Info
Ten blog rowerowy prowadzi Kosiek. Odkąd jestem na bikestats.pl przejechałem 34372.37 kilometrów. Średnia prędkość wynosi aktualnie 21.12 km/h - trochę mało, ale spowalnia mnie Balast ;-)Więcej moich rowerowych statystyk.
Wykres roczny
Archiwum bloga
- 2019, Grudzień1 - 0
- 2019, Listopad2 - 0
- 2019, Październik4 - 0
- 2019, Wrzesień5 - 0
- 2019, Sierpień10 - 0
- 2019, Lipiec13 - 0
- 2019, Czerwiec7 - 0
- 2019, Maj1 - 0
- 2019, Kwiecień3 - 0
- 2019, Marzec1 - 0
- 2019, Luty2 - 0
- 2019, Styczeń1 - 0
- 2018, Grudzień1 - 0
- 2018, Listopad2 - 0
- 2018, Październik4 - 0
- 2018, Wrzesień11 - 0
- 2018, Sierpień10 - 0
- 2018, Lipiec16 - 0
- 2018, Czerwiec12 - 0
- 2018, Maj16 - 0
- 2018, Kwiecień13 - 0
- 2018, Marzec4 - 0
- 2018, Luty5 - 0
- 2018, Styczeń4 - 0
- 2017, Grudzień3 - 0
- 2017, Listopad1 - 0
- 2017, Październik7 - 0
- 2017, Wrzesień4 - 0
- 2017, Sierpień20 - 0
- 2017, Lipiec17 - 0
- 2017, Czerwiec24 - 0
- 2017, Maj31 - 0
- 2017, Kwiecień6 - 0
- 2017, Marzec6 - 0
- 2017, Luty2 - 0
- 2017, Styczeń2 - 0
- 2016, Grudzień5 - 0
- 2016, Listopad2 - 0
- 2016, Październik12 - 0
- 2016, Wrzesień7 - 0
- 2016, Sierpień17 - 0
- 2016, Lipiec9 - 0
- 2016, Czerwiec10 - 0
- 2016, Maj19 - 0
- 2016, Kwiecień18 - 0
- 2016, Marzec4 - 0
- 2016, Luty3 - 0
- 2016, Styczeń8 - 0
- 2015, Grudzień5 - 0
- 2015, Listopad4 - 0
- 2015, Październik6 - 0
- 2015, Wrzesień23 - 0
- 2015, Sierpień24 - 0
- 2015, Lipiec26 - 0
- 2015, Czerwiec22 - 0
- 2015, Maj26 - 0
- 2015, Kwiecień22 - 0
- 2015, Marzec25 - 0
- 2015, Luty19 - 0
- 2015, Styczeń14 - 0
- 2014, Grudzień8 - 0
- 2014, Listopad20 - 0
- 2014, Październik20 - 0
- 2014, Wrzesień5 - 0
- 2014, Sierpień6 - 0
- 2014, Lipiec6 - 0
- 2014, Czerwiec7 - 0
- 2014, Maj10 - 0
- 2014, Kwiecień7 - 0
- 2014, Marzec6 - 0
- 2014, Luty4 - 0
- 2014, Styczeń4 - 0
- 2013, Grudzień1 - 0
- 2013, Listopad2 - 0
- 2013, Październik2 - 0
- 2013, Wrzesień4 - 0
- 2013, Sierpień11 - 0
- 2013, Lipiec7 - 0
- 2013, Czerwiec8 - 0
- 2013, Maj3 - 0
- 2013, Kwiecień2 - 0
- 2013, Marzec1 - 0
- 2013, Luty1 - 0
- 2013, Styczeń2 - 0
- 2012, Grudzień2 - 0
- 2012, Listopad3 - 0
- 2012, Październik2 - 0
- 2012, Wrzesień6 - 0
- 2012, Sierpień21 - 0
- 2012, Lipiec21 - 0
- 2012, Czerwiec17 - 0
- 2012, Maj20 - 0
- 2012, Kwiecień5 - 0
- 2012, Marzec8 - 0
- 2012, Luty10 - 0
- 2012, Styczeń11 - 0
- 2011, Grudzień9 - 0
- 2011, Listopad13 - 0
- 2011, Październik4 - 0
- 2011, Wrzesień19 - 0
- 2011, Sierpień23 - 0
- 2011, Lipiec31 - 0
- 2011, Czerwiec22 - 0
- 2011, Maj27 - 0
- 2011, Kwiecień16 - 0
- 2011, Marzec14 - 0
- 2011, Luty7 - 0
- 2011, Styczeń7 - 0
- 2010, Grudzień9 - 0
- 2010, Listopad9 - 0
- 2010, Październik17 - 0
- 2010, Wrzesień24 - 0
- 2010, Sierpień22 - 0
- 2010, Lipiec4 - 0
- 2010, Czerwiec5 - 0
- 2010, Maj1 - 0
Dane wyjazdu:
7.52 km
0.00 km teren
00:22 h
20.51 km/h:
Maks. pr.:32.60 km/h
Temperatura:
HR max: (%)
HR avg: (%)
Podjazdy: m
Kalorie: kcal
Rower:Antek
Przedwczesny wyjazd po jeżyny :-)
Czwartek, 19 czerwca 2014 · dodano: 21.06.2014 | Komentarze 0
Widząc wczoraj Karolka, jak zajadał poziomki i jagody, wpadłem na pomysł, aby podjechać dziś na nieodlegle miejsce, gdzie mogły rosnąć jeżyny. Co prawda od razu zostałem naprostowany, że to jeszcze nie ta pora roku :-) Na całe szczęście, pora roku nadawała się na wypad na rower :-)Przed moim wyjazdem Aneczka wykręciła kilka metrów przy domu na maminym rowerze :-) Gdy znalazłem się po drugiej stronie furtki, poczułem efekt sandałów na nogach :-) Jadąc niespiesznie, dotarłem na okoliczne pola, zamieszkane przez całe gromady owadów :-)
Gdy dojechałem na miejsce, faktycznie okazało się, że jeżyny są jeszcze zielone. Efekt mieszkania od nastu lat w mieście dał o sobie znać ;-) Były za to inne atrakcje, a w drodze powrotnej zatrzymałem się jeszcze przy kapliczce :-)
Za lasem dojrzałem jeszcze bardzo dużego latawca i to było ostatnie zdjęcie wyjazdu. Nie wytrzymały baterie :-)
Na asfalcie znacznie zwiększyłem prędkość, mijając za Brynicą dwa koniki, które ustrzegły się przed fotografem amatorem ;-) Fajnie było tak się przejechać :-)
Kategoria Krótko, nie zawsze na temat ;-)
Dane wyjazdu:
153.04 km
0.00 km teren
07:11 h
21.30 km/h:
Maks. pr.:52.40 km/h
Temperatura:
HR max: (%)
HR avg: (%)
Podjazdy: m
Kalorie: kcal
Rower:Antek
Całodniowe (za)kręcenie :-) A jednak można! :-)
Sobota, 7 czerwca 2014 · dodano: 10.06.2014 | Komentarze 0
Piątkowy wieczór i pół nocy, spędziłem na myśleniu o trasie :-) W końcu jak jest już okazja do tego, aby wyjechać na cały dzień(!) na rower, trzeba mieć choćby jakiś minimalny zamysł :-) Po głowie chodził mi Pradziad, ale te sto czterdzieści kilometrów chyba narysowałem jadąc marzeniami, także trasę na sobotni wyjazd - dużo bardziej rekreacyjną - nakreśliłem dopiero około pierwszej w nocy :-)Z domu wyjechałem o godzinie dziewiątej. Na samym końcu azotowego skrótu, drogę przebiegła mi mała myszka, a w azotowym lesie, coś większego zbiegło w przydrożne krzaczki. Słońce już grzało mocno, więc w ciągu dnia, należało spodziewać się wysokich temperatur.
Po drugiej stronie asfaltowej drogi, zjechałem na leśny dukt, jadąc tędy po raz pierwszy. Tutaj zwierzątek było jakby więcej, tylko bardzo szybko uciekały na mój widok. Żuczka i biedronki nie chwyciłem aparatem :-) Mknąc dalej przed siebie - zadowolony z tego, że droga okazała się malownicza i bardzo przejezdna - napotkałem grzejącego się na niej gada! Gdy do niego podszedłem, po chwili zaczął grozić mi językiem! :-)
Końcówka trasy była mocno telepiąca, za sprawą kamieni w roli tłucznia, ale sam wybór trasy, był całkiem dobry :-) Polną drogą dojechałem do znanego mi asfaltu.
Za Rudzińcem czekał mnie chłodniejszy etap trasy, czyli jazda w lesie. Jadąc miarowo i z wysoką średnią, dotarłem do Pławniowic.
Na swoje szczęście, miałem całkiem inne plany, niż smażenie się na plaży, także zaraz po ciekawej jeździe wzdłuż brzegu i zrobieniu pamiątkowego zdjęcia plaży, udałem się w dalszą drogę. Myśl o czekającym mnie dystansie, nadawała mi fajnego ciągu do jazdy :-) Przy Słupskim zbiorniku, wystraszyłem jakiegoś dużego, szarego ptaka, przypominającego nieco czaplę. Ciekawe...
