równo z innym rowerzystą jadącym po głównej. Od razu przyśpieszyłem, wyprzedzając go i jednocześnie zjechałem na prawo. Po bardzo krótkiej chwili znów dotarłem do głównej, starając się nieco zwiększyć tempo. Minąłem rondo i nie męcząc się zbytnio, puściłem się z górki, pokonując równie leniwie pozostałe kilometry, dzielące mnie od domu :-)
_
Chyba lubię jesień... ;-)

Dane wyjazdu:
46.46 km 0.00 km teren
02:12 h 21.12 km/h:
Maks. pr.:31.00 km/h
Temperatura:
HR max: (%)
HR avg: (%)
Podjazdy: m
Kalorie: kcal
Rower:Kosia

Jesienne zakamarki Dzielnicy

Sobota, 5 listopada 2011 · dodano: 05.11.2011 | Komentarze 0

Poranek rozpoczął się rowerowo... :-) To znaczy promieniała ze mnie rowerowa pasja :-) Chyba już dawno tak to ze mnie nie wychodziło :-) Nastał wyczekiwany przeze mnie od kilku dni weekend. Pogoda zapowiadała się zgodnie z oczekiwaniami, zatem wystarczyło jedynie przystąpić do realizacji rowerowej pasji, wybierając wcześniej jakąś trasę :-) Jednocześnie chciałem zrobić kilkadziesiąt kilometrów, aby jeszcze przed nadejściem zimy się napedałować, a z drugiej strony nie chciałem jeździć zbyt długo, aby zdążyć wrócić jeszcze wtedy, gdy dzień będzie ładny. Po kilku krótkich chwilach do głowy wpadła mi myśl, aby dziś sprawdzić trasę na Dzielnicę którą minąłem, gdy jechałem niegdyś przez Zakrzów.



Od samego początku nękał mnie przeciwny wiaterek, ale nie zważałem na niego prawie w ogóle. Wciąż mam w pamięci miesięczną posuchę bez roweru, dlatego też rowerowe chęci trzymały się mnie mocno! :-) Coś mi mówi, że jeszcze bardzo długo będę "wspominał" miniony miesiąc. Na promenadzie zauważyłem brak bidonu, ale postanowiłem już nie wracać się po niego. Przede mną były najlepsze godziny jesiennego dnia, tak więc chciałem trzymać się planu. Zamierzałem też wstąpić na stację i dopompować przednie koło, ponieważ ostatnio coś nie bardzo napompowało się tyle, na ile powinno. Przy okazji chciałem też kupić coś do koszyczka, ale na miejscu okazało się, że przy kompresorze stoją dwa samochody. Grzecznie poczekałem na swoją kolej, po czym ruszyłem w dalszą drogę, nie przejmując się już brakiem napoju. Dam radę :-)
Ta część parku, przez którą właśnie przejeżdżałem, jak zwykle jesienią wyglądała malowniczo. W pewnym momencie miałem nawet wrażenie, że wręcz jestem zatopiony w żółci :-) Dojeżdżając do ulicy, kontynuowałem jazdę asfaltem, po chwili uświadamiając sobie, że przecież mogłem pojechać parkiem jeszcze prosto i wyjechałbym kawałek dalej, tym samym jadąc nieco krócej po ruchliwej drodze. Jeszcze przed Dębową, spotkałem kolegę z pracy, który zmierzał również na rowerze, lecz w stronę Koźla. Mimo, że jedynie machnęliśmy sobie na powitanie, to ucieszyłem się z tego spotkania, bo ów jegomość, to spoko gość :-) Gdy zbliżałem się już do zbiornika, zdałem sobie sprawę, że pomyliłem kierunki :-) Miałem przecież pojechać w kierunku na Cisek, a jechałem drogą prowadzącą do Długomiłowic! :-) Może to dlatego z parku wyjechałem podświadomie na ulicę, skąd mogłem odbić w dobrym kierunku, lecz nieświadomie popełniłem błąd? Nic to. Postanowiłem nie rezygnować z dalszej jazdy mimo, że po drodze mogłem odbić na całkiem przyjemny polny trakt, którym dotarłbym do odpowiedniej drogi. No problem! Pojadę i tak! :-)
Starałem się utrzymywać spokojne, lecz nie za wolne tempo. Znów nie chciało mi się śpieszyć :-) Chciałem, aby jazda była jak najbardziej płynna. Niebawem dotarłem do Długomiłowic, gdzie czekał mnie krótki podjazd, za którym zjechałem z głównej drogi wiedząc już, w którym miejscu spotkają się pierwotna i alternatywna trasa mojego przejazdu :-) Chyba muszę przyznać, że mam już w głowie troszkę zapamiętanych tras :-) A przecież był czas, gdy byłem zdania, że tu nie ma gdzie jeździć... ;-)



