Info

avatar Ten blog rowerowy prowadzi Kosiek. Odkąd jestem na bikestats.pl przejechałem 34372.37 kilometrów. Średnia prędkość wynosi aktualnie 21.12 km/h - trochę mało, ale spowalnia mnie Balast ;-)

Więcej moich rowerowych statystyk.



baton rowerowy bikestats.pl button stats bikestats.pl button stats bikestats.pl button stats bikestats.pl button stats bikestats.pl button stats bikestats.pl button stats bikestats.pl button stats bikestats.pl button stats bikestats.pl button stats bikestats.pl button stats bikestats.pl

Wykres roczny

Wykres roczny blog rowerowy Kosiek.bikestats.pl

Archiwum bloga

Wpisy archiwalne w kategorii

Z balastem, czyli... nie sam ;-)

Dystans całkowity:5210.35 km (w terenie 0.00 km; 0.00%)
Czas w ruchu:292:53
Średnia prędkość:17.62 km/h
Maksymalna prędkość:68.64 km/h
Liczba aktywności:178
Średnio na aktywność:29.27 km i 1h 39m
Więcej statystyk
Dane wyjazdu:
35.65 km 0.00 km teren
02:16 h 15.73 km/h:
Maks. pr.:42.70 km/h
Temperatura:
HR max: (%)
HR avg: (%)
Podjazdy: m
Kalorie: kcal
Rower:Antek

Bąbelkowe Roztocze 2013 :-) Rowerowy dzień 2

Wtorek, 20 sierpnia 2013 · dodano: 01.10.2013 | Komentarze 0

Wczorajszy dzień był super do samego wieczora ;-) Nad zalewem w Józefowie popływaliśmy trochę we trójkę kajakiem :-) Później, gdy Bąblowi już się znudziło, ja sam wyruszyłem na wodny objazd :-) Mijałem ławice ryb, moczyłem nogi w wodzie... Po raz ostatni kajakowo było aż szesnaście lat temu, ale teraz już chyba nie pozwolę sobie na tak długą przerwę :-)
Trasa na dziś obejmowała plan wytyczony przez naszego znajomego, znawcę i wielbiciela tutejszych okolic. Może nie dowie się, że większość z wymienionych przez niego atrakcji przejechaliśmy, nawet ich nie zauważając ;-) Pogoda wciąż była wspaniała :-) Po śniadaniu szybko opracowaliśmy trasę: dojazd do Zwierzyńca żółtym szlakiem przez Roztoczański Park Narodowy, a powrót czerwonym, biegnącym drogami asfaltowymi :-)


Szybko wydostaliśmy się z Górecka Kościelnego, zatrzymując się dwa razy, bo Bąbel coś chyba chciał jechać w inną stronę ;-) Minęliśmy też leśny obelisk poświęcony jakiemuś patriotycznemu zagadnieniu, którym - według informacji umieszczonej na tablicy obok - opiekowała się jedna z tutejszych szkół podstawowych (niestety nie było okazji, by się zatrzymać i cyknąć fotkę). Miłe to było i skłaniające do krótkiej refleksji. Czy nie wszędzie tak powinno być? A nie tylko to ogólnonarodowe biczowanie się kilka razy do roku... Za skrzyżowaniem zjechaliśmy na szlak, spoglądając na ładne tutejsze zabudowania, a gdy zbliżaliśmy do granicy Roztoczańskiego Parku Narodowego, zaczęliśmy mijać innych rowerzystów. Było ich na tyle dużo, że już pod koniec zaczynało męczyć mnie ciągłe mówienie "dzień dobry" ;-) W końcu jednak wjechaliśmy w las, ciesząc się jego widokami :-) Znajdowaliśmy się na jednym z głównych roztoczańskich szlaków rowerowych, który na tym odcinku był stosunkowo szerokim leśnym duktem. Naszym pierwszym celem była "Florianka" - hodowla konika polskiego, który jest jedną z atrakcji tutejszego regionu.




Zebraliśmy się stamtąd po lekkim marudzeniu Karolka. Wyjeżdżając poczułem znajomy mi zapach słomy i znów zatopiliśmy się w leśny dukt :-) Za zakrętem zauważyliśmy po prawej stadko owiec oraz koników, pasących się na wzniesieniu przy lesie. Droga przebiegała łagodnie, a ja mimo to nie bardzo potrafiłem odciąć się od myślenia, że zaraz nasz dzielny turysta wystraszy leśną zwierzynę ;-) Nie było jednak źle - super dotrwał do samiusieńkiego końca :-) Przy wyjeździe na asfalt minęliśmy mundurowego, a gdy wjeżdżaliśmy do Zwierzyńczyka minęliśmy czwórkę jeźdźców na koniach w pełnym umundurowaniu. To był ciekawy i sympatyczny widok :-)
W Zwierzyńczyku zaliczyliśmy kilka ciekawych momentów: zjazd Aneczki na linie, test statywu który dostałem już chyba ponad rok temu, a który do tej pory leżał prawie nie używany, a teraz spisał się rewelacyjnie! Była też ważka, zdecydowanie chętna, by zaprzyjaźnić się z Pszczołą ;-) Oprócz tego leżenie, cieszenie się wzajemną obecnością, ale również karmienie Karolka i zmiana pampersa ;-)















W drodze powrotnej wstąpiliśmy na małe zakupy przecinając tutejszy park, a później już tylko napełniliśmy moje puste bidony i już czekał na nas czerwony szlak :-) Początkowo minęło nas trochę samochodów, ale byli też rowerzyści :-) Las i tutaj był ładny :-) Dojechaliśmy do Soch, gdzie był ładny kościółek, niska drewniana dzwonnica i ciekawy polny widok w oddali. Czekał nas też podjazd - łagodny choć długi, trochę nas zmęczył. Ośmioprocentowy zjazd pozwolił nam wyśrubować dzisiejszy MXS, który tym samym był Bąbelkowym rekordem prędkości :-) Przy końcu zatrzymaliśmy się w pewnej odległości od przejazdu kolejowego tak, by hałas przejeżdżającego składu towarowego nie obudził naszego małego turysty :-) Z drugiej strony torów ponownie czekał nas podjazd i ciekawe polne widoczki :-) Pachniało też polnymi zapachami :-) Mnie natomiast zrobiło się bardzo przyjemnie, gdy pomyślałem sobie o Aneczce z tyłu i Karolku w przyczepce. Jakie to jest wspaniałe, że możemy tak razem jechać! Za kolejną miejscowością znowu wjechaliśmy w las :-) Nawierzchnia raz była dobra, a raz usiana łatami tak, że musiałem zwalniać. Około kilometra przed ostatnim skrzyżowaniem Aneczka zatrzymała się na chwilę, więc mieliśmy męskie deptanie ;-) Mnie jednak za skrzyżowaniem dopadł leciutki spadek wydajności, który jednak szybko minął ;-) Równo przejechaliśmy leśny asfalt, żwawo pokonaliśmy zjazd, a gdy wbiliśmy się z powrotem na wysokość, czekała nas już szutrowa droga. Pszczoła dojechała w kilka sekund po tym, gdy zatrzymaliśmy się przy domku :-) Bąbel otworzył oczka :-)

Dane wyjazdu:
27.37 km 0.00 km teren
01:48 h 15.21 km/h:
Maks. pr.:31.60 km/h
Temperatura:
HR max: (%)
HR avg: (%)
Podjazdy: m
Kalorie: kcal
Rower:Antek

Bąbelkowe Roztocze 2013 :-) Rowerowy dzień 1

Poniedziałek, 19 sierpnia 2013 · dodano: 30.09.2013 | Komentarze 0

Poranek był dla mnie bardzo miły :-) Gdy otworzyłem oczy Karolek jeszcze spał, odwrócony główką w stronę mamy :-) Po kilku minutach Bąbel obudził się i od razu zwrócił się w moją stronę. Oczka mu się śmiały, usteczka przecudnie układały w uśmiech, a po sekundzie wybrzmiało z nich "tata tata" :-) Nic piękniejszego nie mogło zapowiedzieć nadchodzącego dnia :-)