Po krótkim postoju, ruszyłem w dalszą drogę, mijając powieszony niecodziennie kosz do gry w piłkę - tuż przy głównej drodze. Wyglądało to tak, jakby asfalt miał tu grać rolę parkietu :-) Niestety nie zatrzymałem się na fotkę, doceniając po jakimś czasie fakt, że droga w kierunku Toszka, została wyremontowana! :-)
Na rynku w Toszku ostro dawało z góry. Temperatura dziś była naprawdę wysoka - już w azotowym lesie przypomniałem sobie o tym, że chyba jedyne czego nie wziąłem, to wody do polewania sobie głowy. Sam Rynek był bardzo spokojny. Praktycznie zero ruchu, w zasadzie pojedynczy ludzie. Co innego na zamku :-) Przy bramie przywitał mnie miły pan, na gościńcu w budynku obok, grała swojska muzyka i śpiewali jacyś ludzie. Nawet studnia wydawała z siebie jakieś odgłosy :-)
Odjeżdżając stamtąd, skręciłem w kierunku kościoła, z którego również wydobywały się muzyczne dźwięki. Poza tym od mojej wizyty na Rynku do teraz, zauważałem jakiś młodzieńców z gitarami w futerałach na plecach. Czyżby muzyczne miasto Toszek? :-)
Puściłem się w dół, szybko nabierając prędkości. Zjeżdżając z głównej zerknąłem jeszcze na wieżę zamku, a później mogłem zaobserwować raczkujące polskie źródła energii odnawialnej - wiatrak nawet się nie kręcił :-)
Jadąc dalej, minąłem Górę Sylwii, a zaraz za Sarnowem, krajobraz stał się jakby bardziej znajomy. No jasne! To przecież tędy jechałem Kosią! :-) W Świbiu już wszystko było jasne! Czy te gołąbki nie są znajome? :-) Idąc za doświadczeniem, założyłem też okulary, aby tym razem nie dostać owadem w oko ;-)
Złowrogich owadów nie napotkałem :-) Były za to piękne widoki :-)
Wkrótce dotarłem do polnego rozwidlenia. Według śladu miałem jechać na wprost, ale droga nie była zbyt zachęcająca. Na swoje szczęście raptem kilka metrów dalej zauważyłem rower, do połowy schowany w krzakach. Jego właściciel, udzielił mi może nie wyczerpujących wskazówek, ale jasnych na tyle, że śmiało wjechałem na początkowo zarośnięty trawą trakt. Później okazało się, że był jednak dobrze przejezdny :-)
Kielcza powitała mnie ślubem w tutejszym kościele, oraz ładnym zabytkowym drewnianym domem. Od tego miejsca dzisiejsza trasa nabrała innego charakteru :-) Bardzo ładne szlaki, płynąca obok Mała Panew. Warto było tu przyjechać :-)
Gdy zatrzymywałem się po raz kolejny na zdjęcie (kaczki zdążyły się poderwać ;-) ), skarciłem się w myślach, że przecież jeszcze tyle dystansu przede mną, a ja co rusz staję. Jak jednak miałbym nie stawać, gdy po ledwie kilkudziesięciu metrach od spłoszonych kaczek, napotkałem łabędzie z młodymi i kolejne kaczuchy? I jak tu depnąć na pedały? Gdy wróciłem do roweru, zauważyłem siedzącą na prawym rogu dużą osę. Odgoniłem ją, na co ona usiadła mi na łokciu! Oj! Czyli jednak trzeba było depnąć! ;-)
Odbiłem w głąb lasu, gdzie mogłem pięknie śmigać pośród ślicznego lasu, dobrze opisanych szlaków, w ciszy i spokoju. Piękny dzień :-) Fragment trasy od Kielczy, aż do samego Krasiejowa - wyłączając jakiś asfaltowy odcinek, który można było przecież poprowadzić inaczej - wspaniale nadawał się na przyczepkowy wypad! Uznałem też, że następnym razem, gdy będę miał okazję jechać na rowerze do Opola, wybiorę właśnie dzisiejszą trasę i poznam ją jeszcze dokładniej :-) Przed Zawadzkiem, minąłem leśną sadzawkę, która momentalnie skojarzyła mi się z roztoczańskim Czarnym Stawem.
Skojarzeń tego dnia było więcej :-) Już w Zawadzkiem, poprowadzona wzdłuż rzeczki alejka, przypomniała mi o drodze rowerowej nad Dunajem w Bratysławie :-)
Po drugiej stronie głównej ulicy napotkałem ciekawy motoryzacyjny okaz, a już kilka minut później, mknąłem super fajną leśno-polną drogą. Co prawda czekał mnie po niej przejazd główną drogą, ale samochodów było jak na lekarstwo, a poza tym mógłbym pokonać nią nawet podwójny dystans, bo leśny szlak, który czekał na mnie za skrzyżowaniem, był po prostu wspaniały! To było kilka kilometrów, prostej, równej jak stół, asfaltowej leśnej drogi! Coś pięknego! :-)
Za Staniszczami Wielkimi ujrzałem pojazd kosmiczny! A co tam kręgi w zbożu! ;-)
Jechałem dalej, a nogi powoli zdradzały pierwsze objawy przebytej dziś drogi. Za plecami pozostawiłem połowę zaplanowanego na dziś dystansu. Dodatkowo poruszałem się po świeżo "wyremontowanej" szosie, posypanej obficie drobnymi kamyczkami, które skutecznie zwiększały opory toczenia. Zrezygnowałem też z jazdy po śladzie uznając, że mimo wszystko szybciej pokonam ten etap w miarę równą drogą, niż leśnym duktem. Przed Staniszczami Małymi i tak musiałem zarządzić odwrót, ponieważ ślad wprowadził mnie na łąkę, z ledwo widoczną dróżką :-) Na całe szczęście na nawigacji ujrzałem niebieski szlak, biegnący po drugiej stronie torów :-)
To był super strzał w dziesiątkę! Mknąłem bardzo fajną asfaltową i równą drogą, szybko pokonując dystans :-) Nawet zdjęć nie zrobiłem, zatrzymując się dopiero ze dwa kilometry przed Krasiejowem :-)
W Krasiejowie przywitały mnie bociany i pustki w lokalnym sklepie :-) Powoli kończyły mi się zapasy napojów.
Korzystając z okazji pokręciłem się też po bliskiej okolicy, a poczynione obserwacje doprowadziły mnie do wniosku, że w czasach gdy żyły dinozaury, nie było dentystów. A przynajmniej nie było dobrych dentystów! ;-) Ubytki jak się patrzy!
Mając nadzieję na utrzymanie dobrej passy, zrezygnowałem z jazdy po śladzie, wjeżdżając ponownie na szlak. Ta... Tym razem była to wąska ścieżyna! :-)
Nie powodując po drodze żadnej kolizji, dojechałem szczęśliwie (i szczęśliwy :-) ) do Ozimka. Pokręciłem się przy zabytkowym moście i ruszyłem w dalszą drogę. Temperatura wciąż była wysoka :-)
Jechałem żwawo asfaltem, gdy nagle mnie olśniło - i to tak, jakbym dostał w łeb dla otrzeźwienia :-) No przecież ja tu niedawno byłem! :-) Zatrzymałem się przy moście na bliźniacze zdjęcie, ale już później - za zabudowaniami - trochę z czasowej przekory, już nie przystawałem mimo, że troszeczkę było mi żal, nie popatrzeć jeszcze raz na znajome już, fajne widoczki.
Niesiony żądzą uzupełnienia bidonów, dotarłem do Szczedrzyka. Wszystkie sklepy były pozamykane, ale otwarty był lokal, który już raz ratował mnie i Aneczkę :-) Napoje były tylko butelkowane, ale w tamtej chwili wcale mi to nie przeszkadzało :-) Odjechałem trochę dalej i zacząłem mocować się z pierwszą zawleczką.
Nagle ręka mi odskoczyła i w palcach trzymałem już samo kółko. Kapsel pozostał niewzruszony! Jakoś nigdy wcześniej mi się to nie zdarzyło... :-) Włączając małe pokłady nadziei, zabrałem się za drugą butelkę. Udało się :-) Gdy piłem przypomniało mi się, o napisie pod kapslem... Taa... Jakbym tego nie wiedział... ;-)
Czekał mnie teraz leśny dukt, którym bardzo sprawnie dotarłem do Niwek - niepisanego celu mojego dzisiejszego wyjazdu. Na miejscu natrafiłem na zbierające manatki grupy kolarskie. Widać jakieś zawody tu były. Ciekawe jak zawodowcy poradziliby sobie z sakwami ;-) Przystanąłem przy charakterystycznym pomniku i korzystając z okazji, dałem trochę odpocząć nogom.
Zwracając się w kierunku powrotnym miałem przeświadczenie, że cały czas będę jechał asfaltem. Tak było tylko na początku :-) Za Dębską Kuźnią czekał mnie leśny trakt, pokryty gdzieniegdzie kałużami, który skutecznie zmniejszył moją prędkość podróżną :-)
Cały czas szukałem też jakiegoś sklepu. W Dańcu byłem o włos, rozmawiając nawet z ekspedientką ;-) Jechałem jednak dalej, w pewnym momencie napotykając przy drodze ciekawy domek ;-)
Na dobrze wyposażony i otwarty sklep - zgodnie z oczekiwaniami - trafiłem dopiero w Izbicku. Uprzejmie podziękowałem za zakupy i z poczuciem ulgi uzupełniłem bidony, wsłuchując się w rechot dobiegający z pobliskiej sadzawki.
