Info

avatar Ten blog rowerowy prowadzi Kosiek. Odkąd jestem na bikestats.pl przejechałem 34372.37 kilometrów. Średnia prędkość wynosi aktualnie 21.12 km/h - trochę mało, ale spowalnia mnie Balast ;-)

Więcej moich rowerowych statystyk.



baton rowerowy bikestats.pl button stats bikestats.pl button stats bikestats.pl button stats bikestats.pl button stats bikestats.pl button stats bikestats.pl button stats bikestats.pl button stats bikestats.pl button stats bikestats.pl button stats bikestats.pl button stats bikestats.pl

Wykres roczny

Wykres roczny blog rowerowy Kosiek.bikestats.pl

Archiwum bloga

Wpisy archiwalne w miesiącu

Maj, 2014

Dystans całkowity:290.96 km (w terenie 0.00 km; 0.00%)
Czas w ruchu:16:14
Średnia prędkość:17.92 km/h
Maksymalna prędkość:49.30 km/h
Liczba aktywności:10
Średnio na aktywność:29.10 km i 1h 37m
Więcej statystyk
Dane wyjazdu:
24.31 km 0.00 km teren
01:45 h 13.89 km/h:
Maks. pr.:28.00 km/h
Temperatura:
HR max: (%)
HR avg: (%)
Podjazdy: m
Kalorie: kcal
Rower:Antek

Bąbelkowa powtórka trasy w Stobrawskim :-)

Sobota, 31 maja 2014 · dodano: 10.06.2014 | Komentarze 0

Wjeżdżając wczoraj z domu, głównie za sprawą Aneczki spakowałem Antka i przyczepkę. Gdyby pogoda się poprawiła, a nie miałbym Antosia ze sobą, na pewno żałowałbym pozostawienia go w domu. Faktycznie sobota przywitała nas Słońcem - i to już o piątej rano ;-) Ja udawałem, że śpię i nawet mi to wychodziło ;-) Po śniadaniu, jeszcze o poranku, skleciłem trasę na pięćdziesiąt kilometrów. Ostatecznie jednak otrzeźwiałem i pojechaliśmy z Karolkiem na krótszy objazd po Stobrawskim :-) De facto była to trasa, którą i tak chciałem przejechać kiedyś z Bąblem :-)



Na skraju lasu pożegnało nas szczekanie dużego psa przy ostatnim gospodarstwie, oraz jego groźne spojrzenie. To i tak było fajne, w porównaniu z tym, co czekało nas na pierwszym leśnym odcinku. Karol od samego początku marudził, ponieważ był zmęczony na spanie. Co by nie było, wstał przecież o piątej rano! :-) Szybko zatem dałem mu smoczka i po jakimś czasie nastał spokój ;-) Gdy dojrzałem po lewej stronie jelenia młodzieńca (ech ten pokrowiec! nie działa do trzech razy sztuka ;-) ), Karolek już spał tak więc jako jedyny odprowadzałem owego jegomościa, lawirującego dostojnie między drzewami.



Na szlaku było tak, jak się spodziewałem. Po kilku dniach opadów, droga pokryła się kałużami, a gdzieniegdzie lepkim błotem. Objeżdżaliśmy to wszystko jak tylko się dało, ale i tak nie uniknęliśmy zabrudzenia opon :-)



Liczyłem na to, że ostatni etap gruntowej drogi do asfaltu, pozwoli nam nieco oczyścić koła. Faktycznie trawa była lekko mokra, więc wjeżdżając na ulicę, opony mieliśmy już bardzo ładnie oczyszczone :-) Dotychczasowa nasza średnia, wynosiła jednak dziewięć z malutkim haczykiem ;-) Przed Łubnianami podskoczyliśmy na powyżej dziesięciu, więc już nie było tragedii ;-) Niebawem wjechaliśmy do Stobrawskiego... 



Chwilę później, zatrzymaliśmy się ponownie przy miejscu postoju, gdzie Karolek już otworzył oczka. Spał ledwie pół godzinki :-)



Wjechaliśmy w las, gdzie Bąbel zaś zaczął straszyć zwierzynę swoim marudzeniem. To chyba nie był jego dzień na podróżowanie...



Na całe szczęście wiedziałem, że za niedługo dojedziemy do miejsca, gdzie będziemy mogli zatrzymać się na nieco dłuższą chwilkę. Tym razem zamiast kwiatków dostałem szyszki ;-) Po dosyć krótkim czasie Karolek zaczął odkrywać teren i faktycznie pobiegał sobie baardzo swobodnie :-) Momentami dzieliło nas nawet co najmniej kilkadziesiąt metrów!



Karolek cały czas pojękiwał. W końcu ponownie przystanęliśmy, nie był nawet zbyt skory do biegania. Zadowolił się jednak paluszkiem, a włożył go do buzi akurat wtedy, gdy znad przeciwka mijał nas jakiś sakwiarz. Uff... Obyło się bez płaczu, a skończyło na pozytywnym pozdrowieniu ;-) Wcześniej mieliśmy też dwa inne króciutkie postoje na zdjęcia :-)



Wyjechaliśmy na drogę w kierunku Grabczoka, gdzie zaznałem trochę spokoju ;-) Gdy wjechaliśmy między zabudowania, za jednym z ogrodzeń zauważyłem cztery małe kózki. Przez ułamek sekundy mierzyłem się z ryzykiem, ale przecież ten wyjazd nie był dla mnie, tylko dla Karolka! To była słuszna decyzja :-) Karolcio zaglądał przez szerokie szpary w płocie i zerkał na zwierzęta, pukając w ogrodzenie, jakby chciał zasygnalizować "haloo! jeestem!" ;-) Czyżby to było to mini zoo, którego przy poprzednim przejeździe nie wypatrzyłem? ;-)



Za nawrotem ponownie wysadziłem mojego małego podróżnika z przyczepki :-) Tym razem biegał na zmianę między bujadłem, a zjeżdżalnią :-) Towarzyszyło temu, wypowiadane z jego usteczek słodkie "tatiś" :-) Superancko! :-) Kilka razy zdarzyło się też "mama", ale na pytanie o to, czy wracamy do mamy malec ostro kiwał głową na znak... No zgadnijcie jaki ;-) 



Dalsza droga do domu, minęła nam już spokojnie :-) Natrafiliśmy jeszcze na kilka kałuż w lesie, ale później było już zdecydowanie z górki :-) Nawet wiatru w plecy trochę dostaliśmy ;-)

Dane wyjazdu:
40.77 km 0.00 km teren
02:20 h 17.47 km/h:
Maks. pr.:38.50 km/h
Temperatura:
HR max: (%)
HR avg: (%)
Podjazdy: m
Kalorie: kcal
Rower:Antek

Przygodowy wyjazd do Dziergowic na gorąco :-)

Niedziela, 25 maja 2014 · dodano: 29.05.2014 | Komentarze 0

W przeciwieństwie do wczorajszego dnia, na dziś nie mieliśmy żadnego konkretnego planu. Po śniadaniu ni z tego, ni z owego zasiadłem do kompa i skleciłem trasę do Dziergowic. Z głośników leciał mega przebój Wiślan "Przygoda", a za oknem przewijały się chmurki. Ponownie według synoptyków miały wystąpić gwałtowne burze, ale ja miałem jakoś inne przeczucia :-)



Z Kędzierzyna wyjechałem niebieskim szlakiem, zataczając jeszcze koło na dukcie między polami, gdzie ładnie rosły maki :-) Moje tempo było bardzo dobre i pęd wiatru powodował, że zastanawiałem się nawet czy nie założyć pod spód bezrękawnika, gdyż temperatura powietrza była zdecydowanie niższa, niż wczoraj.



Za Brzeźcami postanowiłem przystanąć przy krzyżu, wiszącym na drzewie i po chwili znów ciąłem asfalt :-) Czułem świeżość w nogach i zdecydowanie przekładało się to na tempo przejazdu. Po kilku chwilach wjechałem do Starego Koźla i mijając samochody zaparkowane przy kościele, żwawo wjechałem między pola.



