Info

avatar Ten blog rowerowy prowadzi Kosiek. Odkąd jestem na bikestats.pl przejechałem 34372.37 kilometrów. Średnia prędkość wynosi aktualnie 21.12 km/h - trochę mało, ale spowalnia mnie Balast ;-)

Więcej moich rowerowych statystyk.



baton rowerowy bikestats.pl button stats bikestats.pl button stats bikestats.pl button stats bikestats.pl button stats bikestats.pl button stats bikestats.pl button stats bikestats.pl button stats bikestats.pl button stats bikestats.pl button stats bikestats.pl button stats bikestats.pl

Wykres roczny

Wykres roczny blog rowerowy Kosiek.bikestats.pl

Archiwum bloga

Wpisy archiwalne w miesiącu

Marzec, 2014

Dystans całkowity:167.75 km (w terenie 0.00 km; 0.00%)
Czas w ruchu:09:14
Średnia prędkość:18.17 km/h
Maksymalna prędkość:42.70 km/h
Liczba aktywności:6
Średnio na aktywność:27.96 km i 1h 32m
Więcej statystyk
Dane wyjazdu:
12.96 km 0.00 km teren
00:43 h 18.08 km/h:
Maks. pr.:28.30 km/h
Temperatura:
HR max: (%)
HR avg: (%)
Podjazdy: m
Kalorie: kcal
Rower:Antek

Z Bąbelkiem w towarzystwie bażantów :-)

Poniedziałek, 31 marca 2014 · dodano: 31.03.2014 | Komentarze 0

Dzisiejsze popołudnie również było pogodne :-) Już w pracy chodziło mi po głowie, aby wziąć na rower Bąbla :-) Plan był taki, aby tym razem wydłużyć trasę o polny dukt obok niebieskiego szlaku.



Z osiedla wyjechaliśmy zgodnie z założeniem, ale później z rozpędu wjechałem w standardową uliczkę, także zatoczyliśmy małą pętelkę. Mijając ostatnie bloki, wyglądałem naszych dobrych sąsiadów ale bezskutecznie. Mieli tu być, ale chyba w międzyczasie zdążyli się ulotnić :-) W zamian dojeżdżając do głównej, minęliśmy kolegę z pracy jadącego samochodem, a później szybko dotarliśmy do niebieskiego szlaku, wzbudzając pierwsze spojrzenia ciekawskich :-) Na niebieskiej prostej spotkaliśmy pierwszego skrzeczącego bażanta, na którego Karol nie zwrócił jednak uwagi :-) Cały czas jechało się nam spokojnie i dostojnie, ale na pierwszym dużym nawrocie między polami musieliśmy zatrzymać się obok drogi, aby przepuścić ciągnik z opryskiwaczem. Niestety. Kierownik pojazdu (bo kierowca, to za dużo powiedziane) zamiast skorzystać z możliwości ścięcia zakrętu, pojechał normalnie asfaltem - trzeba było zdejmować przyczepkową chorągiewkę, a ramiona opryskiwacza i tak minęły ją ledwie o dziesięć centymetrów! No *****. (wygwiazdkowane na wypadek, gdybyś miał to czytać synu w młodym wieku ;-) ) Na postoju dojrzałem gromadę łabędzi w oddali. Karola nie zainteresowały wcale, a poza tym zaczął wykazywać już oznaki zniecierpliwienia :-) No jak rower, to rower, a nie postoje ;-) 



Na ostatnim polnym skrzyżowaniu dojrzałem grupkę kuropatw, a już w Brzeźcach - kontrolując dystans - podjąłem decyzję, o maksymalnym możliwym wydłużeniu trasy. Chyba się opłaciło, bo pozostałą część niebieskiego szlaku przejechaliśmy w zupełnej ciszy. Gdzieś kilka kilometrów na prawo od nas, przy cieniach opadającego powoli słońca, unosiła się motolotnia... 
Niebawem dotarliśmy do azotowego skrótu, na początku którego okazało się, że Bąbel zasnął :-) Po kilku minutach minęliśmy koleżankę z pracy, a przy ostatniej leśnej prostej - o dziwo! - znajomą z Koźla! :-) Jaki ten świat mały :-) Stamtąd asfaltem dojechaliśmy do domku, fajnie podwajając dystans poprzedniego wyjazdu :-)

Dane wyjazdu:
6.41 km 0.00 km teren
00:24 h 16.02 km/h:
Maks. pr.:23.00 km/h
Temperatura:
HR max: (%)
HR avg: (%)
Podjazdy: m
Kalorie: kcal
Rower:Antek

Pierwszy Bąbelkowy spontan A.D. 2014 :-)

Piątek, 28 marca 2014 · dodano: 31.03.2014 | Komentarze 0

Po południu, gdy zjedliśmy już obiad stwierdziłem, że już niestety jest późno, a chodziło mi po głowie wyjście na rower z Karolem. Słońce jednak jeszcze świeciło i w zasadzie z marszu zacząłem montować przyczepkę :-) Ania w tym czasie przygotowywała Bąbla do rozpoczęcia rowerowego sezonu :-) Na dół starabaniliśmy się stosunkowo sprawnie, tak samo sprawnie i szybko poszło mocowanie przyczepki i już mogliśmy z Karolem wyjeżdżać w trasę :-) Tato co prawda trochę niepewny był, ale już na pierwszych metrach okazało się, że mały pasażer będzie raczej grzecznie podróżował :-)