Temperatura dawała się we znaki, a poza tym brak napojów troszkę wyssały ze mnie energii. Postanowiłem nie ryzykować i zatrzymać się na kilka chwil w cieniu. Miejsce znalazłem całkiem fajne ;-)
Znów trafiłem na znajome mi miejsce :-) Co by nie było, znajdowałem się już całkiem blisko domu :-)
W Ligocie Dolnej, zjechałem z asfaltu zgodnie ze wskazaniami nawigacji. Polna droga usiana była kamieniami i na krótkim postoju przy kapliczce przemknęło mi przez myśl, czy nie wrócić na główną ale uznałem, że skoro już tu jestem, będę kontynuował jazdę tą drogą. Opłacało się! Widoki wynagrodziły mi wysiłek :-)
Zjazd również był kamienisty, dlatego nie mogłem nabrać prędkości. Wjechałem w las, czując trochę zmęczenie podjazdami. Przystanąłem na granicy rezerwatu. Dopiero teraz czekał mnie podjazd. Też mi się zachciało Góry św. Anny! :-) W nogach miałem już ponad sto trzydzieści kilometrów. Dałem rady i na szczycie nawet nie czułem zmęczenia :-) Również mój dzielny kompan wcale, a wcale nie narzekał :-) Na leśnym skrzyżowaniu ponownie wróciły wspomnienia z któregoś z poprzednich wyjazdów :-)
Wyjechałem z lasu podążając szlakiem. Nieopodal mijałem gospodarstwo, z którego kiedyś wyskoczyły na nas psy. Szybko czmychnąłem alejką przy autostradzie i już praktycznie byłem na Górze św. Anny :-)
Gdy dotarłem w pobliże sanktuarium, postanowiłem zjechać do wieży widokowej, którą miałem zamiar zobaczyć. Nachylenie na zjeździe było tak duże, że bez pedałowania wykręciłem MXS wyjazdu! W drodze powrotnej dopiero dałem sobie wycisk - przez kilkanaście sekund podjazdu zapiekły mnie nawet mięśnie :-) Widok z podwyższenia był raczej taki sobie i chyba nawet bardziej podobał mi się nasz bąbelkowy :-)
Zjeżdżając już w kierunku Leśnicy, troszeczkę zrobiło mi się szkoda tego, że to już koniec. Zdecydowanie jednak przeważało poczucie szczęścia, spełnienia, przed oczami migały wspomnienia o odwiedzonych miejscach, a nawet troszkę już chciałem być z rodziną. Próba pokonania MXS się nie powiodła! W Leśnicy nie mogłem odmówić sobie wizyty na wodnej ulicy :-) Fajnie było schłodzić oponki po całodniowej ciężkiej gonitwie :-) Wyjazd zakończyło brawurowe wyprzedzanie ciągnika w Kłodnicy ;-)
Kategoria Całodniowe (za)kręcenie ;-)
Dane wyjazdu:
50.15 km
0.00 km teren
02:30 h
20.06 km/h:
Maks. pr.:33.90 km/h
Temperatura:
HR max: (%)
HR avg: (%)
Podjazdy: m
Kalorie: kcal
Rower:Antek
Niedzielny objazd Turawy
Niedziela, 1 czerwca 2014 · dodano: 10.06.2014 | Komentarze 0
Po wczorajszej jeździe z Karolkiem mieliśmy ustalone, że dziś pojadę sam na nieco dłuższy wyjazd. Trasę miałem już de facto nakreśloną od wczoraj, także wystarczyło się tylko zebrać :-)Zatrzymałem się już po minięciu kilku domostw, ponieważ temperatura powietrza była na tyle niska, że konieczne było narzucenie na siebie zwijanej kurtki. Podobnie jak wczoraj, przy skraju lasu pożegnał mnie agresywny owczarek. Dziś był chyba jeszcze bardziej narwany, niż wczoraj. Niedługo potem leśne skrzyżowanie przejechałem po raz pierwszy na wprost, a nie skręcając w lewo. Gdzieś między drzewami przebiegła mała sarenka, a ja zatrzymałem się na postój przy leżących pniach drzew. Czułem się, jakbym jechał na jakąś wyprawę... To AŻ pięćdziesiąt kilometrów!
Krótko przed skrajem lasu, dojrzałem jakieś niskie zwierzę, przechodzące przez drogę. Nie byłem pewien, czy to jakieś leśne zwierzę, czy może kot. Z czasem doszedłem do wniosku, że to chyba La Kotukabras! Gdy wyjechałem z lasu, zauważyłem gaik, który narzucił mi skojarzenie z pewną Karolkową trasą, ale później okazało się, że to jednak nie ten :-)
Szybko przejechałem przez Masów i ponownie ciąłem lasem :-) Zapach natury, oraz przygody nieustannie mi towarzyszył! W Osowcu ponownie nawiedziło mnie skojarzenie z tą samą Bąbelkową trasą, a dodatkowo tym razem dojrzałem na budynkach jakieś dziwne tabliczki... Czyżbym dojechał do Strzelec Opolskich?!? Przecież miałem jedynie dwadzieścia pięć minut jazdy... ;-)
Jeszcze przed przejazdem kolejowym, zatrzymałem się na moment przy kapliczce, którą tylko odprowadziłem wzrokiem, gdy jechaliśmy tędy z Karolkiem.
Za torami mocno przyśpieszyłem, ale po fajnych kilku zakrętach, czekała mnie dziurawa asfaltowa prosta w lesie. Niemniej jednak wybojów praktycznie nie zauważałem :-) Tuż przy skrzyżowaniu nadszedł czas, aby pożegnać się z kurteczką :-)
Wciąż jechałem lasem, za Marszałkami przypominając sobie stwierdzenie sprzed iluś tam miesięcy, że praktycznie całe opolskie, można przejechać między drzewami :-) Tym razem również tylko przeciąłem bardzo spokojną, wręcz uśpioną asfaltową drogę.
Niedługo potem jechałem już drogą wzdłuż Jeziora Turawskiego, po kilkuset metrach wjeżdżając w boczną uliczkę. Mijałem domki letniskowe, które o tej porze dnia wydawały się bezludne i po kilku chwilach dotarłem do plaży. Świeciła pustkami i tylko gdzieniegdzie kręcili się jacyś ludzie przy łodzi.
Ochoczo pomknąłem dalej, zatrzymując się jeszcze na chwilę przy jakimś starym szyldzie.
Las zdawał się być coraz to ładniejszy, a tereny jakby faktycznie turystyczne. Naprawdę muszę w końcu zacząć częściej wybierać się na takie wyjazdy, bo moje rowerowanie, to od pewnego czasu ciężki temat. Na tapetę wróciła Rumunia, ale szybko przestałem zaprzątać sobie nią głowę. Szkoda żalów, gdy wokoło tak fajne widoki :-)
Jadąc dalej, postanowiłem podjechać do brzegu, ale gęste sitowie i słaby dojazd, odwiodły mnie od wypatrywania fal :-) Szybko zatem wróciłem do lasu, jadąc w lekkim zamyśleniu. Wtem za moimi plecami, nie wiadomo skąd, pojawił się samochód! Dałem znać kierowcy i po kilku metrach, zjechałem na pobocze drogi.
Okazało się też, że czekać mnie będzie troszkę błotnisty fragment leśnego duktu. Jadący przede mną samochód wypłukał cały szlam z kałuż i nie miałem możliwości przejazdu suchą oponą. De facto przy którymś wyżłobieniu, kierowca ostro o coś przyhaczył tak, że metal wydał głośny jęk. Ja tymczasem zwolniłem, ciesząc się jazdą w spokoju :-)
Niebawem dotarłem też do miejsca, które na jednej z map miałem oznaczone jako "Tu Moczymy Nogi". Faktycznie woda jakaś taka żółta była... ;-)
Kilka minut później, byłem już na głównej drodze. Antek już w lesie przejawiał chęć do mocniejszego depnięcia, ale tutaj naprawdę fajnie sobie pojechaliśmy - mimo wiejącego wiatru! :-) O jak pięknie było wgryzać się w asfalt i pokonywać kolejne metry! Charakter trasy był podobny do drugiego dnia lubelskiej wyprawki, gdzie również śmigałem lasem, a później po tej niby off road'owej jeździe, przemieniłem Antka w króla szos :-) Oj... I dziś naprawdę pięknie się jechało :-) Poczucie przestrzeni dawało kopa! W Antoniowie przystanąłem, przy Małej Panwi i silnych porywach wiatru. Również za Jedlicami znalazło się kilka fajnych widoczków dla jeźdźca na niebieskim rumaku :-)
Wjeżdżając do kolejnej miejscowości, szybko zorientowałem się, że to tutaj jedliśmy obiad z Aneczką, podczas naszego pierwszego rowerowego wyjazdu na Surowinę! Wraz ze wspomnieniami, nadjechały dwa motocykle, a między nimi czerwony trójkołowiec :-) Mając niewielką przewagę w postaci nakreślonego w nawigacji śladu, nie musiałem jechać główną, jak my wtedy :-) Dzięki temu zaliczyłem kolejny postój na trasie :-) A zegar Aneczce na pewno by się spodobał... :-)
Na wylocie ze Szczedrzyka, zauważyłem przystanek autobusowy, który również kojarzył mi się z naszym wspólnym wyjazdem :-) Ech... Kiedy to było... :-) Podobnie było, gdy dojechałem do lasu na wysokości Jeziora Turawskiego. Tędy jechałem też kiedyś sam, a dodatkowo tym razem postanowiłem wdrapać się na okalający zbiornik wał. Opłacało się, bo widok - mimo mocnego wiatru - był całkiem, całkiem :-) A wiatr... W zasadzie dodawał smaczku dzisiejszej wycieczce i hartował moje ciało, które teraz zdecydowanie za dużo ma do czynienia z biurkiem :-) Tylko kwiatki, podpuszczane przez niesforny wiatr, nie chciały dać zrobić sobie zdjęcia ;-)
Z wału zjechałem ostatnim możliwym zjazdem i ponownie puściłem się pędem przed siebie :-) Kolejna miejscowość i znów krótki przystanek :-)
W Węgrzech minąłem znajomy nam sklep, który dziś był zamknięty i na następnym skrzyżowaniu pojechałem prawie na wyczucie, lekko wspomagając się nawigacją. Gnałem sobie naprawdę fajnie, do momentu gdy na kolanowickim skrzyżowaniu nie napotkałem na jakiś mini korek. Gdzie jak gdzie, ale tutaj?!? :-) Korzystając z pierwszeństwa przejazdu, przeciąłem skrzyżowanie, słysząc tylko za plecami jakieś pytanie o możliwość dojazdu do jakieś miejscowości - chyba Dobrodzienia. To chyba jakaś kobieta zatrzymała samochód na drodze i próbowała wydobyć ze mnie jakieś informacje, ale jej głos przyniósł mi już wiatr. W zasadzie, to i tak raczej nie umiałbym jej pomóc... Chwilkę później nie było mnie już na głównej :-) Dopiero teraz znalazłem się na drodze z gaikiem, którą jechaliśmy wtedy z Bąbelkiem :-)
Jadąc dalej zdałem sobie sprawę z tego, że dzisiejszy wyjazd zbliża się ku końcowi. Jakoś dziwnie zrobiło mi się szkoda... Tak szybko minęło tych pięćdziesiąt nakreślonych wczoraj na mapie kilometrów. Zrobiłem jeszcze ostatnie zdjęcie w lesie, tak trochę na pożegnanie z wycieczką i obserwując co jakiś czas rozrysowane na asfalcie, nieliczne pozostałości po Wielkanocy, zerkając na odliczający wstecz licznik nawigacji, zmierzałem do mety wyjazdu.