Zmierzałem w stronę Bierawy, przed którą zamierzałem odbić w kierunku Odry. Tak też się stało, ale nad brzegiem zobaczyłem jakąś dziwnie małą rzeczkę :-) Jak się później okazało w domu była to Bierawka. Temperatura wzrastała, a dzień robił się coraz ładniejszy :-) 



Bierawę przemknąłem bardzo szybko, a na wyjeździe wykorzystałem inną wersję trasy, która z racji równego asfaltu bardzo przypadła mi do gustu :-) Wypatrzyłem też w oddali sarnę :-)



Niedługo potem, byłem na fajnym polnym dukcie, gdzie przypomniało mi się o stadku saren, które dawno temu spotkaliśmy jadąc tędy z Aneczką. Dzionek był już bardzo piękny, a widok Antka i perspektywa drogi mocno na mnie oddziaływały :-) 



W Lubieszowie napotkałem dwa pasące się przy drodze koniki, a gdy skręciłem na krótki podjazd, dojrzałem za ogrodzeniem jednego z gospodarstw jakieś wymalowane figurki, czy może ule. Ciekawe to było, choć już się tam nie zatrzymywałem.



Niebawem ciąłem już w stronę lasu, gdzie zaznałem trochę ochłody i - ku mojemu zaskoczeniu i radości - znalazłem leśną chatkę i stojące obok niej ule! :-) Bardzo fajny to był widok! Postanowiłem, że w tygodniu odezwę się do właściciela i podpytam o miodowe piwko ;-)



Za kolejnym nawrotem zatrzymałem się ponownie, zauważając na jednym z drzew niecodzienny znak. Czyżby szlak dla spacerowiczów z psami? :-)



Po kilku minutach byłem już na znajomej drodze, prowadzącej w kierunku zbiornika wodnego. Oczywiście zatrzymałem się tam na dłuższą chwilę, spoglądając przy okazji na dwa przejeżdżające w krótkim odstępie czasu składy towarowe. Pokonując przejazd kolejowy miałem przeświadczenie, że kiedyś znajdowała się tam kapliczka. Nie znalazłem jej tam, więc w dalszą drogę udałem się w przeświadczeniu o błędzie z mojej strony. Podjechałem do brzegu, później mocno przycisnąłem i ponownie zjechałem na sesję w plenerze :-)



Czekał mnie teraz przejazd lasem, którego wyczekiwałem praktycznie od samego początku wyjazdu. Słońce świeciło już bardzo mocno i bardzo jasno. Było tak pozytywnie, że nawet kałuże na drodze, występujące miejscami, wcale mi nie przeszkadzały. Ba! Dodawały nawet uroku trasie, bo mogłem między nimi fajnie lawirować :-) 



Niebawem odbiłem w prawo, zatrzymując się przy rosnących przy drodze kwiatkach i próbując uchwycić siedzącego nieopodal małego motyla. Po kilkuset metrach zatrzymałem się na wysokości zbiornika, starając się wpleść między Antka kępkę kwiatów. Zdjęcie wyszło jako tako, ale otoczenie wszystko mi wynagrodziło :-)



Jadąc dalej, napotkałem mężczyznę na leżaku rozłożonym przy taśmie transportowej i korzystającego z kąpieli słonecznej :-) A było się w czym kąpać, bo słońce fajnie grzało, a temperatura od początku wyjazdu znacznie wzrosła :-) Jechało się bardzo przyjemnie :-)
Skręciłem w las, mijając po chwili parę z owczarkiem na spacerze. Na kolejnym skrzyżowaniu wykonałem nawrót, z którego rozpoczynał się już odwrót w stronę domu. Wypatrzyłem żuczka i chciałem zrobić mu zdjęcie, ale wpierw sięgnąłem po bidon. Po chwili żuczka już nie było :-) Zadzwonił telefon, pogadałem ze trzy minutki z Aneczką i w nagrodę na drodze zobaczyłem dwa inne żuczki ;-)



Dalsza leśna trasa również przebiegła w bardzo pozytywnym nastroju. Muszę przyznać, że byłem nawet urzeczony otoczeniem! :-) 



Ponownie zmierzałem w kierunku dziergowickiego zbiornika, gdy wtem po mojej lewej, ujrzałem sarnę. I znowu nie zdążyłem z aparatem! :-)



Jadąc dalej, minąłem ususzone zwłoki jakiegoś pełzającego gada, które zaczęły się ruszać, gdy zacząłem je fotografować! To dwa dzielne żuczki, próbujące przedostać się pod ciałem zwierzęcia, wprawiły je w tymczasowy ruch, choć efekt w pierwszej sekundzie był zaskakujący ;-)



Chwilę później dotarłem do znanego mi miejsca, gdzie kilka lat temu przyjeżdżaliśmy z Beniem na wybieg :-) Poniżej znajdował się bardzo ładny widok, a w pewnym momencie gdzieś w oddali odezwały się ropuchy :-) Cóż to był za piękny dzionek! :-)



Gdy wyjechałem na główny trakt, zatrzymał mnie rowerzysta, zmierzający w drugą stronę. Pytał o drogę, więc ściągnąłem nawigację i udzieliłem mu rady. Później nie ujechałem nawet dwóch metrów, zauważając na drodze idącą biedronkę. Zareagowałem na nią bardzo pozytywnie, oczywiście chcąc uwiecznić ją na zdjęciu. Aparat leżał w pokrowcu luzem na bagażniku, ściągnięty w celu uwolnienia nawigacji z uchwytu. Gdybym się nie zatrzymał, niechybnie bym go zgubił! Opatrzność nade mną czuwała.



Kilkadziesiąt metrów dalej pozdrowiłem dwóch innych rowerzystów, następnie mocno przyciskając :-) Zatrzymałem się z drugiej strony torów. Okazało się, że kapliczka faktycznie niegdyś tu była, a teraz pozostał po niej jedynie metalowy uchwyt. 



Droga wzdłuż torów początkowo była całkiem fajna. Niestety z czasem zrobiło się bardzo trudno! Piasek i piaszczyste podjazdy (na jednym z nich musiałem nawet prowadzić Antka!) sprawiały, że nieustannie musiałem walczyć z podłożem! Wypracowana wcześniej fajna średnia padła. Te dwa kilometry zajęły mi kawałek czasu. Z tego co pamiętam, kiedyś nawet tędy jechałem, tyle że w drugą stronę, ale nie kojarzę aż takiego poziomu trudności :-) 




W Grabówce ostro przycisnąłem na asfalcie, momentalnie docierając na leśny skrót, którym dojechałem do Korzonka. Minąłem bunkier stojący przy boisku i po prostu postanowiłem wrócić do niego na piechotę, aby go sfotografować. Wtem, minął mnie czerwony bus z napisem sugerującym, iż jest to firmowy samochód pasieki z Lubieszowa! :-) Pojechałem za nim i faktycznie... niestety okazało się, że piwo jest niedostępne... Szkoda :-)



Korzystając z kolejnego nowego traktu, dojechałem żwawo do leśnego jeziorka, które było następnym punktem, wspaniale wypełniającym dzisiejszy wyjazd :-)



Zatrzymałem się też przy małej wiacie, którą już kiedyś odwiedzałem z Kosią :-)



Główna leśna droga odbijała w prawo. Ja tymczasem postanowiłem pojechać za śladem. Jechało się całkiem fajnie, dojrzałem też dwa bunkry. To był jednak wstęp do całkiem solidnej przeprawy! :-)



Gdzie tu jest droga? ;-)



Za powyższym zakrętem leśny trakt był jeszcze przyjazny :-) Ponownie dojrzałem rosnący w oddali bunkier, zatrzymałem się przy rzeczce, a pobliskie ogrodzenie zakładów na Azotach, dawało poniekąd poczucie lekkości trasy w związku z pobliską cywilizacją. Nic bardziej mylnego! :-)



Zaczęły się schody! Wysoka trawa, leje w drodze wypełnione wodą, przewrócone drzewo. A przeprawa dopiero była przede mną! :-)



Jadąc dalej, miałem coraz gorzej. Leje momentami były całkiem spore, droga była wyjeżdżona tak, że kilka razy musiałem brać Antka na ręce i obchodzić lub objeżdżać kałuże i inne przeszkody, jadąc gdzieś obok traktu. Przeszkodom zdawało się nie być końca! Na myśl przyszła mi nawet leśna przeprawa w Poleskim Parku Narodowym dwa lata temu. Nie traciłem jednak dobrego samopoczucia, zatrzymując się na sesję z ważkami - mimo poparzonych przez pokrzywy nóg ;-) Na zdrowie :-) 



