Info

avatar Ten blog rowerowy prowadzi Kosiek. Odkąd jestem na bikestats.pl przejechałem 34372.37 kilometrów. Średnia prędkość wynosi aktualnie 21.12 km/h - trochę mało, ale spowalnia mnie Balast ;-)

Więcej moich rowerowych statystyk.



baton rowerowy bikestats.pl button stats bikestats.pl button stats bikestats.pl button stats bikestats.pl button stats bikestats.pl button stats bikestats.pl button stats bikestats.pl button stats bikestats.pl button stats bikestats.pl button stats bikestats.pl button stats bikestats.pl

Wykres roczny

Wykres roczny blog rowerowy Kosiek.bikestats.pl

Archiwum bloga

Wpisy archiwalne w kategorii

Wypady, nie w(y)padki ;-)

Dystans całkowity:11362.69 km (w terenie 0.00 km; 0.00%)
Czas w ruchu:530:50
Średnia prędkość:21.41 km/h
Maksymalna prędkość:78.56 km/h
Liczba aktywności:161
Średnio na aktywność:70.58 km i 3h 17m
Więcej statystyk
Dane wyjazdu:
47.77 km 0.00 km teren
02:18 h 20.77 km/h:
Maks. pr.:34.60 km/h
Temperatura:
HR max: (%)
HR avg: (%)
Podjazdy: m
Kalorie: kcal
Rower:Antek

Rudzkie wspominki

Niedziela, 9 listopada 2014 · dodano: 09.11.2014 | Komentarze 0

Wczoraj było mocno deszczowo i weekendowy plan jednego wyjścia na rower nie wypalił. Na szczęście niedziela była bardziej łaskawa, więc udało mi się wyciągnąć Antka na powietrze :-) Zamysł dzisiejszego wyjazdu wziął się z niedawnej wycieczki z Karolkiem. Początkowo chciałem odwiedzić to miejsce pamięci w weekend Wszystkich Świętych, ale ostatecznie świadomie zrezygnowałem w te dni z rowerowej jazdy, wszak zawsze to dla mnie przyjemność. Teraz nadarzyła się okazja, aby to nadrobić. Listopad, opadające liście... Memento mori...



Gdy zapaliła się Aneczkowa zielona lampka, zdecydowanie zacząłem szykować się do wyjścia. Szkoda było czasu! Kilka minut później, uślizgiwałem już koła na przemoczonych liściach w Pogorzelskim lasku, wpadając ze dwa razy w niewidoczne, błotne kałuże. Na skraju, nieopodal wjazdu do Brzeziec zatrzymałem się, aby zmienić koszulkę. Było mi za gorąco. Deptałem śmiało aż do Bierawy, gdzie złapał mnie lekko kropiący deszcz. Ustał na trakcie do Lubieszowa, więc dalej jechałem bez większych obaw. W Lubieszowie, kierując się wskazaniami nawigacji wjechałem na drogę, która na pierwszy rzut oka prowadziła jedynie do stojącej na uboczu posesji. Postanowiłem jednak zaryzykować pewien, że odpowiednio wytyczyłem sobie trasę. Po chwili minąłem znak informujący o niebezpiecznych psach, ale wierząc że są za ogrodzeniem, powoli jechałem dalej. Wtem, mijając dom, zauważyłem leżącego przy nim dużego, czarnego psa. Lekko zamarłem, ale jechałem dalej. Kilka sekund później okazało się, że droga kończy się na posesji. Wypatrzyłem jednak niżej położoną kładkę i - wiedząc że gdzieś blisko za moimi plecami jest straszny czworonóg - począłem szykować się do zejścia sądząc, że jednak jest dalszy ciąg tej drogi. Wtem usłyszałem wołający mnie zdecydowanie głos. Obejrzałem się za siebie i zobaczyłem starszego jegomościa. Dostałem lekki ochrzan, bo to niby teren prywatny, a o czwartej rano jakiegoś innego "śmiałka" zabrała karetka, ponieważ pogryzł go pies... No fajnie - pomyślałem. Po chwili do rozmowy dołączył zapewne syn, czy zięć owego starszego pana. Wywiązała się kilkuzdaniowa dyskusja na temat wolności psów w gospodarstwach, ich złego zabezpieczania, oraz tego, gdzie jest teren prywatny. Podczas rozmowy dojrzałem drugiego, równie wielkiego psa. Różnił się tylko tym, że był jasnej maści. Wracając rozglądałem się na wszystkie strony w poszukiwaniu informacji, że teren jest prywatny. Nigdzie jej nie było, a totalny brak wyobraźni właścicieli posesji i nie zabezpieczone psy, wręcz mnie zszokowały. W pobliżu jest rowerowy szlak, na wstępie drogi prowadzącej do owej posesji, stoi turystyczny przystanek... Dobrze, że nie wybrałem się tam z Karolkiem... 
Na polnej drodze wiodącej do Dziergowic, wyłożone kamienie odbijały się od wewnątrz na całej długości błotników. Ja zapierdzielałem ;-) W końcu dotarłem do lasu, ciesząc się jeszcze bardziej intensywnymi symptomami jesieni :-) Ponownie trochę popadało, ale deszcz ustał już, gdy wyjeżdżałem z Kuźni Raciborskiej. Byłem już bardzo blisko celu. Wcześniej zaliczyłem jeszcze postój przy leśnym lotnisku, na końcu którego dojrzałem dwie nieznane mi konstrukcje. Oczywiście zapragnąłem dowiedzieć się co to jest i zapomniałem na moment o celu dzisiejszego wyjazdu. Opamiętałem się w porę :-) Jeszcze tu przecież przyjadę, a do domu chciałem wrócić o czasie, aby resztę dnia spędzić z rodziną. W kilka minut później byłem już na miejscu pamięci. Spędziłem tam w zadumie kilka bardzo spokojnych minut. Odjeżdżałem powoli i tylko dzięki temu, dojrzałem drugą mogiłę. Na mojej mapie nie była zaznaczona, więc zapewne dlatego nie zauważyłem jej, gdy jechaliśmy tędy z Karolkiem. Podążałem wciąż w zadumie, zatrzymując się na "Zakazanej", która dla mnie jest furtką do pięknego świata rudzkich lasów, które dzięki ofiarności wielu, mogą nas teraz cieszyć. W duchu podziękowałem za życie i poświęcenie tych dwóch ludzi. Wtem - po raz pierwszy tego dnia - zza chmur zaświeciło słońce. Raczej daleki byłem od jakieś podniosłej interpretacji, ale fakt był faktem. W pogodnym nastroju ruszyłem w dalszą drogę. 
Za Solarnią czekał mnie przejazd podziurawioną, trawiastą drogą. Gdy ją już pokonałem, dotarłem do ciekawego miejsca w Dziergowicach :-) Oto, po raz pierwszy w życiu widziałem czarne łabędzie! Już w domu dowiedziałem się, że w Polsce to prawdziwy rzadki okaz! I właśnie też to daje mi rower! Poznawanie świata na rowerze, to przecudowna sprawa! Na wylocie ze wsi, zauważyłem też uciekającą pośrodku asfaltu kuropatwę :-) Od razu chwyciłem za aparat, hamując tylko lewą ręką. Ptak zbiegł z jezdni i zniknął mi za niewysoką muldą na polu. Udało udało mi się uchwycić tylko jego krótki lot... 
Nawigacja odliczała kolejne metry, a ja śmigałem mocno przed siebie :-) Nie przeszkadzał mi już wiatr, co miało miejsce na początku wyjazdu. Deptało mi się naprawdę bardzo fajnie :-) Precyzyjnie dobierałem przełożenia i dystans pokonywałem bardzo efektywnie. Takim rowerkiem naprawdę można wiele przejechać... :-) Co tu dużo mówić. Dziś pokonałem kolejny krok rowerowej świadomości. Dojazdy do pracy, myślenie, EMOCJE... To wszystko sprawia, że rower i ja... Nierozerwalnie... 

Początek wyjazdu. Wtapiam się w żółć... :-)


Postój na zmianę koszulki - przy okazji zdjęcie ;-)

Na polnym trakcie między Brzeźcami, a Starym Koźlem.


Niebieski szlak za Starym Koźlem.


Wjazd do Bierawy.


Przywołująca wspomnienia droga do Lubieszowa. W drodze powrotnej wystraszyłem tu bażanta, a on wystraszył mnie ;-)


Wkraczam w strefę wielkopowierzchniowych symptomów jesieni ;-) Tuż za Dziergowicami.


W oddali miejsce spoczynku, które ostatnio odwiedzałem całkiem często - sam i z Karolkiem.


Po drugiej stronie obiektywu: dojazd do Budzisk i zielono-wiosenny młodnik na trasie.


Ostatni etap w drodze do celu. Wylot z Kuźni Raciborskiej. Z nieba pada deszcz. Wokoło jesiennie...


Przy drodze Solarnia - Kuźnia Raciborska. Nad głową słychać stukot dzięcioła.


Leśne lotnisko przeciwpożarowe. W oddali najprawdopodobniej zbiorniki na wodę.


Miejsce pamięci i mogiły młodszego kapitana Andrzeja Kaczyny, oraz druha Andrzeja Malinowskiego. Chwile wyciszenia...