Kategoria Wypady, nie w(y)padki ;-)
Dane wyjazdu:
24.31 km
0.00 km teren
01:45 h
13.89 km/h:
Maks. pr.:28.00 km/h
Temperatura:
HR max: (%)
HR avg: (%)
Podjazdy: m
Kalorie: kcal
Rower:Antek
Bąbelkowa powtórka trasy w Stobrawskim :-)
Sobota, 31 maja 2014 · dodano: 10.06.2014 | Komentarze 0
Wjeżdżając wczoraj z domu, głównie za sprawą Aneczki spakowałem Antka i przyczepkę. Gdyby pogoda się poprawiła, a nie miałbym Antosia ze sobą, na pewno żałowałbym pozostawienia go w domu. Faktycznie sobota przywitała nas Słońcem - i to już o piątej rano ;-) Ja udawałem, że śpię i nawet mi to wychodziło ;-) Po śniadaniu, jeszcze o poranku, skleciłem trasę na pięćdziesiąt kilometrów. Ostatecznie jednak otrzeźwiałem i pojechaliśmy z Karolkiem na krótszy objazd po Stobrawskim :-) De facto była to trasa, którą i tak chciałem przejechać kiedyś z Bąblem :-)Na skraju lasu pożegnało nas szczekanie dużego psa przy ostatnim gospodarstwie, oraz jego groźne spojrzenie. To i tak było fajne, w porównaniu z tym, co czekało nas na pierwszym leśnym odcinku. Karol od samego początku marudził, ponieważ był zmęczony na spanie. Co by nie było, wstał przecież o piątej rano! :-) Szybko zatem dałem mu smoczka i po jakimś czasie nastał spokój ;-) Gdy dojrzałem po lewej stronie jelenia młodzieńca (ech ten pokrowiec! nie działa do trzech razy sztuka ;-) ), Karolek już spał tak więc jako jedyny odprowadzałem owego jegomościa, lawirującego dostojnie między drzewami.
Na szlaku było tak, jak się spodziewałem. Po kilku dniach opadów, droga pokryła się kałużami, a gdzieniegdzie lepkim błotem. Objeżdżaliśmy to wszystko jak tylko się dało, ale i tak nie uniknęliśmy zabrudzenia opon :-)
Liczyłem na to, że ostatni etap gruntowej drogi do asfaltu, pozwoli nam nieco oczyścić koła. Faktycznie trawa była lekko mokra, więc wjeżdżając na ulicę, opony mieliśmy już bardzo ładnie oczyszczone :-) Dotychczasowa nasza średnia, wynosiła jednak dziewięć z malutkim haczykiem ;-) Przed Łubnianami podskoczyliśmy na powyżej dziesięciu, więc już nie było tragedii ;-) Niebawem wjechaliśmy do Stobrawskiego...
Chwilę później, zatrzymaliśmy się ponownie przy miejscu postoju, gdzie Karolek już otworzył oczka. Spał ledwie pół godzinki :-)
Wjechaliśmy w las, gdzie Bąbel zaś zaczął straszyć zwierzynę swoim marudzeniem. To chyba nie był jego dzień na podróżowanie...
Na całe szczęście wiedziałem, że za niedługo dojedziemy do miejsca, gdzie będziemy mogli zatrzymać się na nieco dłuższą chwilkę. Tym razem zamiast kwiatków dostałem szyszki ;-) Po dosyć krótkim czasie Karolek zaczął odkrywać teren i faktycznie pobiegał sobie baardzo swobodnie :-) Momentami dzieliło nas nawet co najmniej kilkadziesiąt metrów!
Karolek cały czas pojękiwał. W końcu ponownie przystanęliśmy, nie był nawet zbyt skory do biegania. Zadowolił się jednak paluszkiem, a włożył go do buzi akurat wtedy, gdy znad przeciwka mijał nas jakiś sakwiarz. Uff... Obyło się bez płaczu, a skończyło na pozytywnym pozdrowieniu ;-) Wcześniej mieliśmy też dwa inne króciutkie postoje na zdjęcia :-)
Wyjechaliśmy na drogę w kierunku Grabczoka, gdzie zaznałem trochę spokoju ;-) Gdy wjechaliśmy między zabudowania, za jednym z ogrodzeń zauważyłem cztery małe kózki. Przez ułamek sekundy mierzyłem się z ryzykiem, ale przecież ten wyjazd nie był dla mnie, tylko dla Karolka! To była słuszna decyzja :-) Karolcio zaglądał przez szerokie szpary w płocie i zerkał na zwierzęta, pukając w ogrodzenie, jakby chciał zasygnalizować "haloo! jeestem!" ;-) Czyżby to było to mini zoo, którego przy poprzednim przejeździe nie wypatrzyłem? ;-)
Za nawrotem ponownie wysadziłem mojego małego podróżnika z przyczepki :-) Tym razem biegał na zmianę między bujadłem, a zjeżdżalnią :-) Towarzyszyło temu, wypowiadane z jego usteczek słodkie "tatiś" :-) Superancko! :-) Kilka razy zdarzyło się też "mama", ale na pytanie o to, czy wracamy do mamy malec ostro kiwał głową na znak... No zgadnijcie jaki ;-)
Dalsza droga do domu, minęła nam już spokojnie :-) Natrafiliśmy jeszcze na kilka kałuż w lesie, ale później było już zdecydowanie z górki :-) Nawet wiatru w plecy trochę dostaliśmy ;-)
Kategoria Krótko, nie zawsze na temat ;-), z Bąbelkiem :-)
Dane wyjazdu:
40.77 km
0.00 km teren
02:20 h
17.47 km/h:
Maks. pr.:38.50 km/h
Temperatura:
HR max: (%)
HR avg: (%)
Podjazdy: m
Kalorie: kcal
Rower:Antek
Przygodowy wyjazd do Dziergowic na gorąco :-)
Niedziela, 25 maja 2014 · dodano: 29.05.2014 | Komentarze 0
W przeciwieństwie do wczorajszego dnia, na dziś nie mieliśmy żadnego konkretnego planu. Po śniadaniu ni z tego, ni z owego zasiadłem do kompa i skleciłem trasę do Dziergowic. Z głośników leciał mega przebój Wiślan "Przygoda", a za oknem przewijały się chmurki. Ponownie według synoptyków miały wystąpić gwałtowne burze, ale ja miałem jakoś inne przeczucia :-)Z Kędzierzyna wyjechałem niebieskim szlakiem, zataczając jeszcze koło na dukcie między polami, gdzie ładnie rosły maki :-) Moje tempo było bardzo dobre i pęd wiatru powodował, że zastanawiałem się nawet czy nie założyć pod spód bezrękawnika, gdyż temperatura powietrza była zdecydowanie niższa, niż wczoraj.
Za Brzeźcami postanowiłem przystanąć przy krzyżu, wiszącym na drzewie i po chwili znów ciąłem asfalt :-) Czułem świeżość w nogach i zdecydowanie przekładało się to na tempo przejazdu. Po kilku chwilach wjechałem do Starego Koźla i mijając samochody zaparkowane przy kościele, żwawo wjechałem między pola.
Zmierzałem w stronę Bierawy, przed którą zamierzałem odbić w kierunku Odry. Tak też się stało, ale nad brzegiem zobaczyłem jakąś dziwnie małą rzeczkę :-) Jak się później okazało w domu była to Bierawka. Temperatura wzrastała, a dzień robił się coraz ładniejszy :-)
Bierawę przemknąłem bardzo szybko, a na wyjeździe wykorzystałem inną wersję trasy, która z racji równego asfaltu bardzo przypadła mi do gustu :-) Wypatrzyłem też w oddali sarnę :-)
Niedługo potem, byłem na fajnym polnym dukcie, gdzie przypomniało mi się o stadku saren, które dawno temu spotkaliśmy jadąc tędy z Aneczką. Dzionek był już bardzo piękny, a widok Antka i perspektywa drogi mocno na mnie oddziaływały :-)
W Lubieszowie napotkałem dwa pasące się przy drodze koniki, a gdy skręciłem na krótki podjazd, dojrzałem za ogrodzeniem jednego z gospodarstw jakieś wymalowane figurki, czy może ule. Ciekawe to było, choć już się tam nie zatrzymywałem.