Droga wciąż była wymagająca. Wtem dojrzałem ogrodzenie jakiegoś młodnika. Wywnioskowałem, że te kilkadziesiąt metrów dzieli mnie od etapu, którego nawierzchnia powinna być już w lepszym stanie. Nie pomyliłem się :-) Trzeba było co prawda kilka razy schylić głowę, ale w porównaniu z tym co miałem za plecami, to ćwiczenie było wręcz bardzo komfortowe :-) Depnąłem, szybko wyjeżdżając na drogę, którą sprawdzałem dwa dni wcześniej



Od tej pory, droga do domu miała przebiec dużo szybciej :-) Depnąłem ochoczo na pedały, sprawnie docierając do tutejszego głównego leśnego szlaku. Omijając kałuże wjechałem na most, a drogę do ulicy, przez kilka chwil pokonywałem w towarzystwie siadającego przede mną co pewien czas na drodze małego ptaszka. O mały włos nie przypłacił tego życiem ;-)
Wjeżdżając na asfalt, depnąłem jeszcze mocniej :-) Antek tego dnia bardzo dużo pracował na najwyższych przełożeniach i trzeba przyznać, że mimo wczorajszej zlewy, którą przeszedł podczas powrotu z Pławniowic, wcale mu nie zaszkodziła. Wręcz przeciwnie - ciął, że aż było miło! :-) Nie odpuściliśmy również na azotowym skrócie i mijając jakąś imprezę przy szkole, dynamicznie dojechaliśmy do domu :-) Cudnie było :-) Trzeba tak częściej! :-)

Dane wyjazdu:
32.76 km 0.00 km teren
02:01 h 16.24 km/h:
Maks. pr.:37.60 km/h
Temperatura:
HR max: (%)
HR avg: (%)
Podjazdy: m
Kalorie: kcal
Rower:Antek

Pławniowice z Bąbelkiem i burzowym akcentem ;-)

Sobota, 24 maja 2014 · dodano: 28.05.2014 | Komentarze 0

Na weekend synoptycy zapowiadali burze. My jednak mieliśmy zaplanowany wypad do Pławniowic licząc się jednak z tym, że opady i grzmoty mogą przerwać nam wypoczynek. Poranek był pozytywny i gorąco było już wtedy, gdy z samego rana pakowałem graty do samochodu. Po śniadaniu wyruszyliśmy w drogę :-) Trasa była co prawda krótka, ale jednak na tyle długa, że przy tej temperaturze Karolcio mocno się nam zgrzał. Na szczęście szybko się ożywił, gdy wyjęliśmy go z samochodu :-)



Po kilku minutach doturlaliśmy się do plaży, gdzie na całe szczęście nie było tłumów. Chwila na aklimatyzację, rozłożenie kocyka dla mamusi i wyruszyliśmy na objazd okolic :-) Szybko przypomniało mi się, że w okolicy jest kilka szlaków rowerowych :-) Jadąc wzdłuż jednego z nich, cały czas mieliśmy po prawej stronie Kanał Gliwicki :-)



Niedługo potem wjechaliśmy na główną ulicę, gdzie wyprzedziło nas kilka samochodów i dotarliśmy do Dzierżna Dużego, gdzie było dużo spokojniej, na plaży siedziało jedynie dwóch wędkarzy, a nieopodal przy gospodarstwie, Karolek zapoznał się z kurkami i krówkami :-) Pogoda pięknie nam dopisywała :-)



W Kleszczowie zatrzymałem się na chwilę przy czarnym Mercedesie W123, w pięknie odrestaurowanym stanie, czarnym lakierze i szyberdachu :-) Przejeżdżający rowerzysta znał właściciela i zaczął namawiać mnie na Volvo, które również było przeznaczone na sprzedaż :-) My jednak pognaliśmy dalej, zjeżdżając po chwili w boczną uliczkę o równym asfalcie, gdzie jeszcze przed zjazdem w las, mogliśmy troszkę przycisnąć :-) Na leśnym postoju dojrzeliśmy siedzącą ćmę i posłuchaliśmy ptaszków. W zasadzie, to Karolek tylko słuchał, bo już od jakiegoś czasu sobie spał :-)



Trochę zboczyliśmy z zaplanowanej trasy i do Rudna dojechaliśmy fajną, trochę wyboistą polną drogą :-) Po kilku skrzyżowaniach ponownie byliśmy w lesie, napotykając fajną polankę, otoczoną miłymi dla oka drzewkami :-)



Dalej przydał się też pokrowiec na aparat, bo bezproblemowo mogłem zrobić fotki mniej znaczących, choć z punktu widzenia rowerowego objeżdżacza całkiem sympatycznych miejsc :-)



Spokojnie pokonywaliśmy kolejne leśne metry, gdy wtem Karolek obudził się z drzemki. Zarządziliśmy więc postój i nierowerowy rozruch :-) Mój dzielny towarzysz był bardzo zadowolony z tego pomysłu :-) Co prawda zaczął już tęsknić trochę za mamą, ale kwiatki zbierał dla tatusia ;-)



Na niebie pojawiła się jedna ciemniejsza chmura. Niestety horyzont zasłaniały drzewa, a owa chmura mogła być ostrzeżeniem przed nadchodzącym pogorszeniem pogody. Przed wyjazdem z domu dostaliśmy cynk, że w okolicach Opola padało, więc było mocno prawdopodobne, że opady przyjdą i do nas. Ruszyliśmy dalej, nie martwiąc się jednak na zapas :-) Polną drogą dojechaliśmy do Rudzińca, a stamtąd jadąc już cały czas asfaltową drogą, skierowaliśmy się na ostatni etap, zmierzając już bezpośrednio do Pławniowic. Między gęsto rosnącymi drzewami było wyraźnie ciemniej :-) Przed fajną kombinacją zarkętów dół-góra, wyprzedziliśmy malca i dorosłego jadących na rowerach. Mieliśmy fajne tempo i poprawiając średnią, dotarliśmy do pławniowickich zabudowań :-) Nie zatrzymywaliśmy się przy pałacu, jadąc już prosto do mamy, która dzwoniła jakoś kilka minut wcześniej. Gdy dojechaliśmy do zbiornika, ludzi już znacznie przybyło. Na ścieżce w lasku przy brzegu minęliśmy innych przyczepkowiczów, wzajemnie się pozdrawiając :-) Oni znali pozytywne aspekty takiego podróżowania z dzieciaczkiem :-) Po kilku minutach dojechaliśmy do mamy, z którą Karolek jeszcze chwilę pohasał na plaży, oraz pomoczył stópki :-) Coś jednak wisiało na horyzoncie... W pewnym momencie pojawiła się nawet krótka błyskawica. My i tak już powoli się zbieraliśmy. Wtem woda kilka metrów od brzegu, wyraźnie zmieniła kolor za sprawą zbierającego się wiatru, a kilka chwil później nastąpił prawie mały armageddon. Wiatr zaczął wiać tak mocno, że momentalnie wsadziliśmy Karolka do przyczepki, piasek unosił się w górę, latały koce, nastąpił ogólny odwrót, a Antek przewrócił się nawet na bok od podmuchu! Bardzo szybko zebraliśmy wszystkie rzeczy i przy akompaniamencie Karolowego płaczu, udaliśmy się w drogę do samochodu. Szybko postanowiłem przestać prowadzić Antka i po prostu pojechać na parking. Następował odwrót wszystkich plażowiczów i w pewnym momencie musiałem ostro przeciskać się między samochodami. Na miejscu włożyłem Karolka do fotelika i zacząłem montować bagażnik. Gdy wszystko było już gotowe, dołączyła do nas Aneczka. W samochodzie było już spokojniej. Jadąc główną drogą, zobaczyliśmy cały sznurek samochodów, zmierzających z innego parkingu w kierunku wyjazdu. Samochody ciągnęły się kilkaset metrów. To już nasz drugi exodus w Pławniowicach :-) Tym razem przygoda była większa :-) Będzie o czym opowiadać wnukom ;-)



Dane wyjazdu:
29.12 km 0.00 km teren
01:23 h 21.05 km/h:
Maks. pr.:45.00 km/h
Temperatura:
HR max: (%)
HR avg: (%)
Podjazdy: m
Kalorie: kcal
Rower:Antek

Popołudniowy wypad na gorąco :-)

Piątek, 23 maja 2014 · dodano: 28.05.2014 | Komentarze 0

Około godziny jedenastej wpadło mi do głowy, czy nie wziąć sobie "połówki". Dzień był nad wyraz spokojny, a że okazji do odpoczynku niebawem nie będę miał zbyt wielu, pomysł zaczął kiełkować. Układałem w głowie różne wersje tras, wpierw samotnie, a następnie na wspólny wyjazd z Karolkiem. Niestety ostatecznie pojawiło się kilka problemów do rozwiązania, także postanowiłem doczekać do końca roboczego dnia i - w porozumeniu z Aneczką - pojechać gdzieś po południu na samotny wyjazd z Antkiem.