Odjeżdżam w ciszy, nieśpiesznie... Chyba tylko dlatego udaje mi się wypatrzyć drugą mogiłę.


Stojąca nieopodal jedna z trzech wież obserwacyjnych.


"Zakazana" - moja furtka do wspaniałych rudzkich lasów. Jedno z najważniejszych miejsc mojej rowerowej przygody...


Po sforsowaniu przejazdu kolejowego. Po kasztanach nie zostało śladu :-)


Niespodziewanie trafiam na zbiornik wodny w Dziergowicach. Moją uwagę przykuwają dwa czarne łabędzie. To naprawdę niespotykany w Polsce okaz, a dla mnie bardzo duży smaczek tej wycieczki!


Wyjeżdżając z Dziergowic natykam się jeszcze na kuropatwę. Popełniam błąd ustawiając zdjęcia seryjne, zamiast zapisu wideo.


Dane wyjazdu:
43.29 km 0.00 km teren
02:32 h 17.09 km/h:
Maks. pr.:39.70 km/h
Temperatura:
HR max: (%)
HR avg: (%)
Podjazdy: m
Kalorie: kcal
Rower:Antek

Rudy naokoło :-)

Niedziela, 26 października 2014 · dodano: 07.11.2014 | Komentarze 0

Niedzielny poranek rozpoczął się dosyć szybko :-) Na nic zdało się przesuwanie czasu i niby godzina snu więcej. Ktoś chyba zapomniał uświadomić dzieciaki... ;-) Później mieliśmy trochę domowych prac i ostatecznie mój wyjazd do Rud troszkę stanął pod znakiem zapytania. Zdawało mi się, że na taki wypad było po prostu za późno! Na szczęście do akcji wkroczyła Aneczka i to w zasadzie dzięki niej, ostatecznie nie przegapiłem momentu do startu. Szkoda by było, bo przecież do Rud ciągnęło mnie od długiego już czasu! Dziękuję Aneczko :-)



Wjeżdżając do miejscowości z której miałem zamiar startować, znacząco zwolniłem i zacząłem rozglądać się za dobrym miejscem postojowym. Znalazłem je bardzo szybko i równie szybko byłem gotów do jazdy :-) Niebawem byłem już w lesie :-) Wjeżdżając na pierwsze kilometry, zacząłem mocno cieszyć się z tego, że nie zostałem w domu. Dużą część tej pozytywnej energii skierowałem też w stronę Aneczki, bez której wiele dobrych rzeczy w ogóle by się nie wydarzyło... Jadąc dalej, tuż pod nosem Zespołu Klasztorno-Pałacowego, natknąłem się na fajne miejsce z ławkami, stojącymi przy wysokim drzewie. To było pierwsze z nowych miejsc, których jeszcze w tej okolicy nie widziałem :-) Udało mi się też podjechać do zabytkowej stacji kolejki wąskotorowej. Zacząłem żałować, że nie mogłem wziąć ze sobą Bąbla... Ponadto okazało się, że jest tutaj również park linowy dla dzieci. Za jakiś czas będzie jak znalazł... :-)
Po zakończonej wizycie, czekała mnie eksploracja nie odkrytej części tych lasów. Śmigało się przednio! :-) Co jakiś czas zerkałem też na nawigację, aby nie zjechać z wytyczonej trasy. Bardzo sprawnie dojechałem do Rybnika, gdzie przywitały mnie odważne łabędzie :-) Ależ Karol miałby tu frajdę... Na horyzoncie towarzyszyły mi teraz kominy elektrowni. One wcale mi nie przeszkadzały, ale po leśnym etapie, jazda w mieście była najgorszym rowerowym doznaniem dzisiejszego dnia. Wcześniej wpakowałem się jeszcze na trawiasty dukt, ale na szczęście nie zakończył się on w jakimś polu :-) Jakby tego było mało, dalej czekał mnie jeszcze remontowy objazd. Co prawda jadąc rowerem mogłem podjąć próbę przejazdu, ale widząc ciężki sprzęt w oddali, tym razem wolałem nie ryzykować. Okazało się jednak, że i tak trafiłem na drugi koniec owego remontu i nawet dobrze się stało :-) Nie nadłożyłem dystansu, a przygoda i urozmaicenie wyjazdu było na wyciągnięcie ręki :-) Antka musiałem przenieść najpierw przez ułożone na ziemi pręty, a później zejść z nim z wysokiej skarpy :-) Jak zwykle daliśmy radę ;-) Jadąc dalej wąską alejką przy zbiorniku wodnym, dotarłem do głównej drogi. Po jakimś kilometrze, zjechałem ponownie w las :-) Nie spodziewałem się tego, co będzie dane mi tu zastać :-) Zbiornik wodny otoczony ładnym lasem, co rusz mijałem też leśne jeziorka, a jeszcze do tego teren zrobił się bardziej wymagający, czyniąc jazdę jeszcze bardziej przyjemną :-) Lawirowałem między gałęziami, jechałem wąską ścieżyną i pokonywałem podmokłe rowy :-) Bajka! :-) 
Do Ostrej Góry dotarłem, bardzo często mijając na drodze innych ludzi. Byli spacerowicze z pieskami, z kijkami, rodzinne spacery z dziećmi. Chyba nawet w rudzkich lasach nie widziałem takiego obłożenia na tak dużym obszarze! Tymczasem zacząłem się trochę śpieszyć. Nawigacja pokazywała półtorej godziny do zachodu słońca, a mnie zostało jeszcze jakieś dziesięć kilometrów do pokonania. Liczyłem się też ze zwiększonym zapotrzebowaniem na postojowy czas. Ponadto opadające słońce przestało ogrzewać powietrze i zrobiło się odczuwalnie zimniej. Mimo tego deptało się bardzo przyjemnie :-) Niebawem dojechałem do drogi asfaltowej, kierującej mnie do Zwonowic. Tam pokonałem krótki podjazd i ponownie zniknąłem w lesie :-) Na prostej leśnej drodze, dystans uciekał mi bardzo mocno i dane wyświetlane na nawigacji, zaczęły być bardziej przyjazne :-) W Jankowicach przystanąłem obok znanych mi już miejsc, a ponadto odwiedziłem nowe - leśniczówkę Krasiejów :-) Słoneczko zaczęło już rzucać dłuższe cienie, a gdy jechałem w kierunku leśniczówki Wildek, naokoło zrobiło się już troszkę bardziej szaro. Wildek przywitał mnie szczekaniem psiaka :-) Po serii zdjęć, ruszyłem znowu przed siebie :-) Mając trochę z górki i asfalt pod kołami, depnąłem na pedały najmocniej podczas tego wyjazdu, wykręcając MXS :-) Kilka chwil później moim oczom ukazał się pozostawiony samochód :-) Zatrzymując się, podziękowałem jeszcze Antkowi za to, że zabrał mnie w te wszystkie piękne miejsca :-) 
Po kilkunastu minutach jazdy samochodem, mogłem jeszcze zaobserwować schowane już do połowy, pięknie zachodzące słońce :-)

Początek wyjazdu i pierwsze poszukiwania jesiennych akcentów :-) Mam też jednak świadomość tego, że piękna jesień już za nami.


Nastrojowa polanka z ławkami i wysokim drzewem nieopodal.


Nawet nie spodziewałem się, że jestem tak blisko rudzkiego klasztoru. Teraz mogłem zrozumieć, skąd wzięły się te ławki :-)


Przy klasztornym budynku. Przy okazji wracają też wspomnienia :-)


Przekraczanie Rudy, dojazd nową drogą :-)


Po drugiej stronie głównej drogi, natykam się na kolejną lokalną atrakcję :-)


Do dwóch razy sztuka ;-) Ostatnim razem, gdy byliśmy tu z sąsiadami, było zamknięte na cztery spusty :-) Teraz mocno skorzystałem z wizyty tutaj :-) Trzeba będzie tu kiedyś zabrać Bąbla :-)


Droga do Rybnika :-)


Przystanek przy głazie, oraz miła rozmowa z właścicielem ładnego Husky :-)


Leśne widoki na wysokości Stodół.


Bardzo miłe powitanie w Rybniku :-) I dlaczego nie ma ze mną Karolka...?


Trochę się wpakowałem, droga już powoli zanikająca, ale na szczęście nie kończy się w polu :-)


Okolice elektrowni. Czy wszystkie przystanki w Rybniku są tak pomalowane? :-)


I tu zaczęła się rowerowa przeprawa :-)


Rybnik w odwrocie :-)


Las naokoło Jeziora, zaskoczył mnie bardzo pozytywnie...


Później było już bardziej cywilizowanie, ale wciąż ciekawie :-) Co jakiś czas spotykałem grupy spacerowiczów :-) Tylu, to chyba nigdzie nie widziałem... :-)


W drodze do Jankowic.


Leśniczówka Jankowice.


Jankowice, powrót po latach ;-)


Nowo poznana leśniczówka Krasiejów.