Plan był taki, aby dostać się do Józefowa czerwonym szlakiem, ale przyznać trzeba, że w drogę wyruszaliśmy średnio przygotowani :-) Minęliśmy jedynie zielony szlak, ale jego widoczny początek był tak piaszczysty, że nie brałem go nawet pod uwagę. Jechaliśmy więc asfaltem, zmierzając do drogi krajowej. Nie był to najlepszy wybór (mimo, że ruch był raczej niewielki), ale w sumie miał plus taki, że szybko pokonywaliśmy dystans :-) Po drodze zatrzymaliśmy się jeszcze w lesie, aby zerknąć na mapkę, a jakiś czas później dotarliśmy do pierwszych, cieszących oko widoczków Józefowa :-)







Niedługo potem jechaliśmy rowerowym chodnikiem, docierając do mapki. Kierując się jej wskazaniami dotarliśmy do ładnych stawów, które okrążyliśmy. Ostatni fragment był bardzo ciekawy: porośnięte brzegi, ładny drewniany most, później szum rzeczki. Nie byłem pewien, ale chyba przy akompaniamencie szczekającego gdzieś w oddali psa, minąłem leżące pół kota :-) Tak przynajmniej to wyglądało zza czarnych szyb okularów ;-)



Zjechaliśmy na dół, kierując się w stronę następnych zbiorników wodnych, za którymi miały być kamieniołomy. Okazało się jednak, że wybraliśmy zły kierunek :-) Aneczka natomiast dojrzała super miejscówkę do kąpieli :-) Wczorajsze stawy "Echo" były niezupełnie zdatne do tego celu. Zawróciliśmy i udaliśmy się w kierunku Rynku. Pszczoła wraz ze swoją właścicielką udały się do Punktu Informacji Turystycznej, gdzie zeszło im całkiem sporo czasu, ale ponoć pani w okienku była baardzo miła :-) My z Bąblem objechaliśmy w tym czasie Rynek, a nasz super dzielny turysta otworzył tam oczka :-)







Po kilku minutach dalszej jazdy dotarliśmy do kamieniołomów. Szybko wspięliśmy się na wieżę widokową, pozostawiając rowery pod okiem uprzejmego pana. Gdy schodziliśmy, już na parterze jedna z pań powiedziała do mnie "cześć". Odpowiedziałem "dzień dobry" sądząc, że to było po prostu szlakowe pozdrowienie. W chwilę później, gdy byłem już z Bąblem na zewnątrz, usłyszałem głośną rozmowę Aneczki, a za chwile dzikie śmiechy. To była dziewczyna, którą poznaliśmy dwa lata temu na weselu wspólnych znajomych! Gdy jej odpowiadałem, coś przeszło mi przez podświadomość, ale w życiu bym nie powiedział! Spędziliśmy kilka miłych minut na rozmowie, poznając również całą jej ekipę :-) Po rozstaniu udaliśmy się na przechadzkę po kamieniołomach, ale nie przedłużaliśmy całego pobytu tam, bo wysoko położone na niebie słońce ostro waliło po naszych łepetynach, a najbardziej nam było szkoda łepka Bąbelka :-)


















Przed odjazdem pogadaliśmy jeszcze ze zmiennikiem pana, który zerkał na nasze rowery i udaliśmy się w drogę powrotną, spotykając jeszcze znajomych na Rynku :-) Z Józefowa wyjechaliśmy bardzo sprawnie, a ja cały czas bawiłem się nawigacją, ustalając inną wersję powrotu. Wybrana była również asfaltowa, ale dużo bardziej spokojna. Spoglądając na leśne widoczki, dotarliśmy do naszej bazy, mijając wcześniej po drodze dwuosobową ekipę, łatającą dziury w jezdni. Koła naszych pojazdów strzelały kamyczkami we wszystkie strony! Trzeba też oddać, że nasz dzielny zuch Bąbelek, przejechał cały dystans bardzo grzecznie, dając swoim rodzicom okazję do aktywnego wypoczynku :-)

Dane wyjazdu:
43.12 km 0.00 km teren
02:25 h 17.84 km/h:
Maks. pr.:42.70 km/h
Temperatura:22.0
HR max: (%)
HR avg: (%)
Podjazdy: m
Kalorie: kcal
Rower:Antek

Chłodny wyjazd bez Bąbelka

Czwartek, 15 sierpnia 2013 · dodano: 16.08.2013 | Komentarze 0

Temperatura dzisiejszego dnia, była już odczuwalnie niższa niż ostatnio. Mieliśmy jednak z Anią plan już od kilku dni, że wybierzemy się na jakiś rowerowy wyjazd, tym razem zabezpieczając Karola u babci. Tak też się stało, więc już przed jedenastą mogliśmy ruszyć na swoich rumakach :-) Celem był Rudziniec, a po drodze chciałem jeszcze sprawdzić drewnianą budowlę w lesie, przy zbiornikach wodnych :-)


Szybko okazało się, że podczas jazdy wyraźnie odczuwalny był chłód. Co prawda przed wyjściem wrzuciłem jeszcze do sakwy zwijaną kurtkę, ale gdy dojechaliśmy do azotowego mostu, dałem ją Ani która już na samym początku wyjazdu zasygnalizowała taką potrzebę. Ten odcinek pokonaliśmy jadąc obok siebie. Nie miałem jakoś potrzeby cisnąć, a poza tym... nie chciałem jechać samemu.




W lesie jechaliśmy za to w towarzystwie motyli, jakiś żądełek i ważki :-) Otoczenie było bardzo ładne, zobaczyliśmy kilka fajnych motywów leśnej drogi, a poza tym opowiedziałem Ani o jednym przewróconym bunkrze :-) Zatrzymaliśmy się przy kapliczce, gdzie moja towarzyszka uspokoiła się po telefonie do babci :-) Bąblowi nie groził żaden atak nuklearny, czy coś w tym rodzaju ;-)



Powoli zacząłem wysuwać się na czoło, ale jeszcze nieznacznie :-) Niebawem dojechaliśmy do polanki, gdzie poprzednim razem dopadły mnie jakieś muchojady i tym samym uniemożliwiły mi zrobienie fotki paśnika :-) Tym razem panował tu spokój :-) Tylko żuczek latał sobie tu i ówdzie, a gdy się już zbieraliśmy, pojawiła się także wysoko lecąca ważka :-)





Niebawem odbiliśmy w lewo, jadąc "po śladzie" ostatniego wyjazdu w te rejony. Odstawiłem trochę Anię i wyszło mi to na dobre, bo gdybyśmy jechali razem, to pewnikiem przeoczyłbym znak informujący o punkcie czerpania wody, a tam właśnie zamierzaliśmy się udać. Gdy już byliśmy na ostatniej prostej, zauważyłem że przebywają tam dwie osoby. W tym samym momencie, przejeżdżając przez skrzyżowanie, dojrzałem również grupę rowerzystów w oddali, po swojej prawej. Jakiś ruch tu dziś był :-) Po kilku sekundach minąłem się z parą na rowerach i momentalnie skręciłem w kierunku drewnianej, leśnej budowli, dając jednocześnie znać ręką Ani :-) Ledwie po kilku minutach usłyszeliśmy głosy innych osób. Chwilę później wypowiedziane cztery razy "dzień dobry" rozjaśniło sprawę - to była zrowerowana grupa ze skrzyżowania. Zebraliśmy się momentalnie, podjeżdżając jeszcze do zbiorników wodnych i zatrzymując się tam na kilka chwil.





Gdyby nie jedna uwaga Ani, przez moje roztargnienie, pojechaliśmy w złym kierunku :-) Dziś nie chciałbym tej samej wtopy, co ostatnio :-) Zawróciliśmy więc i jadąc znanym mi już traktem, dotarliśmy do skraju lasu :-) Czekał nas jeszcze polny odcinek i byliśmy już w Rudzińcu :-) Tam puściłem się asfaltem z ochotą! :-) Za moimi plecami długo nie było widać nikogo ;-) Krótki postój przy drewnianym kościółku spożytkowałem na wydłubywaniu trawy z dolnego kółka tylnej przerzutki Pszczoły :-) Jak ona jeździ, to ja nie wiem... ;-) Ponownie nie było okazji do zrobienia zdjęcia z powodu odbywającego się nabożeństwa, ale za to dojrzałem znaki szlaku rowerowego :-) Przejechawszy kilkadziesiąt metrów zatrzymaliśmy się przy sklepo-barze i spałaszowaliśmy czekoladę :-) Później - jadąc na czele - zdecydowałem, by odbić w kierunku reklamowanego przez rowerowy znak pałacu. Na moje oko pałac to nie był, ale uświadomił mi jedno: tyle razy tu byłem, a dopiero teraz dowiedziałem się ile ciekawych punktów ominąłem. Chyba trzeba poważniej podejść do planowania rowerowych tras...