Po centrowaniu kół w serwisie jechało się bardzo twardo - koła były napompowane na kamień. Przeszło mi przez myśl, czy nie spuścić odrobinkę, ale brak pompki odwiódł mnie od tego pomysłu. Był to wyjazd na lekko :-) Powietrze było gorące i pachniało starymi, długimi rowerowymi wypadami :-) Gdy dojechałem do azotowego lasu, przypomniało mi się o drodze biegnącej obok hałdy, którą chciałem sprawdzić kiedyś przy okazji.



Po kilku minutach jazdy wykonałem nawrót i nabrałem prędkości. Wtem, po lewej stronie zauważyłem pasące się trzy sarny, które na mój widok uciekły w las tak szybko, że nie pomógł mi nawet nowy pokrowiec na aparat :-) Mimo wszystko postanowiłem zrobić zdjęcie jadalni ;-)



Później napotkałem też willę mrówek, a były to duże leśne mrówki, także nie podchodziłem zbyt blisko ;-) Ptaki świergotały :-)



Uznałem też, że ten las jest naprawdę ładny i być może nawet warto zacząć go objeżdżać. Jadąc dalej, zacząłem poznawać skrzyżowania, które pokonywałem niegdyś jadąc w drodze powrotnej do domu, a niebawem dotarłem do fajnego miejsca, gdzie trawa tworzyła miłe dla oka fale, skąpane w słonecznych promieniach.

  

Kolejny przystanek wymusił na mnie krzyk małych ptaków, wydobywający się z któregoś położonego bardzo blisko drogi drzewa. To był bardzo miły akcent dzisiejszego wyjazdu :-)




Pokonywałem kolejne metry lasu, podziwiając jego piękno i ciesząc się ciszą, spokojem i pędem :-) Wysokiej temperatury między drzewami nie odczuwałem wcale :-) Jadąc po śladzie nawigacji, dotarłem do wielkiego dębu, gdzie ponownie dało się usłyszeć piski małych ptaków. Te były chyba mniej głodne, bo były dużo bardziej spokojne :-) Przeszedłem się po najbliższej okolicy, sfotografowałem małą leśną sadzawkę, coś czmychnęło mi w trawie, schyliłem się przy żółtym kwiatku. Nigdzie się nie śpiesząc :-) Nieopodal był też mały mostek, z rzeczką na której rosły białe i żółte kwiatki :-)



Dojechałem do zabudowań i odbiłem w prawo. Wcześniej tego nie widziałem, ale okazało się, że jest tutaj coś na kształt leśnego miejsca odpoczynku. Nie było jednak widać dokładnie, czy było ogrodzone - jako bardziej prywatne - czy można było zatrzymać się tam bez żadnego skrępowania. Leśna droga zrobiła się bardziej zarośnięta, było też trochę bardziej terenowo. W pewnym momencie napotkałem dziwne znalezisko - coś jakby palenisko, naokoło którego znajdowało się sporo metalu, chyba aluminium. Dosyć niecodzienne.



Kilkanaście metrów przed skrajem lasu, Antek złapał w szprychy dosyć długą gałązkę, więc konieczny był następny postój. Niemniej jednak na asfalcie wykręciłem MXS wyjazdu :-) Nie wiem nawet czy nie jest to najlepszy wynik Antka na równej prostej bez wiatru :-) Zjechałem w kierunku Grabówki, przypominając sobie bodajże swoją pierwszą wizytę tutaj. Walczyliśmy wtedy z Kosią z ostrym wiatrem :-) Dziś było bezwietrznie :-) Szybko, choć nieśpiesznie dojechałem do Bierawy, wjeżdżając na niebieski szlak. Zabudowania były leniwe, nawet żaden pies nie zaszczekał :-) Ot, fajny akcent dla piątkowego przejazdu :-) Za Bierawą zatrzymałem się na moment popatrzeć na fajne polne widoki :-) Kiedyś sprawdzę też drogową odnogę, biegnącą w kierunku Odry. Tymczasem obserwowałem małą pszczółkę, która żywo latała naokoło Antka, a także wydłubałem kawałki patyków, wciśnięte między zębatki korby. Widać Antek jednak zabrał coś z lasu ;-) 



Dalsza droga przebiegła już bardzo standardowo. Przy zbiornikach wodnych nieopodal Starego Koźla zamyśliłem się do tego stopnia, że przejechałem fajne miejsce postojowe do zdjęcia. Pozostało mi popatrzeć jedynie przez zarośla, na liczne ptactwo okupujące taflę wody. O jak fajnie, że już lato, że wszystko takie żywe! :-) Rzepak zrobił się już zielony i nie był tak atrakcyjny wizualnie jak wcześniej, ale ten zielony spokój idealnie pasował do piątkowego przejazdu :-) Korzystając z równego asfaltu przycisnąłem, szybko dojeżdżając do Brzeziec. Na niebieskim szlaku ponownie zatopiłem się w myśli. Przed klatką czekał na mnie Bąbelek z babcią. Pojeździliśmy trochę na Antkowym siodełku :-) Mały podróżnik wcale nie chciał wracać do domu :-)



Dane wyjazdu:
10.24 km 0.00 km teren
00:37 h 16.61 km/h:
Maks. pr.:33.10 km/h
Temperatura:
HR max: (%)
HR avg: (%)
Podjazdy: m
Kalorie: kcal
Rower:Antek

Krótki przejazd z centrą i bez hamulca :-)

Niedziela, 18 maja 2014 · dodano: 28.05.2014 | Komentarze 0

Po mocno deszczowym piątku i sobocie, przyszła zachmurzona niedziela. Gdy na chwilę wyszło słońce, postanowiłem choć na moment wyjść na rower. Co prawda wczoraj rozkręciłem Kosię do zera, a przy Antku nie ustawiłem tylnego hamulca, który ledwie dotykał obręczy, ale hamować mogłem również przecież przednim ;-) Na krótkim przejeździe miałem też idealną okazję do tego, aby wypróbować kupiony właśnie pokrowiec na aparat :-)



Obwodnicą dojechałem do lasku na Żabieńcu, gdzie zabrudziliśmy Antkowe koła. Wcześniej, na przejściu dla pieszych doszło do niecodziennej sytuacji, ponieważ jakiś średnio uważny kierowca, zatrzymał się przed przejściem dla pieszych już na pasie awaryjnym - obok dwóch stojących prawidłowo innych pojazdów. Dobrze, że ja miałem oczy otwarte. Jadąc w lesie postanowiłem zjechać na boczną ścieżkę, gdzie odnalazłem małą kapliczkę na drzewie, a później dobre miejsce do wyzbierania jakiś badyli dla Bronkowego schronu. Kilkadziesiąt metrów dalej napotkałem pieska, który chciał chyba potowarzyszyć mi w dalszej jeździe ;-)



Z Żabieńca wyjechałem bez koncepcji. Ostatecznie postanowiłem podjechać asfaltem do Koźla, nie wiedząc jeszcze co tam będę robił. Na prostej za Kłodnicą pozdrowiłem jadącego znad przeciwka kolarza, a za zakrętem wyprzedziło mnie dwóch innych. Fakt faktem, ja się ślimaczyłem ;-) Ostatecznie postanowiłem sprawdzić w jakim stanie jest będąca w trakcie "remontu" droga rowerowa.