Dosłownie kilkadziesiąt metrów dalej, napotykam taki oto miły widok :-) Czerwony szlak jakoś dodatkowo mnie nastraja :-)


Leśniczówka Wildek. W lesie za Rybnikiem po cichu liczyłem na to, że uda mi się sfotografować przy promieniach zachodzącego słońca. Nic z tego. Las za wysoki ;-)


Meta :-)


Dane wyjazdu:
45.22 km 0.00 km teren
02:33 h 17.73 km/h:
Maks. pr.:28.50 km/h
Temperatura:
HR max: (%)
HR avg: (%)
Podjazdy: m
Kalorie: kcal
Rower:Antek

Jedziemy robić babo babo! :-)

Sobota, 11 października 2014 · dodano: 11.10.2014 | Komentarze 0

Nastała sobota :-) Wiedzieliśmy już, że pogoda będzie rowerowa, więc gdy tylko uwinąłem się z załatwianiem porannych spraw na mieście, poczęliśmy pakować się z Karolem na wyjazd :-) Dziś wykorzystamy trasę, którą ułożyłem już jakiś czas temu, a dodatkowo dorobiliśmy do niej pomysł - jedziemy robić babo babo udaj się ;-)



Początek wyjazdu był bardzo spokojny. Gdy jechaliśmy sobie polnym traktem za Starym Koźlem, nagle zza zakrętu wyłoniła się stojąca grupa co najmniej kilkunastu małolatów na rowerach, w towarzystwie opiekunów :-) Rozległo się ostrzeżenie przewodnika i z wolna malce zaczęły usuwać się z drogi, bo oczywiście tarasowały ją na całej szerokości :-) Początkowo mijałem rowerowe przeszkody na milimetry, ale gdy dzieciaki bardziej ochoczo odsunęły się na bok, poszło już bardzo sprawnie :-) Oczywiście nie obyło się bez pozytywnych komentarzy dorosłych, a dzieciaki były raczej w lekkim szoku :-) Przyczepka wciąż wzbudza zainteresowanie :-) Za Bierawą postanowiłem zmodyfikować nieco trasę i pojechać ją bardziej na okrągło. Wjechaliśmy zatem na odkrytą niedawno drogę. Opłaciło się, bo już na samym początku zobaczyliśmy pasące się krówki :-) Na twarzy Karolka widać było wspaniałą dziecięcą radość i zainteresowanie :-) Gdy robiliśmy już krówkom pa pa, Bąbel wtulił się w moje ramiona :-) Wspaniale... Po kilku chwilach była też okazja do pokazania koko, czyli kurek :-) 
Mknęliśmy dalej :-) Najpierw pokonaliśmy nowo odkryty trakt, wylatując przed Dziergowicami i kierując się następnie w kierunku Odry. Tam ujrzeliśmy mały wóz strażacki, a na początku wąskiej drogi przy rzece, robotników którzy stawiali jakąś wiatę. Trzeba będzie pojawić się tu za jakiś czas, bo coś mówi mi, że to będzie jakieś fajne miejsce do odpoczynku :-) Postój zrobiliśmy sobie na skraju lasu, gdzie Karol trochę sobie pogadał :-) 
Czekała nas teraz jazda leśnym duktem. Do drogi na Kuźnię Raciborską nie działo się nic szczególnego, ale już po jej drugiej stronie, czyli w rudzkim lesie, było już więcej atrakcji :-) Było miejsce pamięci, a także bardzo wysoka wieża, z której - jak się na sam koniec okazało - spoglądał na nas jakiś pan :-) Karolowi owa wieża bardzo się spodobała :-) Powiedział nawet, że to wieża Karola :-)
Jadąc dalej odbiliśmy w kierunku Solarni, przez moment jadąc drogą Zakazaną, która przywołała miłe wspomnienia z rudzkich wypadów :-) Za Solarnią Karol zasnął. Akurat był to ostatni etap przed celem naszego dzisiejszego wyjazdu, ale przecież nie śpieszyło się nam wcale :-) Przy okazji zebrałem kilka kamyczków dla Bronka, które wypatrzyłem tu niedawno temu :-) Gdy dojechaliśmy do wielkiej piaskownicy, Karolek jeszcze spał :-) Odczekałem co najmniej kilkanaście minut, po czym wyciągnąłem mu smoczka :-) Podziałało ;-) Bąbel od samego początku jechał na tą wycieczkę z "babo babo!" w myślach, więc teraz momentalnie podłapał temat :-) No i się zaczęło... :-) Bawiliśmy się świetnie! :-)
Niebawem udaliśmy się w drogę powrotną do domu :-) Szybko dojechaliśmy do Lubieszowa, a stamtąd jak po nitce do Bierawy :-) Pogoda cały czas pięknie dopisywała, więc tym bardziej byłem uradowany dzisiejszym wyjazdem :-) Jak wspaniale można spędzić czas z synkiem na rowerze! :-) Za Bierawą czułem już jednak pustkę w brzuszku :-) Karol na szczęście nie skarżył się na taką dolegliwość ;-) Jechaliśmy sobie bardzo spokojnie, miarowo dojeżdżając do domku, o dziwo wykręcając jeszcze MXS wyjazdu przy samym końcu :-)
Hm... A może na wiosnę pojedziemy pod namiot? :-)
_
Ale fajowo było! :-)

Krówki w Lubieszowie :-)


W drodze ku Odrze :-)


Leśny przystanek :-)


Gdy tylko wyjechaliśmy z miasta, zaczęliśmy zbierać całym zestawem i oczywiście ja sobą, takie oto pajęczynki :-)

Nawet takie miejsca przypominają o tym, że rudzkie lasy są magiczne...

Wieża Karola i rosnący tam przy drodze grzybek :-)


Niektóre z kamyczków leżących obok drogi, na wiosnę deptał będzie Bronek ;-)


U celu wycieczki :-) Karolek jeszcze śpi ;-)


Korzystając z "wolnego" robię fotograficzny rekonesans ;-)


No i zaczęła się zabawa :-)


W drodze powrotnej do domu :-) Jesteśmy tuż przed Lubieszowem :-) Niedaleczko są fajne leśne ule :-)


Dane wyjazdu:
45.61 km 0.00 km teren
02:12 h 20.73 km/h:
Maks. pr.:32.70 km/h
Temperatura:
HR max: (%)
HR avg: (%)
Podjazdy: m
Kalorie: kcal
Rower:Antek

Wycieczka w nowe miejsca bogata :-)

Środa, 17 września 2014 · dodano: 22.09.2014 | Komentarze 0

W drodze powrotnej z Katowic, korzystając z nieobecności Karolka, postanowiłem wybrać się dziś na samotną przejażdżkę rowerową. Póki dzień jest ładny, trzeba łapać okazję do jazdy w promieniach słońca :-) Poza tym, pasowałoby trochę poprawić wrzesień ;-)



Początek trasy przebiegał przez azotowy las, ale był to dopiero początek. Później było już bardziej świeżo :-) Objechałem zbiornik wodny na Korzonku, a za Grabówką wjechałem ponownie w las, tym razem  kierując się mniej wymagającą drogą ;-) Ten trakt był dużo bardziej przejezdny, lecz na wyjazd z przyczepką również nadawał się raczej średnio. Ku swojemu pozytywnemu zaskoczeniu, z lasu wyjechałem w miejscu gdzie w poniedziałek miała zaczynać się niedoszła wycieczka z Bąblem :-) Chcąc sprawdzić jedną z dróg, pojechałem po śladzie i trochę pokluczyłem po Lubieszowie. Na ostatniej prostej, dopadł mnie czarny duży pies, który ostatecznie... polizał mnie po nodze :-) Niedługo potem dotarłem do dziergowickiego zbiornika wodnego :-) Jechałem wzdłuż brzegu w akompaniamencie hałasu taśmy transportowej ;-) Pogoda cały czas dopisywała, choć pęd wiatru nieco schładzał organizm. Wiadomo - to już nie lato :-) W Solarni miałem przymusowy postój przy polnym przejeździe kolejowym, ale poradziłem sobie z nim po kilku chwilach, dojeżdżając do polnej kapliczki :-) Późniejsza droga upstrzona była wybojami, więc i tutaj średnio byłoby jechać z przyczepką. Antek oczywiście dawał rady, mocząc sobie oponki :-) Gdy dojechałem do lasu przed Kuźnią Raciborską, w mijanej kałuży rzuciła mi się w oczy zielona żaba - nie ropucha! Kilkuminutowe poszukiwania, a nawet grzebanie patykiem nie dały żadnego rezultatu... :-) Nie stresując dalej zwierzęcia odjechałem, choć było mi trochę szkoda tego, że nie udało mi się sfotografować takiego okazu. Żabka wyglądała jak z katalogu! W międzyczasie znalazłem jednak innego modela ;-) 
Mknąłem dalej, docierając na dziergowickie pola. Nadszedł czas, aby sprawdzić polną drogę,  widzianą tu ostatnim razem. Gdyby moje przewidywania się sprawdziły, byłby to świetny szlak dojazdowy dla Bąbla! Bez użycia głównych dróg moglibyśmy dojeżdżać rowerem do Dziergowic, czy Rud! Taka opcja byłaby wspaniała! Polny trakt okazał się spełniać pokładane w nim nadzieje :-) Jadąc w ciszy i spokoju po równej nawierzchni, dotarłem do Lubieszowa :-) Przypomniała się wycieczka z Piotrem, oraz mała przestraszona sarenka, napotkana tu w zamierzchłych czasach :-) Dalej również było gładko :-) Dodatkowo sprawdziłem leśny skrót i wylatując w Bierawie, udałem się pędem na mostek. Z uśmiechem na twarzy przepuściłem wszystkie pojazdy, ruszające na głównej, w chwilę po uniesieniu się szlabanów kolejowych :-) Byłem już na Azotach :-) Stąd prostą drogą dojechałem do domu. Plan wykonany :-) Zobaczyłem sporo nowych miejsc i nowych ścieżek :-) Sprawdziłem drogę z Dziergowic do Lubieszowa, na czym bardzo mi zależało :-) Przybyło również trochę kilometrów... ;-) Można układać trasę dla Bąbla :-)

Pierwsze kilometry na leśnych ścieżkach :-)

Zbiornik wodny na Korzonku. W oddali wóz Straży Pożarnej. Chłopaki przyjechali chyba na relaks ;-)

Leśny trakt za Grabówką. Średnio nadający się na przyczepkę. Co by jednak nie było, świetna opcja dojazdowa z dala od głównych dróg :-)


Zbiornik wodny w Dziergowicach :-)


Słysząc hałas uruchomionych maszyn, nie mogłem powstrzymać się, by zerknąć co dzieje się za drzewami. A nuż będzie okazja zobaczyć jak pracują te ogromne konstrukcje?