W dobrym nastroju dotarłem do Zakrzowa, gdzie zauważyłem za zabudowaniami przy drodze dwa śnieżnobiałe konie, przy których kręcili się jacyś ludzie. Gdy byłem już poza obszarem zabudowanym i zbliżałem się do decydującego skrzyżowania, zauważyłem na polu coś brązowego. I znów tym razem nie byłem pewien, czy to kura, czy też bażant :-) Przy okazji miałem także możliwość zaobserwowania otoczenia i muszę przyznać, ze to całkiem ładne okolice, nadające na krótkie rowerowe wypady, choć raczej na takie bardziej dla samego pokręcenia. Po chwili okazało się, że tym razem na polu urzędował kot :-)
Jechałem przed siebie nieznaną mi drogą, początkowo będąc na niej mało skupiony. W Nieznaszynie wykonałem bardzo krótki postój, a gdy ujechałem kilkaset metrów, z przydrożnego drzewa spadły trzy liście. Próbowałem nawet nie zatrzymując się chwycić jeden z nich, ale wyślizgnął mi się między małym, a serdecznym palcem ;-) Zacząłem także kojarzyć, gdzie mógłbym się znajdować i po krótkim czasie okazało się, że trafiłem w dziesiątkę :-)



Niebawem dotarłem do Dzielnicy, gdzie nieco zamotałem się na skrzyżowaniu, będąc dodatkowo nękany przez "natrętnego" psa ;-) Ostatecznie jednak z pomocą nawigacji, wjechałem w odpowiednią drogę, która doprowadziła mnie do miejscowości Przewóz :-) To był już czas, gdy na poważnie zacząłem zastanawiać się, czy uda mi się w tym miejscu przekroczyć Odrę i przejechać do Dziergowic. Nie byłem tego pewien, gdyż różne mapy różnie pokazywały tą drogę - jedne z mostem, inne bez. Na moment jeszcze zatrzymałem się, przy stojącym przy drodze drewnianym kościółku, gdzie zauważyłem też znak informujący o żółtym szlaku, a następnie dojechałem do - jak się okazało - decydującego skrzyżowania, przy którym stał znak D-4a. Nie zrażając się tym, obejrzałem cokół z łodzią i umieszczoną nieopodal kotwicę. Postanowiłem też, że podjadę do Odry, skoro byłem już tak blisko :-)



Jechałem spokojnie, mijając ostatnie zabudowania. Jeśli faktycznie dobrze sprawdziłem przed wyjazdem, to znajdowałem się na drodze wojewódzkiej. Czy na takiej drodze nie powinien być przypadkiem zapewniony ciągły przejazd? Przy ostatnim gospodarstwie pasło się stadko krów. W ogóle trzeba przyznać, że to był wyjazd o charakterze rolniczym. To poorane pola, to buraki leżące w hałdach przy drodze, to właśnie bardzo częsty widok pasących się krów. Czyżby to miały by być ich ostatnie podrygi przed zimą?
Dojeżdżając do końca drogi, zauważyłem złamany szlaban i zakaz wjazdu, przy którym stał samochód, a w oddali szło dwóch wędkarzy. Zauważyli oni moją obecność i obserwowali mnie, aż do czasu mojego odjazdu, a może i dłużej, czego z całą pewnością stwierdzić nie mogę, gdyż miałem ich za plecami ;-)