Budując w głowie dalszy przebieg trasy wymyśliłem sobie, że sprawdzę drogę biegnącą do Odry. Niestety doprowadziła mnie ona tylko do pola. Niemniej jednak miałem okazję ponownie przetestować pokrowiec :-) Koniec z otwieraniem sakwy i grzebaniem w poszukiwaniu aparatu :-) Od teraz robienie zdjęć powinno być szybsze - przynajmniej w teorii ;-)



W drodze powrotnej wjechałem na obwodnicę, wykręcając na jej początku MXS wyjazdu. Wiatr hulał, niebo było zachmurzone, a ja byłem uszczęśliwiony tym krótkim, lokalnym przejazdem :-)

Dane wyjazdu:
14.66 km 0.00 km teren
00:48 h 18.32 km/h:
Maks. pr.:33.40 km/h
Temperatura:
HR max: (%)
HR avg: (%)
Podjazdy: m
Kalorie: kcal
Rower:Antek

Po jedzonko dla Bronka :-)

Niedziela, 11 maja 2014 · dodano: 11.05.2014 | Komentarze 0

Na dziś nie planowałem żadnego rowerowego wyjazdu. Raz, że chciałem po prostu trochę pomieszkać, a dwa - pogoda odstawała od tej wczorajszej. Było pochmurno, chłodniej aczkolwiek nie zimno. Po jedenastej zadzwoniła jednak sąsiadka z "kurierską" sprawą. Postanowiłem zatem połączyć przyjemne z pożytecznym i wykręcić choćby krótką trasę gdzieś w bliskiej okolicy :-)



Do PKP dojechałem szybko i dynamicznie, odczuwając różnicę jazdy bez obciążenia. Po pozytywnie zakończonej akcji z doręczeniem mini przesyłki, ruszyłem energicznie w kierunku lasku na Żabieńcu. Spotkałem tam żuczka, robiącego coś przy czymś, oraz zatrzymałem się na brzegu rzeczki :-)



Za nawrotem zatrzymałem się również, aby zerwać dla Aneczki jej ulubione kwiatki, a później - już przy lasku ponownie, aby tym razem Bronek mógł ze smakiem spożyć swoich przysmaków :-) Do końca polnego traktu przystawałem jeszcze raz, słysząc wcześniej bażanci śpiew :-)



Mijając rondo zjechałem w uliczkę po prawej. Chciałem przedostać się do znanego mi miejsca. Jechało się żwawo, choć hulał wiatr. O dziwo mimo niższej temperatury niż wczoraj, był on chłodny, ale nie mroźny tak, jak ten wczorajszy. Postanowiłem dojechać do samej Odry. Wtem po swojej lewej stronie usłyszałem szelest. Wystraszyłem sarnę, która zaczęła uciekać nieśpiesznie w popłochu. Zanim jednak wygramoliłem aparat z sakwy, zdążyła uciec mi na znaczną odległość tak, że ledwie wystawały jej uszy znad zieleni. Dziś kupuję dedykowany pokrowiec na aparat! Zbyt dużo ujęć mi ostatnio ucieka!



Nad brzegiem Odry okazało się, że droga którą jechałem zawraca i wije się po drugiej stronie obwodnicy. Chyba nawet domyślam się, gdzie kończy się jej bieg i będę chciał sprawdzić ją następnym razem. Być może będziemy mieli z Karolkiem fajną trasę na krótkie przejazdy :-)



Zgodnie z zamiarem, w drodze powrotnej postanowiłem zajrzeć do miejsca, gdzie byliśmy dawno temu z Aneczką. Pośród szumu samochodów dało się słyszeć rechot ropuch, ale ucichły gdy tylko zacząłem zbliżać się do zbiornika. Samo miejsce niestety bardziej zdziczało, pień gdzie robiłem zdjęcie Kosi jakoś zmarniał, widać było pozostałości po małym wędkowaniu, tudzież biwakowaniu. Gdy byliśmy tu z Aneczką, było tu zdecydowanie radośniej. Odjeżdżając rzuciło mi się coś w oczy, leżące na ziemi i mające kształt ryby. O mały włos tego nie przejechałem. Faktycznie były to dwie ryby, leżące na ziemi w stanie, którego wolałbym nie opisywać... 



Do okolic oczyszczalni ścieków dojechałem bardzo szybko. Zatrzymując się na raczej zapomnianym fragmencie niebieskiego szlaku, spojrzałem na miejsce gdzie byłem jeszcze kilka minut wcześniej i oceniłem dystans jaki pokonałem w tym czasie. Rower to piękna rzecz w turystyce :-) Pochylając się nad fiołkami, dostrzegłem spacerującego tam pająka :-) 



Po kilku minutach jazdy, wjeżdżając na asfaltową część niebieskiego szlaku, zdecydowałem się nie wracać jeszcze do domu, sekundę potem mijając na zjeździe ślimaka. Odstawiłem go na pobocze w obawie, że ktoś go potrąci i mam nadzieję, że chociaż jego udało mi się uratować.



Niebieski szlak pokonałem bardzo sprawnie, słuchając szumu wiatru. Za główną przemknąłem ścieżką i już byłem na azotowym skrócie. Gdy go opuściłem, spadło na mnie kilka kropel deszczu. Pokonany dystans był optymalny, ponieważ podczas tych kilkunastu ostatnich minut jazdy czułem, jak wlewa się we mnie power! Tak, wyjazd kończyłem z powerem :-) Misja wykonana :-)

Dane wyjazdu:
42.53 km 0.00 km teren
02:35 h 16.46 km/h:
Maks. pr.:49.30 km/h
Temperatura:
HR max: (%)
HR avg: (%)
Podjazdy: m
Kalorie: kcal
Rower:Antek

Bąbelek wjeżdża na Górę św. Anny :-)

Sobota, 10 maja 2014 · dodano: 10.05.2014 | Komentarze 0

Karolek przyszedł do nas jakoś po siódmej. Zebraliśmy się z łóżka w dobrych nastrojach, niebawem siadając do wspólnego śniadania. W trakcie posiłku chodziła mi po głowie trasa, jaką dziś moglibyśmy przejechać z moim małym kompanem. Myślałem o Górze św. Anny ale obawiałem się, że dystans może być dla Bąbla zbyt długi. Ostatecznie jednak zdecydowałem się zaatakować szczyt, wcześniej pakując Aneczce do samochodu bagażnik rowerowy - tak w razie czego. Zawsze też mogliśmy zawrócić choćby z Raszowej.



Z Kędzierzyna wyjechaliśmy tak jak zwykle, wyprzedzając parę rowerzystów na obwodnicy. Mimo przyczepki, siła przyśpieszenia była bardzo duża, także mijaliśmy ich z widoczną różnicą prędkości :-) W Kłodnicy czekał nas najmniej przyjemny odcinek trasy, biegnący główną drogą, ale już zaraz za Kanałem Gliwickim odbiliśmy na niebieski leśny szlak, na którym spotkaliśmy gromady żuczków chodzących po drodze, a na samym końcu krzaczki... Aaa! Nie powiem czego :-) Poczekam aż urośnie i może wtedy się pochwalę ;-) Pierwszy postój był poniekąd wymuszony opuszczonym szlabanem na stacji w Raszowej. Na pociąg czekaliśmy kilka minut, a Karolek w tym czasie już spał :-) 



Na drodze w kierunku Krasowej widać już było cel naszej wyprawy :-) Niebawem skręciliśmy na drogę którą mieliśmy dopiero poznać. Planując trasę uznałem, że warto zaryzykować i nie jechać asfaltem, gdzie można napotkać samochody, a wypróbować gruntowy trakt tym bardziej, że biegł tędy niebieski szlak. Droga miała być zatem przejezdna. Również widoki mieliśmy bardzo ładne i malownicze :-)



Niestety mniej więcej w połowie dystansu do Leśnicy, zobaczyłem przed sobą wysokie trawy, z naznaczonymi ledwie ścieżynkami - pozostałościami po polnym trakcie. Postanowiłem jednak nie wracać i podąć próbę przeforsowania owego szlaku. W pewnym momencie "droga" biegła po prostu polem! :-) Zarówno Antek, jak i przyczepka dały radę, a dodatkowo - poniekąd w nagrodę - wypatrzyłem dwa bażanty, uciekające przed nami w zupełnej ciszy :-) 
Niebawem dotarliśmy do jakiś zabudowań, ale postanowiłem nie wjeżdżać na drogę, którą według wgranego śladu dyktowała mi nawigacja. Była ona w jeszcze gorszym stanie niż ta, którą właśnie pokonaliśmy :-) W dosłownym tego słowa znaczeniu ;-) Kierując się w kierunku asfaltu, minęliśmy zaniedbane dystrybutory paliwa, pozostałe po prosperującej tu niegdyś stacji paliw. Ich widok miał coś w sobie i kiedyś będę chciał tu przyjechać, aby zrobić im zdjęcie :-)
Leśnicę ledwie przecięliśmy, wjeżdżając w uliczkę którą polecił nam kolega Czrk. Faktycznie była ona ciekawa, malownicza, a fakt że byliśmy praktycznie u podnóża Góry św. Anny powodował, że była ona bardzo dobrym miejscem na zrobienie dobrego ujęcia. Otoczenie żółtego i pachnącego rzepaku zdecydowanie ułatwiało sprawę :-) Zatrzymując się jeszcze na moment przy kapliczce, dotarliśmy do drogi podjazdowej na szczyt. Od razu zorientowałem się, że kilkadziesiąt metrów dalej jest miejsce, gdzie z Mietkiem przeżyliśmy naszą pierwszą motoryzacyjną przygodę ;-) 