Po sforsowaniu przejazdu, miałem jeszcze czas, aby dogodnie ustawić Antka do zdjęcia ;-)


Napotkana kapliczka pozytywnie mnie nastroiła :-)


Lekkie kluczenie i kolejne dwa stawy :-) Kwiatek też się na zdjęcie załapał ;-)


Tylko szybkie makro i uciekam! Komarów jest więcej, niż to było na początku widoczne ;-)


Miły akcent, przypominający Rudy :-) W końcu muszę się tam wybrać! Po cichu liczę na powtórkę październikowego wyjazdu :-) 


Śliczna żabka w przydrożnej kałuży :-) Woda była bardzo mętna, więc niestety nie udało się jej wypatrzyć... A co tam. Choć jej bąbelki sfotografuję ;-)


Acha! Znalazłem przecież innego modela ;-)


Planując trasę miałem postanowione, że poprawię Antkowe zdjęcie przy zjeździe do Odry :-) Siad na asfalt wykonałem w dwie sekundy po postawieniu antkowej stopki. Nie ma to jak fotograficzne poświęcenie ;-)


Dojazd do polnego traktu, który chciałem dziś sprawdzić również nudny nie był :-)


Jeszcze jeden staw dzisiejszego dnia! :-) A w tle piękna, równa polna droga :-) Oj... Super alternatywa dla dojazdów do Dziergowic i do Rud! :-) Już się cieszę! :-)


Hm... Czy Pod dębem nie byliśmy kiedyś z Piotrkiem? Znak rowerowego szlaku jakby troszkę mi to potwierdza... :-)


Dane wyjazdu:
47.04 km 0.00 km teren
02:10 h 21.71 km/h:
Maks. pr.:32.20 km/h
Temperatura:
HR max: (%)
HR avg: (%)
Podjazdy: m
Kalorie: kcal
Rower:Antek

Aby tylko... :-)

Piątek, 15 sierpnia 2014 · dodano: 31.08.2014 | Komentarze 0

Pakując się wczoraj na Surowinę, przeszło mi przez myśl, żeby wziąć ze sobą Antka. Gdy jednak latałem w tą i z powrotem po schodach pomyślałem sobie, że może jednak nie będę go zabierał. A bo pogoda, a bo najpewniej nie będę miał kiedy jeździć. Na szczęście w porę się opamiętałem! :-) Nie po to zakładałem hak do samochodu i nie po to kupowałem bagażnik, żeby roweru nie brać! O nie!



Wyszedłem krótko przed spaniem Karola. Pogoda była dużo lepsza, niż wynikało to z wcześniejszych obserwacji zza okna :-) Słoneczko świeciło i było przyjemnie ciepło :-)  Ogólnie początek wyjazdu był na rowerowej euforii :-) Jak dobrze, że wziąłem Antka! :-) To była jedyna słuszna decyzja! Jechałem trochę na czuja, bo trasę miałem ułożona tylko w głowie - bez wgranego do nawigacji śladu. W sakwie miałem co prawda mapę, ale nie dawała ona żadnej gwarancji sukcesu ;-) Faktycznie, po jakimś czasie dojechałem do... Łubnian :-) 



Szybko posiłkowałem się mapą i już wiedziałem co i jak :-) Za Łubnianami natrafiłem na fajny leśny widok, a już w Osowcu - wracając na prawidłowy tor jazdy - zrobiłem postój w miejscu gdzie stał krzyż, przy którym kiedyś szkoda mi było czasu się zatrzymywać. Teraz to nadrobiłem :-)



Nad stawami spędziłem kilka chwil, podczas których plusk wyskakujących z wody ryb, słychać było nader często :-) Widziałem też nurkującego łabędzia, podobnie jak przy dawnym wyjeździe do Czech :-) Dalej czekał mnie dylemat na skrzyżowaniu, ale nawigacja spisała się tutaj świetnie :-) W Kobylnie wiało tak jak wtedy, gdy jeździliśmy tu ostatnio i znowu nie znalazłem myśliwskiej chaty ;-) Co by jednak nie było, wyjazd należy zaliczyć do kategorii fajnie udanych :-) Dodatkowo nie spodziewałem się, że wykręcę aż taki dystans :-) Tego nie planowałem ;-)



Dane wyjazdu:
99.50 km 0.00 km teren
04:25 h 22.53 km/h:
Maks. pr.:37.70 km/h
Temperatura:
HR max: (%)
HR avg: (%)
Podjazdy: m
Kalorie: kcal
Rower:Antek

Moszna. Wspominkowo :-)

Niedziela, 27 lipca 2014 · dodano: 30.07.2014 | Komentarze 0

Dzisiejszy wyjazd był zorganizowany bardziej na lajtowo. Spokojne śniadanie, leniwy poranek, później pobieżne planowanie trasy. Postanowiłem pojechać trochę tak, jak kilka lat temu, a przy okazji zobaczyć nowe miejsce - pałac w Dobrej. Karolek spał... Z domu wyszedłem o jedenastej.