Słoneczko nie świeciło już zbyt intensywnie, dlatego dało się odczuć chłód powietrza. Jak na warunki przyczepkowe, szybko przedostaliśmy się do azotowego skrótu, a stamtąd odbiliśmy na ścieżkę, prowadzącą do głównej drogi. Musiałem tam mocno zwolnić, gdyż koła przyczepki poruszały się po kępach trawy. Niemniej jednak praktycznie momentalnie przejechaliśmy na początek niebieskiego szlaku, rozpoczynając jazdę na nim przy akompaniamencie szczekającego psa - wciąż i niezmiennie z tego samego gospodarstwa :-) Przed prostą zatrzymaliśmy się, aby zrobić choć jedno pamiątkowe zdjęcie :-) Tato trochę niepewnie zszedł z roweru, w lekkiej obawie, czy Bąbel nie zechce iść na ręce, ale mały podróżnik dziarsko siedział sobie w przyczepce :-)



 Niebieski szlak pokonaliśmy jadąc sobie powoli z uwagi na wyboistą nawierzchnię. Nieco więcej prędkości nabraliśmy przy schronisku, ale chyba będę musiał popracować trochę nad konikami nożnymi ;-) Z drugiej zaś strony, to dopiero początek sezonu :-) Coś mi jednak mówi, że bez obecności mamy, wycieczki nie będą już tak udane, urozmaicone i długie. Zaraz za schroniskiem Bąbel zaczął przejawiać chęci do opuszczenia swojego pojazdu, ale na szczęście do domu mieliśmy już całkiem blisko. Minęliśmy kilka niskich drzew, pięknie zakwitłych na biało i wjechaliśmy w labirynt osiedlowych uliczek. Po kilku minutach nieco bardziej miejskiej jazdy, mogliśmy już pakować się na górę :-) Fajnie było :-) Oby więcej :-)

Dane wyjazdu:
34.39 km 0.00 km teren
01:47 h 19.28 km/h:
Maks. pr.:31.70 km/h
Temperatura:
HR max: (%)
HR avg: (%)
Podjazdy: m
Kalorie: kcal
Rower:Antek

Wiosenny szczypiorek :-)

Sobota, 22 marca 2014 · dodano: 22.03.2014 | Komentarze 0

Słoneczko świeciło dziś nad wyraz wiosennie :-) Do południa byłem z Karolkiem na placu zabaw (było przednie!), wracaliśmy z ciocią Moniką, a gdy dotarliśmy do domu, zacząłem szykować się na rowerowy wyjazd :-) Jakoś szło mi to niemrawo, mimo chęci wykorzystania tego pięknego dnia. Nadarzyła się również okazja, aby wypróbować nową rowerową koszulkę :-)



Gdy wyciągałem Antka, Kosia przechyliła się na moją stronę. Hm... Też pewnie chciała na przejażdżkę :-) Jej czas jeszcze jednak nadejdzie :-) Osiedle opuściłem bardzo szybko, a gdy tylko nabrałem rozpędu, na mojej twarzy pojawił się uśmiech. Chyba było to widać aż nadto, bo ludziska na mnie spoglądali ;-) I faktycznie: morda mi się śmiała! :-) Wiosna! Wiosna! :-) Ptaszki śpiewały, cytrynki latały, Antek pruł przed siebie! :-) Pięknie było! :-) Cały azotowy skrót przejechałem z totalnym uśmiechem na twarzy, również uśmiechając się do ludzi :-) Pięknie! :-) Byłem takim radosnym, pędzącym szczypiorkiem - to pierwszy tegoroczny wyjazd bez zimowych ciuszków :-) W zasadzie, to dopiero w azotowym lesie radosne wiosenne myślenie, ustąpiło miejsca nieco bardziej przyziemnym przemyśleniom. Niemniej jednak zmieniła się jedynie tematyka - bardzo wysoki poziom pozytywnych emocji utrzymywał się na niezmienionym poziomie :-) Z ochotą przystanąłem przy znanej mi doskonale leśnej kapliczce :-) 



Po drugiej stronie drogi asfaltowej, natknąłem się na paśnik i w zasadzie od tej pory nastała cała seria postojów :-) Za nawrotem las przypominał trochę ten z Rud. Ta myśl szybko wpadła mi do głowy i równie szybko uleciała. Skojarzenie powróciło jednak dużo mocniej, gdy po kilku chwilach jazdy (i wykonanym wcześniej postoju ;-) ) zauważyłem przydrożny, opisany głaz :-) W pobliżu znajdował się również karmnik dla ptaków, a podczas tej przerwy, kilka razy odezwał się dzięcioł :-) Cały czas pozostawałem w super wiosennym i radosnym nastroju, a otoczenie zwielokrotniało wspaniałe doznania :-) Las pachniał... W świecącym mocno słońcu żarzył się jakże odmienny od otoczenia, jeden z ostatnich symboli odchodzącej już zimy (a w zasadzie zimo-jesieni ;-) ). 