Jakiś czas później (po moim fajnym pędzie z górki), zjechaliśmy na drogę w kierunku Niezdrowic. O mały włos Ania pojechałaby sama: jadąc z zawrotną prędkością nie zauważyła mnie stojącego na poboczu, będącego w oczekiwaniu na jej przyjazd ;-) Dosyć szybko przejechaliśmy przez las, napotykając pasące się krowy (później okazało się, że ta dziwnie się na mnie patrząca, to byk ;-) ), oraz ciekawe miejsce na postój :-) Za Niezdrowicami zdecydowaliśmy się zjechać na polny skrót :-)





Wkrótce wjechaliśmy do Sławięcic, kierując się w stronę Kanału. Ja oczywiście zapomniałem, że tamtejszy most jest w remoncie, ale od razu dojrzałem sporą grupę ludzi, która przechodziła tam chodnikiem. Minąłem też dwóch znajomych na rowerach, a ową grupą ludzi okazała się pielgrzymka, której prowadzący ksiądz pomylił rzekę Kłodnicę z Kanałem Gliwickim :-) Niebawem zjechaliśmy w kierunku Miejsca Kłodnickiego, gdzie minął nas znajomy kierowca autobusu mrugając awaryjnymi - oczywiście uniosłem dłoń w pozdrowieniu, mając nadzieję, że byłem jeszcze widoczny we wstecznym lusterku :-) Robiąc przerwy, dotarliśmy do zabudowań, gdzie odbiliśmy na leśną drogę zmierzającą do Lenartowic :-) Na szczęście ostatnio nie padało, więc był to pierwszy raz, kiedy ten trakt był choćby w miarę suchy :-) Na polanie ze ściętymi drzewami ponownie zatrzymaliśmy się na krótki postój. Gdy wjechaliśmy już na asfalt, miałem okazję zaprezentować Ani nowo odkryty skrót przez Lenartowice :-) Odcinek do drogi na Cisową jechaliśmy obok, napotykając na końcu zrowerowaną parę, którą pozytywnie pozdrowiliśmy :-) Z drugiej strony padło pytanie o drogę na Górę św. Anny :-) Fajnie jest być pomocnym :-) W sekundę później poczułem dziką żądzę prędkości i wydarłem przed siebie, czekając na Aneczkę dopiero przy zjeździe do lasu, oraz następnie przy skrzyżowaniu, gdzie las mieliśmy opuścić. Także na ścieżce pognałem przed siebie tak, że poderwałem Antka na wystającym korzeniu, zahaczając przy tym o gałąź, mocno szeleszcząc liśćmi :-) Suuper! Przy działkach czekałem dłuższą chwilę, a gdy pokonaliśmy ostatni nieutwardzony odcinek i wyturlaliśmy się na obwodnicę, przycisnąłem tak bardzo, że wykręciłem całkiem niczego sobie MXS :-) Na osiedlu zdążyłem odsapnąć i zapisać ślad :-) Mimo mroźnych jak na letnie warunki warunków, była to bardzo fajna trasa i udany wyjazd :-)

Dane wyjazdu:
43.19 km 0.00 km teren
02:27 h 17.63 km/h:
Maks. pr.:35.90 km/h
Temperatura:
HR max: (%)
HR avg: (%)
Podjazdy: m
Kalorie: kcal
Rower:Antek

Jestem za, a nawet przeciw! ;-)

Niedziela, 11 sierpnia 2013 · dodano: 16.08.2013 | Komentarze 0

Ania posłała mi dwa dni temu wiadomość, w której ogłaszano rowerową zbiórkę w naszym mieście. W zasadzie to od razu daliśmy sobie zielone światło (choć ja miałem obawy co do Bąbelka), bo i my aktualnie walczymy o nasze prawa i o to, by obowiązki władz wobec społeczeństwa, były choć poprawnie wykonywane.


Zebraliśmy się przed jedenastą, by po chwili dołączyć do ledwie kilkuosobowej grupy rowerzystów, bazujących przy Odrzańskich Ogrodach. Spotkaliśmy tam byłego kolegę z pracy, a Karol (i jego karoca - jak została ochrzczona) od razu zaskarbił sobie sympatię zebranych :-) Tatuś pokręcił się jeszcze trochę po okolicy, aby Skarbuś nie odzywał się zbytnio ;-) Niedługo potem nadjechała policja, oraz samochód z megafonami i ruszyliśmy :-)
Przejazd przez miasto był spokojny. W innych warunkach prułbym ze dwa razy szybciej :-) Mimo to sprawnie i całkiem szybko dojechaliśmy do Kłodnicy, gdzie mieliśmy mieć godzinny postój. Nie obyło się bez rozmów. Dobrze, że są jeszcze tacy ludzie, którzy patrzą włodarzom na ręce. W międzyczasie odkryliśmy też kilka os nad naszymi głowami, siedzącymi na drzwiach budynku przy którym staliśmy, oraz budzić zaczął się Karolek, tym samym przyczyniając się doraźnie do opracowania planu dalszego udziału w imprezie. Postanowiliśmy dojechać do kozielskiego Rynku, a stamtąd odstawić Bąbla do babci :-) Tak też się stało, a tatuś trochę zboczył na moment z trasy, by uniknąć zbyt długiego stania na czerwonym :-) Ciekawe ile dziś mandatów byśmy z Karolem zebrali, gdyby się nas drogówka zechciała przyczepić ;-)



Wjeżdżając do Koźla byłem pewien, że od razu skierujemy się do Rynku. My natomiast okręciliśmy jeszcze główne kozielskie ulice, a następnie dwie pętle naokoło Rynku :-) Tutaj czekała miejscowa telewizja, a po chwili doszła również Pani z radia. Aparat przejęła Aneczka, a Karolek był super zuchem! :-) Drogę z Kłodnicy przejechał bez szemrania! To się nazywa poświęcenie w słusznej sprawie!
Po jakimś czasie udaliśmy się do babci, jadąc najkrótszą drogą :-) Dosyć szybko przekazaliśmy naszego maluszka i podjechaliśmy jeszcze ulicę obok, gdzie był Łukasz z kolegami. Czyścili samochód, zdewastowany w nocy jakąś farbą przez jakiś imbecyli. Ruszyliśmy momentalnie, gdy okazało się, że zbierają po piątaku na renowację ;-) Po chwili ujrzałem świeżo zrobioną ulicę przy wybudowanych jakiś czas temu domkach. Czyli jednak się coś zmienia... :-)
Nie mając cennej wagi za sobą, mogłem szybciej przycisnąć i nie omieszkałem z tego skorzystać :-) Bardzo szybko dojechaliśmy z Aneczką do parku, a gdy już mieliśmy skręcać w stronę Rynku, dojrzałem jedną z uczestniczek. "Ty, to nie nasza?" - puściliśmy się za nią, jadąc w kierunku Tesco - następnego punktu zbiórki. Na głównej wydarłem z ochotą do przodu i dojechałem do zebranej przed wejściem grupy kilka ładnych chwil przed czterema żeńskimi kółkami, które wcześniej opuściłem :-) O dziwo niebawem pojawił się Łukasz z kolegami, ale tylko weszli i wyszli ze sklepu :-)
Ruszyliśmy na Dębową, już w okrojonym składzie. Ten etap był już prywatnym odcinkiem. Chwilę tam pobyliśmy. O dziwo ludzi wcale nie było tak dużo, na co mogła wskazywać pora dnia, pogoda i dzień tygodnia. To już drugie tego typu zaskoczenie dzisiejszego dnia. Bądź co bądź, ale spodziewałem się większego zainteresowania akcją rowerzystów z naszego miasta. Nie to, żebym oczekiwał tłumów, ale tych kilku rowerzystów na całe miasto? Poza tym szokowało podejście napotkanych mieszkańców. Zdecydowana większość okazała ignorancję. Zerowe zainteresowanie. Przykro było na to patrzeć zwłaszcza, że akcja nie miała na celu żadnego przewrotu, a jedynie miała umożliwić społeczeństwu oddanie głosu. Tak. W tak świadomym społeczeństwie funkcjonujemy. Rozmyślaniom nie sprzyjała pogoda i miłe otoczenie :-) Gdy Aneczka wróciła z moczenia stópek, zebraliśmy się, pogadaliśmy jeszcze chwilę z garstką pozostałych i odjechaliśmy. Dobrze, że są jeszcze tacy ludzie.