Postanowiłem udać się w drogę powrotną, wybierając drogi prowadzące jak najbliżej rzeki. Już na pierwszym skrzyżowaniu, czekał mnie dylemat :-) Z jednej strony nie chciałem rezygnować z jazdy po asfalcie, a z drugiej, w prawo biegł żółty szlak, poprowadzony polną drogą. Po krótkim namyśle, postanowiłem jednak zrezygnować z wcześniejszych założeń co do typu trasy tym bardziej, że droga wyglądała nawet zachęcająco. Jak to jednak często bywa, początkowe wrażenie okazało się być złudne :-) Tak więc droga z czasem poczęła tonąć w liściach, utrudniając mi wyłapanie nierówności i choć wciąż jechało mi się dobrze, to jednak do mej głowy wszedł pewnego rodzaju element niepewności ;-) Zrobiło się też wężej, a ja zacząłem myśleć sobie w mięczyczasie, że te okolice wciąż są dla mnie nieodkryte. Jakoś dużo tu dróg, powiązanych ze sobą, w których nie bardzo potrafię się znaleźć. Nie jeżdżę tędy zbyt często i to pewnie dlatego w wyobraźni, jestem w stanie umieścić się tylko na tych głównych. Chyba wiosną spędzę tu cały dzień, żeby je wszystkie obczaić i zrobić sobie w pamięci swego rodzaju mapę ;-)




Po stosunkowo krótkim czasie, znów znalazłem się na drodze asfaltowej, już całkiem blisko własnych okolic. Według nawigacji, mogłem wyjechać tuż przed drewnianym mostem na Odrze w Cisku. Byłem ciekaw jaką drogą będzie dane mi tam dojechać. Wszak jeśli okaże się, że jest spoko, to będzie to naprawdę fajny trakt wylotowy w te rejony :-) Tak też i było :-) Droga okazała się być wąską i spokojną asfaltówką, bardzo dobrze nadającą się na jazdę rowerem :-) Zacząłem się nawet zastanawiać, czy i jutro nie przyjechać właśnie tutaj, aby tym razem ułożyć sobie trasę po innej pętli :-)
W międzyczasie zaczęło coraz to mocniej męczyć mnie pragnienie, dlatego też zakręciłem krótką pętlę w Cisku, w poszukiwaniu otwartego sklepu. Znalazłem go co prawda, ale nie uśmiechało mi się zostawiać Kosi samej, dlatego też nie schodząc nawet z niej, ruszyłem dalej przed siebie. Oczywiście wybrałem wariant polnego skrótu, którym jak zwykle jechało mi się bardzo przyjemnie. Gdy go ukończyłem, czekał mnie nieco nudniejszy fragment do Kobylic, ale szczęśliwym trafem urozmaicił mi go paralotniarz, kręcący kółka nad moją głową :-) Co prawda nie dorobiłem się jeszcze żadnego mocowania do aparatu przy kierownicy, ale miałem go zawieszonego na szyi, więc tym razem nic mi nie uciekło :-)




Kilkaset metrów dalej, zatrzymałem się jeszcze, aby pstryknąć fotkę okolic naszej działki i ochoczo ruszyłem dalej, po czasie wjeżdżając do kozielskiego parku. Tym razem nie wydłużałem już drogi do domu :-)



Dane wyjazdu:
4.54 km 0.00 km teren
00:11 h 24.76 km/h:
Maks. pr.:38.70 km/h
Temperatura:7.3
HR max: (%)
HR avg: (%)
Podjazdy: m
Kalorie: kcal
Rower:Kosia

Jedziemy sąsiadka! :-)

Poniedziałek, 31 października 2011 · dodano: 31.10.2011 | Komentarze 0

Dzisiejsze wieczorne wyjście z Benkiem przypadło mnie. Nie to, żebym narzekał ;-) Gdy wracaliśmy już do domku, minęła nas sąsiadka na swoim składaku. Zamieniliśmy nawet kilka słów. Przez moment obserwowałem ją, jak zbliża się do naszej klatki... Kurde, no nie mogę! :-) Jakby teraz dopiero dopasowałem aktualne warunki do faktu, że mimo późnej pory, nadają się one wciąż na wyjście na rower :-) Przed ruszeniem w drogę, przykręciłem (W KOŃCU! ;-) ) Kośce tylną lampkę rowerową :-)