Pokonałem krótkie wzniesienie, za którym czekał mnie zjazd. Wtem po swojej prawej stronie dojrzałem kolejny głaz, otoczony mniejszymi. Wdrapałem się na wysoką muldę na którym się ów obelisk znajdował i ujrzałem tam również drewnianą budowlę, oraz prowadzącą do tego miejsca drogę. Od razu postanowiłem podjechać tam z Antkiem i pokręcić się chwilkę :-) Dojrzałem stamtąd zbiorniki wodne, które były zaplanowanym punktem przelotowym dzisiejszego wyjazdu i okazało się, że są już na wyciągnięcie ręki. Cały czas pięknie czuć było wiosną :-) 



W międzyczasie przyjechali jacyś panowie busem. Z jednym chwilę pogadałem, a gdy usiadł na pieńku tuż przy mrowisku, przypomniało mi się, jak jako czterolatek wszedłem w lesie w mrowisko czerwonych mrówek :-) Były tańce ;-) Po krótkiej wymianie zdań puściłem się w dół ku stawom. Patrząc stamtąd w kierunku odwiedzonej wcześniej polany pomyślałem sobie, że to bardzo fajne i godne odwiedzenia miejsce :-) Po drugiej stronie drogi przelewająca się ze zbiornika do strumyka woda, szumiała bardzo kojąco. Nieco dalej, w wodzie leżało przewrócone drzewo, wokół było zielono i - jak podczas całego wyjazdu - co jakiś czas w oczy rzucały się cytrynki :-) Wtem w dole, dojrzałem korzystające z kąpieli, duże ropuchy! Widok był tak fascynujący, że aż nie chciało mi się stamtąd ruszać! :-) Naliczyłem ich dziewięć :-) Grupa złożona z kilku osobników siedziała w wodzie nieruchomo bliżej brzegu, jedna ropucha siedziała oparta przy kamieniu, a inna pływała w miejscu, gdyż silny nurt wody wypływającej ze zbiornika był dla niej przeciwwagą :-) Na odchodne ujrzałem jeszcze jedną - większą, ale szybko zauważyłem że o błędnej ocenie jej gabarytów zaważył fakt, że niosła na grzbiecie inną, mniejszą żabkę :-) Doprawdy był to pasjonujący widok i pasjonujące miejsce! :-) 



W końcu ponownie ruszyłem przed siebie :-) Nie ujechałem jednak daleko, zauważając miłą dla oka, zazielenioną sadzawkę. Tuż obok w wodzie taplała się jeszcze inna pojedyncza żabka, którą na tle dna ujrzeć było trudno, a odbijająca promienie słoneczne tafla wody również nie ułatwiała sprawy :-) Na tafli dojrzałem również pojedynczy okaz nartnika wodnego :-) Czyż nie pięknie? :-)



Wykonałem nawrót i rozglądając się po lesie trochę przyśpieszyłem. Nie na długo :-) Tym razem zatrzymały mnie rosnące tuż przy drodze żółte kwiatki :-) A co tam ;-) Ładne były :-) To znaczy wyróżniały się w otoczeniu ;-) Niebawem dotarłem do kolejnych zbiorników, które okazały się stawami łownymi :-) W sekundę później, byłem już na asfaltowej uliczce prowadzącej do głównej drogi Starej Kuźni :-) Po jej drugiej stronie, na końcu osiedla domków czekał mnie przejazd przez drewnianą kładkę i wjazd na leśny trakt, usytuowany przy klimatycznym strumyku :-) Las również był niczego sobie :-) Generalnie - dawało wiosną na całego! :-)



Przysiółek Stępnica powitał mnie szczekającym w gospodarstwie psie :-) Było go słychać już na postoju przy widocznych wyżej brzózkach i już wtedy zastanawiałem się, czy biega wolno, czy zagrożenia nie ma. Na szczęście faktycznie go nie było :-) Był natomiast kolejny zbiornik wodny :-) Gdy już się stamtąd zbierałem, zauważyłem przeprawiające się przez drogę dwie ropuchy. Jednej z nich towarzyszyłem w drodze do wody - to był czas zupełnego relaksu i oderwania się od rzeczywistości :-) Minuty nie liczyły się wcale :-)



Odjeżdżając stamtąd - będąc już rozpędzony - o mały włos nie rozjechałbym kolejnej ropuchy, siedzącej sobie jak gdyby nigdy nic na drodze :-) Oj, szkoda by jej było... Za zakrętem dojrzałem dąb o ogromnym obwodzie pnia! Ba! Rzekłbym nawet, że Quercus Robur przy nim, to malec!



Ponownie zatapiałem się w las, trochę częściej kierując się wskazaniami nawigacji. Pojawiła się również mała refleksja: mimo że byłem bardziej chętny na inną, dłuższą trasę (bo kilometry, etc), to nawet gdybym dziś przejechał tylko część bieżącego dystansu i tak byłbym w pełni usatysfakcjonowany :-) Niemniej jednak super dzień i wkradające się już powoli do głowy myślenie o powrocie do domu sprawiały, że pokonane kilometry już minimalnie było czuć. Był to jednak symptom praktycznie niewidoczny, także cały czas cieszyłem się dniem i otoczeniem. Zresztą... Z TAKIEGO dnia nie można się było nie cieszyć! :-) 