Podjazd nie był męczący, choć fakt iż za plecami miałem kilka kilogramów wagi więcej powodował, że wjeżdżało się powoli. Minęło nas kilku profi rowerzystów, zjeżdżających w dół, a na drzewach dało się zauważyć oznaczenia dla jakiegoś rowerowego maratonu. Karolek zaczął coś marudzić, więc postanowiłem wykorzystać znajomość otoczenia i zatrzymać się na postój przy punkcie widokowym. Oj... Ale mieliśmy zabawę :-) A Karolka nieśmiało zaczęła podrywać jakaś mała koleżanka... ;-) Na odchodne pomachaliśmy jeszcze parze motocyklistów :-) Było naprawdę bardzo przyjemnie :-)



Wjazd na szczyt był tylko formalnością :-) Zgodnie z zaplanowaną trasą wykręciliśmy koło pod szczytem, przy okazji natrafiając na super piękne miejsce widokowe. Tyle razy tu byłem, ba! nawet nocowałem a nigdy nie zajrzałem w ten kąt! Warto, bo widok - dodatkowo nie zmącony szpetnymi koksowniczymi kominami - był naprawdę cudowny! :-) Następnym razem podjedziemy jeszcze do miejsca położonego kilkaset metrów dalej - wstępnie oceniłem, że jest tam jakiś punkt widokowy.



Mijając grupy turystów i autokarów, dojechaliśmy ponownie do głównej drogi. Będąc tu nie mogłem odpuścić, więc rozpoczęliśmy marsz na szczyt :-) Gdy już się tam doturlaliśmy, zaciągnąłem Karolkowi folię na przód tak, aby nie zaszkodził mu pęd wiatru podczas szybkiego zjazdu. Po drodze wstąpiliśmy jeszcze na brzeg Parku Geologicznego. A co tam, zjazd nie ucieknie ;-)



Podczas obniżania wysokości nad poziomem morza, nie udało się jednak pokonać granicy pięćdziesięciu kilometrów na godzinę :-) Mimo wszystko i tak chyba pobiliśmy Bąbelkowy rekord prędkości :-) Szybko dojechaliśmy do Leśnicy, a stamtąd do Krasowej. Wiał boczny, lekko mroźny wiatr utrudniający jazdę, ale zmiana kierunku była tylko kwestią czasu, więc niebawem nabraliśmy wiatru w żagle :-) Dojazd do raszowskiego lasu przebiegł miarowo i spokojnie. Jednak na leśnym dukcie Karolek coś pokwękał, więc na chwilę się zatrzymaliśmy. Okazało się, że w obawie o przewianie małego podróżnika nieco przesadziłem. Zaciągnięcie folii na zjeździe było dobrym pomysłem, ale złym działaniem było nie podciągnięcie jej na równym terenie. Karolek był zgrzany i czerwony na policzkach. Postój mieliśmy jednak w samą porę, gdyż mogliśmy podziwiać fajnego motylka siedzącego na drodze :-)



Tuż za drogą na Raszową zatrzymaliśmy się ponownie :-) Na przyczepce dało się zauważyć jeszcze ślady polnej przeprawy ;-) Karolek doszedł już do siebie, tak więc mógł sobie swobodnie pobiegać :-) Oj, co tam się działo! :-) Były trzy gleby, zgubiony smoczek, oraz sesja zdjęciowa na pniach drzew :-) Prócz tego żywy śmiech dziecka, wypełniający luki pomiędzy ptasim śpiewem :-) Cudnie :-)



W końcu dotarliśmy do drogi asfaltowej, zbliżając się ponownie do newralgicznego etapu trasy. Kłodnicę przejechaliśmy bardzo sprawnie, ale już w lasku na Kuźniczkach Karolek zaczął dawać oznaki tęsknoty za mamą :-) I ten postój również był dla nas owocny! Karolek zrobił swoje pierwsze w życiu zdjęcie! (ostatnie pośród grupy poniżej) 



Ja natomiast pokusiłem się o wykonanie symbolicznego rowerowego zdjęcia :-) Musiałem jednak się śpieszyć przed Karolkowymi rączkami, stąd uciąłem Antkowe imię ;-)



Do domu wróciliśmy standardową drogą :-) Przy głównej ulicy tuż dostrzegliśmy jeszcze dwa motocykle prowadzące czerwony, piętrowy autobus. To chyba jakaś rocznica w MZK ;-) Karolek przed domem wyraźnie rozpoznał otoczenie i zaczął wołać mamę, która chwilę później wyłoniła się z klatki schodowej :-) Wspaniały wyjazd syn-ojciec mieliśmy zakończony :-) Bąbelek jest super fajnym podróżnikiem i rowerowanie z nim to super przyjemność! :-) Gdy już wtargaliśmy się na górę okazało się, że z naszych wojaży przywieźliśmy pasażera na gapę :-) Oczywiście pieczołowicie go zabezpieczyliśmy, a Aneczka zniosła go na dół, umieszczając go / ją w najbardziej naturalnym miejscu naszego blokowego trawnika ;-) 



Dane wyjazdu:
21.41 km 0.00 km teren
01:01 h 21.06 km/h:
Maks. pr.:32.60 km/h
Temperatura:
HR max: (%)
HR avg: (%)
Podjazdy: m
Kalorie: kcal
Rower:Antek

A skoro już mam zielone światło... ;-)

Piątek, 9 maja 2014 · dodano: 10.05.2014 | Komentarze 0

Jeszcze będąc w pracy czułem, że dziś rower dobrze mi zrobi. Stres miałem na barkach. Uprzedziłem o swoich zamiarach Aneczkę i w domu począłem czynić małe przygotowania. Chciałem znaleźć mostek, o którym pisał jeden z Forumowiczów ale uznałem, że wizyta w Bierawie przełoży się na długi czas przejazdu, a chciałem jednak pobyć po południu w domu z rodzinką. Aneczka namawiała mnie jednak do tego, abym się rowerowo nie ograniczał :-) Ja jednak potrzebowałem jedynie wywietrzyć stresy... :-)



Ruszając spod bloku wiedziałem już jednak, że pojadę na poszukiwania mostku :-) Było przyjemnie ciepło. Cieplej, niż wynikałoby to z wcześniejszej oceny zza okna. Trochę pokluczyłem po dzielnicy, chcąc wyjechać wprost na drogę którą miałem wjeżdżać do lasu. Dopiero na końcu okazało się, że dojechałbym tam jadąc najprościej jak się da :-) W lesie temperatura minimalnie spadła, ale kto by się tym przejmował :-) Czułem relaks, wiatr we włosach, swobodę... Ptaki pięknie śpiewały. Cudnie było! W Brzeźcach postanowiłem nie wjeżdżać od razu na niebieski szlak, ale pociągnąć trochę między zabudowaniami, patrząc troszkę jak mieszkają inni ludzie. Szybko dojechałem do wylotu ze Starego Koźla, gdzie urzekł mnie asfaltowy zakręt pośród żółci :-) Wcześniej tak pachniało...



Do Bierawy dojechałem jadąc troszkę pod wiatr i wręcz napawając się widokami, ptasim śpiewem, zapachem rzepaku... Naprawdę pięknie było! Zieleń drzew była tak pozytywna... I nie wiem, czy te ptaki naprawdę poświrowały, czy to ja - mając w ostatnich miesiącach mniej rowerowych wyjazdów - odzwyczaiłem się od ich pięknego śpiewu. Żyłem.