Jeszcze na Kozielskiej spotkałem dzisiejszego solenizanta - Łukasza :-) Spacerował z córką, chwilę pogadaliśmy :-) Bardzo szybko dojechałem do drogi rowerowej. Tempo było naprawdę bardzo dobre! W zasadzie nie odpuszczałem naciskając na pedały. Dzień robił się gorący. Łykając kilometry, szybko dojechałem do wiatraka w Łowkowicach. Następnie odbiłem w kierunku Dobrej, gdzie nie udało mi się znaleźć pałacu. Trasę wytyczyłem sobie nieświadomie do kościoła. Pałacu już szukać nie chciałem, ponieważ średnią jazdy miałem bardzo fajną - na tym etapie wynosiła powyżej 25 km/h. Trochę na pocieszenie odnalazłem za to Aleję Lipową, gdzie może kiedyś wybierzemy się z Karolem :-) Niestety czekał mnie teraz przejazd leśnym duktem, który był na tyle nieciekawy, że na tak krótkim odcinku znacznie pogrzebał średnią. Gdy jechałem już mocno rozpędzony asfaltem dolatując do Strzeleczek, drogę przebiegł mi zając! :-) I tym razem szkoda mi było prędkości, więc nawet nie wyciągałem aparatu. I po co mi ten pokrowiec? ;-) Niebawem dotarłem do polnej drogi, której szukałem gdy byliśmy w Mosznej z Karolem, a którą kiedyś jechałem do Opola. Po raz pierwszy uzupełniłem bidony i wydawało się, że wody spokojnie wystarczy mi na cały dzisiejszy wyjazd.
Na miejscu pokręciłem się tylko chwilkę, chcąc w drodze powrotnej utrzymać dobre tempo jazdy. Początkowo asfaltem nie jechało się jeszcze źle, choć zaczął mi doskwierać żołądek. Niestety absolutnie wszystkie sklepy były pozamykane! Przed Buławą zatrzymałem się na chwilkę. Słońce już dosłownie prażyło z góry. Cały czas jednak jeszcze dosyć mocno kręciłem korbą, więc kilometry jakoś uciekały :-) Na wlocie do Pisarzowic przypomniał mi się zimowy wypad do Opola :-) Gnałem dalej, chcąc nie chcąc dojeżdżając asfaltem do wioski Kierpień. Trochę byłem zły sam na siebie, bo trasę wyznaczyłem sobie drogą polną, ale teraz nie byłem już pewien, czy na Osobłodze będę miał możliwość przedostania się na drugi brzeg. Ostatecznie uznałem jednak, że może i dobrze się stało. Między polami mogłem stracić zbyt dużo czasu i energii, choć nie powiem - ewentualna rześka przeprawa przez płytką rzeczkę, gdyby nie było tam mostku, trochę namąciła mi w wyobraźni ;-) Słońce cały czas grzało! W Rzepczach zrobiłem sobie pierwszy regeneracyjny przystanek. Od tej pory takie przystanki będę miał co jakiś czas, a każdy następny będzie spowodowany coraz to gorszym samopoczuciem. Jakby tego było mało, w Kórnicy ostro pogonił mnie pies, a później już na wylocie, musiałem zjechać na pole, uciekając przed ciągnikiem, z mega ogromną przyczepą. Oczywiście wzbijali tumany kurzu. Że nie minęliśmy się kilkadziesiąt metrów wcześniej, gdy jechałem jeszcze asfaltem... Wszystko przez tego psa ;-) Dalej również nie było lepiej. Wjechałem na wyboistą polną drogę, usianą pokruszonymi cegłówkami, oraz błotnistymi kałużami. Na szczęście nie łamiąc się, całkiem sprawnie dotarłem do Rozkochowa, gdzie już rozglądałem się naokoło, za otwartym sklepem. Niestety... Największe rozczarowanie przeżyłem jednak w Walcach, gdzie znalazłem po drodze duży jak na tą wieś kompleks handlowy, markowany jedną z sieci spożywczych. Na zamkniętych na cztery spusty drzwiach, ujrzałem jedynie informację, iż lokal jest do wynajęcia... Postanowiłem z uniesioną głową zmierzyć się z losem i po prostu dalej gnać przed siebie - na ile starczy mi sił w nogach. Po drugiej stronie drogi krajowej, na dojazdówce do przeprawy promowej, odczuwałem już jednak znacznie, wpływ bardzo mocno grzejącego słońca. Chciałem tylko wjechać do lasu. Dodatkowo chwilowy podmuch z tyłu nałożył koszulkę na moje plecy. Była gorąca, a ja od razu zwiększyłem ciepłotę ciała chyba o kilka stopni! W lesie zrobiłem sobie może nawet dziesięciomiutową przerwę, kolejną podobną za Poborszowem. Odliczałem kilometry do Koźla. Ostatecznie uznałem, że podciągnę do Promenady, a tam zrobię zakupy i zatrzymam się ostatni raz na dłuższą chwilę. Cały czas kręciłem korbą. Miarowo, choć już bez świeżej energii. Utrzymywana prędkość około dwudziestu kilometrów na godzinę, pozwalała jeszcze sprawnie pokonywać dystans. Za budynkiem elektrowni, jakiś kilometr przed planowanym miejscem postoju, postanowiłem więcej się nie forsować. Zatrzymałem rower i zadzwoniłem do Łukasza. Nie odbierał... Nie miałem więc wyjścia. Musiałem jechać dalej. Może i dobrze się stało, bo jednak udało mi się przekroczyć jakąś granicę, ale cena była wysoka. Gdy wturlałem się do domu, rzuciłem sakwę, zdjąłem rękawiczki nie martwiąc się zupełnie tym, że jedna z nich spadła z szafki na podłogę, przebłyskiem świadomości odłożyłem licznik i nawigację na półkę wyżej, aby Karolek nie zechciał się nimi bawić i rzuciłem się bez koszulki na sofę... Gdyby nie dobiegające z otoczenia hałasy, pewnie z miejsca zapadłbym w sen. Tak, zaliczałem jedynie pierwsze fazy snu. Było ostro. Dystans standardowy, ale warunki już nie. Dobrze, że udało się dojechać. Mimo trudnego powrotu, do domu wszedłem tylko piętnaście minut po zaplanowanym na szestastą-szestastą trzydzieści czasie powrotu. Swoje zrobiły długie przystanki na ostatnich kilkunastu kilometrach. Tempo jazdy do Mosznej, było jednak fajną bazą :-)

Nowe rondo przy ulicy Gliwickiej. Jeszcze nie oddane do użytku.


Za Poborszowem, pędzę nowo poznanym polnym traktem. W oddali Góra św. Anny. Słońce już grzeje :-)


Za Kamionką. Kolejny polny trakt, po którym frunąłem ponad 25 km/h. Gdyby nie te urozmaicenia w nawierzchni, średnia z całego wyjazdu byłaby dużo fajniejsza :-)


Przejazd przez las za Brożcem.


Nagły przystanek. Już byłem mocno rozpędzony :-)


"Na tym zakręcie w prawo, my pojedziemy w lewo" :-))


Nieopodal wiatraka w Łowkowicach


Czy ten obraz nie wydaje się być znajomy?
:-)


Niechcący odwiedzony kościół w Dobrej.


Przy Alei Lipowej.


Ostatni postój przed Moszną i napełnienie bidonów.


Przez ten postój nie dojechałem do Mosznej ze średnią 24,5 km/h ;-)


Gorące zwiedzanie na gorąco ;-)


Nie ma tak źle ;-)


Bocian za Pisarzowicami.


Ucieczka przed tumanami kurzu :-)


W Walcach przy wspominkowym miejscu :-)


Przystanek przy kapliczce za Antoszką. Zaczynało być nieciekawie...


Dane wyjazdu:
41.79 km 0.00 km teren
02:34 h 16.28 km/h:
Maks. pr.:49.60 km/h
Temperatura:
HR max: (%)
HR avg: (%)
Podjazdy: m
Kalorie: kcal
Rower:Antek

Ponowny wjazd Karolka na Górę św. Anny

Sobota, 12 lipca 2014 · dodano: 12.07.2014 | Komentarze 0

Planując trasę, ze zdziwieniem zorientowałem się, że ostatni wyjazd z Karolkiem był w końcu maja! Taki piękny rowerowy miesiąc jak czerwiec, a nie było nawet kiedy wybrać się na rower. Nawet podczas urlopu! Dziś nadszedł dzień, gdy należało to zmienić!



Pierwszą atrakcją na trasie, był wiadukt kolejowy na Kuźniczkach. Karolek zachwycał się nim, gdy przejeżdżaliśmy pod nim zarówno tam, jak i z powrotem :-) Początkowo wydawało się, że może być tylko co najwyżej ciepło, ale bardzo szybko temperatura wzrosła. Za Kanałem Gliwickim zjechaliśmy w las. 



Gdy przejeżdżaliśmy przez leśny wiadukt, w oddali widać było już pociąg. Wykorzystałem tą sytuację, aby pokazać Bąblowi ten wielki żelazny twór :-)



Tempo jazdy wzrosło dopiero w Raszowej, gdy zaczęliśmy jechać asfaltem. Było już fajnie ciepło, a dzień dopiero się rozgrzewał :-) Zjechaliśmy w kierunku Krasowej, skąd widać już było cel naszego wyjazdu :-) Tym razem postanowiłem ominąć szlak, aby jak najwięcej jechać asfaltem ;-)



Jechało się nam bardzo sprawnie. Zrobiło się też bardzo spokojnie, gdyż Karolek zasnął. Po cichu liczyłem na to, że uda mi się wjechać na szczyt przed wybudzeniem się ze snu, mojego małego towarzysza. Przy drodze Trzech Braci pozdrowiłem rowerzystę będącego na postoju i zacząłem zwiększać kadencję już u podnóża. Jechało mi się naprawdę fajnie! Trochę męczyłem mięśnie, ale cieszyło mnie to :-) Wyprzedziłem nawet jakiegoś rowerzystę, jadącego na lekko, a kolarz którego wypatrzyłem za swoimi plecami, wyprzedził mnie dopiero przy skrzyżowaniu obok zajazdu. Co prawda jechał na pewno na luzie, ale jakąś tam połowiczną satysfakcję mam ;-) Ogólnie wyszedł mi bardzo fajny, semi sportowy podjazd z przyczepką :-) Karolek może być fajnym narzędziem treningowym ;-) Tuż u podnóża samego szczytu, wywołaliśmy prawie euforię dużej grupy kobiet, widzących nasz rowerowy zestaw :-) Niebawem dotarliśmy do naszego punktu widokowego :-)



Zgodnie z planem zjechaliśmy w dół, ale ku mojemu zaskoczeniu, asfalt szybko się nam skończył :-) Jechaliśmy więc gruntową drogą, wypłukaną miejscami przez wodę :-) Przy okazji trafiliśmy na kilka kapliczek, które ponoć w liczbie czterdziestu sztuk, okalają Górę św. Anny.



Dalej czekał nas techniczny zjazd, okraszony kamieniami. Przyczepka spokojnie dała sobie rady :-) Niestety tuż przy ulicy, natknęliśmy się na rozłożyste błotne bajorko, a próba ominięcia go wysoką miedzą, zakończyła się oparciem tyłu przyczepki o metalową balustradę. Wprowadzając zestaw na górę nie wyrobiłem się przy drzewie i manewrując, nie byłem w stanie ponownie podciągnąć nas do góry. Pomoc przyszła na szczęście bardzo szybko :-)



Na asfalcie przycisnęliśmy, wracając w kierunku Kędzierzyna tą samą drogą. Tempo jazdy było wyższe, podobnie jak temperatura powietrza :-) Ogólnie zrobił się naprawdę bardzo ładny dzień :-) Gdzie te chmury i grad, którym straszyli nas w mediach? Ptaszki śpiewały, motylki latały. Piękny wyjazd ojciec-syn! :-)



Za przejazdem kolejowym w Raszowej, musieliśmy już częściej przystawać. Na pierwszym postoju, Karolek pochodził sobie trochę po pokrzywach, ale później jakby nie bardzo wykazywał objawy poparzeń. Twardy jest ;-)



Na kolejnym postoju rzucaliśmy kamyczkami w drzewo, a Karolek zaliczył siad na pupce przy błocku :-) Wcześniej był też "pam brum brum", czyli pan w traktorze pracujący przy ścince drzew, którego musieliśmy ominąć jadąc obok drogi, która na tym odcinku była wyjeżdżona i mocno okraszona błotem.