Ostatnie leśne skrzyżowania pokonywałem zgodnie z trasą wgraną do nawigacji. Kilka razy zarejestrowałem głośny szelest przy drodze - ucieczkę jakiegoś leśnego stworka :-) W pewnym momencie postanowiłem wrócić się o jedno skrzyżowanie wstecz, ponieważ obawiałem się, że wpakuję się prosto na niezbyt dobrze wspominaną hałdę żużlu i nie wiadomo czego tam jeszcze :-) Szybciej wjechałem więc na znany mi odcinek drogi, gdzie zrobiło się nawet rowerowo tłoczno :-) Po krótkim przystanku, udałem się w ostatni etap. Wiatr znów wiał mi w twarz - podobnie jak wtedy, gdy jechałem w przeciwną stronę :-) Oczywiście nie przeszkadzało mi to cieszyć się jazdą :-) 


Dane wyjazdu:
21.33 km 0.00 km teren
01:05 h 19.69 km/h:
Maks. pr.:28.50 km/h
Temperatura:
HR max: (%)
HR avg: (%)
Podjazdy: m
Kalorie: kcal
Rower:Antek

W poszukiwaniu skrótu na Masów

Niedziela, 9 marca 2014 · dodano: 09.03.2014 | Komentarze 0

Jako że wczoraj poszliśmy spać praktycznie z Karolkiem, dziś obudzeni o siódmej rano, byliśmy dobrze wyspani :-) Nie bardzo kwapiłem się na rowerowy wyjazd, mając na uwadze dzisiejszy powrót do domu, ale przy ochoczym zielonym świetle Aneczki, wyczekałem odpowiedni moment i o trzynastej śmignąłem sobie, aby sprawdzić gdzie w Masowie wylatuje leśny skrót ku Świerkli - tak na wszelki wypadek, gdybym kiedyś chciał skrócić sobie trasę jadąc tu z Kędzierzyna :-)



Na pierwszej prostej od razu dopadł mnie wiatr, ale do Świerkli dojechałem całkiem sprawnie. Jadąc w kierunku lasu, pozdrowiłem pierwszego napotkanego dziś rowerzystę. Dzionek był bardzo ładny, słoneczny i z całą pewnością wiosenny :-) Pierwszego cytrynka ujrzałem na pierwszym postoju w lesie - to znak, że wiosna z całą pewnością już idzie! :-) Gdy obróciłem się za siebie, dojrzałem w oddali kolejne dwa, a w trakcie kilku kolejnych minut zauważyłem ich znacznie więcej! :-) Między innymi dwa razy bezpośrednio przeleciały obok mnie, a później jedna para usiadła tuż przy drodze, będąc tam naprawdę długą chwilę i ciesząc mój wzrok :-) Spędziłem tam dłuższą chwilę, ciesząc się zupełną ciszą, wypełnianą jedynie śpiewem ptaków :-)



W Murowie minąłem sporo rowerzystów, między innymi i zorganizowaną grupę. Zdałem sobie sprawę z tego, że chyba już ciągnie mnie na jakąś wyprawkę i dalszy wyjazd. Jadąc asfaltem utrzymywałem tempo, a gdy dojechałem do Kup, zjechałem w las, niebawem zatrzymując się w miejscu, gdzie powstało jedno z najlepszych zdjęć Pszczoły. Nagle ciszę przerwał bardzo głośny terkot dzięcioła, później inny z drugiej strony, a dosłownie po sekundzie wtórujący mu kolejny! :-) W przeciągu kilku chwil usłyszałem jeszcze kilka innych stukotów z tamtego kierunku :-)



W końcu ruszyłem dalej :-) Ta droga powrotna była dużo lepsza od wczorajszej, więc bardzo sprawnie przedostałem się do pól, a stamtąd do drogi asfaltowej. Wyjazd "godzinka z hakiem", czyli tak jak zakładane :-) Nowe kilometry, nowe doznania :-) Dzięki temu, że dziś "załapałem" trochę lasu, mogłem przypomnieć sobie o tym, jak piękne są te tereny :-) No i wiosna :-) WIOSNA IDZIE! :-)

Dane wyjazdu:
33.86 km 0.00 km teren
02:05 h 16.25 km/h:
Maks. pr.:29.20 km/h
Temperatura:
HR max: (%)
HR avg: (%)
Podjazdy: m
Kalorie: kcal
Rower:Antek

Mocno na ślepo i lekko piszcząco ;-)

Sobota, 8 marca 2014 · dodano: 09.03.2014 | Komentarze 0

Nadszedł piątek i wraz z nim wyjazd, na który miałem zabrać Antka. Tak się jednak złożyło, że piątek był raczej zachmurzony, a ja nie oglądając wcześniej pogody, miałem wątpliwości, czy brać go ze sobą. Pozytywny doping wyszedł jak zwykle od Aneczki i Antek wkrótce pojawił się na bagażniku. W sobotni poranek Karol zgotował nam szybką pobudkę - nie spaliśmy już przed siódmą. Gdy w końcu zwlokłem się z łóżka, zjedliśmy i nie marnując czasu, spakowałem się na rowerową przejażdżkę :-) Wcześniej nieudolnie próbowałem nakreślić jakąś trasę na komputerze,  ponieważ o dziwo będąc jeszcze w domu nie znaleźliśmy mapy Stobraswskiego. Niestety wyjeżdżałem z mocno mglistym ledwie zarysem trasy ;-)