Przy głównej pożegnaliśmy się (jakoś miałem obawy o Aneczkę zwłaszcza, gdy okazało się że będzie wracać główną) i każde z nas pojechało w swoją stronę. Już od jakiegoś czasu wiedziałem, że będę "odrabiał" średnią z grupowego odcinka :-) Wraz ze wzrostem prędkości podróżnej, zauważalny zrobił się wiatr, który nie opuścił mnie już do końca mimo, że liczyłem na odmienne warunki po zmianie kierunku jazdy. Po chwili zauważyłem, że plaża jest ogrodzona, ludzi całkiem sporo, a obok wyrosła jakaś tymczasowa gastronomia :-) Zerknąłem tylko, nieustannie ciągnąc do przodu, wtapiając się w swój życiowy żywioł :-) Asfalt przyjemnie szumiał, a ja postanowiłem przedłużyć sobie trasę :-) Polny skrót do Kobylic wydał się być niewygodny, a asfaltowa droga z Długomiłowic do Ciska przywoływała przyjemne skojarzenia :-) Na prostej w Dębowej blisko miejsca gdzie kiedyś spacerował sobie pan we fraku, dojrzałem dwa bociany w gnieździe, ale mimo postoju nie zdecydowałem się na zdjęcie. Szybko doleciałem do rozjazdu i wybrałem ulicę bez podjazdu :-) Później swoje odczekałem na stopie przed główną, ale wcale mi się nie śpieszyło :-) Trochę podjechałem pod główną i zatrzymałem się na postój przy kościele, który w taki sposób odwiedzałem już po raz drugi :-)





Wjeżdżając już w polne klimaty, usłyszałem za sobą dźwięki jakieś piosenki, dochodzącej z odwiedzanych jeszcze kilka minut temu Długomiłowic. Przez moment poczułem się jak na wyprawie nad Balaton... :-) Niebawem ujrzałem piękne oświetlone, położone w oddali snopy siana :-) Na krótkim odcinku drogi zatrzymywałem się dwa razy.





Pokonałem zjazd i zatrzymałem się na moment na poboczu, by sprawdzić gdzie mógłbym zajechać, gdybym wybrał odwrotny kierunek. W tym czasie minął mnie inny rowerzysta z sakwą. Po kilku chwilach wyprzedziłem go szybko, pozdrawiając przy okazji, a w kolejnej sekundzie dojrzałem boczną drogę, która wydała mi się znajoma. Obejrzałem się tylko za siebie, by nie zajechać koledze drogi i już mnie nie było :-) Faktycznie po czasie dojechałem do znajomej mi drogi, przy okazji napotykając niezliczoną wręcz ilość snopów siana, ciągnących się na polu aż po odległy kres! :-) Aparat nie był w stanie tego uchwycić! :-) To był bardzo przyjemny widok :-)










Dojechałem do Cisku, z ciekawością zerkając wcześniej na polną odnogę drogi, którą być może kiedyś uda mi się sprawdzić :-) Doszedłem też do wniosku, że chyba będę musiał zaplanować sobie wyjazd tutaj z jakąś mapą, bo jakoś nie ogarniam tego obszaru, a jest on ciekawy rowerowo :-) Przejechałem obok kościoła, szkoły z boiskiem i odbiłem w kierunku na Kędzierzyn. Minąłem stado pasących się krów i trochę na wyczucie skręciłem w asfaltowy trakt. Wybór okazał się słuszny - jechałem znaną mi drogą, pośród rolniczej roślinności, która dawała poczucie harmonii :-) Gdy po nawrocie znalazłem się na otwartej przestrzeni, wiatr po raz kolejny o sobie przypomniał. Nie to, żeby jakoś wiał, ale było go czuć, a przecież tutaj miał mi już wiać w plecy! ;-) Przejechałem przez most na Odrze, który w obecnej formie już chyba nie będzie istniał zbyt długo i przypomniała mi się jedna z wycieczek z Aneczką i ostrzeżenie płynące z czarnego Mercedesa, bym nie spadł do rzeki :-) Rozpędziłem się z lubością i szybko zjechałem na polny trakt, mijając z naprzeciwka trzy dojrzałe rowerzystki. Jak się miało okazać, ruch był tu całkiem duży, bo do Starego Koźla mijałem rowerzystów jeszcze trzy razy :-) Tych ostatnich dynamicznie wyprzedziłem, po czym fajnie wszedłem w zakręt :-) Zgodnie z wcześniejszym zamiarem, postanowiłem wykorzystać zestaw dróg, który dołączyłem do swojej bazy w ostatnim czasie :-) Po zapachu zbóż nie pozostał już nawet ślad :-) Jechałem szybko i kwestią czasu było znalezienie się na azotowym skrócie :-) Pora było palić brykę i wracać po resztę ekipy :-)

Dane wyjazdu:
14.00 km 0.00 km teren
00:40 h 21.00 km/h:
Maks. pr.:36.50 km/h
Temperatura:
HR max: (%)
HR avg: (%)
Podjazdy: m
Kalorie: kcal
Rower:Antek

Fajne kółeczko z somsiadem :-)

Niedziela, 4 sierpnia 2013 · dodano: 16.08.2013 | Komentarze 0

Gdy wracając już do domu wjeżdżaliśmy do Opola, zadzwonił mój telefon. Oddałem go Aneczce. Dzwonił Łukasz, a mnie pomyślało się, że pewnie chce wyciągnąć mnie na rower - strzeliłem w samą dziesiątkę :-) Gdy już zajechaliśmy pod blok, czekało mnie ganianie do góry i z powrotem, ale niesiony pozytywną energią, uwinąłem się szybko :-) Możecie się śmiać, ale byłem tak pozytywnie naładowany przez weekend, że nawet nie odczułem zmęczenia, pokonując tych kilkaset schodków :-)


Łukasz czekał na mnie przed klatką z całą swoją rodzinną ekipą :-) Ruszyliśmy jadąc pod prąd, sprawnie docierając do azotowego skrótu, gdzie spotkałem dwie koleżanki z pracy. Powitałem tylko jedną z nich, ale mam nadzieję, że ta druga nie obraziła się, że jej nie poznałem :-) Chwilę później ostro wydarłem do przodu :-) Antek zachęcał do takiej jazdy :-) Plan był taki, aby przejechać drogą, którą niedawno poznałem :-) Tak też zrobiliśmy i już po niedługim czasie mknęliśmy pomiędzy polami :-) Nawet nie było kiedy zatrzymać się na zdjęcia :-) Ponownie wyrwałem na ostatniej prostej przed główną, ale Łukasz zarządził obranie innego kierunku i nawet dobrze się stało, bo na drodze wojewódzkiej fajnie przycisnęliśmy :-) Zjechaliśmy przy stawach, które według opowieści Łukasza, przed wojną były stawami rybnymi. Później dzięki niemu poznałem kolejną fajną drogę, prowadzącą obok kościoła, o którym pomyślało mi się przed trzema dniami :-) Wkrótce skręciliśmy na niebieski szlak :-) Słońce już słabło i robiło się trochę chłodno. Podjęliśmy decyzję, że wrócimy przez pogorzelski las, skręcając na ścieżkę za Brzeźcami. To była fajna gonitwa bez przystanków :-) Lekki Antek dawał poczucie wolności :-)

Dane wyjazdu:
18.24 km 0.00 km teren
01:05 h 16.84 km/h:
Maks. pr.:29.60 km/h
Temperatura:
HR max: (%)
HR avg: (%)
Podjazdy: m
Kalorie: kcal
Rower:Antek

Trafiamy nad Balaton ;-)

Niedziela, 4 sierpnia 2013 · dodano: 16.08.2013 | Komentarze 0

Dzisiejszy poranek był dużo mniej pogodny od wczorajszego. Niebo lekko zasłonięte chmurami i w teorii perspektywa opadów w ciągu dnia. We Wrocławiu ponoć lało. Postanowiliśmy jednak korzystać z okazji i podjąć próbę przejechania trasy, która była zaplanowana na wczoraj.