W lesie jeszcze nas trochę wytelepało, ale nie lubiący tego Karolek przetrzymał dzielnie ten etap :-) Wjeżdżając na asfalt, zaczęliśmy dużo szybciej pokonywać dystans, fajnie deptając sobie w drodze do domku :-)

Dane wyjazdu:
50.15 km 0.00 km teren
02:30 h 20.06 km/h:
Maks. pr.:33.90 km/h
Temperatura:
HR max: (%)
HR avg: (%)
Podjazdy: m
Kalorie: kcal
Rower:Antek

Niedzielny objazd Turawy

Niedziela, 1 czerwca 2014 · dodano: 10.06.2014 | Komentarze 0

Po wczorajszej jeździe z Karolkiem mieliśmy ustalone, że dziś pojadę sam na nieco dłuższy wyjazd. Trasę miałem już de facto nakreśloną od wczoraj, także wystarczyło się tylko zebrać :-)



Zatrzymałem się już po minięciu kilku domostw, ponieważ temperatura powietrza była na tyle niska, że konieczne było narzucenie na siebie zwijanej kurtki. Podobnie jak wczoraj, przy skraju lasu pożegnał mnie agresywny owczarek. Dziś był chyba jeszcze bardziej narwany, niż wczoraj. Niedługo potem leśne skrzyżowanie przejechałem po raz pierwszy na wprost, a nie skręcając w lewo. Gdzieś między drzewami przebiegła mała sarenka, a ja zatrzymałem się na postój przy leżących pniach drzew. Czułem się, jakbym jechał na jakąś wyprawę... To AŻ pięćdziesiąt kilometrów!



Krótko przed skrajem lasu, dojrzałem jakieś niskie zwierzę, przechodzące przez drogę. Nie byłem pewien, czy to jakieś leśne zwierzę, czy może kot. Z czasem doszedłem do wniosku, że to chyba La Kotukabras! Gdy wyjechałem z lasu, zauważyłem gaik, który narzucił mi skojarzenie z pewną Karolkową trasą, ale później okazało się, że to jednak nie ten :-)



Szybko przejechałem przez Masów i ponownie ciąłem lasem :-) Zapach natury, oraz przygody nieustannie mi towarzyszył! W Osowcu ponownie nawiedziło mnie skojarzenie z tą samą Bąbelkową trasą, a dodatkowo tym razem dojrzałem na budynkach jakieś dziwne tabliczki... Czyżbym dojechał do Strzelec Opolskich?!? Przecież miałem jedynie dwadzieścia pięć minut jazdy... ;-)



Jeszcze przed przejazdem kolejowym, zatrzymałem się na moment przy kapliczce, którą tylko odprowadziłem wzrokiem, gdy jechaliśmy tędy z Karolkiem.



Za torami mocno przyśpieszyłem, ale po fajnych kilku zakrętach, czekała mnie dziurawa asfaltowa prosta w lesie. Niemniej jednak wybojów praktycznie nie zauważałem :-) Tuż przy skrzyżowaniu nadszedł czas, aby pożegnać się z kurteczką :-)



Wciąż jechałem lasem, za Marszałkami przypominając sobie stwierdzenie sprzed iluś tam miesięcy, że praktycznie całe opolskie, można przejechać między drzewami :-) Tym razem również tylko przeciąłem bardzo spokojną, wręcz uśpioną asfaltową drogę.



Niedługo potem jechałem już drogą wzdłuż Jeziora Turawskiego, po kilkuset metrach wjeżdżając w boczną uliczkę. Mijałem domki letniskowe, które o tej porze dnia wydawały się bezludne i po kilku chwilach dotarłem do plaży. Świeciła pustkami i tylko gdzieniegdzie kręcili się jacyś ludzie przy łodzi.



Ochoczo pomknąłem dalej, zatrzymując się jeszcze na chwilę przy jakimś starym szyldzie.



Las zdawał się być coraz to ładniejszy, a tereny jakby faktycznie turystyczne. Naprawdę muszę w końcu zacząć częściej wybierać się na takie wyjazdy, bo moje rowerowanie, to od pewnego czasu ciężki temat. Na tapetę wróciła Rumunia, ale szybko przestałem zaprzątać sobie nią głowę. Szkoda żalów, gdy wokoło tak fajne widoki :-)



Jadąc dalej, postanowiłem podjechać do brzegu, ale gęste sitowie i słaby dojazd, odwiodły mnie od wypatrywania fal :-) Szybko zatem wróciłem do lasu, jadąc w lekkim zamyśleniu. Wtem za moimi plecami, nie wiadomo skąd, pojawił się samochód! Dałem znać kierowcy i po kilku metrach, zjechałem na pobocze drogi.



Okazało się też, że czekać mnie będzie troszkę błotnisty fragment leśnego duktu. Jadący przede mną samochód wypłukał cały szlam z kałuż i nie miałem możliwości przejazdu suchą oponą. De facto przy którymś wyżłobieniu, kierowca ostro o coś przyhaczył tak, że metal wydał głośny jęk. Ja tymczasem zwolniłem, ciesząc się jazdą w spokoju :-)



Niebawem dotarłem też do miejsca, które na jednej z map miałem oznaczone jako "Tu Moczymy Nogi". Faktycznie woda jakaś taka żółta była... ;-)



Kilka minut później, byłem już na głównej drodze. Antek już w lesie przejawiał chęć do mocniejszego depnięcia, ale tutaj naprawdę fajnie sobie pojechaliśmy - mimo wiejącego wiatru! :-) O jak pięknie było wgryzać się w asfalt i pokonywać kolejne metry! Charakter trasy był podobny do drugiego dnia lubelskiej wyprawki, gdzie również śmigałem lasem, a później po tej niby off road'owej jeździe, przemieniłem Antka w króla szos :-) Oj... I dziś naprawdę pięknie się jechało :-) Poczucie przestrzeni dawało kopa! W Antoniowie przystanąłem, przy Małej Panwi i silnych porywach wiatru. Również za Jedlicami znalazło się kilka fajnych widoczków dla jeźdźca na niebieskim rumaku :-)



Wjeżdżając do kolejnej miejscowości, szybko zorientowałem się, że to tutaj jedliśmy obiad z Aneczką, podczas naszego pierwszego rowerowego wyjazdu na Surowinę! Wraz ze wspomnieniami, nadjechały dwa motocykle, a między nimi czerwony trójkołowiec :-) Mając niewielką przewagę w postaci nakreślonego w nawigacji śladu, nie musiałem jechać główną, jak my wtedy :-) Dzięki temu zaliczyłem kolejny postój na trasie :-) A zegar Aneczce na pewno by się spodobał... :-)



Na wylocie ze Szczedrzyka, zauważyłem przystanek autobusowy, który również kojarzył mi się z naszym wspólnym wyjazdem :-) Ech... Kiedy to było... :-) Podobnie było, gdy dojechałem do lasu na wysokości Jeziora Turawskiego. Tędy jechałem też kiedyś sam, a dodatkowo tym razem postanowiłem wdrapać się na okalający zbiornik wał. Opłacało się, bo widok - mimo mocnego wiatru - był całkiem, całkiem :-) A wiatr... W zasadzie dodawał smaczku dzisiejszej wycieczce i hartował moje ciało, które teraz zdecydowanie za dużo ma do czynienia z biurkiem :-) Tylko kwiatki, podpuszczane przez niesforny wiatr, nie chciały dać zrobić sobie zdjęcia ;-)



Z wału zjechałem ostatnim możliwym zjazdem i ponownie puściłem się pędem przed siebie :-) Kolejna miejscowość i znów krótki przystanek :-)



W Węgrzech minąłem znajomy nam sklep, który dziś był zamknięty i na następnym skrzyżowaniu pojechałem prawie na wyczucie, lekko wspomagając się nawigacją. Gnałem sobie naprawdę fajnie, do momentu gdy na kolanowickim skrzyżowaniu nie napotkałem na jakiś mini korek. Gdzie jak gdzie, ale tutaj?!? :-) Korzystając z pierwszeństwa przejazdu, przeciąłem skrzyżowanie, słysząc tylko za plecami jakieś pytanie o możliwość dojazdu do jakieś miejscowości - chyba Dobrodzienia. To chyba jakaś kobieta zatrzymała samochód na drodze i próbowała wydobyć ze mnie jakieś informacje, ale jej głos przyniósł mi już wiatr. W zasadzie, to i tak raczej nie umiałbym jej pomóc... Chwilkę później nie było mnie już na głównej :-) Dopiero teraz znalazłem się na drodze z gaikiem, którą jechaliśmy wtedy z Bąbelkiem :-)



Jadąc dalej zdałem sobie sprawę z tego, że dzisiejszy wyjazd zbliża się ku końcowi. Jakoś dziwnie zrobiło mi się szkoda... Tak szybko minęło tych pięćdziesiąt nakreślonych wczoraj na mapie kilometrów. Zrobiłem jeszcze ostatnie zdjęcie w lesie, tak trochę na pożegnanie z wycieczką i obserwując co jakiś czas rozrysowane na asfalcie, nieliczne pozostałości po Wielkanocy, zerkając na odliczający wstecz licznik nawigacji, zmierzałem do mety wyjazdu.