Po kilku metrach jazdy chciałem wrócić się po rowerowe skarpetki, ponieważ wiatr łaskotał zimno stawy skokowe ale uznałem, że temperatura będzie wzrastać i ostatecznie przestałem zaprzątać sobie głowę tym faktem. Słońce pięknie świeciło i zapowiadał się naprawdę bardzo ładny dzień :-) Początek trasy przebiegał tak, jak jedna z Karolkowych wycieczek :-) Postój też miałem w tym samym miejscu ;-) Pod koniec lasu natrafiłem również na rowy porośnięte wiosenną trawą :-)



Niebawem dotarłem do Dobrzenia Wielkiego i kierując się już praktycznie na oślep, wybierałem kierunek na podstawie dotychczasowego kursu. Nie bardzo korzystałem z uroków przyrody, jadąc praktycznie przez cały czas bocznymi uliczkami. Gdy skończył mi się asfalt, usłyszałem jakieś piski, przypominające cięcie drewna piłą. Początkowo sądziłem, że ktoś prowadzi jakieś głośne prace gospodarcze w widocznej na horyzoncie wiosce, ale gdy tam dotarłem zdałem sobie sprawę z tego, że to Antkowe koło. Myląc drogę gruntową z oznaczeniem wysokości na ekranie nawigacji, zjechałem z asfaltu i przejechałem przez tory kolejowe. W sumie to dobrze się nawet stało, bo postój zorganizowałem sobie nad wodą ;-) Przy okazji sprawdziłem koło i doszedłem do wniosku, że to chyba uszczelka piszczy.



Po pokonaniu polnej drogi, biegnącej przy niewielkim lasku pomyślałem, że nadszedł czas na zmianę kierunku. Początkowo fajna droga szybko zamieniła się w betonowe płyty, które były względem siebie tak nierówne, że jechało się wręcz ekstremalnie :-) Prędkość mocno spadła, a wraz z nią gęstość zabudowań :-) Przy jednym z ostatnich domostw, na skraju lasu dojrzałem bardzo miło wyglądający swojski plac zabaw, zbudowany między innymi z opon :-) Gdy minąłem budynki, w końcu zaczęła się droga po której można było normalnie jechać, to znaczy droga leśna ;-)



Jadąc dalej spostrzegłem, że otacza mnie naprawdę bardzo ładny las :-) Poza tym zauważyłem kolejny tego dnia symbol tego, że zima powoli odchodzi :-) Kontrast samotnie stojącego rudego drzewa, na tle mocnej zieleni na żywo był wręcz niesamowity! :-)



Niedługo później dojechałem do Kup i - mimo nie najlepszych wspomnień z innego Karolkowego wyjazdu - postanowiłem do domu wrócić drogą zaczynającą się przy szpitalu. Na jej początku zatrzymałem się ponownie na widok zazielenionej wiosenną zielenią kępki trawy :-) Tutaj również kontrast rozbudzał zadowolenie :-)



Po krótkim czasie minąłem też miejsce, gdzie spotkaliśmy koleżeńską ważkę i było to miłe wspomnienie, które równoważyło wybór trasy powrotnej. Po drodze bowiem jechało się naprawdę niekomfortowo. Poza tym przypomniałem sobie również o problemach z przedostaniem się do asfaltowej drogi na końcu tego leśnego traktu, dlatego też zawczasu zacząłem kombinować ;-) Wpierw dojechałem do leśnej polany, a później do wieży obserwacyjnej, o którą zahaczyliśmy i wtedy, co wcale mi dobrze nie wróżyło ;-) Niemniej jednak z zadaniem przedostania się do asfaltu poradziłem sobie tym razem przednio! Wcześniej dojrzałem jeszcze cytrynka, który tak mnie uradował, że zrobiłem sobie jeszcze jeden postój i zapolowałem na niego z obiektywem ;-) Na postoju usłyszałem jeszcze wtedy dźwięk jakby przelatujących kaczek, ale szybko zdałem sobie sprawę z tego, że to raczej młode ptaszki w jakimś gnieździe. Przed wyjechaniem z lasu napotkałem jeszcze parę z dzieckiem, których pozdrowiłem niesiony radością rowerowej, wiosennej przejażdżki :-)



Dane wyjazdu:
58.80 km 0.00 km teren
03:10 h 18.57 km/h:
Maks. pr.:42.70 km/h
Temperatura:
HR max: (%)
HR avg: (%)
Podjazdy: m
Kalorie: kcal
Rower:Antek

Marcowo? Wiosennie! :-)

Niedziela, 2 marca 2014 · dodano: 03.03.2014 | Komentarze 0

Wczorajszą sobotę mieliśmy zarezerwowaną na wspólny rodzinkowy wypad do Rud :-) Od samego rana wiadomo było, że pogoda będzie nam sprzyjać: temperatura była wysoka jak na tą porę roku, a poza tym - wiat nie był wcale mroźny! Gdy zeszliśmy na dół, dało się słyszeć radosny świergot ptaków :-) Wyjazd był bardzo udany i choć na miejscu troszkę (ale tak naprawdę troszkę) brakowało mi roweru, to spędzony tam czas był super! :-) Karolek wybawił się na placu zabaw chyba za wszystkie czasy, a później ganiałem za nim po jakiś rowach ;-) Odwrót zarządziliśmy około czternastej i miałem nawet ochotę wyjść jeszcze na rower, aby zaakcentować ten wiosenny dzień, ale wizyta w restauracji, późniejsza popołudniowa kawa i ostatecznie - wizyta u Wojtusia, zniweczyły moje rowerowe plany. Niemniej jednak od kilku dni mieliśmy ustalone, że niedziela będzie moja, rowerowa :-) Tak więc już w sobotę siedziałem wieczorem przed kompem to śledząc sytuację na Krymie, to próbując ułożyć coś sensownego na mapie :-) Spać poszedłem bardzo późno, po bezowocnym klikaniu w okolicę ;-) Poranek zastał mnie zatem bardzo szybko ;-) Ponownie miałem olbrzymie problemy z ułożeniem jakieś sensownej trasy i nie pomogły tu nawet Czarkowe mapy! Ręce prawie opadały :-) Tu zielone światło, tu kompletny brak koncepcji! Co jest grane?!? :-) Ostatecznie coś tam jednak skleciłem ;-)