Prędko przebyłem alejkę do głównej drogi, szukając odpowiedniej ulicy. Wjechałem na nią, zawracając kilka metrów. Początkowo były kocie łby, później asfalt, a na samym końcu jakiś żużel, czy kamyczki. Gdy w końcu wyjechałem zza gęstej wiejskiej zabudowy, miedzy polami rozpocząłem poszukiwania białego mostku. Dojrzałem go kilkanaście metrów przed widocznym końcem drogi. Ustawiając się do zdjęcia, wystraszyłem jakieś żyjątko w trawie przy polu rzepaku, a później wystraszyłem się sam, gdy przechodząc przez mostek, szczęknęła poluzowana metalowa płyta :-) 



Po kilkuset metrach dojechałem do głównej drogi, oczekując na pociąg przy zamkniętym szlabanie. Następnie przejechałem przez kolejny przejazd, zatrzymując się przy znanej lokalnie bramie OXO ;-) 



Droga do Azot przebiegła spokojnie, wyprzedziło mnie kilka samochodów (dziękuję Ci Aneczko, że właśnie tą trasę mi doradziłaś - na głównej by mnie dopiero wyprzedzali...), a mijając myjnię cystern kolejowych dało się poczuć chemiczne zapachy. Na zakręcie tuż przed skrzyżowaniem dostrzegłem szeroką ścieżkę i coś zaświtało mi w pamięci. Chyba kiedyś raz tamtędy szedłem. Postanowiłem zawrócić :-) Ścieżka biegła przy rzeczce, prowadziła do przystanku kolejowego na Azotach, gdzie urzędowała hałaśliwa grupa młodej młodzieży. Przemknąłem obok nich w poszukiwaniu wylotu z drugiej strony i chwilę później już jechałem w stronę leśnej asfaltowej drogi, którą zamierzałem dotrzeć do Pogorzelca.



Leśna trasa przebiegła w bardzo dobrym nastroju - podobnie zresztą jak cały ten rowerowy wypad :-) Czułem, że wszystkie pracowe stresy pozostawiłem gdzieś za sobą, że wywiał je wiatr, odpędził Antek swoją wielką rowerową mocą. Było świetnie. Dystans był optymalny. Na azotowym skrócie początkowo było bardzo pusto, ale za ostatnim nawrotem pojawili się spacerowicze. Jak się miało okazać, czekał mnie najtrudniejszy etap dzisiejszego wyjazdu ;-) Powoli minąłem pieska, który za sprawą przywołującej go pani o mały włos nie wszedł mi pod koła, dwoje rowerzystów jadących całą szerokością drogi i jeszcze mających o to do mnie jakieś uwagi, czy kierowcę wycofującego z miejsca parkingowego, przed którym trzeba było awaryjnie hamować. To były jednak tylko nic nie znaczące sprawy (oprócz pieska, który był uroczy), a cały wyjazd... Cały dzisiejszy wyjazd, to było piękne popołudniowe rowerowanie. Ta godzinka była zbawienna...
_
Dziękuję Ci Aneczko :-)

Dane wyjazdu:
36.59 km 0.00 km teren
01:51 h 19.78 km/h:
Maks. pr.:43.40 km/h
Temperatura:
HR max: (%)
HR avg: (%)
Podjazdy: m
Kalorie: kcal
Rower:Antek

Na Ankę z Łukaszem :-)

Niedziela, 4 maja 2014 · dodano: 04.05.2014 | Komentarze 0

Wstając z łóżka i wyglądając przez okno stwierdziłem, że odpuszczę sobie dziś rower. Pogoda co prawda dopiero się rozkręcała, ale mogłem porobić dziś inne rzeczy. Co zaplanowałem, tego nie wykonałem, bo nie dalej jak piętnaście minut później zadzwonił Łukasz z niecodzienną propozycją, aby razem pojechać na Ankę :-) No cóż... Jedziemy! :-) Takiej okazji przepuścić nie chciałem!



Aneczka z Bąblem pojechali do Koźla, a ja w tym czasie wyruszyłem do Kłodnicy na punkt zborny :-) Mimo słońca na firmamencie, było zimno, a zimny wiatr dokuczał tak mocno, że już na samym początku wyjazdu włożyłem na siebie super koszulkę od Aneczki. Na miejscu od trzech minut czekał już Łukasz. Ruszyliśmy praktycznie z miejsca i w zasadzie od razu okazało się, że będzie mi bardzo trudno dotrzymać kroku jego młodym i silnym mięśniom. Cisnął że nie wiem co, choć na szczęście wyrozumiale po krótkim czasie zmniejszył tempo. Za Kanałem tuż na skraju lasu, wyprzedziło nas dwóch kolarzy i - co zdarzyło mi się tu po raz pierwszy - to z ich inicjatywy wyszło rowerowe pozdrowienie w naszą stronę :-) Pozytywnie :-) Na początku Raszowej na chwilę przystopowaliśmy, a gdy Góra św. Anny była na wyciągnięcie obiektywu, zatrzymaliśmy się ponownie.



Przed zakrętem minęliśmy zielonego Mercedesa. Byłem pewien, że to ten sam, którego zapamiętałem przy okazji poprzedniego wyjazdu. Tym razem jednak kierowca był inny :-) Na krótko przed Leśnicą wiatr nieco ustał i trochę podniosła się temperatura. Na Rynku zrobiliśmy kolejny postój. Przejeżdżałem tędy sporo razy, ale jakoś nigdy nie było okazji, aby tu przystanąć. Dobrze, że w końcu nadszedł taki czas :-) 



Rozpoczęliśmy podjazd pod Górę św. Anny, gdzie to ja przejąłem pałeczkę pierwszeństwa. Po lewej rozpościerały się ładne widoki czeskich gór, które niestety jak zwykle psuły kominy ze Zdzieszowic. Gdy dojechaliśmy na punkt widokowy, zaczęliśmy wyszukiwać na horyzoncie znane nam bardziej lub mniej miejsca. Spędziliśmy tam kilka minut, a gdy wróciliśmy na drogę, akurat włączyliśmy się w peleton kolarek :-) Sporo ich było, podobnie jak i innych rowerzystów, spotkanych podczas tego wyjazdu :-)



Na podjeździe wyprzedziło nas co najmniej kilku sapiących kolarzy :-) My tymczasem pokonywaliśmy dystans na lajcie, relaksacyjnie i widokowo :-) Ostatecznie nie wjechaliśmy na szczyt przy kościele, zjeżdżając kilkanaście metrów na postój przy wykopalisku.



Zbierając się na drogę powrotną umówiliśmy się, że widzimy się na rynku w Leśnicy. Ja trochę odczekałem, aby nie kolidować z Łukaszem i móc zjechać swoim tempem. Wiatr nie pozwalał wycisnąć optymalnej prędkości, ale i tak było całkiem sympatycznie :-) Ponownie trochę zmarzłem :-) Gdy spotkaliśmy się w Leśnicy, Łukasz rzucił propozycję, że pokaże mi ulice w rzece. Trochę zdziwiłem się co może mieć na myśli, ale na miejscu okazało się, że faktycznie przez kilkadziesiąt metrów, ulica poprowadzona jest w korycie rzeczki! :-) To Ci piękny kwiatek! :-) Człowiek codziennie może się czegoś dowiedzieć :-) Tymczasem nad naszymi głowami przeleciał nisko samolot i ponownie pożałowałem, że nie wożę aparatu w bardziej dostępnym miejscu (już niebawem to się zmieni). Jak się miało okazać za kilka minut - ucieknie mi jeszcze jedna fotka ;-)



Postanowiliśmy podjechać te kilkadziesiąt metrów ową rzeczką, abym mógł zobaczyć uliczkę w całej jej okazałości. Ponownie więc przystanęliśmy na drugim końcu, by po kilku minutach się wrócić. Jako że miałem Antka ustawionego do zdjęcie w nurcie rzeki, Łukasz pojechał pierwszy a ja po chwili za nim. Po kilku sekundach jazdy mój kompan odwrócił się do mnie, aby coś do mnie krzyknąć i... w następnej sekundzie ujrzałem skręconą kierownicę i lecącego do wody na plecy Łukasza! Zebrał się szybko, krzyknąłem tylko do niego czy nic mu nie jest i gdy uzyskałem pozytywną odpowiedź, mogłem włączyć pozytywne odbieranie tego zajścia :-) Z mojej perspektywy i z perspektywy wyjazdowego "kwiatka", było to zdarzenie bardzo ciekawe, które z pewnością będziemy ze śmiechem wspominać :-) Gdy dotarliśmy do brzegu, zrzuciłem z siebie super koszulkę, a mokra bluza Łukasza powędrowała do sakwy i ruszyliśmy dalej.