Niebawem ciąłem już w stronę lasu, gdzie zaznałem trochę ochłody i - ku mojemu zaskoczeniu i radości - znalazłem leśną chatkę i stojące obok niej ule! :-) Bardzo fajny to był widok! Postanowiłem, że w tygodniu odezwę się do właściciela i podpytam o miodowe piwko ;-)
Za kolejnym nawrotem zatrzymałem się ponownie, zauważając na jednym z drzew niecodzienny znak. Czyżby szlak dla spacerowiczów z psami? :-)
Po kilku minutach byłem już na znajomej drodze, prowadzącej w kierunku zbiornika wodnego. Oczywiście zatrzymałem się tam na dłuższą chwilę, spoglądając przy okazji na dwa przejeżdżające w krótkim odstępie czasu składy towarowe. Pokonując przejazd kolejowy miałem przeświadczenie, że kiedyś znajdowała się tam kapliczka. Nie znalazłem jej tam, więc w dalszą drogę udałem się w przeświadczeniu o błędzie z mojej strony. Podjechałem do brzegu, później mocno przycisnąłem i ponownie zjechałem na sesję w plenerze :-)
Czekał mnie teraz przejazd lasem, którego wyczekiwałem praktycznie od samego początku wyjazdu. Słońce świeciło już bardzo mocno i bardzo jasno. Było tak pozytywnie, że nawet kałuże na drodze, występujące miejscami, wcale mi nie przeszkadzały. Ba! Dodawały nawet uroku trasie, bo mogłem między nimi fajnie lawirować :-)
Niebawem odbiłem w prawo, zatrzymując się przy rosnących przy drodze kwiatkach i próbując uchwycić siedzącego nieopodal małego motyla. Po kilkuset metrach zatrzymałem się na wysokości zbiornika, starając się wpleść między Antka kępkę kwiatów. Zdjęcie wyszło jako tako, ale otoczenie wszystko mi wynagrodziło :-)
Jadąc dalej, napotkałem mężczyznę na leżaku rozłożonym przy taśmie transportowej i korzystającego z kąpieli słonecznej :-) A było się w czym kąpać, bo słońce fajnie grzało, a temperatura od początku wyjazdu znacznie wzrosła :-) Jechało się bardzo przyjemnie :-)
Skręciłem w las, mijając po chwili parę z owczarkiem na spacerze. Na kolejnym skrzyżowaniu wykonałem nawrót, z którego rozpoczynał się już odwrót w stronę domu. Wypatrzyłem żuczka i chciałem zrobić mu zdjęcie, ale wpierw sięgnąłem po bidon. Po chwili żuczka już nie było :-) Zadzwonił telefon, pogadałem ze trzy minutki z Aneczką i w nagrodę na drodze zobaczyłem dwa inne żuczki ;-)
Dalsza leśna trasa również przebiegła w bardzo pozytywnym nastroju. Muszę przyznać, że byłem nawet urzeczony otoczeniem! :-)
Ponownie zmierzałem w kierunku dziergowickiego zbiornika, gdy wtem po mojej lewej, ujrzałem sarnę. I znowu nie zdążyłem z aparatem! :-)
Jadąc dalej, minąłem ususzone zwłoki jakiegoś pełzającego gada, które zaczęły się ruszać, gdy zacząłem je fotografować! To dwa dzielne żuczki, próbujące przedostać się pod ciałem zwierzęcia, wprawiły je w tymczasowy ruch, choć efekt w pierwszej sekundzie był zaskakujący ;-)
Chwilę później dotarłem do znanego mi miejsca, gdzie kilka lat temu przyjeżdżaliśmy z Beniem na wybieg :-) Poniżej znajdował się bardzo ładny widok, a w pewnym momencie gdzieś w oddali odezwały się ropuchy :-) Cóż to był za piękny dzionek! :-)
Gdy wyjechałem na główny trakt, zatrzymał mnie rowerzysta, zmierzający w drugą stronę. Pytał o drogę, więc ściągnąłem nawigację i udzieliłem mu rady. Później nie ujechałem nawet dwóch metrów, zauważając na drodze idącą biedronkę. Zareagowałem na nią bardzo pozytywnie, oczywiście chcąc uwiecznić ją na zdjęciu. Aparat leżał w pokrowcu luzem na bagażniku, ściągnięty w celu uwolnienia nawigacji z uchwytu. Gdybym się nie zatrzymał, niechybnie bym go zgubił! Opatrzność nade mną czuwała.
Kilkadziesiąt metrów dalej pozdrowiłem dwóch innych rowerzystów, następnie mocno przyciskając :-) Zatrzymałem się z drugiej strony torów. Okazało się, że kapliczka faktycznie niegdyś tu była, a teraz pozostał po niej jedynie metalowy uchwyt.
Droga wzdłuż torów początkowo była całkiem fajna. Niestety z czasem zrobiło się bardzo trudno! Piasek i piaszczyste podjazdy (na jednym z nich musiałem nawet prowadzić Antka!) sprawiały, że nieustannie musiałem walczyć z podłożem! Wypracowana wcześniej fajna średnia padła. Te dwa kilometry zajęły mi kawałek czasu. Z tego co pamiętam, kiedyś nawet tędy jechałem, tyle że w drugą stronę, ale nie kojarzę aż takiego poziomu trudności :-)
W Grabówce ostro przycisnąłem na asfalcie, momentalnie docierając na leśny skrót, którym dojechałem do Korzonka. Minąłem bunkier stojący przy boisku i po prostu postanowiłem wrócić do niego na piechotę, aby go sfotografować. Wtem, minął mnie czerwony bus z napisem sugerującym, iż jest to firmowy samochód pasieki z Lubieszowa! :-) Pojechałem za nim i faktycznie... niestety okazało się, że piwo jest niedostępne... Szkoda :-)
Korzystając z kolejnego nowego traktu, dojechałem żwawo do leśnego jeziorka, które było następnym punktem, wspaniale wypełniającym dzisiejszy wyjazd :-)
Zatrzymałem się też przy małej wiacie, którą już kiedyś odwiedzałem z Kosią :-)
Główna leśna droga odbijała w prawo. Ja tymczasem postanowiłem pojechać za śladem. Jechało się całkiem fajnie, dojrzałem też dwa bunkry. To był jednak wstęp do całkiem solidnej przeprawy! :-)
Gdzie tu jest droga? ;-)
Za powyższym zakrętem leśny trakt był jeszcze przyjazny :-) Ponownie dojrzałem rosnący w oddali bunkier, zatrzymałem się przy rzeczce, a pobliskie ogrodzenie zakładów na Azotach, dawało poniekąd poczucie lekkości trasy w związku z pobliską cywilizacją. Nic bardziej mylnego! :-)
Zaczęły się schody! Wysoka trawa, leje w drodze wypełnione wodą, przewrócone drzewo. A przeprawa dopiero była przede mną! :-)
Jadąc dalej, miałem coraz gorzej. Leje momentami były całkiem spore, droga była wyjeżdżona tak, że kilka razy musiałem brać Antka na ręce i obchodzić lub objeżdżać kałuże i inne przeszkody, jadąc gdzieś obok traktu. Przeszkodom zdawało się nie być końca! Na myśl przyszła mi nawet leśna przeprawa w Poleskim Parku Narodowym dwa lata temu. Nie traciłem jednak dobrego samopoczucia, zatrzymując się na sesję z ważkami - mimo poparzonych przez pokrzywy nóg ;-) Na zdrowie :-)
Droga wciąż była wymagająca. Wtem dojrzałem ogrodzenie jakiegoś młodnika. Wywnioskowałem, że te kilkadziesiąt metrów dzieli mnie od etapu, którego nawierzchnia powinna być już w lepszym stanie. Nie pomyliłem się :-) Trzeba było co prawda kilka razy schylić głowę, ale w porównaniu z tym co miałem za plecami, to ćwiczenie było wręcz bardzo komfortowe :-) Depnąłem, szybko wyjeżdżając na drogę, którą sprawdzałem dwa dni wcześniej.