Z Koźla wyruszyłem o jedenastej trzydzieści, przejeżdżając na wstępie przez nowo utworzone osiedle domków za garażami. Minąłem niegdysiejszą, zdezelowaną dziś jednostkę wojskową i przejeżdżając przez stary, znany mi jeszcze z czasów dzieciństwa skrót działkowy, wyjechałem na obrzeżach miejscowości :-) Okolica stała przede mną otworem! :-) Pierwszy, bardzo krótki przystanek zrobiłem sobie już w Większycach, przy tutejszym pałacu. Dziś mieści się tam restauracja, która bodajże w ubiegłym roku wygrała jakiś ogólnopolski konkurs i obecnie jest najlepszą restauracją pałacową w Polsce. Za rondem odbiłem w kierunku Radziejowa, spoglądając w niebo i przypominając sobie błękitne niebo z którejś z kozielskich starych wyjazdów, lub w prawo na drugą stronę drogi krajowej, gdzie biegł fajny asfaltowy skrót, którym swego czasu też przemierzałem :-) Stare dzieje, oj stare... :-) Jeszcze nie raz dziś będę wspominał dawne wycieczki :-)



Jadąc dalej zacząłem zastanawiać się, czy do Bytkowa udać się drogą na wprost, czy odbić w prawo do Pociękarbia. Wybrałem tą drugą opcję, praktycznie zawracając już na skrzyżowaniu :-) Po kilkusetmetrowym zjeździe, dojrzałem pasącego się nieopodal białego konia. Oczywiście chwyciłem za aparat i cyknąłem mu zdjęcie, chcąc jeszcze na odjezdne uwiecznić go na zoom'ie, gdy wtem z jednego z okien pobliskiego domu krzyknęła do mnie kobieta z wyczuwalnym pretensjonalnym tonem. Po wymianie dosłownie kilku krótkich zdań okazało się, że martwiła się o to, czy nie namierzam konika do kradzieży. Po wyjaśnieniu całej sprawy, cyknąłem jeszcze zaplanowanego zoom'a i odjechałem :-) Korzyść z wybrania tej wersji trasy była jeszcze taka, że zostałem obszczekany przez psy znajdujące się na podwórku jednego z następnych gospodarstw ;-)  



Tuż za Bytkowem zatrzymałem się na moment przy skrzyżowaniu na Łężce. Niegdyś i tam zdarzało mi się pojechać :-) Nieopodal znajdowała się również droga zachodzącego słońca, gdzie podczas jednego z wypadów zrobiłem ostatnie zdjęcie oryginalnego bidonu Kosi, który był ze mną jeszcze nad Balatonem ;-) Przemierzając drogę, natknąłem się na kwieciste symptomy wiosny, rosnące tuż przy drodze :-) Pomyślałem sobie też, aby w drodze powrotnej nie zapomnieć o leśnej polanie pełnej przebiśniegów. Byłem co prawda dopiero na początku wyjazdu, ale byłem praktycznie pewien, że postoju w tym miejscu nie zapomnę zrobić :-)



Wyjeżdżając z Urbanowic, dorwał mnie pies (osoba przebywająca na podwórzu z którego wybiegł kompletnie nie zareagowała). Początkowo, nie wiedząc jeszcze jak potoczy się sytuacja, depnąłem na pedały, ale ostatecznie skończyło się tym, że zwalniając drażniłem się z czworonogiem. Miał szczęście, że nie byłem pewien, czy nie zawiązany sznurówkami but nie spadnie mi ze stopy w wyniku dynamicznego i silnego kontaktu podeszwy z jego czaszką, bo pewnie nasze spotkanie skończyło by się jeszcze inaczej ;-) Niedługo potem wjechałem do Gościęcina. Wspomnieć należy jeszcze, że od Łężec minąłem kilka kapliczek. Zatrzymałem się przy kolejnej z nich, już na otwartej przestrzeni, gdy wtem zadzwonił do mnie Piotr. Pogadaliśmy kilka minut i okazało się, że jego dzisiejszy rowerowy wypad nie wypalił. W trakcie rozmowy dojrzałem kolejny pozytywny akcent :-)



Słońce cały czas ładnie świeciło i była fajna, wysoka temperatura. Niestety zgodnie z moimi porannymi przewidywaniami dzień nie był tak aż tak super jak wczoraj, ponieważ wiatr był trochę mroźny. Chwilę później dojechałem do Bryks, które miały być moim punktem kulminacyjnym, a byłem tam ledwie dwie, czy trzy minuty ;-)