Przez pierwsze kilkaset metrów sprawdzaliśmy, czy Łukasz może komfortowo wracać do domu tak, by panująca aura nie wpłynęła na jego późniejsze samopoczucie. Dobrze, że wiatr już tak nie hulał i że zrobiło się cieplej. Jechało się nam bardzo swobodnie, średnia rosła - fajna odmiana od moich poza asfaltowych i przyczepkowych wyjazdów :-) W lesie za Raszową pomyślałem sobie, że dzień praktycznie dopiero się budzi i że aż żal kończyć przejazd. Do Koźla wróciliśmy po starych śmieciach, które przypomniały mi minione czasy. Ładnie widać było promenadę, ale nie zatrzymywałem się już na zdjęcie. To był bardzo fajny i sympatyczny wyjazd :-) Mam ogromną nadzieję na to, że takiego rowerowego czasu będę miał więcej. Przyda się nam obydwu na pewno.
Dzięki Łukasz! :-)


Dane wyjazdu:
38.57 km 0.00 km teren
01:53 h 20.48 km/h:
Maks. pr.:33.00 km/h
Temperatura:
HR max: (%)
HR avg: (%)
Podjazdy: m
Kalorie: kcal
Rower:Antek

Majowa leśna wycieczka z nudnymi zdjęciami ;-)

Czwartek, 1 maja 2014 · dodano: 03.05.2014 | Komentarze 0

Nadszedł długo oczekiwany dzień wolny od pracy :-) W zasadzie, to już wczoraj wieczorem siadłem na chwilę do komputera, aby nakreślić jakąś trasę na dziś, ale zmęczenie spowodowane bardzo późnym pójściem spać noc wcześniej, nie bardzo dało mi się skupić :-) Dziś rano miałem już jednak pewien zamysł i choć byłem trochę ograniczony czasowo, to była szansa na to, że będę mógł poczuć rowerową wolność, czyli spędzić z Antkiem na tyle więcej czasu, aby zapomnieć że przed chwilą zaczynałem wyjazd ;-)



Do lasu na Kuźniczkach dostałem się standardową trasą. Przed przejazdem założyłem swój super bezrękawnik, który dostałem od Aneczki i pełen ciekawości co przyniesie dzień, wyjechałem z Kędzierzyna. Czułem mega power w nogach i widać to było na liczniku! :-) Wolność! :-) Sądząc po odgłosach, ptaki chyba ześwirowały :-) Zorientowałem się też, że będę jechał przecież tuż obok leśnego jeziorka (jak ja mogłem je pominąć przy planowaniu trasy? :-) ), ale w pewnej chwili trochę zgłupiałem, bo ilość zieleni i fakt, że dawno tędy nie jechałem, na ułamek sekundy zachwiało moim zmysłem orientacji ;-) Przy jeziorku nie zatrzymywałem się wcale (nie licząc miłego przepuszczenia chłopca na rowerze, jadącego z rodzicami) i bardzo sprawnie przedostałem się do lasu już za Kanałem :-) Krótko wcześniej z tyłu Antka zaczęły dochodzić pojawiające się od kilku ostatnich wyjazdów szmery. Na postoju szybko zlokalizowałem ich źródło i na szczęście okazało się to być jedynie kosmetycznym defektem, który niebawem w łatwy sposób usunę :-)

Darmowy hosting zdjęć

Kilkaset metrów dalej zorientowałem się, że nieopatrznie zjechałem z wytyczonej wcześniej trasy, ale znanym mi skrzyżowaniem szybko wróciłem do wyrysowanej nitki. Droga z której bym wyjechał, wyglądała tak że stwierdziłem iż nie straciłem zbyt wiele :-) Zaczął się etap mocnego pedałowania po kamienistym leśnym dukcie :-) Bardzo szybko dojechałem do leśnego wiaduktu kolejowego, a kilkaset metrów dalej odbiłem w kierunku asfaltowej drogi na Raszową, aby móc ją przeciąć.

Darmowy hosting zdjęć Darmowy hosting zdjęć

Po drugiej stronie tej drogi, ponownie zatrzymałem Antka, wsłuchując się w śpiew ptaków i obserwując miejscową florę. Jeszcze w lesie, tuż przed stacją kolejową w Raszowej, wystraszyłem jakieś zwierzę, będące między drzewami, tuż przy drodze.

Darmowy hosting zdjęć Darmowy hosting zdjęć

Dalej droga przebiegała równym jak stół asfaltem. Cieszyłem się jazdą, swobodą, dniem i pogodą :-) Dojeżdżając do stawów z trudem rozpoznałem "swoje" drzewo. Przystanąłem przy brzegu. Jakieś dwa ptaki w wodnym sitowiu dawały niezły koncert :-) Jeden był po mojej lewej, drugi po prawej stronie :-) Dodatkowo na odchodne, z wody wyskoczyła ryba, pozostawiając po sobie kręgi na tafli wody. Było naprawdę przyjemnie :-)

Darmowy hosting zdjęć Darmowy hosting zdjęć

Minąłem kolejne jezioro już po drugiej stronie torów i dojeżdżając do kolejnego przejazdu, zobaczyłem położone szlabany. Niestety super organizacja na naszym rodzimym PKP, brak odpowiedniej infrastruktury i inne okoliczności spowodowały, że czekaliśmy na przejazd ponad dwadzieścia minut! W tym czasie na środku przejazdu parkowały w pewnym odstępie czasu dwa długie składy kolejowe. Próba objazdu skończyła się niepowodzeniem, ale za to poznałem uprzejmego młodzieńca w zielonej Celince W202 :-) Gdy już w końcu szlabany uniosły się w górę, ruszyłem z kopyta, po kilkuset metrach pozdrawiając kierowcę z gwiazdą na masce :-)

Darmowy hosting zdjęć Darmowy hosting zdjęć Darmowy hosting zdjęć

Widoczność była bardzo dobra :-) Góra św. Anny praktycznie na wyciągnięcie ręki i nawet przeszło mi przez myśl, czy nie zmienić przebiegu trasy (zresztą wizyta tam chodziła mi rano po głowie), ale czas nie pozwoliłby mi na pokonanie tej trasy w spokoju :-) Znaną mi ładną polną drogą dojechałem do Kurzawki. Tym razem obyło się bez ujadania psów :-)

Darmowy hosting zdjęć

Asfaltem nie jechałem zbyt długo, ponieważ już w Łąkach Kozielskich ponownie wjechałem w las :-) Znowu musiałem jechać na wyczucie, bo lekko szwankowała pamięć, a ten fragment trasy układałem w nawigacji jedynie kierunkowo. Dałem rady, szybko przecinając główne leśne skrzyżowanie. Ten etap leśnej jazdy, aż do drogi asfaltowej na Cisową, jechałem bardzo dynamicznie i ostatecznie pokonałem go nad wyraz szybko, rozmyślając w międzyczasie na jakieś egzystencjonalne tematy ;-) Kontynuowanie zaplanowanej trasy przez Lenartowice nie stanowiło więc problemu :-) Podobnie było na Białym Ługu :-) Ten pęd spowodował, że zacząłem myśleć o urlopowym wyjeździe :-) Przypomniały mi się dojazdy do miejsc noclegowych, gdy trzeba było przycisnąć mając na ramie pełne sakwy, a pokonany już dystans (od którego de facto przez ostatnie miesiące odwykłem) dał mi poczucie wolności :-) Podjazd na wiadukt kolejowy dodatkowo pobudził mięśnie nóg i moje endorfiny - bardzo wyraźnie :-) Później puściłem się pędem w dół i na kolejny leśny przystanek, zatrzymywałem się lekko zdyszany :-) Szczęśliwie :-)

Darmowy hosting zdjęć

Na początku azotowego skrótu lekko potrąciłem lecącego żuczka, za co inny kilkaset metrów dalej chciał mnie stratować, lecąc na mnie czołowo ;-) Ześliznął się po przedramieniu i każdy z nas pomknął w swoją stronę :-) Wyjazd kończyłem w poczuciu rowerowego spełnienia, zrelaksowany i pełen nadziei na kolejne takie wyjazdy. Każdy mój rowerowy wyjazd w ostatnim czasie dobitnie uświadamia mi jedno: nie mogę z tego zrezygnować. No way!
_
A lato dopiero przed nami :-)