Koncepcja na ten wieczór była taka, aby pojeździć po oświetlonych uliczkach Koźla, a może i nie tylko ;-) To już pewne, że do Kośki dokupię uchwyt na przednią lampkę, której używam w Antku. Poza tym od kilku dni zastanawiam się też nad lemondką. Nawet przymierzałem się ze dwa razy do kierownicy "na sucho". Muszę przygotować Kośkę do wiosennych wyjazdów.
Gdy wyjeżdżałem na ulicę, minął mnie autobus komunikacji miejskiej który dogoniłem, gdy wyjeżdżał z zatoczki przystanku. Niczym psiak rzuciłem się za nim :-) Ze skrzyżowania z Chrobrego, ruszaliśmy już razem :-) Następnie ja zjechałem z głównej i przez Targową dotarłem do dworca PKS, skąd skierowałem się do zwrotu, a następnie wjechałem na most na Odrze. Jako że troszkę się zgrzałem, postanowiłem na dziś zakończyć jazdę i zawróciłem na Wyspie. Dalej radosnym i żywym tempem, udałem się do domu :-)
Myślę i mam nadzieję na to, że przed Kośką jeszcze wspaniałe dni :-) Na wiosnę wymienię napęd (chyba już czas na korbę, a może nawet wymienię już support), dołożę uchwyt na profesjonalną lampkę i - co bardzo prawdopodobne - założę lemondkę. Kośka nabierze nowego charakteru :-) A później... ;-) W tym roku się nie udało, ale... ;-)

Dane wyjazdu:
41.93 km 0.00 km teren
01:52 h 22.46 km/h:
Maks. pr.:37.50 km/h
Temperatura:14.0
HR max: (%)
HR avg: (%)
Podjazdy: m
Kalorie: kcal
Rower:Kosia

Wstawianie zęba ;-)

Niedziela, 30 października 2011 · dodano: 30.10.2011 | Komentarze 0

Wczoraj zrezygnowałem z jazdy, ponieważ był to najgorszy dzień, patrząc przez pryzmat mojego samopoczucia. Nie było sensu wyciągać roweru i tym samym narażać się na przedłużenie infekcji. Wyszło mi to chyba na dobre, bo dziś czułem się już zdecydowanie lepiej. Miałem jeszcze co prawda Benka na głowie, ale i dla Koski znalazło się trochę czasu :-) Dzień był na tyle ciepły, że po prostu nie mogłem odmówić sobie wyjazdu. Do wyjścia pchało mnie dodatkowo to, że przecież wczoraj nie jeździłem, a w pamięci miałem cały czas stracony cały październik. Dlatego też dzisiejszy wyjazd, miał należeć do kategorii tych nieco dłuższych.
Przed wyjściem ułożyłem sobie dwie wersje trasy: krótszą i dłuższą. Zamiar był taki, aby pojechać po tej dłuższej pętli, choć oczywiście mocno brałem pod uwagę to, że w razie co skrócę przejazd. Wiedziałem też, że z racji nie do końca optymalnego samopoczucia, nie będę mógł jechać z takim tempem, na jakie miałem ochotę, ale ustaliłem sobie bezpieczną granicę.



Pierwsze metry uświadomiły mi, że na rowerze przecież inaczej odczuwa się temperaturę. Czułem na nogach przewiewający, chłodny wiatr ale już po kilkudziesięciu metrach, byłem odpowiednio rozgrzany i do Rogów dojechałem fajnym tempem. Przy końcu zabudowań, rozpościerał się ładny polny widok, miło oświetlony przez słońce. To jego ostatnie podrygi... Chyba to właśnie dlatego cieszą one jeszcze bardziej. Śmiało dojechałem do polnego skrzyżowania i odbiłem na nie utwardzoną polną drogę, gdzie znów jak kiedyś, musiałem zejść z roweru. Dawaj Kośka na garba! :-) Gdy na polu za plecami, zostawiłem już kilkanaście śladów butów, wsiadłem na rower i ruszyłem dalej. Po jakimś czasie znalazłem się w poborszowskim lesie. Panowała tu absolutna cisza. Dopiero po jakieś minucie, usłyszałem nieliczne odgłosy ptactwa. Jeden z nich szyderczo śmiał się w oddali... Naokoło liście spadały z drzew. Po kilkuminutowej przerwie począłem jechać w stronę Poborszowa, napotykając przy osiedlu śmieszną kozę :-) Gdy dojeżdżałem do głównej, zacząłem zastanawiać się nad przebiegiem dalszej trasy. Jeszcze w domu zaplanowałem jazdę czterdziestką piątką, aż tu nagle! Doznałem olśnienia! No przecież mogę skręcić w prawo! Z ogromną chęcią skręciłem więc w boczną, jakże ciekawą na rowerową jazdę uliczkę.