Było wietrznie, więc od samego początku jechało się ciężej. Na końcu Świerkli dojrzałem dwa drewniane domy, wybudowane nieco dalej od głównej. Fajnie tak mieszkać... W kilka chwil później byliśmy już w lesie, ale postój na zdjęcia nie był do końca udany, bo aparat nie oddał piękna okolicy, a poza tym było za mało światła.






W Brzeziach ponownie zobaczyliśmy bociana, który dziś nieco bardziej schował się w gniazdo. Gdy wyjechaliśmy zza zabudowań, zaczęliśmy rozglądać się za zjazdem na Balaton, ale jak się okazało i tak go przejechaliśmy :-) Ania nie pamiętała wcale, a mnie umknęły już cenne uwagi teścia z wczorajszego wieczora ;-) Zjechaliśmy jednak na polną drogę, która ostatecznie doprowadziła nas do celu :-) Było tam dużo spokojniej niż wtedy, gdy byliśmy tam po ostatnim razem :-) Trzeba jednak oddać, że pojęcie spokojniej było względne, bo Karol praktycznie z miejsca zaczął się miąchać. Pozytywnie zamoczeni przez mokrego psa, odjechaliśmy stamtąd nie czekając, aż nasz mały podróżnik rozpocznie swą arię ;-)





Zmierzaliśmy główną w kierunku Kup, mijając po drodze drogówkę z suszarką. Za nami jechały trzy samochody, które w takiej sytuacji obawiały się nas wyprzedzać :-) W końcu zjechaliśmy na drogę rowerową, pokonując dystans walcząc z wiatrem. Opór był odczuwalny na tyle, że za miejscowością postanowiłem zatrzymać się na chwilę w lesie. Nie było jednak nawet czasu na zdjęcia ;-)
Naszym targetem był już powrót do domu. Karol miał jeszcze trochę cierpliwości. Czasem pojękiwał sobie, gdy przyczepką rzucało na wybojach. Gdy już wyjechaliśmy z lasu, trafiliśmy na polną drogę pomiędzy wysokimi zaroślami, a sama droga była pocięta poprzecznymi uskokami i porośnięta wysoką trawą. Zostaliśmy jednak wynagrodzeni, bo na jej końcu natrafiliśmy na krzaki jeżyn. Postój był obowiązkowy! Istna rolnicza dzikość miejsca! Nie miałem tego od dzieciństwa! :-)




Mimo dużych smaków zebraliśmy się stamtąd bardzo szybko. Ja zjadłem ledwie kilka owoców, ale wystarczyło mi to :-) Sam pozytywny aspekt był chyba ważniejszy :-) Na skurzonym polnym trakcie przycisnąłem nie spoglądając już praktycznie nawet na ładne otoczenie. Mały odzywał się coraz częściej, ale był jeszcze spokojny i miałem szansę dojechać do mety bez alarmu :-) Szybko dotarłem do głównej, a stamtąd asfaltem była już tylko chwila jazdy :-) Pszczoła wjechała na podwórze po kilku chwilach :-)

Dane wyjazdu:
25.07 km 0.00 km teren
01:34 h 16.00 km/h:
Maks. pr.:32.30 km/h
Temperatura:
HR max: (%)
HR avg: (%)
Podjazdy: m
Kalorie: kcal
Rower:Antek

Liżemy Stobrawski :-)

Sobota, 3 sierpnia 2013 · dodano: 16.08.2013 | Komentarze 0

W czwartek zapadła decyzja o wyjeździe na weekend na Surowinę. Zabieraliśmy ze sobą rowery, także w piątek po pracy prawie godzinę upychałem wszystko do samochodu. Sobota przywitała nas dobrą pogodą, tak więc zgodnie z wcześniejszym założeniem wyruszyliśmy zaraz po Karolkowym śniadaniu :-) Jechaliśmy trochę w ciemno, bo nie wzięliśmy z domu mapy, a te tereny - wraz z mnogością tras - nie były dla nas do końca odkryte.


Ustaliliśmy, że pojedziemy trasę jak przed dwoma laty. Od samego początku czuliśmy klimat wycieczki, choć mnie jechało się jakoś ciężej :-) To chyba pamięć mięśniowa :-) Ostatnio jechałem tylko z Antkiem :-) W każdym razie klimat był :-) Piękny las przy głównej, którego nie widać z samochodu i - o dziwo - ludzie zbierający jeżyny! Tak, taki to był klimat! Takie jeżyny widziałem po raz ostatni chyba jeszcze u babci za czasów dzieciństwa. Wtedy też można je było bezkarnie zerwać i zjeść ze smakiem... :-) Szybko dojechaliśmy do Świerkli, minęliśmy zabudowania i wjechaliśmy do przepięknego lasu. Tak się jednak złożyło, że nie zatrzymaliśmy się nawet i nie mamy żadnego zdjęcia. A szkoda... :-) Pocieszamy się tym, że na pewno będzie jeszcze okazja, by te wszystkie okoliczne miejsca odwiedzić :-) Gdy już wyjechaliśmy na wolną przestrzeń, odcinek zrobił się polityczny za sprawą mijanej Elektrowni Opole ;-) Naszym celem był jednak Balaton :-) Nie ten węgierski, a lokalny :-) Niestety nie było nam dane dziś tam zajechać, bo jak się okazało żadne z nas nie pamiętało gdzie trzeba by było skręcić :-) Nie przejęliśmy się tym wcale, a wcale :-) Korzystając z nawigacji starałem się tak wytyczyć trasę, by zakręcić jakieś kółeczko i wrócić w porę do domku :-) W porę, czyli zanim skończy się Karolkowa cierpliwość ;-) Trasa biegła tak, że tory kolejowe przekraczaliśmy kilka razy, a w jednym z miejsc postojowych, puszczony wolno pies zmusił nas do zmiany zamiarów i wjazdu do lasu. Może to i dobrze, bo w końcu mieliśmy chwilę na zrobienie jakiś zdjęć ;-)



Uzyskana wcześniej ładna średnia z przyczepką powyżej dwudziestu, od tej pory spadała aż do końca wyjazdu. Wróciliśmy na asfalt i mijając ładne wiejsko-polne widoczki, uśmiechnięci kontynuowaliśmy podróż :-) Dojechaliśmy do Chróścic o których nawet pomyślałem sobie, gdy patrzyłem na mapę przed wyruszeniem w drogę :-) Na oko jechaliśmy według nawigacji i trochę obawiając się głównej, wjechaliśmy w las. Owa główna droga, okazała się być świetnym miejscem na leśno-rowerową przejażdżkę :-) Co prawda samochody mijały nas kilka razy, ale ich kierowcy byli SUPER kulturalni!






Wkrótce dotarliśmy do drogi w kierunku Kup, którą de facto mieliśmy jechać zgodnie z planem :-) Przedostaliśmy się na rowerowy trakt położony przy lesie i skorzystaliśmy ze skrótu obok szpitala, by nie jechać ruchliwą główną. Mnie strzeliło też do łba, by sprawdzić inną wersję powrotu mimo, że Karolkowi już kończyła się cierpliwość :-) Gdy wjechaliśmy na leśną drogę, zaczęły się postoje, płacze i ucieczki zwierzyny ;-) O dziwo ważka postanowiła dotrzymać nam towarzystwa ;-)




Kierując się wskazaniami nawigacji i wyczuciem mojego szóstego zmysłu (żeby nie było wątpliwości - zmysłu orientacji ;-) ), zmierzaliśmy w kierunku domu :-) Na nasze szczęście mój zmysł wspomagała nawigacja, która nawigowała nas po kierunku :-) Na jednym z postojów Ania dojrzała krzaczki jagód :-)







Pokonywaliśmy teraz pofalowaną wybojami polną drogę, przy akompaniamencie Karolowego wycia. Chyba każde z nas chciało być już jak najszybciej na miejscu :-) Niestety droga robiła się coraz to bardziej "leśna". Zawalona gałąź, później wycinka drzew, średnio przejezdny trakt z powaloną sosną w poprzek, gdzie przebiegła mała sarna i gdzie zmienialiśmy pampersa, a w końcu wieża obserwacyjna i ponowny odwrót, skąd widać już było surowińskie zabudowania - bliskie i jednocześnie odległe :-) W końcu jednak dotarliśmy do potencjalnie dobrej drogi, gdzie tatko odstawił mamusię (oj... brzydko to brzmi ;-) ) i w sytuacji, w której radio nie byłoby potrzebne, dojechał do domku :-) Mamusia dojechała dopiero po kilku minutach ;-) Mimo ostatnich dwóch, czy trzech kilometrów "na alarmie", po opadnięciu emocji trzeba było uznać, że wyjazd był bardzo udany :-) Nawet mimo tego, że trasa była dosyć przypadkowa. Może to i lepiej? Może to będzie dla nas doping, by zacząć bardziej świadomie zwiedzać (to dobre słowo) te tereny? :-) Jedno jest pewne: są PIĘKNE.