Poprzedzając zjazd i następuj za nim podjazd przed Ciesznowem, wykonałem kolejny postój - ponownie przy kapliczce. Minąłem ich już całkiem sporo! Okolice przypomniały mi o następnej wycieczce, która przebiegała tymi drogami, a mianowicie wyjeździe do Głogówka, do którego wtedy nie dotarłem. Były jednak inne atrakcje :-) Za Ciesznowem zerknąłem w stronę Lisięcic :-) Tak, to tam dwa razy udało mi się pogubić w labiryncie ulic :-) Tym razem na szczęście jechałem prosto, docierając do miejsca, na widok którego przed oczami ukazał mi się niczym żywy, obraz z jednego z pierwszych blogowych wyjazdów! :-) Co prawda były to dwa różne miejsca, dwie różne pory roku i widać to przy porównaniu zdjęć, ale wspomnieniowy bodziec zadziałał :-)



Niedługo potem wjechałem do Kazimierza, który  z uwagi na budownictwo w fazie początkowego rozkładu, raczej do odwiedzin nie zachęcał. Mimo to zauważyłem bardzo ładny, wiosenny akcent, a mianowicie małą polankę przebiśniegów na jednym z podwórek :-) Aż żal mi trochę było, że nie bardzo mogłem się zatrzymać. Na dużym skrzyżowaniu pokierowałem się ekranem nawigacji i intuicją ;-) Wieś miała tu typową śląską zabudowę. Mniej więcej na tym etapie przestała mi też "grać" wytyczona w głowie (a wcześniej na mapie) trasa. Ostatecznym punktem zwrotnym było rozpoznanie drogi, którą jechałem do Głogówka, niegdyś atakując trasę kolejny raz. Zawróciłem i przy boisku uwieczniłem to miejsce z innej perspektywy :-) W kwestii perspektyw, to czekał mnie też mały podjazd polną drogą, która wyraźnie rysowała się teraz przede mną :-)



Na szczycie wśród pól zatrzymałem się ponownie. Dopadła mnie myśl, że chyba jednak Kędzierzyn jest lepszym miejscem wypadowym - przynajmniej patrząc z góry, czyli na mapie. Już powoli zaczynałem odczuwać wyjazd, a poza tym to i trasa nie była przecież jakaś wyszukana. Nie marudziłem :-) Dziś oceniam ją realnie, ale spoglądając na bloga za jakiś czas i tak pewnie uśmiechnę się pod nosem, gdy natrafię na ten wpis :-) Chyba po prostu przez te lata stałem się innym rowerzystą. Już nie wystarcza mi ot takie uciekanie wraz z kilometrami (choć nadzieję na +300 mam cały czas ;-) ). Tymczasem dziś mijałem średnio ciekawe wioski, raczej brudne, zaniedbane i pełne bram, z których nie wiadomo czy nie wypadnie jakiś zwierz. Wioski i pola. Nawet góry, które miałem teraz za plecami były dziś bardzo słabo widoczne. Zamek w Kazimierzu, do którego wcześniej prowadził kierunkowskaz, też przypomina bardziej ruderę. Jednak co by nie było - cieszyłem się jazdą! :-) Zjazd wyboistą polną drogą znacznie mi to ułatwił! :-) Po pokonaniu gruntowego odcinka, ponownie znalazłem się na asfalcie. Niestety nadszedł ten czas, gdy zacząłem nadmiernie tracić siły, przy okazji wypatrując jakiegoś sklepu.



Wyjeżdżając z Naczęsławic zauważyłem kolejną przydrożną kapliczkę. Było ich dziś na mojej drodze co niemiara! Na pewno już kilkadziesiąt, a to jeszcze nie będzie koniec! :-) Zacząłem zastanawiać się, czy nie nazwać wpisu "Szlakiem kapliczek" ;-) Kolejne metry pokonywałem już nie tak dynamicznie, jak na samym początku wyjazdu, ale na całe szczęście dojeżdżając do Trawnik zorientowałem się już gdzie dokładnie się znajduję, mając nadzieję na jakiś otwarty sklep najdalej w Twardawie. Tymczasem temperatura robiła swoje, tak więc na karku i na plecach czułem dotyk zimnego wiatru. Dojazd do Twardawy również był jakiś dłuższy, niż w wyobraźni, a ponadto przy głównej drodze nie zauważyłem żadnego sklepu. Jadąc dalej główną mogłem zakończyć wyjazd po jakiejś pół godzinie, ale mimo wszystko wolałem trzymać się planu. Zjechałem więc w boczną drogę, ułożoną z kocich łbów i po łagodnym zjeździe moim oczom ukazał się upragniony sklep :-)
Za przejazdem kolejowym znów coś zaświtało mi w głowie :-) Tak, to tędy jechałem zimą do Opola :-) Ech... Cóż za sentymentalna trasa mi się dziś ułożyła :-) Jadąc kolejno przez Dobieszowice, Walce, czy Kamionkę mógłbym ułożyć kolejne, inne wspominkowe trasy :-) Były to zarówno samotne wyjazdy, jak i z Aneczką :-) Swoją drogą, to w Dobieszowicach wyglądałem nawet wozu, ale został on zastąpiony mini kurhanem z kamieni. Zauważyłem za to na podwórzu starą fontannę, a elewacja budynku również zdawała się wskazywać na jedną z ubiegłych epok. Czyżby jakiś zabytek?
Łykając dystans mijałem kolejne kapliczki, a dobra widoczność na kominy w Zdzieszowicach uświadomiły mi, że jestem już całkiem blisko ;-) Niestety - od Twardawy przeciwny wiatr zaczął mi towarzyszyć momentami na tyle często i mocno, że chwilami jechało się ciężko. Poza tym całe plecy miałem mokre i to również powodowało uczucie dyskomfortu, choć w kwestiach termicznego dyskomfortu bywało znacznie gorzej :-)