Jechało mi się spokojnie, aczkolwiek dynamicznie. Minąłem kilka fajnych zakrętów (jeden pokonałem nawet bardzo ładną wyścigową linią ;-) ) i dojechałem do zabudowań, znajdujących się przed wjazdem do lasu. Nagle na poboczu zauważyłem psa. Cholera. Jeszcze raz: Nagle na poboczu zauważyłem aaa! psaaa! Moje źrenice w ułamku sekundy zmieniły promień. Depnąłem na pedały i zastosowałem swój patent na pozbycie się czworonożnego zagrożenia, lub zyskanie czasu. Pies faktycznie wystraszył się dosyć mocno, ale już po kilku metrach dopadł mnie ponownie. Zerknąłem w jego stronę i spojrzałem na tego chojraka. Odpuścił po kilkudziesięciu metrach, a ja roześmiany w głos zauważyłem, że wykręciłem MXS wyjazdu ;-) Ta "ucieczka" była dla mnie frajdą :-) Na skraju lasu zatrzymałem się na moment i w tym momencie coś zaczęło na mnie spadać. To były biedronki! Ale jak to? :-) Jechałem w stronę krajówki, zatrzymując się za wzniesieniem i zauważyłem, że na osłonie siedzi jedna z nich. Chciałem zrobić jej zdjęcie, ale akurat spadła na asfalt :-)



Czekał mnie teraz mniej ciekawy fragment drogi, prowadzący do Walec. Gdy minąłem tą miejscowość, znów zrobiło się nieco lepiej :-) Ów dosyć ciekawy topograficznie fragment do trasy na Prudnik, pokonałem żwawo i ochoczo :-) Po kilku minutach dalszej jazdy znów byłem w lesie, docierając do myśliwskiej chatki, którą widziałem po raz pierwszy w tamtym roku, przy okazji wyjazdu z Piotrkiem. Zatrzymałem się tam na bardzo krótką chwilę, po czym ruszyłem w dalszą drogę. Kolejny postój wykonałem niedaleczko - tuż za skrajem lasu przy myśliwskiej ambonce.





Ruszając zwiększyłem tempo i szybko dotarłem do drogi zachodzącego słońca. Gdy już byłem na ostatniej prostej, zauważyłem bardzo ładną, jesienno kolorową ścianę drzew, mniej więcej w miejscu, gdzie jakiś czas temu wyłoniłem się z Kosią :-) Drzewka były bardzo ładnie pokolorowane :-) Zbudowana z nich ściana, aż rzucała się w oczy swoją odmiennością na tle pozostałego fragmentu lasu. Niestety nie bardzo można było zrobić zdjęcie, ponieważ między nami wisiały linie wysokiego napięcia. Chwilkę popatrzyłem sobie w tamtym kierunku i zauważyłem na skraju dwie sylwetki. Prawdopodobnie na rowerach :-) Będę musiał jeszcze raz tam wjechać. Może uda mi się wypatrzyć jakiś ładny skrót i krótszą alternatywę dla drogi zachodzącego słońca? W tym roku może nie być już możliwości przejechania tam suchą oponą, ale może w takim razie zrobię sobie taką mniejszą zimową przeprawę, podobną do tej przed rokiem? ;-) Po sekundzie mój wzrok oderwał zając, który jedynie raz wynurzył się z zieleni, dzielącej drogę od lasu :-)
Ruszyłem dalej, uważając na głębokie doły. Ostatecznie zrezygnowałem z dłuższej wersji trasy. Trochę jednak za wcześnie na takie wyjazdy. Trzeba dojść do stuprocentowego ładu z organizmem. W Bytkowie minąłem koniki na wybiegu, za którym na wzniesieniu pasły się krówki. Byłoby ładne zdjęcie, ale nie chciałem się zatrzymywać z uwagi na troje jeźdźców przy swoich rumakach, stojących nieopodal. Spokojnie pokonałem podjazd, po czym asfaltową drogą, udałem się prosto pokrętną drogą do domu :-)

Dane wyjazdu:
13.76 km 0.00 km teren
00:42 h 19.66 km/h:
Maks. pr.:34.60 km/h
Temperatura:14.0
HR max: (%)
HR avg: (%)
Podjazdy: m
Kalorie: kcal
Rower:Kosia

Jesienna przejażdżka

Piątek, 28 października 2011 · dodano: 28.10.2011 | Komentarze 0

Wróciłem. Co prawda samopoczucie średnie (stąd też i dzień urlopu), ale... no jakbym mógł nie? Dzień rozpoczął się przepięknie! Wyszedłem z Benkiem. Piękna jesień przed oczami - nawet na osiedlu bloków. Ile takich dni mnie ominęło? Ta miesięczna dziura wygląda strasznie. Ale nauczyło mnie to czegoś. I otworzyło oczy.