Dane wyjazdu:
16.10 km 0.00 km teren
01:08 h 14.21 km/h:
Maks. pr.:33.80 km/h
Temperatura:20.0
HR max: (%)
HR avg: (%)
Podjazdy: m
Kalorie: kcal
Rower:Antek

Próbujemy trochę inaczej :-)

Sobota, 27 lipca 2013 · dodano: 15.08.2013 | Komentarze 0

Po śniadaniu postanowiliśmy zebrać się na wypad z małym :-) Co prawda nie mieliśmy zaplanowanej jakieś konkretnej trasy, ale cóż zaszkodzi trochę poimprowizować? :-) Początkowo myśleliśmy o standardowym dla przyczepki kursie po niebieskim szlaku, ale postanowiliśmy jednak wprowadzić choć odrobinkę odmiany :-)


Całkiem sprawnie dotarliśmy do azotowego skrótu, choć Ania jadąc jakoś dziwnie pod prąd, prawie nie wjechała pod maskę samochodu. Było w miarę ciepło, ale też i trochę duszno. Lekki spadek temperatury po ostatnich upałach, które mnie ani trochę nie przeszkadzały :-) Przez chwilę obserwowałem biały ślad na przedniej oponie - pozostałość po niedawnym awaryjnym hamowaniu :-) Gdy wjechaliśmy na leśny skrót, Ania przodowała a ja szukałem okazji do cyknięcia jakieś fotki, ale jakoś nie było kiedy. Następnie wjechaliśmy na Biały Ług i skierowaliśmy się w stronę Lenartowic, ustalając wcześniej przebieg trasy. Chyba dopiero tam poczułem klimat wyjazdu. Niebawem zjechaliśmy w las na Kuźniczkach, zatrzymując się na chwilę w miejscu, gdzie jakiś czas temu wycięto sporo drzew. Postanowiłem też, że objedziemy leśne jeziorko. Aby to zrobić, musiałem nawet raz zejść z roweru, by przeprowadzić przyczepkę przez wysokie korzenie drzew, wystające z ziemi, będące dodatkowo na krótkim zboczu. Później czekał mnie podobny podjazd. Było ciekawie :-) Gorzej, że na postoju gdzie wypatrzyłem fajny kadr, kolejny raz padły mi świeżo naładowane dwie pary akumulatorków. Coś jest nie tak z nimi, lub z ładowarką... Na szczęście znów poniekąd wyratował mnie telefon, choć na pewno jakość na tym mocno ucierpiała...






Po skończonym objeździe szybko przyśpieszyłem na leśnej drodze, dając się jednak wyprzedzić Aneczce przed nawrotem. Koło cmentarza pierwszeństwo wymusił mi jakiś idiota, o mały włos nie gasząc przy tym samochodu. Zgodnie z wcześniejszym zamiarem, zjechałem na odkrytą na początku tego roku ścieżkę, chyba dezorientując przy tym troszkę właścicielkę Pszczoły :-) To był etap zahaczania o gałązki, wjeżdżania po korzeniach i - na końcu - przebijania się przez piaskową zaspę, połączoną z wyżłobionymi przez wodę koleinami, na których przyczepka zdała kolejny test :-) Przejechaliśmy pod ciemnym wiaduktem, szybko i na centymetry wjechaliśmy na mostek przy działkach i już byliśmy na obwodnicy, gdzie depnąłem śmiało na pedały :-) Był MXS i poczucie pewnego rodzaju wolności, której chyba trochę jednak mi brakuje... :-) Samotnie pokonałem działkowy skrót i gdy czekałem na możliwość włączenia się do ruchu, dołączyła do nas Aneczka. Byliśmy już praktycznie na miejscu, a mnie pomyślało się, że trasa mogła być jednak trochę dłuższa, bo mały który obudził się przy wyciętym lasku, do tej pory fajnie sobie gaworzył :-) Nasz kochany rowerowy zuch :-)

Dane wyjazdu:
35.07 km 0.00 km teren
02:07 h 16.57 km/h:
Maks. pr.:31.90 km/h
Temperatura:
HR max: (%)
HR avg: (%)
Podjazdy: m
Kalorie: kcal
Rower:Antek

- Ania. Usunąłem ślad :-)

Niedziela, 21 lipca 2013 · dodano: 15.08.2013 | Komentarze 0

Zgodnie z wcześniejszymi przewidywaniami, wybraliśmy się dziś w trasę do Mosznej, starając się przy tym niczego nie zapomnieć :-) Przygotowania do wyjazdu były już spokojniejsze, choć między szyki wdała nam się koleżanka, której musiałem pogrzebać trochę przy tylnym hamulcu, brudząc sobie dłonie. W międzyczasie montowałem też bagażnik i rowery :-) Ruszyliśmy w dobrych nastrojach, licząc na to że Bąbel zaśnie w podróży, bo od rana dawał nam dziś nieźle w kość :-)

Mapa ręcznie malowana ;-)


Na parkingu byliśmy przez pierwsze kilka minut miejscową atrakcją :-) Sprawnie przygotowaliśmy się do drogi, a Karolek również pomagał nam bardzo :-) Pasywnie, bo pasywnie, ale zawsze :-) Przełożony z fotelika do przyczepki ani nie drgnął ;-) Ruszyliśmy przed siebie, nabierając prędkości i ciesząc się pierwszymi przejechanymi metrami :-) Gdy tylko wychyliliśmy głowy zza tutejszych domów, ujrzeliśmy piękne okolice i super widoczne pasmo gór :-) Pierwszy postój był jednak niespodziewany i miał miejsce, gdy zobaczyłem przed sobą przedzierającą się w poprzek jezdni gąsienicę :-)








Mijając dwa zakręty, wjechaliśmy na most którym przejeżdżałem Kosią podczas swojej dosyć długiej zimowej wycieczki :-) Skomentowaliśmy również gruszki, które nie rosły na wierzbie i wjechaliśmy do Pisarzowic, które przywitały nas dużą sadzawką :-) Nie zatrzymywaliśmy się ani na moment, tylko pojechaliśmy dalej, sprawnie docierając do bardzo ciekawego odcinka, który pamięta jeszcze bardzo dawne rowerowe czasy :-) Droga była równa i świetnie się po niej jechało, choć towarzyszył nam przeciwny wiatr :-) Minęliśmy też pieska, który wybrał się na niedzielny spacer ;-)