Dane wyjazdu:
40.77 km 0.00 km teren
02:20 h 17.47 km/h:
Maks. pr.:38.50 km/h
Temperatura:
HR max: (%)
HR avg: (%)
Podjazdy: m
Kalorie: kcal
Rower:Antek

Przygodowy wyjazd do Dziergowic na gorąco :-)

Niedziela, 25 maja 2014 · dodano: 29.05.2014 | Komentarze 0

W przeciwieństwie do wczorajszego dnia, na dziś nie mieliśmy żadnego konkretnego planu. Po śniadaniu ni z tego, ni z owego zasiadłem do kompa i skleciłem trasę do Dziergowic. Z głośników leciał mega przebój Wiślan "Przygoda", a za oknem przewijały się chmurki. Ponownie według synoptyków miały wystąpić gwałtowne burze, ale ja miałem jakoś inne przeczucia :-)



Z Kędzierzyna wyjechałem niebieskim szlakiem, zataczając jeszcze koło na dukcie między polami, gdzie ładnie rosły maki :-) Moje tempo było bardzo dobre i pęd wiatru powodował, że zastanawiałem się nawet czy nie założyć pod spód bezrękawnika, gdyż temperatura powietrza była zdecydowanie niższa, niż wczoraj.



Za Brzeźcami postanowiłem przystanąć przy krzyżu, wiszącym na drzewie i po chwili znów ciąłem asfalt :-) Czułem świeżość w nogach i zdecydowanie przekładało się to na tempo przejazdu. Po kilku chwilach wjechałem do Starego Koźla i mijając samochody zaparkowane przy kościele, żwawo wjechałem między pola.



Zmierzałem w stronę Bierawy, przed którą zamierzałem odbić w kierunku Odry. Tak też się stało, ale nad brzegiem zobaczyłem jakąś dziwnie małą rzeczkę :-) Jak się później okazało w domu była to Bierawka. Temperatura wzrastała, a dzień robił się coraz ładniejszy :-) 



Bierawę przemknąłem bardzo szybko, a na wyjeździe wykorzystałem inną wersję trasy, która z racji równego asfaltu bardzo przypadła mi do gustu :-) Wypatrzyłem też w oddali sarnę :-)



Niedługo potem, byłem na fajnym polnym dukcie, gdzie przypomniało mi się o stadku saren, które dawno temu spotkaliśmy jadąc tędy z Aneczką. Dzionek był już bardzo piękny, a widok Antka i perspektywa drogi mocno na mnie oddziaływały :-) 



W Lubieszowie napotkałem dwa pasące się przy drodze koniki, a gdy skręciłem na krótki podjazd, dojrzałem za ogrodzeniem jednego z gospodarstw jakieś wymalowane figurki, czy może ule. Ciekawe to było, choć już się tam nie zatrzymywałem.



Niebawem ciąłem już w stronę lasu, gdzie zaznałem trochę ochłody i - ku mojemu zaskoczeniu i radości - znalazłem leśną chatkę i stojące obok niej ule! :-) Bardzo fajny to był widok! Postanowiłem, że w tygodniu odezwę się do właściciela i podpytam o miodowe piwko ;-)



Za kolejnym nawrotem zatrzymałem się ponownie, zauważając na jednym z drzew niecodzienny znak. Czyżby szlak dla spacerowiczów z psami? :-)



Po kilku minutach byłem już na znajomej drodze, prowadzącej w kierunku zbiornika wodnego. Oczywiście zatrzymałem się tam na dłuższą chwilę, spoglądając przy okazji na dwa przejeżdżające w krótkim odstępie czasu składy towarowe. Pokonując przejazd kolejowy miałem przeświadczenie, że kiedyś znajdowała się tam kapliczka. Nie znalazłem jej tam, więc w dalszą drogę udałem się w przeświadczeniu o błędzie z mojej strony. Podjechałem do brzegu, później mocno przycisnąłem i ponownie zjechałem na sesję w plenerze :-)



Czekał mnie teraz przejazd lasem, którego wyczekiwałem praktycznie od samego początku wyjazdu. Słońce świeciło już bardzo mocno i bardzo jasno. Było tak pozytywnie, że nawet kałuże na drodze, występujące miejscami, wcale mi nie przeszkadzały. Ba! Dodawały nawet uroku trasie, bo mogłem między nimi fajnie lawirować :-) 



Niebawem odbiłem w prawo, zatrzymując się przy rosnących przy drodze kwiatkach i próbując uchwycić siedzącego nieopodal małego motyla. Po kilkuset metrach zatrzymałem się na wysokości zbiornika, starając się wpleść między Antka kępkę kwiatów. Zdjęcie wyszło jako tako, ale otoczenie wszystko mi wynagrodziło :-)



Jadąc dalej, napotkałem mężczyznę na leżaku rozłożonym przy taśmie transportowej i korzystającego z kąpieli słonecznej :-) A było się w czym kąpać, bo słońce fajnie grzało, a temperatura od początku wyjazdu znacznie wzrosła :-) Jechało się bardzo przyjemnie :-)
Skręciłem w las, mijając po chwili parę z owczarkiem na spacerze. Na kolejnym skrzyżowaniu wykonałem nawrót, z którego rozpoczynał się już odwrót w stronę domu. Wypatrzyłem żuczka i chciałem zrobić mu zdjęcie, ale wpierw sięgnąłem po bidon. Po chwili żuczka już nie było :-) Zadzwonił telefon, pogadałem ze trzy minutki z Aneczką i w nagrodę na drodze zobaczyłem dwa inne żuczki ;-)



Dalsza leśna trasa również przebiegła w bardzo pozytywnym nastroju. Muszę przyznać, że byłem nawet urzeczony otoczeniem! :-) 



Ponownie zmierzałem w kierunku dziergowickiego zbiornika, gdy wtem po mojej lewej, ujrzałem sarnę. I znowu nie zdążyłem z aparatem! :-)



Jadąc dalej, minąłem ususzone zwłoki jakiegoś pełzającego gada, które zaczęły się ruszać, gdy zacząłem je fotografować! To dwa dzielne żuczki, próbujące przedostać się pod ciałem zwierzęcia, wprawiły je w tymczasowy ruch, choć efekt w pierwszej sekundzie był zaskakujący ;-)



Chwilę później dotarłem do znanego mi miejsca, gdzie kilka lat temu przyjeżdżaliśmy z Beniem na wybieg :-) Poniżej znajdował się bardzo ładny widok, a w pewnym momencie gdzieś w oddali odezwały się ropuchy :-) Cóż to był za piękny dzionek! :-)



Gdy wyjechałem na główny trakt, zatrzymał mnie rowerzysta, zmierzający w drugą stronę. Pytał o drogę, więc ściągnąłem nawigację i udzieliłem mu rady. Później nie ujechałem nawet dwóch metrów, zauważając na drodze idącą biedronkę. Zareagowałem na nią bardzo pozytywnie, oczywiście chcąc uwiecznić ją na zdjęciu. Aparat leżał w pokrowcu luzem na bagażniku, ściągnięty w celu uwolnienia nawigacji z uchwytu. Gdybym się nie zatrzymał, niechybnie bym go zgubił! Opatrzność nade mną czuwała.



Kilkadziesiąt metrów dalej pozdrowiłem dwóch innych rowerzystów, następnie mocno przyciskając :-) Zatrzymałem się z drugiej strony torów. Okazało się, że kapliczka faktycznie niegdyś tu była, a teraz pozostał po niej jedynie metalowy uchwyt. 



Droga wzdłuż torów początkowo była całkiem fajna. Niestety z czasem zrobiło się bardzo trudno! Piasek i piaszczyste podjazdy (na jednym z nich musiałem nawet prowadzić Antka!) sprawiały, że nieustannie musiałem walczyć z podłożem! Wypracowana wcześniej fajna średnia padła. Te dwa kilometry zajęły mi kawałek czasu. Z tego co pamiętam, kiedyś nawet tędy jechałem, tyle że w drugą stronę, ale nie kojarzę aż takiego poziomu trudności :-) 




W Grabówce ostro przycisnąłem na asfalcie, momentalnie docierając na leśny skrót, którym dojechałem do Korzonka. Minąłem bunkier stojący przy boisku i po prostu postanowiłem wrócić do niego na piechotę, aby go sfotografować. Wtem, minął mnie czerwony bus z napisem sugerującym, iż jest to firmowy samochód pasieki z Lubieszowa! :-) Pojechałem za nim i faktycznie... niestety okazało się, że piwo jest niedostępne... Szkoda :-)



Korzystając z kolejnego nowego traktu, dojechałem żwawo do leśnego jeziorka, które było następnym punktem, wspaniale wypełniającym dzisiejszy wyjazd :-)



Zatrzymałem się też przy małej wiacie, którą już kiedyś odwiedzałem z Kosią :-)



Główna leśna droga odbijała w prawo. Ja tymczasem postanowiłem pojechać za śladem. Jechało się całkiem fajnie, dojrzałem też dwa bunkry. To był jednak wstęp do całkiem solidnej przeprawy! :-)