Z racji nie do końca optymalnego samopoczucia postanowiłem, że nie będę długo jeździł. Ot tak tylko, aby zaznaczyć swoją obecność i zamieścić jakieś zdjęcia. Nie chciałbym, aby pojawił się kolejny miesiąc bez zdjęć. Gdzie zatem mogłem znaleźć najwięcej jesiennych barw? Pytanie retoryczne :-) To oczywiste, że wybrałem drogę przez park :-)
Przy Chrobrego minąłem wojskowy bliźniak, przy którym trwały kończące się już prace renowacyjne, mające na celu zmianę elewacji na bardziej nowoczesną. Chciałem nawet pstryknąć fotę, bo według mnie będzie to chyba najładniej odświeżony budynek mieszkalny, jakie można zauważyć w okolicy. W chwilę później dobiegły do mnie radosne krzyki dzieci z pobliskiego przedszkola, bawiące się na placu zabaw. "Ja też miałem przedszkole w parku" - pomyślałem i od razu uśmiechnąłem się w duchu. Wróciły pozytywne wspomnienia, które od razu skorelowały się z rowerowym myśleniem :-) No i zrobiło się bardzo pozytywnie :-) Pod koniec alejki zatrzymałem się po raz pierwszy, aby skorzystać z przewieszonego na szyi aparatu :-)



Również w drugiej części parku, znalazło się miejsce do uwiecznienia :-) Jechałem sobie spokojnie, aby się nie zgrzać. No i poza tym, chciałem chłonąć jazdę. Nie potrzebowałem się śpieszyć.



Dalej udałem się na Dębową, naokoło której także przejechałem spokojnym tempem, obserwując pojawiające się kolory jesieni. Ciekawe jaka ona będzie w tym roku... We wrześniu pogodynki mówiły, że już w październiku ma padać śnieg. Taa... Jak zawsze nie warto się ich słuchać. Pod koniec Dębowej z drogi poderwał się przede mną wróbel, odlatując obserwowany przeze mnie w stronę drzewa. Gdy na nim usiadł, odleciał z niego inny, większy, biało czarny ptak. Utworzył się ładny łańcuszek ruchu :-)





Gdy wróciłem ponownie do miasta, skręciłem w kolejną część parku. Znalazłem się w Złotym Królestwie :-) Naokoło było złoto. Dosłownie wszędzie. Również na drodze leżała spora warstwa liści :-) Niebawem znów skierowałem się w stronę miasta, aby zaopatrzyć się w chwyty, które chciałem wymienić Kosi. Niestety w pierwszym sklepie nie mieli takich jakie chciałem, a drugi sklep był zamknięty. Zwróciłem się więc w stronę domu, wybierając drogę przez park, a w trakcie jazdy stwierdziłem, że odbiję jeszcze na promenadę. Dopiero stamtąd udałem się do domu.



Dane wyjazdu:
3.18 km 0.00 km teren
00:09 h 21.20 km/h:
Maks. pr.:28.60 km/h
Temperatura:11.0
HR max: (%)
HR avg: (%)
Podjazdy: m
Kalorie: kcal
Rower:Antek

Zbawienne 3 kilometry... :-)

Sobota, 22 października 2011 · dodano: 28.10.2011 | Komentarze 0

PROLOG

Przed długim wyjazdem do Pragi, ostatecznie zdecydowałem się nie brać roweru. Nie wiadomo jakie miałbym tu dla niego warunki, ile czasu miałbym tu być... Przez pierwszy tydzień prawie łkałem, z powodu tej decyzji! Pogoda wyśmienita! Ależ żałowałem... :-/ Już pierwszego dnia wstąpiłem do pobliskiego sklepu rowerowego, aby chociaż sobie popatrzeć... Spośród rzeczy, które kocham właśnie roweru brakowało mi najbardziej. Z bliskimi sobie ludźmi byłem w kontakcie, ale brakowało mi tej rowerowej ENERGII! Ileż mógłbym zobaczyć, mając bazę w Pradze! Po prawie dwóch tygodniach pobytu, zacząłem z jednej strony coraz bardziej pragnąć roweru, a z drugiej wiedziałem, ze już praktycznie połowa pobytu za mną. Mimo to wizja tego, ze mógłbym rowerowo nie wykorzystać pobytu tutaj, nie dawała mi spokoju. Zastanawiałem się tez, czy nie sprawić sobie tutaj jakiegoś wehikułu ;-) Na przykład ten - jedyne 5909 Kc ;-) Pewnie do negocjacji ;-)