Od tej pory, droga do domu miała przebiec dużo szybciej :-) Depnąłem ochoczo na pedały, sprawnie docierając do tutejszego głównego leśnego szlaku. Omijając kałuże wjechałem na most, a drogę do ulicy, przez kilka chwil pokonywałem w towarzystwie siadającego przede mną co pewien czas na drodze małego ptaszka. O mały włos nie przypłacił tego życiem ;-)
Wjeżdżając na asfalt, depnąłem jeszcze mocniej :-) Antek tego dnia bardzo dużo pracował na najwyższych przełożeniach i trzeba przyznać, że mimo wczorajszej zlewy, którą przeszedł podczas powrotu z Pławniowic, wcale mu nie zaszkodziła. Wręcz przeciwnie - ciął, że aż było miło! :-) Nie odpuściliśmy również na azotowym skrócie i mijając jakąś imprezę przy szkole, dynamicznie dojechaliśmy do domu :-) Cudnie było :-) Trzeba tak częściej! :-)
Kategoria Wypady, nie w(y)padki ;-)
Dane wyjazdu:
32.76 km
0.00 km teren
02:01 h
16.24 km/h:
Maks. pr.:37.60 km/h
Temperatura:
HR max: (%)
HR avg: (%)
Podjazdy: m
Kalorie: kcal
Rower:Antek
Pławniowice z Bąbelkiem i burzowym akcentem ;-)
Sobota, 24 maja 2014 · dodano: 28.05.2014 | Komentarze 0
Na weekend synoptycy zapowiadali burze. My jednak mieliśmy zaplanowany wypad do Pławniowic licząc się jednak z tym, że opady i grzmoty mogą przerwać nam wypoczynek. Poranek był pozytywny i gorąco było już wtedy, gdy z samego rana pakowałem graty do samochodu. Po śniadaniu wyruszyliśmy w drogę :-) Trasa była co prawda krótka, ale jednak na tyle długa, że przy tej temperaturze Karolcio mocno się nam zgrzał. Na szczęście szybko się ożywił, gdy wyjęliśmy go z samochodu :-)Po kilku minutach doturlaliśmy się do plaży, gdzie na całe szczęście nie było tłumów. Chwila na aklimatyzację, rozłożenie kocyka dla mamusi i wyruszyliśmy na objazd okolic :-) Szybko przypomniało mi się, że w okolicy jest kilka szlaków rowerowych :-) Jadąc wzdłuż jednego z nich, cały czas mieliśmy po prawej stronie Kanał Gliwicki :-)
Niedługo potem wjechaliśmy na główną ulicę, gdzie wyprzedziło nas kilka samochodów i dotarliśmy do Dzierżna Dużego, gdzie było dużo spokojniej, na plaży siedziało jedynie dwóch wędkarzy, a nieopodal przy gospodarstwie, Karolek zapoznał się z kurkami i krówkami :-) Pogoda pięknie nam dopisywała :-)
W Kleszczowie zatrzymałem się na chwilę przy czarnym Mercedesie W123, w pięknie odrestaurowanym stanie, czarnym lakierze i szyberdachu :-) Przejeżdżający rowerzysta znał właściciela i zaczął namawiać mnie na Volvo, które również było przeznaczone na sprzedaż :-) My jednak pognaliśmy dalej, zjeżdżając po chwili w boczną uliczkę o równym asfalcie, gdzie jeszcze przed zjazdem w las, mogliśmy troszkę przycisnąć :-) Na leśnym postoju dojrzeliśmy siedzącą ćmę i posłuchaliśmy ptaszków. W zasadzie, to Karolek tylko słuchał, bo już od jakiegoś czasu sobie spał :-)
Trochę zboczyliśmy z zaplanowanej trasy i do Rudna dojechaliśmy fajną, trochę wyboistą polną drogą :-) Po kilku skrzyżowaniach ponownie byliśmy w lesie, napotykając fajną polankę, otoczoną miłymi dla oka drzewkami :-)
Dalej przydał się też pokrowiec na aparat, bo bezproblemowo mogłem zrobić fotki mniej znaczących, choć z punktu widzenia rowerowego objeżdżacza całkiem sympatycznych miejsc :-)
Spokojnie pokonywaliśmy kolejne leśne metry, gdy wtem Karolek obudził się z drzemki. Zarządziliśmy więc postój i nierowerowy rozruch :-) Mój dzielny towarzysz był bardzo zadowolony z tego pomysłu :-) Co prawda zaczął już tęsknić trochę za mamą, ale kwiatki zbierał dla tatusia ;-)
Na niebie pojawiła się jedna ciemniejsza chmura. Niestety horyzont zasłaniały drzewa, a owa chmura mogła być ostrzeżeniem przed nadchodzącym pogorszeniem pogody. Przed wyjazdem z domu dostaliśmy cynk, że w okolicach Opola padało, więc było mocno prawdopodobne, że opady przyjdą i do nas. Ruszyliśmy dalej, nie martwiąc się jednak na zapas :-) Polną drogą dojechaliśmy do Rudzińca, a stamtąd jadąc już cały czas asfaltową drogą, skierowaliśmy się na ostatni etap, zmierzając już bezpośrednio do Pławniowic. Między gęsto rosnącymi drzewami było wyraźnie ciemniej :-) Przed fajną kombinacją zarkętów dół-góra, wyprzedziliśmy malca i dorosłego jadących na rowerach. Mieliśmy fajne tempo i poprawiając średnią, dotarliśmy do pławniowickich zabudowań :-) Nie zatrzymywaliśmy się przy pałacu, jadąc już prosto do mamy, która dzwoniła jakoś kilka minut wcześniej. Gdy dojechaliśmy do zbiornika, ludzi już znacznie przybyło. Na ścieżce w lasku przy brzegu minęliśmy innych przyczepkowiczów, wzajemnie się pozdrawiając :-) Oni znali pozytywne aspekty takiego podróżowania z dzieciaczkiem :-) Po kilku minutach dojechaliśmy do mamy, z którą Karolek jeszcze chwilę pohasał na plaży, oraz pomoczył stópki :-) Coś jednak wisiało na horyzoncie... W pewnym momencie pojawiła się nawet krótka błyskawica. My i tak już powoli się zbieraliśmy. Wtem woda kilka metrów od brzegu, wyraźnie zmieniła kolor za sprawą zbierającego się wiatru, a kilka chwil później nastąpił prawie mały armageddon. Wiatr zaczął wiać tak mocno, że momentalnie wsadziliśmy Karolka do przyczepki, piasek unosił się w górę, latały koce, nastąpił ogólny odwrót, a Antek przewrócił się nawet na bok od podmuchu! Bardzo szybko zebraliśmy wszystkie rzeczy i przy akompaniamencie Karolowego płaczu, udaliśmy się w drogę do samochodu. Szybko postanowiłem przestać prowadzić Antka i po prostu pojechać na parking. Następował odwrót wszystkich plażowiczów i w pewnym momencie musiałem ostro przeciskać się między samochodami. Na miejscu włożyłem Karolka do fotelika i zacząłem montować bagażnik. Gdy wszystko było już gotowe, dołączyła do nas Aneczka. W samochodzie było już spokojniej. Jadąc główną drogą, zobaczyliśmy cały sznurek samochodów, zmierzających z innego parkingu w kierunku wyjazdu. Samochody ciągnęły się kilkaset metrów. To już nasz drugi exodus w Pławniowicach :-) Tym razem przygoda była większa :-) Będzie o czym opowiadać wnukom ;-)
Kategoria Wypady, nie w(y)padki ;-), z Bąbelkiem :-)
Dane wyjazdu:
29.12 km
0.00 km teren
01:23 h
21.05 km/h:
Maks. pr.:45.00 km/h
Temperatura:
HR max: (%)
HR avg: (%)
Podjazdy: m
Kalorie: kcal
Rower:Antek
Popołudniowy wypad na gorąco :-)
Piątek, 23 maja 2014 · dodano: 28.05.2014 | Komentarze 0
Około godziny jedenastej wpadło mi do głowy, czy nie wziąć sobie "połówki". Dzień był nad wyraz spokojny, a że okazji do odpoczynku niebawem nie będę miał zbyt wielu, pomysł zaczął kiełkować. Układałem w głowie różne wersje tras, wpierw samotnie, a następnie na wspólny wyjazd z Karolkiem. Niestety ostatecznie pojawiło się kilka problemów do rozwiązania, także postanowiłem doczekać do końca roboczego dnia i - w porozumeniu z Aneczką - pojechać gdzieś po południu na samotny wyjazd z Antkiem.Po centrowaniu kół w serwisie jechało się bardzo twardo - koła były napompowane na kamień. Przeszło mi przez myśl, czy nie spuścić odrobinkę, ale brak pompki odwiódł mnie od tego pomysłu. Był to wyjazd na lekko :-) Powietrze było gorące i pachniało starymi, długimi rowerowymi wypadami :-) Gdy dojechałem do azotowego lasu, przypomniało mi się o drodze biegnącej obok hałdy, którą chciałem sprawdzić kiedyś przy okazji.
Po kilku minutach jazdy wykonałem nawrót i nabrałem prędkości. Wtem, po lewej stronie zauważyłem pasące się trzy sarny, które na mój widok uciekły w las tak szybko, że nie pomógł mi nawet nowy pokrowiec na aparat :-) Mimo wszystko postanowiłem zrobić zdjęcie jadalni ;-)
Później napotkałem też willę mrówek, a były to duże leśne mrówki, także nie podchodziłem zbyt blisko ;-) Ptaki świergotały :-)
Uznałem też, że ten las jest naprawdę ładny i być może nawet warto zacząć go objeżdżać. Jadąc dalej, zacząłem poznawać skrzyżowania, które pokonywałem niegdyś jadąc w drodze powrotnej do domu, a niebawem dotarłem do fajnego miejsca, gdzie trawa tworzyła miłe dla oka fale, skąpane w słonecznych promieniach.
Kolejny przystanek wymusił na mnie krzyk małych ptaków, wydobywający się z któregoś położonego bardzo blisko drogi drzewa. To był bardzo miły akcent dzisiejszego wyjazdu :-)
Pokonywałem kolejne metry lasu, podziwiając jego piękno i ciesząc się ciszą, spokojem i pędem :-) Wysokiej temperatury między drzewami nie odczuwałem wcale :-) Jadąc po śladzie nawigacji, dotarłem do wielkiego dębu, gdzie ponownie dało się usłyszeć piski małych ptaków. Te były chyba mniej głodne, bo były dużo bardziej spokojne :-) Przeszedłem się po najbliższej okolicy, sfotografowałem małą leśną sadzawkę, coś czmychnęło mi w trawie, schyliłem się przy żółtym kwiatku. Nigdzie się nie śpiesząc :-) Nieopodal był też mały mostek, z rzeczką na której rosły białe i żółte kwiatki :-)
Dojechałem do zabudowań i odbiłem w prawo. Wcześniej tego nie widziałem, ale okazało się, że jest tutaj coś na kształt leśnego miejsca odpoczynku. Nie było jednak widać dokładnie, czy było ogrodzone - jako bardziej prywatne - czy można było zatrzymać się tam bez żadnego skrępowania. Leśna droga zrobiła się bardziej zarośnięta, było też trochę bardziej terenowo. W pewnym momencie napotkałem dziwne znalezisko - coś jakby palenisko, naokoło którego znajdowało się sporo metalu, chyba aluminium. Dosyć niecodzienne.