Gdzie tu jest droga? ;-)



Za powyższym zakrętem leśny trakt był jeszcze przyjazny :-) Ponownie dojrzałem rosnący w oddali bunkier, zatrzymałem się przy rzeczce, a pobliskie ogrodzenie zakładów na Azotach, dawało poniekąd poczucie lekkości trasy w związku z pobliską cywilizacją. Nic bardziej mylnego! :-)



Zaczęły się schody! Wysoka trawa, leje w drodze wypełnione wodą, przewrócone drzewo. A przeprawa dopiero była przede mną! :-)



Jadąc dalej, miałem coraz gorzej. Leje momentami były całkiem spore, droga była wyjeżdżona tak, że kilka razy musiałem brać Antka na ręce i obchodzić lub objeżdżać kałuże i inne przeszkody, jadąc gdzieś obok traktu. Przeszkodom zdawało się nie być końca! Na myśl przyszła mi nawet leśna przeprawa w Poleskim Parku Narodowym dwa lata temu. Nie traciłem jednak dobrego samopoczucia, zatrzymując się na sesję z ważkami - mimo poparzonych przez pokrzywy nóg ;-) Na zdrowie :-) 



Droga wciąż była wymagająca. Wtem dojrzałem ogrodzenie jakiegoś młodnika. Wywnioskowałem, że te kilkadziesiąt metrów dzieli mnie od etapu, którego nawierzchnia powinna być już w lepszym stanie. Nie pomyliłem się :-) Trzeba było co prawda kilka razy schylić głowę, ale w porównaniu z tym co miałem za plecami, to ćwiczenie było wręcz bardzo komfortowe :-) Depnąłem, szybko wyjeżdżając na drogę, którą sprawdzałem dwa dni wcześniej



Od tej pory, droga do domu miała przebiec dużo szybciej :-) Depnąłem ochoczo na pedały, sprawnie docierając do tutejszego głównego leśnego szlaku. Omijając kałuże wjechałem na most, a drogę do ulicy, przez kilka chwil pokonywałem w towarzystwie siadającego przede mną co pewien czas na drodze małego ptaszka. O mały włos nie przypłacił tego życiem ;-)
Wjeżdżając na asfalt, depnąłem jeszcze mocniej :-) Antek tego dnia bardzo dużo pracował na najwyższych przełożeniach i trzeba przyznać, że mimo wczorajszej zlewy, którą przeszedł podczas powrotu z Pławniowic, wcale mu nie zaszkodziła. Wręcz przeciwnie - ciął, że aż było miło! :-) Nie odpuściliśmy również na azotowym skrócie i mijając jakąś imprezę przy szkole, dynamicznie dojechaliśmy do domu :-) Cudnie było :-) Trzeba tak częściej! :-)

Dane wyjazdu:
32.76 km 0.00 km teren
02:01 h 16.24 km/h:
Maks. pr.:37.60 km/h
Temperatura:
HR max: (%)
HR avg: (%)
Podjazdy: m
Kalorie: kcal
Rower:Antek

Pławniowice z Bąbelkiem i burzowym akcentem ;-)

Sobota, 24 maja 2014 · dodano: 28.05.2014 | Komentarze 0

Na weekend synoptycy zapowiadali burze. My jednak mieliśmy zaplanowany wypad do Pławniowic licząc się jednak z tym, że opady i grzmoty mogą przerwać nam wypoczynek. Poranek był pozytywny i gorąco było już wtedy, gdy z samego rana pakowałem graty do samochodu. Po śniadaniu wyruszyliśmy w drogę :-) Trasa była co prawda krótka, ale jednak na tyle długa, że przy tej temperaturze Karolcio mocno się nam zgrzał. Na szczęście szybko się ożywił, gdy wyjęliśmy go z samochodu :-)



Po kilku minutach doturlaliśmy się do plaży, gdzie na całe szczęście nie było tłumów. Chwila na aklimatyzację, rozłożenie kocyka dla mamusi i wyruszyliśmy na objazd okolic :-) Szybko przypomniało mi się, że w okolicy jest kilka szlaków rowerowych :-) Jadąc wzdłuż jednego z nich, cały czas mieliśmy po prawej stronie Kanał Gliwicki :-)



Niedługo potem wjechaliśmy na główną ulicę, gdzie wyprzedziło nas kilka samochodów i dotarliśmy do Dzierżna Dużego, gdzie było dużo spokojniej, na plaży siedziało jedynie dwóch wędkarzy, a nieopodal przy gospodarstwie, Karolek zapoznał się z kurkami i krówkami :-) Pogoda pięknie nam dopisywała :-)



W Kleszczowie zatrzymałem się na chwilę przy czarnym Mercedesie W123, w pięknie odrestaurowanym stanie, czarnym lakierze i szyberdachu :-) Przejeżdżający rowerzysta znał właściciela i zaczął namawiać mnie na Volvo, które również było przeznaczone na sprzedaż :-) My jednak pognaliśmy dalej, zjeżdżając po chwili w boczną uliczkę o równym asfalcie, gdzie jeszcze przed zjazdem w las, mogliśmy troszkę przycisnąć :-) Na leśnym postoju dojrzeliśmy siedzącą ćmę i posłuchaliśmy ptaszków. W zasadzie, to Karolek tylko słuchał, bo już od jakiegoś czasu sobie spał :-)



Trochę zboczyliśmy z zaplanowanej trasy i do Rudna dojechaliśmy fajną, trochę wyboistą polną drogą :-) Po kilku skrzyżowaniach ponownie byliśmy w lesie, napotykając fajną polankę, otoczoną miłymi dla oka drzewkami :-)



Dalej przydał się też pokrowiec na aparat, bo bezproblemowo mogłem zrobić fotki mniej znaczących, choć z punktu widzenia rowerowego objeżdżacza całkiem sympatycznych miejsc :-)



Spokojnie pokonywaliśmy kolejne leśne metry, gdy wtem Karolek obudził się z drzemki. Zarządziliśmy więc postój i nierowerowy rozruch :-) Mój dzielny towarzysz był bardzo zadowolony z tego pomysłu :-) Co prawda zaczął już tęsknić trochę za mamą, ale kwiatki zbierał dla tatusia ;-)



Na niebie pojawiła się jedna ciemniejsza chmura. Niestety horyzont zasłaniały drzewa, a owa chmura mogła być ostrzeżeniem przed nadchodzącym pogorszeniem pogody. Przed wyjazdem z domu dostaliśmy cynk, że w okolicach Opola padało, więc było mocno prawdopodobne, że opady przyjdą i do nas. Ruszyliśmy dalej, nie martwiąc się jednak na zapas :-) Polną drogą dojechaliśmy do Rudzińca, a stamtąd jadąc już cały czas asfaltową drogą, skierowaliśmy się na ostatni etap, zmierzając już bezpośrednio do Pławniowic. Między gęsto rosnącymi drzewami było wyraźnie ciemniej :-) Przed fajną kombinacją zarkętów dół-góra, wyprzedziliśmy malca i dorosłego jadących na rowerach. Mieliśmy fajne tempo i poprawiając średnią, dotarliśmy do pławniowickich zabudowań :-) Nie zatrzymywaliśmy się przy pałacu, jadąc już prosto do mamy, która dzwoniła jakoś kilka minut wcześniej. Gdy dojechaliśmy do zbiornika, ludzi już znacznie przybyło. Na ścieżce w lasku przy brzegu minęliśmy innych przyczepkowiczów, wzajemnie się pozdrawiając :-) Oni znali pozytywne aspekty takiego podróżowania z dzieciaczkiem :-) Po kilku minutach dojechaliśmy do mamy, z którą Karolek jeszcze chwilę pohasał na plaży, oraz pomoczył stópki :-) Coś jednak wisiało na horyzoncie... W pewnym momencie pojawiła się nawet krótka błyskawica. My i tak już powoli się zbieraliśmy. Wtem woda kilka metrów od brzegu, wyraźnie zmieniła kolor za sprawą zbierającego się wiatru, a kilka chwil później nastąpił prawie mały armageddon. Wiatr zaczął wiać tak mocno, że momentalnie wsadziliśmy Karolka do przyczepki, piasek unosił się w górę, latały koce, nastąpił ogólny odwrót, a Antek przewrócił się nawet na bok od podmuchu! Bardzo szybko zebraliśmy wszystkie rzeczy i przy akompaniamencie Karolowego płaczu, udaliśmy się w drogę do samochodu. Szybko postanowiłem przestać prowadzić Antka i po prostu pojechać na parking. Następował odwrót wszystkich plażowiczów i w pewnym momencie musiałem ostro przeciskać się między samochodami. Na miejscu włożyłem Karolka do fotelika i zacząłem montować bagażnik. Gdy wszystko było już gotowe, dołączyła do nas Aneczka. W samochodzie było już spokojniej. Jadąc główną drogą, zobaczyliśmy cały sznurek samochodów, zmierzających z innego parkingu w kierunku wyjazdu. Samochody ciągnęły się kilkaset metrów. To już nasz drugi exodus w Pławniowicach :-) Tym razem przygoda była większa :-) Będzie o czym opowiadać wnukom ;-)