Po drugiej stronie drogi krajowej numer czterdzieści pięć wcale nie było lepiej :-) Minąłem jakiegoś gościa chodzącego po polu z czymś, co narzucało skojarzenia z wykrywaczem metali, ale była to tylko ciekawostka - a co tam! Niech se chłop chodzi. Ja natomiast myślałem już o tym, aby znaleźć się w pobliskim lesie i uwolnić od niechcianego, szumiącego towarzysza. Na kilkadziesiąt metrów przed zjazdem, minąłem mężczyznę prowadzącego rower. Jestem praktycznie pewien, że był to nauczyciel informatyki z mojego technikum! Pozdrowiliśmy się nawzajem na wszelki wypadek ;-)



Mogłem trochę odetchnąć - również duchowo, bo widoki tutaj były znacznie ciekawsze :-) Minąłem skrzyżowanie prowadzące do lasu, które sugerowała mi ustawiona kilka minut temu dla ciekawości nawigacja i przejechałem przez potencjalnie "zapsiony" odcinek z domkami. Sugerowany przez nawigację odcinek leśny miałem nawet ochotę pokonać, ponieważ miałem kiedyś przyjemność tamtędy jechać i można było wybrać tą wersję dla przypomnienia (i sentymentu ;-) ), ale biorąc pod uwagę czas, bez wahania wybrałem asfalt. Będąc już na otwartej przestrzeni, dalej walczyłem z podmuchami wiatru, wciąż mającego lekko mroźne macki. Główna ulica w Poborszowie przypomniała mi, że niegdyś tędy biegła główna krajowa droga. Teraz jest tu cicho i spokojnie. Zjeżdżając w boczną uliczkę, zostałem obszczekany przez psa - prawdopodobnie przez tego co zwykle ;-) Po kilku machnięciach nogami ponownie znalazłem się na otwartej przestrzeni, widząc kapliczkę przy drodze, oraz kolejną w oddali na polu. Doprawdy było ich dziś kilkadziesiąt! Były miejsca, gdzie mijałem je co kilkaset metrów! Gdyby nie brak czasu, oraz średnio ciekawa trasa, z chęcią przejechałbym ją jeszcze raz, licząc je wszystkie po kolei! :-) W międzyczasie dotarłem do skraju lasu, odpisując na postoju Aneczce - jeszcze "6,5 kilometra"... :-) A drański biały kuc, który był głównym powodem mojego postoju, w trakcie pisania SMS'a schował się do szopy! Na osłodę dzięcioł gdzieś w korę stukał... :-)



Ruszyłem dalej, chcąc być już powoli u celu, lecz nie ujechałem daleko. Skraj lasu porośnięty był przebiśniegami! No jak mogłem się nie zatrzymać? :-) Toż to wiosna jak się patrzy przecież! Wiosna, oczekiwana i z chęcią przyjmowana! :-) Korzystając z okazji obejrzałem się jeszcze za siebie, ale kuc ani nosa nie wychylił ;-)



Zbliżałem się do kolejnego - stojącego samotnie - potencjalnie głośnego gospodarstwa, ale tym razem chyba po raz pierwszy nie zostałem tu obszczekany :-) Kolejną miłą niespodzianką, było jeszcze więcej przebiśniegów obok leśnego, chodnikowego duktu! :-) Postój! A co! ;-)



Z drugiej strony wąskiego w tym miejscu lasu zatrzymałem się ponownie. Byłem w miejscu, gdzie dawno temu z Aneczką natrafiliśmy piękną wiosną na porośniętą przebiśniegami polanę. Cel był jasny - zerwać dla niej po każdym z kwiatków (choć od razu skarciłem się w myślach, aby nie "dewastować" otoczenia - wszak piękne to kwiaty). Łagodnie umieściłem je w sakwie, wcześniej moszcząc dla nich odpowiednie miejsce i ostrożnie ruszyłem dalej. Gdybym wiedział - będąc już w domu - ile wzruszenia zobaczę dzięki nim w tych Aneczkowych oczach... Zresztą chyba nie te oczy były wzruszone.
Jechałem brzegiem Odry, zbliżając się do stoczni. Dosyć sprawnie wdrapałem się na górkę, co pozwoliło mi później przez nieco dłuższy czas utrzymać troszkę wyższą prędkość. Jadąc przy stawie przypomniało mi się ognisko, które zorganizowaliśmy tutaj całą klasą jakoś chyba pod koniec podstawówki :-) Nawigacja odliczała metry. Rogi pokonałem sprawnie, a na Kochanowskiego przyśpieszyłem nawet tempa. Wjazd na osiedle był już jednak spokojny. Przeszło mi wspomnienie o dawnych czasach. Niby nie odległych, a już tak dalekich... Szybko odtrąciłem tą myśl. Czas na nowe perspektywy i... nowe rowerowe trasy :-)