Kilkanaście metrów przed skrajem lasu, Antek złapał w szprychy dosyć długą gałązkę, więc konieczny był następny postój. Niemniej jednak na asfalcie wykręciłem MXS wyjazdu :-) Nie wiem nawet czy nie jest to najlepszy wynik Antka na równej prostej bez wiatru :-) Zjechałem w kierunku Grabówki, przypominając sobie bodajże swoją pierwszą wizytę tutaj. Walczyliśmy wtedy z Kosią z ostrym wiatrem :-) Dziś było bezwietrznie :-) Szybko, choć nieśpiesznie dojechałem do Bierawy, wjeżdżając na niebieski szlak. Zabudowania były leniwe, nawet żaden pies nie zaszczekał :-) Ot, fajny akcent dla piątkowego przejazdu :-) Za Bierawą zatrzymałem się na moment popatrzeć na fajne polne widoki :-) Kiedyś sprawdzę też drogową odnogę, biegnącą w kierunku Odry. Tymczasem obserwowałem małą pszczółkę, która żywo latała naokoło Antka, a także wydłubałem kawałki patyków, wciśnięte między zębatki korby. Widać Antek jednak zabrał coś z lasu ;-)
Dalsza droga przebiegła już bardzo standardowo. Przy zbiornikach wodnych nieopodal Starego Koźla zamyśliłem się do tego stopnia, że przejechałem fajne miejsce postojowe do zdjęcia. Pozostało mi popatrzeć jedynie przez zarośla, na liczne ptactwo okupujące taflę wody. O jak fajnie, że już lato, że wszystko takie żywe! :-) Rzepak zrobił się już zielony i nie był tak atrakcyjny wizualnie jak wcześniej, ale ten zielony spokój idealnie pasował do piątkowego przejazdu :-) Korzystając z równego asfaltu przycisnąłem, szybko dojeżdżając do Brzeziec. Na niebieskim szlaku ponownie zatopiłem się w myśli. Przed klatką czekał na mnie Bąbelek z babcią. Pojeździliśmy trochę na Antkowym siodełku :-) Mały podróżnik wcale nie chciał wracać do domu :-)
Kategoria Krótko, nie zawsze na temat ;-)
Dane wyjazdu:
10.24 km
0.00 km teren
00:37 h
16.61 km/h:
Maks. pr.:33.10 km/h
Temperatura:
HR max: (%)
HR avg: (%)
Podjazdy: m
Kalorie: kcal
Rower:Antek
Krótki przejazd z centrą i bez hamulca :-)
Niedziela, 18 maja 2014 · dodano: 28.05.2014 | Komentarze 0
Po mocno deszczowym piątku i sobocie, przyszła zachmurzona niedziela. Gdy na chwilę wyszło słońce, postanowiłem choć na moment wyjść na rower. Co prawda wczoraj rozkręciłem Kosię do zera, a przy Antku nie ustawiłem tylnego hamulca, który ledwie dotykał obręczy, ale hamować mogłem również przecież przednim ;-) Na krótkim przejeździe miałem też idealną okazję do tego, aby wypróbować kupiony właśnie pokrowiec na aparat :-)Obwodnicą dojechałem do lasku na Żabieńcu, gdzie zabrudziliśmy Antkowe koła. Wcześniej, na przejściu dla pieszych doszło do niecodziennej sytuacji, ponieważ jakiś średnio uważny kierowca, zatrzymał się przed przejściem dla pieszych już na pasie awaryjnym - obok dwóch stojących prawidłowo innych pojazdów. Dobrze, że ja miałem oczy otwarte. Jadąc w lesie postanowiłem zjechać na boczną ścieżkę, gdzie odnalazłem małą kapliczkę na drzewie, a później dobre miejsce do wyzbierania jakiś badyli dla Bronkowego schronu. Kilkadziesiąt metrów dalej napotkałem pieska, który chciał chyba potowarzyszyć mi w dalszej jeździe ;-)
Z Żabieńca wyjechałem bez koncepcji. Ostatecznie postanowiłem podjechać asfaltem do Koźla, nie wiedząc jeszcze co tam będę robił. Na prostej za Kłodnicą pozdrowiłem jadącego znad przeciwka kolarza, a za zakrętem wyprzedziło mnie dwóch innych. Fakt faktem, ja się ślimaczyłem ;-) Ostatecznie postanowiłem sprawdzić w jakim stanie jest będąca w trakcie "remontu" droga rowerowa.
Budując w głowie dalszy przebieg trasy wymyśliłem sobie, że sprawdzę drogę biegnącą do Odry. Niestety doprowadziła mnie ona tylko do pola. Niemniej jednak miałem okazję ponownie przetestować pokrowiec :-) Koniec z otwieraniem sakwy i grzebaniem w poszukiwaniu aparatu :-) Od teraz robienie zdjęć powinno być szybsze - przynajmniej w teorii ;-)
W drodze powrotnej wjechałem na obwodnicę, wykręcając na jej początku MXS wyjazdu. Wiatr hulał, niebo było zachmurzone, a ja byłem uszczęśliwiony tym krótkim, lokalnym przejazdem :-)
Kategoria Krótko, nie zawsze na temat ;-)
Dane wyjazdu:
14.66 km
0.00 km teren
00:48 h
18.32 km/h:
Maks. pr.:33.40 km/h
Temperatura:
HR max: (%)
HR avg: (%)
Podjazdy: m
Kalorie: kcal
Rower:Antek
Po jedzonko dla Bronka :-)
Niedziela, 11 maja 2014 · dodano: 11.05.2014 | Komentarze 0
Na dziś nie planowałem żadnego rowerowego wyjazdu. Raz, że chciałem po prostu trochę pomieszkać, a dwa - pogoda odstawała od tej wczorajszej. Było pochmurno, chłodniej aczkolwiek nie zimno. Po jedenastej zadzwoniła jednak sąsiadka z "kurierską" sprawą. Postanowiłem zatem połączyć przyjemne z pożytecznym i wykręcić choćby krótką trasę gdzieś w bliskiej okolicy :-)Do PKP dojechałem szybko i dynamicznie, odczuwając różnicę jazdy bez obciążenia. Po pozytywnie zakończonej akcji z doręczeniem mini przesyłki, ruszyłem energicznie w kierunku lasku na Żabieńcu. Spotkałem tam żuczka, robiącego coś przy czymś, oraz zatrzymałem się na brzegu rzeczki :-)
Za nawrotem zatrzymałem się również, aby zerwać dla Aneczki jej ulubione kwiatki, a później - już przy lasku ponownie, aby tym razem Bronek mógł ze smakiem spożyć swoich przysmaków :-) Do końca polnego traktu przystawałem jeszcze raz, słysząc wcześniej bażanci śpiew :-)
Mijając rondo zjechałem w uliczkę po prawej. Chciałem przedostać się do znanego mi miejsca. Jechało się żwawo, choć hulał wiatr. O dziwo mimo niższej temperatury niż wczoraj, był on chłodny, ale nie mroźny tak, jak ten wczorajszy. Postanowiłem dojechać do samej Odry. Wtem po swojej lewej stronie usłyszałem szelest. Wystraszyłem sarnę, która zaczęła uciekać nieśpiesznie w popłochu. Zanim jednak wygramoliłem aparat z sakwy, zdążyła uciec mi na znaczną odległość tak, że ledwie wystawały jej uszy znad zieleni. Dziś kupuję dedykowany pokrowiec na aparat! Zbyt dużo ujęć mi ostatnio ucieka!
Nad brzegiem Odry okazało się, że droga którą jechałem zawraca i wije się po drugiej stronie obwodnicy. Chyba nawet domyślam się, gdzie kończy się jej bieg i będę chciał sprawdzić ją następnym razem. Być może będziemy mieli z Karolkiem fajną trasę na krótkie przejazdy :-)
Zgodnie z zamiarem, w drodze powrotnej postanowiłem zajrzeć do miejsca, gdzie byliśmy dawno temu z Aneczką. Pośród szumu samochodów dało się słyszeć rechot ropuch, ale ucichły gdy tylko zacząłem zbliżać się do zbiornika. Samo miejsce niestety bardziej zdziczało, pień gdzie robiłem zdjęcie Kosi jakoś zmarniał, widać było pozostałości po małym wędkowaniu, tudzież biwakowaniu. Gdy byliśmy tu z Aneczką, było tu zdecydowanie radośniej. Odjeżdżając rzuciło mi się coś w oczy, leżące na ziemi i mające kształt ryby. O mały włos tego nie przejechałem. Faktycznie były to dwie ryby, leżące na ziemi w stanie, którego wolałbym nie opisywać...
Do okolic oczyszczalni ścieków dojechałem bardzo szybko. Zatrzymując się na raczej zapomnianym fragmencie niebieskiego szlaku, spojrzałem na miejsce gdzie byłem jeszcze kilka minut wcześniej i oceniłem dystans jaki pokonałem w tym czasie. Rower to piękna rzecz w turystyce :-) Pochylając się nad fiołkami, dostrzegłem spacerującego tam pająka :-)
Po kilku minutach jazdy, wjeżdżając na asfaltową część niebieskiego szlaku, zdecydowałem się nie wracać jeszcze do domu, sekundę potem mijając na zjeździe ślimaka. Odstawiłem go na pobocze w obawie, że ktoś go potrąci i mam nadzieję, że chociaż jego udało mi się uratować.