Oczarowani otoczeniem mknęliśmy dalej, a mnie przyszło na myśl, aby kiedyś przyjechać tu na swobodnie i trochę bardziej poznać te tereny :-) Tymczasem dojechaliśmy do Kujaw, gdzie dynamicznie wjechałem sobie na główną drogę, fajnie wykonując nawrót :-) Niestety wkrótce miało okazać się, że do samej Mosznej musieliśmy jechać główną drogą, mimo że w planach miałem przejazd szlakiem, który wyprowadziłby nas prosto na wjazd do zamku. Niestety skleroza i fakt, że nie byłem tu od dawna, zrobiły swoje. Wszystko jednak przebiegło zgodnie z planem i mijając sporą grupę motocyklistów jadących z przeciwka, wjechaliśmy pomiędzy drzewa, oznajmiające nam że jesteśmy już bardzo blisko celu :-) Tak też było, ale tym razem nie udaliśmy się w kierunku wjazdu, a do stadniny gdzie jednak nie zdecydowaliśmy się wjechać, zniechęceni przez pana dyżurującego przy bramie. Mnie strzelił więc do głowy pomysł, abyśmy wyjechali z Mosznej i wjechali na szlak, którym kiedyś okazjonalnie zmierzałem do Opola :-) Ania była co prawda troszkę sceptyczna, ale ja patrzyłem na drogę z optymizmem ;-) Wyszło z tego tyle, że wjazdu na szlak nie znaleźliśmy, ale za to poprawiliśmy wartość przejechanego dystansu ;-) Mały zaczął też już powoli dawać oznaki zniechęcenia, tak więc po kilkunastu minutach jazdy rozbiliśmy się przy zamku :-)
Co tu dużo pisać :-) Było po prostu sielsko :-) Bąbelek momentalnie podłapał nastrój i zachowywał się tak, jakby czerpał ogromną radość z takiej formy wypoczynku :-) Troszkę pochodziliśmy, wyrwaliśmy kilka źdźbeł trawy, pogadaliśmy tak, że spojrzenia innych ludzi wybudowały mi ogromne, dumne skrzydła :-) Zobaczyliśmy również parę młodą i plenerowy ślub :-) Ja przez kilka minut poleżałem na trawie, a później przeszedłem się naokoło fontann, aby dać się trochę orzeźwić :-) Były też zdjęcia, uśmiechy i iskry w oczach. To był super relaks i wypoczynek. W końcu jednak, po około półtorej godziny, zaczęliśmy zbierać się w drogę powrotną. Założenie było takie, że Bąbel po owockach miał spać, gdyż poniekąd dawał już ku temu sygnały :-)










Zanim wyjechaliśmy na dobre z Mosznej, zaliczyliśmy cztery przystanki, w tym jeden na pewno kilkunastominutowy, wypełniony na zmianę noszeniem, wożeniem w wózku i uspokajaniem :-) W końcu postanowiliśmy nie przejmować się aż tak bardzo okazywanemu bez skrępowania niezadowoleniu Karola i poczęliśmy kontynuowanie jazdy. Ja szybko wydarłem do przodu, lawirując ostro pomiędzy grupami ludzi, a Aneczka dogoniła mnie już po drugiej stronie głównej drogi, gdzie przy jednym z gospodarstw pożegnał nas duży owczarek niemiecki, odbijający się od metalowej bramy :-) Kwękanie naszego małego podróżnika ustało kilka minut wcześniej, ale ledwie po jakiś dwóch minutach jazdy w lesie, rozległ się za moimi plecami głośny ryk. Postój był konieczny. W sumie wyszło to nam na zdrowie, bo mogliśmy z bliska podziwiać bardzo ładny las :-)




Gdy już opanowaliśmy sytuację, okazało się że wjazd na drogę prowadzącą do szlaku (lub będącą wręcz jego częścią) byłby mocno problematyczny z uwagi na sporą gęstość rosnących traw i zboża. Postanowiliśmy więc wciąż korzystać z uroków lasu, a poza tym nawigacja pokazywała nieoddaloną zbytnio cywilizację w której kierunku zmierzaliśmy :-) Okazało się jednak, że droga która miała zakręcać w prawo, zarośnięta była zieleniną i drzewami, lub po prostu się kończyła na którymś z drzew :-) Szybko więc zawróciliśmy, odbijając w prawo na kamienisty trakt i gdy tylko wyjechałem z lasu przeszło mi przez myśl, że dojedziemy do naszego szlaku :-) Tak też było :-) Aneczka jechała sporo przede mną, ale spotkaliśmy się na krótkim postoju :-) Koniki polne szalały, a powietrze pachniało :-)





Zbliżałem się już do Antka by ruszyć w dalszą drogę, gdy Bąbel coś zaczął marudzić przez sen. Na szczęście był to tylko incydent i mogłem spokojnie gonić Pszczołę :-) Wiedziałem jednak, że czasu możemy mieć niewiele :-) Po krótkiej chwili ponownie mijaliśmy zabudowania i ulice, które gdzieś tam funkcjonowały w mojej świadomości :-) Okazało się też, że znowu musimy podjechać główną drogą i doszło do mnie, że leśny szlak który miałem wcześniej na myśli, znajduje się z drugiej strony Pisarzowic - tak mnie się przynajmniej zdawało :-) Byłem też jednak pewien, że można się tam dostać inną drogą, nie wjeżdżając na główną. Być może kiedyś uda mi się odświeżyć te szlaki :-)
Kilkadziesiąt metrów po zjechaniu z głównej, przeżyliśmy chwile grozy, gdy w ostatniej chwili zauważyłem duży wybój na swojej drodze i zacisnąłem dłonie na obydwu manetkach. Pech chciał, że droga była mocno usiana piachem i rower - a zwłaszcza przednie koło - zaczął się ślizgać. Podświadomie wciąż trzymałem dłonie zaciśnięte na hamulcach, blokując przede wszystkim owe przednie koło, ale na szczęście szybko udało się opanować sytuację :-) Tutaj jak na dłoni widać było bezdyskusyjną przewagę przyczepki nad innymi rozwiązaniami, służącymi do przewożenia dzieci na rowerach. Bąbel nawet nie odczuł incydentu. Z fotelikiem byłaby niezła gleba...
Za Kujawami depnęliśmy na pedały i było raczej pewne, że do samochodu dotrzemy szybciej, niż gdy jechaliśmy w kierunku Mosznej. W krótkim czasie pokonaliśmy całkiem spory odcinek, dzielący nas od zamku, a przecież jeszcze zaliczyliśmy zwiedzanie lasu ;-) Wysoka temperatura była odczuwalna jeszcze mocniej, gdy tylko ustawały podmuchy wiatru. Mimo to jechało się nam bardzo fajnie :-) Gadaliśmy sobie i mieliśmy świadomość tego, że możemy być szczęśliwymi ludźmi :-) Rozglądaliśmy się też naokoło, bo wiedzieliśmy również, że zmierzamy ku końcowi wyjazdu. Przez Buławę przejechaliśmy praktycznie niepostrzeżenie. Za to gdy wjeżdżaliśmy do Pisarzowic, minęliśmy kobietę z wózkiem i towarzyszącego jej początkowo-szkolnego chłopca, który zdał się być zaskoczony widokiem takich jeźdźców :-) My natomiast mknęliśmy dalej, otoczeni polami, z każdą minutą zmniejszając dystans do mety, mogąc jeszcze przez kilka chwil podziwiać wysokie wzniesienia na horyzoncie. Gdy jakieś dwa, czy trzy kilometry przed Kierpniem uświadomiliśmy sobie, że to już koniec, wlał się w nas niedosyt i nawet pewnego rodzaju żal. Chcieliśmy więcej. Choć troszkę. Choć jeszcze ze dwa kilometry. Wydłużyć choć o odrobinkę ten udany i sielankowy wyjazd... Nieco ożywienia w nasze myśli wprowadził pies, który dojrzał nas z głębi swojego podwórka, ale na szczęście był na tyle mało rozgarnięty, że nie wybiegł na nas wprost z otwartej bramy, a pobiegł wzdłuż ogrodzenia, odprowadzając nas ujadaniem na jego samiusieńkim skraju. Już po kilku minutach cała trójka zeszła lub wyszła ze swoich rowerowych pojazdów, a ja od razu zapisałem dzisiejszy ślad :-) Coś jednak dziwnie krótko to trwało i po kilku sekundach mogłem powiedzieć "Ania. Usunąłem ślad." :-) W zasadzie, to zrobiłem to automatycznie wybierając złą opcję, a oznajmiłem to nie zmieniając pozytywnego nastawienia :-) Coś jakiś peszek prześladuje mnie w związku z tymi dwoma wyjazdami do Mosznej :-)

Dane wyjazdu:
19.51 km 0.00 km teren
01:19 h 14.82 km/h:
Maks. pr.:28.70 km/h
Temperatura:
HR max: (%)
HR avg: (%)
Podjazdy: m
Kalorie: kcal
Rower:Antek