Po dwóch pełnych tygodniach pobytu, byłem już zdeterminowany, aby pojechać po Antka, ale na swoje nieszczęście sprawdziłem pogodę na nadchodzący czas. Wyglądało na to, ze złota jesień była już za nami... Faktycznie jeszcze tej samej nocy mocno padało - kilka kropel spadło na mnie już, gdy wracałem ze stacji CD. Następnego dnia nad Praga pojawiły się szare, grube chmury... Tym bardziej zacząłem żałować, ze nie milem tu roweru wcześniej.
Przez weekend wciąż złudnie karmiłem się iluzoryczną wizją sprowadzenia Antka, lub Kosi. Źle się stało, że w kraju tak przyjaznym rowerzystom nie miałem ze sobą dwóch kółek...
Z biegiem czasu sytuacja nieco się uspokoiła, a ja zrozumiałem, że to jest dobry czas na to, aby skupić się na innych sprawach. Oczywiście nie znaczyło to automatycznie, że się na nich skupiałem ;-) Brak roweru kompensowałem sobie codziennymi wizytami na forum. Ba! Nawet wziąłem udział w jednym z konkursów! :-) Coś jednak też zaczynałem czuć pod skora, że mój pobyt w Pradze, nie dobiegnie końca wraz z końcem października. Tak tez miało się stać... A wiec! Jadę do Benusia i po Antka! No w końcu!

***

Wczoraj późnym wieczorem dotarłem do domu :-) Od razu poczułem się spokojniej i stabilniej. Normalka :-) Tutaj jednak szczegółów z życia rodzinnego opisywać nie będę ;-) Nazajutrz pojechałem do Kędzierzyna, ale w drodze zdałem sobie sprawę z tego, że nie mam ani rowerowej kurtki, ani rękawiczek. U Ani okazało się jednak, że rękawiczki były w Antkowej sakwie! Wyjścia wiec nie miałem... Choć z drugiej strony, to przecież do wyjścia się szykowałem! ;-)



Przed klatką chyba miałem lekki uśmiech na twarzy. Poczekałem jeszcze na nawigację i ruszyłem... Troszkę dziwne to uczucie, po tak długiej przerwie... Ba! To moja najdłuższa rowerowa przerwa, od jakiegoś półtora roku! Chwilę później zrobiło się jeszcze dziwniej, bo w związku z "nową" pozycją wydawało mi się, że wręcz leżę :-) Ojejku! :-) Jechałem sobie spokojnie przypominając sobie, jak to jest spoglądać na świat z perspektywy siodełka... Miło... Bardzo miło i spokojnie... :-) Sporadyczne porywy wiatru smagały mnie troszkę po brzuszku, ale... co z tego! :-) Niebawem dotarłem do ostatniego zakrętu na Bema, gdzie zawróciłem, gdyż nie było tam żadnego wjazdu do lasu. Jadąc główną pomyślałem sobie że rower, to jest ta forma aktywności fizycznej, która bardzo mi odpowiada :-) Począłem jechać już w kierunku powrotnym - to miał być przecież jedynie bardzo krótki, wręcz statystyczny wyjazd. Odmieniony wewnętrznie, spokojnie przemierzałem kolejne metry. Przed wejściem do klatki spojrzałem jeszcze na Antka. Rower. Rama, dwa kółka... Od razu do głowy wpadła mi myśl, że to przecież aż nienaturalne, że nie wziąłem go ze sobą od razu.

***

EPILOG

Dzień nie zakończył się jednak rowerowym happy endem. Co prawda spędziliśmy z Anią pół dnia na planowaniu podróży do Pragi z Antkiem, ale ostatecznie nic z tego nie wyszło. Musiałem pogodzić się z faktem, że mimo planu i naprawdę wielkich chęci, znów pozostanie on na miejscu. Nie będzie zwiedzania Pragi i okolic na rowerze...