Niebieski szlak pokonałem bardzo sprawnie, słuchając szumu wiatru. Za główną przemknąłem ścieżką i już byłem na azotowym skrócie. Gdy go opuściłem, spadło na mnie kilka kropel deszczu. Pokonany dystans był optymalny, ponieważ podczas tych kilkunastu ostatnich minut jazdy czułem, jak wlewa się we mnie power! Tak, wyjazd kończyłem z powerem :-) Misja wykonana :-)
Kategoria Krótko, nie zawsze na temat ;-)
Dane wyjazdu:
42.53 km
0.00 km teren
02:35 h
16.46 km/h:
Maks. pr.:49.30 km/h
Temperatura:
HR max: (%)
HR avg: (%)
Podjazdy: m
Kalorie: kcal
Rower:Antek
Bąbelek wjeżdża na Górę św. Anny :-)
Sobota, 10 maja 2014 · dodano: 10.05.2014 | Komentarze 0
Karolek przyszedł do nas jakoś po siódmej. Zebraliśmy się z łóżka w dobrych nastrojach, niebawem siadając do wspólnego śniadania. W trakcie posiłku chodziła mi po głowie trasa, jaką dziś moglibyśmy przejechać z moim małym kompanem. Myślałem o Górze św. Anny ale obawiałem się, że dystans może być dla Bąbla zbyt długi. Ostatecznie jednak zdecydowałem się zaatakować szczyt, wcześniej pakując Aneczce do samochodu bagażnik rowerowy - tak w razie czego. Zawsze też mogliśmy zawrócić choćby z Raszowej.Z Kędzierzyna wyjechaliśmy tak jak zwykle, wyprzedzając parę rowerzystów na obwodnicy. Mimo przyczepki, siła przyśpieszenia była bardzo duża, także mijaliśmy ich z widoczną różnicą prędkości :-) W Kłodnicy czekał nas najmniej przyjemny odcinek trasy, biegnący główną drogą, ale już zaraz za Kanałem Gliwickim odbiliśmy na niebieski leśny szlak, na którym spotkaliśmy gromady żuczków chodzących po drodze, a na samym końcu krzaczki... Aaa! Nie powiem czego :-) Poczekam aż urośnie i może wtedy się pochwalę ;-) Pierwszy postój był poniekąd wymuszony opuszczonym szlabanem na stacji w Raszowej. Na pociąg czekaliśmy kilka minut, a Karolek w tym czasie już spał :-)
Na drodze w kierunku Krasowej widać już było cel naszej wyprawy :-) Niebawem skręciliśmy na drogę którą mieliśmy dopiero poznać. Planując trasę uznałem, że warto zaryzykować i nie jechać asfaltem, gdzie można napotkać samochody, a wypróbować gruntowy trakt tym bardziej, że biegł tędy niebieski szlak. Droga miała być zatem przejezdna. Również widoki mieliśmy bardzo ładne i malownicze :-)
Niestety mniej więcej w połowie dystansu do Leśnicy, zobaczyłem przed sobą wysokie trawy, z naznaczonymi ledwie ścieżynkami - pozostałościami po polnym trakcie. Postanowiłem jednak nie wracać i podąć próbę przeforsowania owego szlaku. W pewnym momencie "droga" biegła po prostu polem! :-) Zarówno Antek, jak i przyczepka dały radę, a dodatkowo - poniekąd w nagrodę - wypatrzyłem dwa bażanty, uciekające przed nami w zupełnej ciszy :-)
Niebawem dotarliśmy do jakiś zabudowań, ale postanowiłem nie wjeżdżać na drogę, którą według wgranego śladu dyktowała mi nawigacja. Była ona w jeszcze gorszym stanie niż ta, którą właśnie pokonaliśmy :-) W dosłownym tego słowa znaczeniu ;-) Kierując się w kierunku asfaltu, minęliśmy zaniedbane dystrybutory paliwa, pozostałe po prosperującej tu niegdyś stacji paliw. Ich widok miał coś w sobie i kiedyś będę chciał tu przyjechać, aby zrobić im zdjęcie :-)
Leśnicę ledwie przecięliśmy, wjeżdżając w uliczkę którą polecił nam kolega Czrk. Faktycznie była ona ciekawa, malownicza, a fakt że byliśmy praktycznie u podnóża Góry św. Anny powodował, że była ona bardzo dobrym miejscem na zrobienie dobrego ujęcia. Otoczenie żółtego i pachnącego rzepaku zdecydowanie ułatwiało sprawę :-) Zatrzymując się jeszcze na moment przy kapliczce, dotarliśmy do drogi podjazdowej na szczyt. Od razu zorientowałem się, że kilkadziesiąt metrów dalej jest miejsce, gdzie z Mietkiem przeżyliśmy naszą pierwszą motoryzacyjną przygodę ;-)
Podjazd nie był męczący, choć fakt iż za plecami miałem kilka kilogramów wagi więcej powodował, że wjeżdżało się powoli. Minęło nas kilku profi rowerzystów, zjeżdżających w dół, a na drzewach dało się zauważyć oznaczenia dla jakiegoś rowerowego maratonu. Karolek zaczął coś marudzić, więc postanowiłem wykorzystać znajomość otoczenia i zatrzymać się na postój przy punkcie widokowym. Oj... Ale mieliśmy zabawę :-) A Karolka nieśmiało zaczęła podrywać jakaś mała koleżanka... ;-) Na odchodne pomachaliśmy jeszcze parze motocyklistów :-) Było naprawdę bardzo przyjemnie :-)
Wjazd na szczyt był tylko formalnością :-) Zgodnie z zaplanowaną trasą wykręciliśmy koło pod szczytem, przy okazji natrafiając na super piękne miejsce widokowe. Tyle razy tu byłem, ba! nawet nocowałem a nigdy nie zajrzałem w ten kąt! Warto, bo widok - dodatkowo nie zmącony szpetnymi koksowniczymi kominami - był naprawdę cudowny! :-) Następnym razem podjedziemy jeszcze do miejsca położonego kilkaset metrów dalej - wstępnie oceniłem, że jest tam jakiś punkt widokowy.
Mijając grupy turystów i autokarów, dojechaliśmy ponownie do głównej drogi. Będąc tu nie mogłem odpuścić, więc rozpoczęliśmy marsz na szczyt :-) Gdy już się tam doturlaliśmy, zaciągnąłem Karolkowi folię na przód tak, aby nie zaszkodził mu pęd wiatru podczas szybkiego zjazdu. Po drodze wstąpiliśmy jeszcze na brzeg Parku Geologicznego. A co tam, zjazd nie ucieknie ;-)
Podczas obniżania wysokości nad poziomem morza, nie udało się jednak pokonać granicy pięćdziesięciu kilometrów na godzinę :-) Mimo wszystko i tak chyba pobiliśmy Bąbelkowy rekord prędkości :-) Szybko dojechaliśmy do Leśnicy, a stamtąd do Krasowej. Wiał boczny, lekko mroźny wiatr utrudniający jazdę, ale zmiana kierunku była tylko kwestią czasu, więc niebawem nabraliśmy wiatru w żagle :-) Dojazd do raszowskiego lasu przebiegł miarowo i spokojnie. Jednak na leśnym dukcie Karolek coś pokwękał, więc na chwilę się zatrzymaliśmy. Okazało się, że w obawie o przewianie małego podróżnika nieco przesadziłem. Zaciągnięcie folii na zjeździe było dobrym pomysłem, ale złym działaniem było nie podciągnięcie jej na równym terenie. Karolek był zgrzany i czerwony na policzkach. Postój mieliśmy jednak w samą porę, gdyż mogliśmy podziwiać fajnego motylka siedzącego na drodze :-)
Tuż za drogą na Raszową zatrzymaliśmy się ponownie :-) Na przyczepce dało się zauważyć jeszcze ślady polnej przeprawy ;-) Karolek doszedł już do siebie, tak więc mógł sobie swobodnie pobiegać :-) Oj, co tam się działo! :-) Były trzy gleby, zgubiony smoczek, oraz sesja zdjęciowa na pniach drzew :-) Prócz tego żywy śmiech dziecka, wypełniający luki pomiędzy ptasim śpiewem :-) Cudnie :-)
W końcu dotarliśmy do drogi asfaltowej, zbliżając się ponownie do newralgicznego etapu trasy. Kłodnicę przejechaliśmy bardzo sprawnie, ale już w lasku na Kuźniczkach Karolek zaczął dawać oznaki tęsknoty za mamą :-) I ten postój również był dla nas owocny! Karolek zrobił swoje pierwsze w życiu zdjęcie! (ostatnie pośród grupy poniżej)
Ja natomiast pokusiłem się o wykonanie symbolicznego rowerowego zdjęcia :-) Musiałem jednak się śpieszyć przed Karolkowymi rączkami, stąd uciąłem Antkowe imię ;-)
Do domu wróciliśmy standardową drogą :-) Przy głównej ulicy tuż dostrzegliśmy jeszcze dwa motocykle prowadzące czerwony, piętrowy autobus. To chyba jakaś rocznica w MZK ;-) Karolek przed domem wyraźnie rozpoznał otoczenie i zaczął wołać mamę, która chwilę później wyłoniła się z klatki schodowej :-) Wspaniały wyjazd syn-ojciec mieliśmy zakończony :-) Bąbelek jest super fajnym podróżnikiem i rowerowanie z nim to super przyjemność! :-) Gdy już wtargaliśmy się na górę okazało się, że z naszych wojaży przywieźliśmy pasażera na gapę :-) Oczywiście pieczołowicie go zabezpieczyliśmy, a Aneczka zniosła go na dół, umieszczając go / ją w najbardziej naturalnym miejscu naszego blokowego trawnika ;-)
Kategoria Wypady, nie w(y)padki ;-), z Bąbelkiem :-)