- Ania. Nie wziąłem dyszla... :P

Sobota, 20 lipca 2013 · dodano: 15.08.2013 | Komentarze 0

Kilka dni temu ustaliliśmy z Anią, że weekend spędzimy poza domem, rowerowo i rekreacyjnie :-) Mieliśmy też wybrać jakąś fajną trasę, ale wczorajsze wieczorne mapowanie nie przyniosło rezultatów :-) Dziś rano usiadłem ponownie nad tematem i wygrzebałem trasę z Głogówka do Mosznej :-) Zaczęło się pakowanie na wariata :-) Ponadto po drodze musieliśmy wstąpić do sklepu bagażnikowego, tak więc już na starcie mieliśmy solidne opóźnienie :-) Jakby tego było mało zawracaliśmy jeszcze z miejscowości Rzepcze, bo zapomnieliśmy po drodze wstąpić do bankomatu. Trzeba było doliczyć pół godziny, bo i Ania pomyliła karty i napoje trzeba było kupić. W końcu jednak zajechaliśmy na parking w Kierpieniu. Zdjąłem obydwa rowery, włączyłem nawigację, aby szybciej złapała fixa, rozłożyłem przyczepkę i nagle przyszło olśnienie. "Ania. Nie wziąłem dyszla..." Wypowiedziałem te słowa, otworzyłem tylne drzwi samochodu i usiadłem na kanapie. Ania co prawda rzuciła, że do Mosznej możemy pojechać samochodem i tam przejść się z przyczepką, ale mnie po prostu przeleciało to tylko przez uszy. I nic więcej. Ostatecznie obstawiliśmy powrót do Koźla, ogarnięcie Karola i wyruszenie stamtąd na jakiś objazd. Tak oto wycieczka samochodowa, miała przerodzić się w rowerową ;-) Pozostawiłem rodzinkę w Koźlu, sam wróciłem po dyszel i chorągiewkę :-) Po powrocie zadzwoniłem jeszcze do Piotra, który jednak był już na jakimś tripie, ale umówiliśmy się którymś kilometrze :-) Po pewnym czasie ruszyliśmy w końcu w rowerową trasę ;-)


Jedyną słuszną trasą, była wizyta na Dębowej. Do tego dołożyliśmy Kobylice i - jak się miało wkrótce okazać - wyszedł nam z tego bardzo fajny wyjazd :-)
Przemierzając osiedle i domki, szybko przedostaliśmy się do parku, który kipiał zielenią :-) Również zapach nakręcał nozdrza :-) Niebawem byliśmy już na drodze w kierunku Dębowej, a ja pięknie ciąłem po asfalcie, zwalniając jednak znacznie na polnej drodze :-) Pogoda była super :-) Chyba nawet trochę za bardzo, bo i ja czułem wysoką temperaturę :-) Gdy jechałem w kierunku wjazdu na alejkę okalającą zbiornik, spojrzało mi się w kierunku Koźla i pomyślało o parku, zieleni, spokojnej Dębowej. Chyba właśnie tego mi trochę brakuje...
Jadąc wzdłuż brzegu, łapaliśmy kolejne piękne widoczki :-) Dzień zachęcał do wyjścia na przestrzeń, więc na pierwszym etapie minęliśmy kilka grup ludzi :-) Było również sporo wędkarzy :-)





Po zjechaniu na asfalt, znów chwyciłem wiatr w żagle :-) Nie na długo, bo już po około kilometrze zjeżdżaliśmy na polną drogę, gdzie Ania znów wiodła prym :-) Była w lepszej sytuacji, bo ja ze swoim zestawem zatrzymałem się na poboczu, aby poczekać na ciągnik jadący z naprzeciwka, przewożący kilkanaście małych świnek :-) Sympatyczne stworzonka :-) Mijaliśmy dołki, wyboje i inne nierówności, jadąc pomiędzy polami :-) Przed nami również na rowerach zmierzała para w średnim wieku. Cieszyłem się z tego, bo na końcu drogi potencjalnie mogły czekać na nas pieski, więc w grupie byłoby nam raźniej ;-) Gdy byliśmy już między zabudowaniami, szczekania rozległy się zza ogrodzeń, tak więc nie musieliśmy uciekać i był pretekst, by zamienić ze sobą kilka słów :-) Rozdzieliliśmy się na pobliskim skrzyżowaniu, a ja pół minuty później przypomniałem Ani, gdzie kupowaliśmy lody do wycieczki z testowaniem kuchenki i namiotu :-) Czas był też, aby odezwać się do Piotra :-) Spotkaliśmy się po kilku minutach, przy brzegu stawu :-) Wcześniej musiałem pokonać z przyczepką dosyć wyboisty polny trakt, a to dopiero była pierwsza jego część :-) W kolejnej bujna trawa aż świszczała, ocierając się o wszystkie możliwe powierzchnie naszego rodzinkowego wehikułu :-)





Pogadaliśmy z Piorem kilka ładnych minut i ruszyliśmy dalej :-) Na drodze biegnącej wzdłuż wału przy Odrze, musiałem skakać z pasa na pas, mijając co większe dołki :-) W pewnym momencie dołączyła do nas duża, niebieska ważka, a my po chwili wjechaliśmy na część wału. Stamtąd rozciągał się ładny widok na najbliższą okolicę :-) Było to potwierdzenie, że dzisiejsza trasa zapewne niczym nie ustępowała tej, którą pokonalibyśmy do Mosznej :-) Dodatkowo dzień był cudowny, niebo super błękitne, usiane pojedynczymi chmurkami (a przecież początek dnia był zachmurzony) i stwierdziłem nawet, że w taki dzień jak dziś, każda wycieczka cieszy bez wyjątku :-)






Sielankowo było już niestety bardzo krótko :-) Wraz z tym, jak zbliżaliśmy się do obwodnicy, Bąbel zaczął dawać znać, że wycieczka jest przydługa :-) Początkowo gadał do siebie, ale później był już sam ryk :-) Zjechaliśmy z wałów przy akompaniamencie syreny przeciwpożarowej i zatrzymaliśmy się w cieniu :-) Trzeba było Bąbla trochę ponosić, potrzymać na kolankach, pokazać jeszcze więcej świata, niż to co mógł zobaczyć z przyczepki :-) Gdy oddałem go w ręce mamy, ponownie oplotłem okolicę wzrokiem. Tak. To był bardzo fajny wyjazd i bardzo fajna trasa, która od dawna mnie nie gościła.



W końcu ruszyliśmy, ale spokój nie trwał długo :-) Poza tym musiałem ominąć kałużę, ale na szczęście pole zboża rosnącego obok, miało wykoszony pas tak, że mogłem tamtędy przejść. Trudność polegała jedynie na tym, że był tam spory uskok. Przyczepka dała sobie z nim świetnie radę :-) Na asfalcie starałem się przycisnąć, bo "wołania" z tyłu nie były jeszcze tak częste i głośne jak ostatnio, ale niewątpliwie apogeum było dopiero przed nami :-) Dojeżdżając do skrzyżowania, minęliśmy jeszcze kolegę z pracy, który również jechał na rowerze :-) Wjazd do parku rozpoczęliśmy z płaczem. Zatrzymaliśmy się przy ławce, a Bąbel po raz kolejny zrobił nas w konia, gdy testowaliśmy zmianę pampersa w warunkach polowych ;-) Uciekliśmy stamtąd szybko, bo komary szybko zwęszyły zdobycz :-) Dalsza jazda w parku, to było łapanie kolejnych metrów :-) Pomiędzy zielonymi drzewami zatrzymaliśmy się jeszcze raz - tym razem na kilka minut, by dać odpocząć Bąblowi trochę dłużej, gdy warunki na to pozwalały :-)



Niestety nic nie wskóraliśmy, bo w drugiej części parku, już przy domkach, ponownie rozległ się okrzyk niezadowolenia. Znów zabawiliśmy na postoju kilka dłuższych chwil, ale na szczęście od tej pory nasz dzielny kompan był już bardziej pogodzony z losem i do celu dojechaliśmy jedynie z małymi pokwękaniami :-) Syrena rozległa się na chwilę znowu, zaraz po tym jak wjechaliśmy na osiedle. Akustyka miejsca zrobiła swoje, bo echo odbiło się chyba od wszystkich bloków :-) Na szczęście meta była już za dwoma zakrętami :-)